Kryzys kapitalizmu, zmiany w UE i wojna w Ukrainie – jak w tej rozgrywce powinna grać Polska?

Wiele z rzeczy, które jeszcze niedawno wydawały się niezmienne, pewne już wcale nie są: dominacja kapitalizmu w światowej gospodarce, pokój w Europie, relacje wewnątrz Unii Europejskiej czy priorytety w NATO. To jednak nie musi oznaczać, że to, co przyjdzie, będzie dla Polski gorsze.

Publikacja: 21.07.2023 10:00

Po ostatnim szczycie NATO można przypuszczać, że w zamian za brak realnej perspektywy członkostwa w

Po ostatnim szczycie NATO można przypuszczać, że w zamian za brak realnej perspektywy członkostwa w sojuszu, Zachód będzie chciał w relacjach z Ukrainą przesunąć punkt ciężkości na kwestię członkostwa w UE. Ukraina ma prawo czuć rozczarowanie, bo liczyła od razu na jedno i na drugie. Z polskiej perspektywy wygląda to jednak zupełnie inaczej. Na zdjęciu przygotowania do wystąpienia Joe Bidena w Wilnie 11 lipca

Foto: ANDREW CABALLERO-REYNOLDS/AFP

Często możemy dziś usłyszeć brzmiące dramatycznie, ale też efektownie opinie dotyczące sytuacji w świecie i w Europie, które mówią, że to, co było, skończyło się, że nic nie będzie takie jak przedtem i takie, jakie znaliśmy. Pomijając zbędną emfazę takich ocen, trzeba nie tylko zgodzić się z nimi, ale także spojrzeć na nie przez pryzmat naszej polskiej sytuacji. Rozdział trzech dekad pozimnowojennego świata faktycznie dobiegł końca dla Polski. Był to jednocześnie okres wyjątkowego rozwoju dla naszego państwa i społeczeństwa. Czy ten koniec oznacza także kres dobrych perspektyw dla nas?

Wzrost liczby zagrożeń, szczególnie ze strony agresywnej Rosji, mnoży możliwe pesymistyczne scenariusze dla naszego kraju, najgorszego scenariusza wojny nie wyłączając. Oby nigdy się nie zmaterializował. Jednak koniec pozimnowojennego świata nie musi wcale oznaczać utraty potencjalnych szans, zważywszy choćby wzrost naszego własnego potencjału.

Wykorzystanie polskiego potencjału będzie jednak wymagało zdolności do nowych wysiłków, czegoś, co można nazwać podmiotowością 2.0, pozwalającą odpowiedzieć na wyzwania przynajmniej w trzech zasadniczych dla naszej przyszłości obszarach: zachodzących zmian paradygmatu kapitalizmu na świecie, nieuchronnej zmiany logiki funkcjonowania integracji europejskiej i charakteru Unii Europejskiej oraz nowego geopolitycznego czynnika – Ukrainy jako źródła potencjalnych zysków i obciążeń.

Czytaj więcej

„Życie i śmierć. Wielka księga pytań”: W kucki zdrowiej niż na krześle

Ku własnemu modelowi kapitalizmu?

Pierwszy problem, z jakim Polacy i nasze państwo muszą się dzisiaj mierzyć, to ewolucja zachodniego modelu kapitalizmu. Po 1989 roku Polska skorzystała z neoliberalnej globalizacji jako efektu końca zimnej wojny, choć społeczne koszty skoku w gospodarkę rynkową były dla wielu bardzo wysokie, a ich demokratyczna legitymizacja często pozostawała wątpliwa. Rozpad komunizmu zbiegł się jednak z absolutną hegemonią neoliberalnego modelu gospodarki rynkowej, którego politycznym symbolem na Zachodzie stał się thatcheryzm i reaganomika.

Dominowało przekonanie, że model ten jest jedyną drogą zdrowego i sensownego rozwoju opartego na wolnej konkurencji i indywidualizmie. Jeśli nawet w warunkach postkomunizmu generował on zjawiska patologiczne, uznawano, że jest bezalternatywny. Dlatego też wszelka krytyka pod jego adresem była zdecydowanie odrzucana. W podejściu do rynkowego kapitalizmu na Zachodzie i w krajach postkomunistycznych królowała sformułowana przez Margaret Thatcher zasada: TINA – There Is No Alternative (z ang. nie ma alternatywy).

Zachowując sympatię dla całej społecznej i politycznej krytyki rynkowego neoliberalizmu dzisiaj, przyznać trzeba, że w przypadku Polski uruchomił on imponującą dynamikę rozwoju. Niektórzy, jak Marcin Piątkowski w 2013 r., uważali ją wręcz za polski nowy „złoty wiek”, który pozwolił nam w krótkim czasie dwóch dekad nadrobić 500 lat wcześniejszego zacofania. Dynamika wzrostu Polski po 1989 roku jest faktycznie oszałamiająca i trwa nadal pomimo kryzysu finansowego na Zachodzie, brexitu, pandemii czy wojny za naszą wschodnią granicą. Według niektórych szacunków rozpędzona gospodarczo Polska może rosnąć tak jeszcze przez przynajmniej następną dekadę, szybciej niż pogrążone w recesji państwa starej Europy, osiągając z końcem trzeciej dekady XXI wieku poziom 80 proc. dochodu starych członków UE. Podsumowując, według danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego w okresie 1990–2020 PKB Polski wzrosło o 857 proc., w czym na świecie zostaliśmy zdystansowani jedynie przez Chiny.

Po 30 latach Polska z państwa postkomunistycznego, państwa gospodarki zdewastowanej po komunizmie, a potem gospodarki rozwijającej się (pojęcia stosowanego przez Zachód raczej do państw tzw. Trzeciego Świata) stała się dzisiaj państwem gospodarki rozwiniętej, przechodząc w ten sposób do wyższej ligi. Pozwoliło to na dokonanie się zmiany o historycznej dla nas skali: przejścia od świata komunistycznego niedoboru i zacofania do świata zachodniego kapitalizmu. Chociaż stwierdzenie, że dzięki temu Polska z peryferii nowego, pozimnowojennego globalnego świata stała się częścią centrum zachodniego rozwiniętego świata jest nadal grubą przesadą, to jednak z pewnością stała się częścią Zachodu rozumianego nie tylko w kategoriach geograficznych, ale także w kategoriach cywilizacyjnego rozwoju. Niektóre państwa nowego, pozimnowojennego globalnego świata, który wyłonił się po 1989 roku, świadomie wybrały inną, niezachodnią drogę rozwoju, inne jak na przykład państwa tzw. sfery postsowieckiej, choćby Ukraina, z tej drogi skorzystać nie mogły.

Nasze obecne bogactwo, nasze zasoby oraz cywilizacyjna pozycja jest więc w istotnym stopniu efektem wykorzystania możliwości, jakie stworzył tamten model kapitalizmu rynkowego oraz liberalnej globalizacji.

Dzisiaj jednak ten model właśnie się kończy. Jesteśmy świadkami zmiany paradygmatu wymuszonej przez nowe geopolityczne uwarunkowania oraz nowe ideologiczne założenia. Rynkowy wymiar kapitalizmu zyskuje wyraźnie nowe alternatywy przede wszystkim za sprawą coraz bardziej atrakcyjnego w obliczu nowej geopolitycznej rywalizacji modelu kapitalizmu państwowego, a także dzięki coraz silniej promowanemu ideologicznemu modelowi kapitalizmu interesariuszy. Zmieniają one w istotny sposób parametry gospodarczej konkurencji oraz siły, odchodząc mniej lub bardziej od klasycznych reguł rynku w stronę strategicznych interesów państwa lub ideologicznych założeń grup interesów. Co ważniejsze, wpływają coraz mocniej na przekształcanie się światowego ładu gospodarczego i powstawanie nowych hierarchii, zależności i szans. W Polsce takie odchodzenie od modelu wolnorynkowego jest odbierane przez jego obrońców jako nowy socjalizm czy wręcz neomarksizm i spotyka się z głośno wyrażanym sprzeciwem tak zwanych wolnościowców, politycznie organizujących się m.in. pod sztandarami Konfederacji.

Presja na model rynkowy jest jednak zjawiskiem szerszym dla współczesnego Zachodu. Wynika z takich czynników jak upadek wiarygodności neoliberalizmu po kryzysie finansowym z 2008 roku, rosnące znaczenie kapitalizmu państwowego w obliczu zaostrzającej się geopolitycznej konkurencji i wreszcie coraz bardziej natarczywe naciski różnych grup interesów na odgórne i niedemokratyczne wymuszanie zmian kulturowych. To wszystko przekształca otoczenie, w którym funkcjonują polskie społeczeństwo, gospodarka i państwo w stosunku do tego, czego doświadczaliśmy na przestrzeni ostatnich trzech dekad.

Te przemiany można postrzegać jako zagrożenie dla dalszego rozwoju. Ale też można je potraktować jako szansę na wypracowanie bardziej własnego, odpowiadającego polskim interesom i wartościom, modelu kapitalizmu na następne dziesięciolecia. Taki model może próbować połączyć z jednej strony strategiczne potrzeby Polski jako państwa geopolitycznie przyfrontowego, z zachowaniem przestrzeni dla wolnej konkurencji, z przywróceniem zatraconej idei właściciela-obywatela oraz z fundamentalną rolą rodziny dla społeczno-gospodarczego ładu.

Wziąć odpowiedzialność za Europę i za siebie

Aby stworzyć taki model, potrzebna jest jednak nie tylko własna ukierunkowana polityczna wola, ale również własne możliwości regulacyjne państwa. A w tej kwestii coraz częściej napotykamy na drugie podstawowe wyzwanie, jakim jest przekształcanie się Unii Europejskiej w taki sposób, który te możliwości zaczyna stawiać pod znakiem zapytania.

Nie ma czegoś takiego jak europejski model gospodarczy czy europejskie państwo. Istnieje tylko suma gospodarek, w której dominują interesy państw członkowskich. Wspólny europejski rynek miał w założeniu tworzyć możliwie najbardziej korzystne środowisko dla rozwoju i współpracy narodowych gospodarek, koordynowane miękko przez urzędników z Komisji Europejskiej oraz unijne prawo interpretowane przez sędziów z Trybunału Sprawiedliwości UE, a dodatkowo stymulowane przez środki z unijnych funduszy. Taki dość otwarty system zarządzania integracją pozostawiał państwom względną swobodę podejmowania decyzji. Wejście do Unii wspólnego rynku i europejskich funduszy dało Polsce i Polakom po 2004 roku kolejne po liberalnej globalizacji zasadnicze pchnięcie w stronę przyspieszonego rozwoju.

Nie był to oczywiście zrównoważony rozwój. Często więc prowadził do utrwalania się systemowej asymetrii pomiędzy unijnym centrum i nowymi peryferiami, powstałymi w wyniku rozszerzenia UE, w tym Polską. Patrząc jednak, z jakiego poziomu Polska przystępowała do integracji europejskiej, korzyści uzyskane przez nią z członkostwa były ewidentne i naprawdę znaczące.

Wyzwanie, jakie dzisiaj przed Polską stawia Unia Europejska, wynika stąd, że model integracji europejskiej zmienia się w sposób coraz bardziej radykalny. Począwszy od przełomu, jakim stał się dla UE kryzys finansowy związany z ukrytym bankructwem Grecji w 2010 roku. Sytuację skomplikował fakt, że ponieważ wcześniejsze próby wprowadzenia reform drogą tradycyjnych zmian traktatowych (traktaty konstytucyjny i lizboński) nie tylko nie przyniosły spodziewanych efektów, ale doprowadziły do wewnętrznego klinczu między europejskimi państwami i społeczeństwami, coraz bardziej ambitne zmiany zaczęto wprowadzać tylnymi drzwiami, czyli pozatraktatowo. Dzieje się to w wyniku decyzji podejmowanych większościowo na niższym szczeblu politycznym, administracyjnych zarządzeń w ramach unijnej biurokracji czy odpowiednio rozszerzających interpretacji istniejącego już europejskiego prawa przez sędziów. Z punktu widzenia państwa członkowskiego takiego jak Polska, które pomimo dwóch dekad członkostwa nadal słabo obecne jest w instytucjach unijnych, zachodzące w taki sposób zmiany stają się mniej przejrzyste oraz trudniejsze do politycznej legitymizacji i kontroli.

Dodatkowo zmiany te coraz częściej prowadzą do sytuacji, w której instytucje unijne wchodzą w dotychczasowy zakres definiowania własnego modelu społecznego, gospodarczego, a także kulturowego przez państwo członkowskie. Wcześniejszy model miękkiej i otwartej koordynacji zostaje więc zastępowany przez model odgórnego i scentralizowanego zarządzania.

Niektórzy, jak były unijny komisarz Günther Oettinger, przestrzegają wręcz, że ta zmiana może prowadzić w konsekwencji do całkowitego przekształcenia dotychczasowych zasad jednolitego rynku w jakąś formę gospodarki centralnie planowanej. Zwolennicy takiego przekształcenia Europy w kierunku jednego, scentralizowanego modelu zwykle wskazują jednak na korzyści, jakie ma Unii przynieść skuteczność w reagowaniu na wyzwania wynikające z nowej geopolitycznej rywalizacji potęg w świecie, rosnącej migracji, zmian klimatycznych czy nowych technologii. Dodatkowo żywa obawa przed odradzającym się populizmem w Europie wydaje się mocno skłaniać brukselskie elity ku przekonaniu, że to unijne instytucje powinny silnie dzierżyć w dłoniach ster władzy i dlatego gotowe są przyznawać im wciąż więcej kompetencji.

Chyba najlepszą ilustracją takiego scentralizowanego modelu zarządzania jest wprowadzana przez UE obecna formuła polityki klimatycznej. W istocie bowiem zielona transformacja zaprojektowana jako Fit for 55 wygląda na rodzaj nowej rewolucji industrialnej narzucanej odgórnie metodami prawno-administracyjnymi. Wchodząc bardzo głęboko ze zmianami w dotychczasowe funkcjonowanie europejskich społeczeństw, określa ona także na nowo warunki funkcjonowania gospodarek państw członkowskich, szans ich dalszego rozwoju oraz reguł ich konkurencyjności. Jest to rodzaj narzuconego odgórnie ładu, który w praktyce oddaje Unii do dyspozycji nowe, własne środki finansowe oraz realną władzę decydowania o społecznym, gospodarczym i kulturowym modelu państw członkowskich.

Tak wielka władza rodzi jednak poważne pytania o jej legitymizację, transparentność i odpowiedzialność, które na razie pozostają bez dobrych odpowiedzi. Jest ona także zupełnie sprzeczna z pierwotną zasadą integracji europejskiej, czyli zasadą pomocniczości, zgodnie z którą państwo członkowskie powinno w ramach Unii posiadać maksymalnie szeroki zakres własnej wolności w definiowaniu warunków swojego rozwoju.

Dla Polski zachodząca zmiana modelu integracji europejskiej nie jest korzystna. Ze względu na budowanie własnego potencjału, na konieczność stworzenia dopiero swojego własnego modelu kapitalizmu, ale także z powodu wciąż utrzymującej się instytucjonalnej słabości w Unii łatwiej byłoby nam funkcjonować w luźniejszym, otwartym i miękkim systemie koordynacji europejskiej. Proces wprowadzania przez Unię projektu zielonej rewolucji pokazuje jednak, że Polska ma stosunkowo niewielkie możliwości powstrzymywania centralizacyjnych zapędów Brukseli.

Starając się więc zachować jak najwięcej korzyści z zachodzących w UE zmian, musimy jednocześnie bronić własnych zdolności regulacyjnych państwa. Pytanie tylko, jakimi robić to metodami, skoro sami nie posiadamy potencjału wystarczającego na zablokowanie niekorzystnego kierunku zmian w Unii. Sam sprzeciw jest niewystarczający. Dlatego pojawia się konieczność budowania mechanizmów polskiego wpływu na kierunek dalszego rozwoju integracji poprzez silniejszą obecność w instytucjach, przez bilateralne i regionalne stosunki z państwami członkowskimi, dzięki odbudowaniu instytucjonalnej koordynacji własnej polityki europejskiej w kraju. I wreszcie przez zbudowanie kompetencji państwa w zakresie wykorzystania dla własnych interesów prawa europejskiego.

Czytaj więcej

Zuzanna Cichocka. Słowenia. Mały kraj wielkich odległości

Ukraina – nowy rozdział

Wojna w Ukrainie i jej konsekwencje zmieniają całkowicie sytuację geopolityczną Polski. 30 lat naszej polityki wschodniej po upadku Związku Sowieckiego staje się w pewnym sensie rozdziałem zamkniętym, gdyż wraz z wojną wchodzimy w rzeczywistość pod wieloma względami nieznaną. Składają się na nią „desakralizacja” Rosji w oczach Zachodu, wybicie się Ukrainy przez wojnę do roli pierwszoplanowego aktora w polityce międzynarodowej oraz uznanie Europy Wschodniej przez Stany Zjednoczone za węzłowy region w ich polityce utrzymania i potwierdzenia światowego przywództwa w ramach nowej rywalizacji z Chinami i ich antyzachodnimi akolitami.

Poprzez wojnę i zdolność do zatrzymania rosyjskiej inwazji przy wsparciu Zachodu Ukraina staje się sąsiadem Polski nowego typu i nowej wagi. A także kluczowym czynnikiem dla bezpieczeństwa całego regionu Europy Środkowej i Wschodniej. Najbliższa przyszłość pokaże też, w jaki sposób Kijów będzie w praktyce tę swoją zupełnie nową rolę realizował.

Oczywistym jest, że zatrzymanie przez Ukrainę rosyjskiej agresji pozytywnie wpływa na środowisko bezpieczeństwa Polski. Nowa pozycja Ukrainy otwiera także przed nami inne niż dotąd perspektywy w wielu obszarach, z których będziemy w stanie korzystać zarówno ze względu na nasze położenie geograficzne, jak i na charakter relacji politycznych między Warszawą i Kijowem oraz intensywność wzajemnych stosunków społecznych. Uruchamia także w Europie nową polityczną i gospodarczą dynamikę. Patrząc jednak na Ukrainę z polskiej perspektywy, trzeba widzieć w niej zarówno nowe szanse, jak i nowe obciążenia. Być może też na początku te drugie będą nawet przeważać nad pierwszymi.

Dla obecnych władz w Kijowie odzyskanie utraconych w wyniku rosyjskiej agresji terytoriów pozostaje oczywiście kwestią priorytetową. Z punktu widzenia europejskich sąsiadów Ukrainy, w tym Polski, zasadnicze jest natomiast to, by w dłuższej perspektywie zachowała ona i utrwaliła swoją niezależność od Rosji oraz zacieśniła związki z Zachodem. Do tego konieczne jest nie tyle klasyczne zakończenie wojny, co ustanowienie względnie stabilnej sytuacji. Dlatego też sposób rozumienia, na czym właściwie miałoby polegać zakończenie obecnej wojny, w przypadku Stanów Zjednoczonych, Unii Europejskiej, w tym Francji, Polski czy Niemiec, oraz w przypadku Ukrainy, może być po prostu odmienny.

Trzeba niestety założyć, że w sensie klasycznym, czyli przez podpisanie traktatu pokojowego, konflikt między Rosją i Ukrainą nie zakończy się jeszcze bardzo długo, i że w związku z tym będziemy mieli do czynienia z Ukrainą znajdującą się w stanie długotrwałego, zamrażanego i odmrażanego, militarnego konfliktu. Taka sytuacja w oczywisty sposób będzie rzutować na wewnętrzną politykę w Ukrainie, na perspektywy jej gospodarczej odbudowy oraz na jej relacje z sąsiadami z UE, przede wszystkim z Polską.

Po ostatnim szczycie NATO w Wilnie położenie międzynarodowe Ukrainy w znacznym stopniu zaczyna się klarować. Pozostając zasadniczo zależną od militarnego wsparcia ze strony Zachodu, jako jego formy nacisku na Rosję, członkostwo Ukrainy w sojuszu północnoatlantyckim staje się w mniejszym stopniu prawdopodobne za sprawą strategicznej decyzji podjętej przez USA i ich kalkulacji dotyczących przyszłości Rosji. Można także przypuszczać, że w zamian za brak realnej perspektywy członkostwa w NATO Zachód będzie chciał w relacjach z Ukrainą postawić punkt ciężkości na kwestię członkostwa w UE, a więc na proces zależny przede wszystkim od polityki Francji i Niemiec.

Taki obrót spraw nie jest oczywiście zgodny z oczekiwaniami Kijowa, który chciał mieć od razu jedno i drugie – członkostwo w NATO i w Unii Europejskiej. Nie jest to również dokładnie to, czego oczekiwały obecne władze w Warszawie. W przypadku Kijowa rozczarowanie ostatnimi decyzjami można w pewien sposób zrozumieć. Nie chodzi tylko o ponoszone codziennie ofiary, które oczekiwania wobec Zachodu czynią często bardzo emocjonalnymi. Chodzi także o to, że Ukraina znajduje się dopiero na samym początku swojej politycznej przygody z Zachodem, którego sposób myślenia i postępowania w sytuacji kryzysu i wojny musi dopiero powoli sobie przyswajać.

Z polskiej perspektywy wygląda to jednak zupełnie inaczej. Wojna w Ukrainie zmienia realnie sposób traktowania przez NATO bezpieczeństwa państw flanki wschodniej w stosunku do tego, co miało miejsce przez ostatnie 20 lat. Polska jest pod tym względem ewidentnie wygrana. Nie zdejmuje to natomiast z przyfrontowych państw UE, przede wszystkim z Polski, ciężarów i ryzyka związanych z przyszłością bezpieczeństwa Ukrainy. Ich koszty państwa przyfrontowe będą musiały ponosić w perspektywie wielu lat, przede wszystkim w zakresie wydatków na zbrojenia i budowy własnej strategicznej odporności na wypadek wrogich działań ze strony Rosji lub Białorusi.

Te koszty będą musiały mieć zresztą coraz większe znaczenie dla polityki wewnątrz UE, stając się istotnym argumentem w różnych sprawach pomiędzy Polską, innymi państwami członkowskimi oraz unijnymi instytucjami. Wzięcie na siebie ciężaru bezpieczeństwa w całym regionie oraz ponoszenie związanych z tym kosztów musi w przypadku Polski odnajdywać swoje adekwatne odzwierciedlenie w unijnej polityce. Przykład reakcji instytucji UE na falę uchodźców, która napłynęła z Ukrainy do Polski w 2022 roku, pokazuje, że tak nie jest. Rola i wpływy państw ponoszących odpowiedzialność oraz koszty powinny w Unii proporcjonalnie rosnąć.

Zmiana, która zachodzi na świecie oraz w Europie, stawia więc Polskę w zupełnie nowej sytuacji, wymagającej wysiłku oraz świadomości historycznego momentu, w którym się znaleźliśmy. Zdolność do właściwej reakcji wobec tej zmiany możemy nazwać wspomnianą podmiotowością 2.0. Chodzi o to, aby zabezpieczyć wypracowany przez Polaków w ostatnich trzech dekadach kapitał, utrzymać dynamikę społecznego i gospodarczego wzmacniania się państwa oraz stworzyć nowe podstawy dla kolejnych dekad rozwoju i bezpieczeństwa. Nowe formy kryzysów w Europie, pogłębiające się poczucie chaosu we współczesnym świecie, a nawet okrutna wojna tocząca się za naszą granicą nie muszą wcale oznaczać załamania się naszej własnej przyszłości. Wręcz przeciwnie, mogą otwierać nowe perspektywy i szanse, takie jak te na zaprojektowanie własnego modelu kapitalizmu, na wzmocnienie możliwości regulacyjnych własnego państwa w UE oraz stworzenie korzystniejszego geopolitycznego ładu w naszej części Europy. Bowiem nawet jeśli to, co było, skończyło się i nic nie będzie już takie jak przedtem, nie znaczy to wcale, że to, co przyjdzie, musi być dla nas gorsze.

Marek A. Cichocki jest profesorem Collegium Civitas, specjalizuje się w historii idei i stosunkach międzynarodowych.

Często możemy dziś usłyszeć brzmiące dramatycznie, ale też efektownie opinie dotyczące sytuacji w świecie i w Europie, które mówią, że to, co było, skończyło się, że nic nie będzie takie jak przedtem i takie, jakie znaliśmy. Pomijając zbędną emfazę takich ocen, trzeba nie tylko zgodzić się z nimi, ale także spojrzeć na nie przez pryzmat naszej polskiej sytuacji. Rozdział trzech dekad pozimnowojennego świata faktycznie dobiegł końca dla Polski. Był to jednocześnie okres wyjątkowego rozwoju dla naszego państwa i społeczeństwa. Czy ten koniec oznacza także kres dobrych perspektyw dla nas?

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS