Zabójstwo Tomka Jaworskiego. Czy skazana na dożywocie wyjdzie na wolność

Porwanie i bestialskie zabójstwo maturzysty Tomka Jaworskiego ćwierć wieku temu wstrząsnęło opinią publiczną. Skazana za nie na dożywocie liczy na przedterminowe zwolnienie. Czy rzeczywiście zmieniła się na tyle, by móc wypuścić ją z więzienia?

Publikacja: 16.06.2023 17:00

W sądzie Monika Szymańska nie pokazała cienia uczuć. Twierdziła, że to jej kompani ją do wszystkiego

W sądzie Monika Szymańska nie pokazała cienia uczuć. Twierdziła, że to jej kompani ją do wszystkiego zmusili, a ona w żadnym zabójstwie nie brała udziału

Foto: PAP/Adam Urbanek

Gdzie by tu z dzieckiem w weekend na plac zabaw… Może tym razem na polanę koło Lasu Młocińskiego? Fajna atmosfera, ogniska, boiska. Dlaczego nie? Ale z tyłu głowy coś nie dawało spokoju. Znam przecież to miejsce. To tutaj przed laty rozegrały się sceny dramatu, który jego sprawców zaprowadził na ławę oskarżonych, gdzie usłyszeli wyroki dożywocia. To z tej polany w czerwcu 1997 r. porwano chłopaka. Maturzystę, który stał się ofiarą okrutnej zbrodni przez przypadek. Bo zwrócił na siebie uwagę bezwzględnych ludzi z kijami bejsbolowymi.

Od tych zdarzeń właśnie minęło 26 lat. Oznacza to, że skazani na najwyższe kary zabójcy Tomka Jaworskiego mogą się już ubiegać o warunkowe przedterminowe zwolnienie z więzienia. Nie jest to jednak takie proste.

Czytaj więcej

Małgorzata Szejnert o Andrzeju Ziemilskim: Góry i tajemnica

Wypada się pożegnać 

Wróćmy do początku tej historii. Tomek Jaworski, 19-letni maturzysta, był dobrym uczniem. Marzył, by studiować architekturę, i choć Politechnika Warszawska była oblegana, zapowiadało się, że ma ku temu wszelkie szanse. Matura poszła dobrze, a w piątek 13 czerwca 1997 r. Tomek miał egzamin z rysunku. „Tata, chyba dobrze mi poszło” – dzwonił do ojca pełen entuzjazmu. Kiedyś obiecał rodzicom, że jak skończy architekturę, zaprojektuje rodzinny dom. Był lubiany przez kolegów i koleżanki z liceum, zawsze wybierali go na gospodarza klasy. Na koniec nauki wypada się pożegnać. Już wcześniej ktoś wpadł na pomysł, by ostatnie klasowe ognisko urządzić na polanie w parku Młocińskim, miejscu dobrze znanym mieszkańcom Warszawy i okolic. Szczególnie w słoneczne weekendy fajnie się tam spędza wolny czas.

Piątkowy wieczór, polana pełna młodych ludzi. Klasa Tomka prawie w komplecie. Gwar rozmów, szkolne wspomnienia, wieczór upływał radośnie i nostalgicznie. Aż około północy wszystko się zmieniło.

Na polanę z hukiem dwoma autami wpadła banda pijanych młodzików. O takich jak oni mówi się „dresiarze”. Luźna, sportowa odzież i obuwie oraz brak jakichkolwiek zahamowań połączone z ochotą wszczęcia awantury. Śmiałości dodaje parę głębszych, wychylonych w pobliskim barze Na Górce, oraz kije bejsbolowe w garści. To przecież „ich” polana. To oni rządzą. Ekipa z Łomianek i druga, z samochodów.

Maturzyści rozpierzchli się po okolicznych krzakach, a dresiarze ruszyli na parking. Ich uwagę zwrócił ford, w którym siedzieli chłopak z dziewczyną, osoby z zupełnie innej imprezy na polanie. Widząc, co się dzieje, chcieli natychmiast uciekać, ale napastnicy obskoczyli auto, rozbili bejsbolem szybę. W końcu parze z forda udało się odjechać. Tyle że uciekając, zahaczyli o fiata napastników. Wkrótce zawiadomili policję o zajściach.

Zanim jednak mundurowi dotarli z interwencją, rozegrał się drugi akt dramatu. Grupa napastników się rozdzieliła. Ekipa z fiata – 24-letnia Monika Szymańska, 34-letni Marek Sz., Robert W. i jeszcze Tomasz K., 19-latek tak jak Tomek Jaworski – wróciła na polanę. Byli przekonani, że ci z forda bawili się z innymi w parku Młocińskim, więc postanowili uzyskać „odszkodowanie” za zniszczenia fiata. Zaczęło się makabryczne polowanie.

Maturzyści znów się rozproszyli, a napastnicy wdawali się w bijatyki z jakimiś ludźmi, świecili latarkami i reflektorami samochodu pomiędzy drzewami. Tomek i niedaleko obok niego trzy dziewczyny z jego klasy kryli się w krzakach. Cicho zagwizdał. W jakim celu? Aby odciągnąć uwagę od dziewczyn? Sprawdzić, czy ktoś z kolegów jest w pobliżu? Tego się już nie dowiemy. Uwagę ściągnął na siebie. Na własną zgubę. Postanowił wyjść z krzaków i wszystko spokojnie wyjaśnić. Był pewien, że zrozumieją.

Nie miał szans wobec agresorów. Pojmali go, bili kijem bejsbolowym tak mocno, że złamał się na jego głowie. Żądali, by im wydał kierowcę forda, który zniszczył ich auto. Ale Tomek nie miał pojęcia, kim był ten człowiek, co wciąż usiłował im wytłumaczyć. Nie słuchali. Byli jak w amoku, bili chłopaka bez opamiętania. Postanowili zabrać go ze sobą. Ale jeszcze klapą od bagażnika przytrzaskiwali mu głowę. Zabrali go na Bródno, do mieszkania Moniki.

Będzie przypał

Co było dalej, wiemy tylko z protokołów przesłuchań samych sprawców i nie sposób to zweryfikować. Ostatnie 20 godzin życia Tomka było makabrą. W pokrwawionym ubraniu w środku nocy został zaciągnięty do mieszkania. Tam kablem od żelazka przywiązali go do kaloryfera, bili, obcinali włosy, grozili tasakiem. A pomiędzy torturami jedli, pili, oglądali telewizję, uprawiali seks z Moniką. Jak gdyby nigdy nic. Wkrótce stało się dla nich jasne, że coś poszło nie tak. Porwany Tomek nie miał pojęcia, kto zniszczył ich samochód. Powstał przerażający plan, który w słowa przyoblekła Monika: trzeba z nim skończyć, bo będzie przypał. I bezwzględnie go zrealizowano.

Tak jak Monika kazała: kanister pełen benzyny, szpadel i sznurek. W sobotę wieczorem wsadzili chłopaka do samochodu i ruszyli nad Kanał Żerański. Rośnie tam lasek. Za dnia można spotkać wędkarzy, czasem przepłynie kajak. Wieczorem ani żywego ducha. Następny rozkaz od Moniki dla kompanów: kopać dół. Znękany Tomek prosi oprawców: dobijcie mnie.

Nóż kazała wziąć w ręce Tomaszowi K. Wykonał polecenie. Cztery ciosy w serce. Tomek wydał z siebie charkoczące dźwięki, które Monika skwitowała słowami: po nożu to tak zawsze.

Skąd wiedziała? Gdy wyjaśniano sprawę śmierci Tomka, pojawiła się hipoteza, że Monika Szymańska mogła mieć coś wspólnego ze śmiercią swej przyjaciółki Anety D. z Otwocka, która zginęła bez śladu dwa lata wcześniej. Na podstawie szczątkowych informacji zdobytych w tej sprawie próbowano coś ustalić. Wiele osób zadawało sobie pytanie, czy gdyby sprawca był znany, zginąłby Tomek Jaworski.

W sprawie zniknięcia Anety D. wszczęto oddzielne dochodzenie. Akt oskarżenia trafił do sądu w 2001 r. i dotyczył jedynie uprowadzenia, bo jej ciała nie znaleziono, a co za tym idzie dowodów na zabójstwo nie było. Monika Szymańska, okrzyknięta „królową zbrodni”, została skazana przez inny sąd za udział w tym uprowadzeniu na dwa lata więzienia.

Gdy Tomek Jaworski skonał, oblali jego ciało benzyną i podpalili. Nadpalone zwłoki przysypali ziemią. I wrócili na Bródno posprzątać mieszkanie i kontynuować imprezę. Wyrwaliśmy chwasta – mówili do siebie.

Czytaj więcej

Małgorzata Fuszara: Oczywisty nakaz ratowania życia kobiety przestał obowiązywać

Ból rodziców 

Tymczasem rodzice Tomka już ponad dobę odchodzili od zmysłów. – Syn zawsze mówił nam, dokąd idzie i kiedy wróci – zeznawała Jadwiga Jaworska. A w sobotę około 4.00 nad ranem do ich domu zadzwonił dziwny telefon. Jakaś kobieta pytała panią Jadwigę, czy Tomek Jaworski to jej syn i czy był na Młocinach na ognisku. Potem się rozłączyła. W sobotę rano już było wiadomo, że coś jest nie tak, ale połączenie kilku faktów zajęło, niestety, więcej czasu.

Cofnijmy się jeszcze do piątkowej nocy i ogniska na polanie, gdy ekipa z fiata już odjechała, a dresiarze z Łomianek rozeszli się w różne strony. Policyjny patrol, zawiadomiony przez kierowcę forda, dotarł na miejsce, gdzie nikogo już nie było. Ale nieopodal ich uwagę zwróciło dwóch zmierzających do Łomianek młodych ludzi w pokrwawionym ubraniu. Zabrali ich na żoliborską komendę.

Tam w weekend dyżurowała komisarz Grażyna Biskupska, późniejsza pogromczyni gangów z Komendy Głównej Policji. Z początku myślała, że trafiła jej się sprawa napadu na kierowcę forda, której sprawców nie uda się wykryć. Ciemno, pokrzywdzony nie pamiętał twarzy napastników – opowiadała w „Policyjnym pitawalu”. Potem jednak przywieziono jej tych spod Łomianek, uczestników bijatyki w parku Młocińskim. Gdy policjantka szła ich przesłuchać, w dyżurce natrafiła jeszcze na zapłakaną mamę Tomka Jaworskiego zgłaszającą zaginięcie syna. Zrozpaczona obdzwoniła już szpitale. Tomek był na ognisku w parku Młocińskim… wszystko zaczęło się składać w całość. Funkcjonariusze pocieszający rodziców nie mówili już, że syn nie wrócił, bo na pewno jeszcze gdzieś się bawi z dziewczyną. Drobiazgowo przesłuchana została matka oraz zatrzymani zadymiarze. To jeden z nich podrzucił pierwszy trop o ekipie z fiata: trzech mężczyzn i kobieta, która do jednego z nich mówiła „Biały”.

Kim jest „Biały” 

Na przesłuchania ściągano kolegów z klasy Tomka. Każdy, kto coś widział, dorzucił jakiś szczegół, ale kluczowe okazało się ustalenie, kim był i gdzie mieszka „Biały” – Robert W. Mundurowi ruszyli do niego w niedzielę. Wystraszona matka powiedziała, że syna nie ma od piątku, i obiecała, że sama przywiezie go na komendę, gdy tylko się pojawi. I tak się rzeczywiście stało, ale dopiero w poniedziałek. Dostarczony policji Robert opowiadał, gdzie był w weekend, ale szybko ustalono, że kłamie. I wreszcie zdobyto pierwsze informacje o mieszkaniu na Bródnie. Śledczy ruszyli z nadzieją, że będzie tam Tomek…

Było tylko dwóch mężczyzn i Monika. Zostali zatrzymani, a mieszkanie przeszukano. Pierwsze, co rzuciło się w oczy, to świeżo wykonane wielkie sprzątanie podłogi – a reszta generalnie zaniedbana. Nie wyglądało to dobrze. Przesłuchania jedno za drugim. Cała trójka kluczyła, raz po raz zmieniała wersje. Monika na uwagę policjanta, że Tomek na pewno tu był, bez żadnych emocji odpowiedziała: „Tak, był. Przywiozłam go tu, by opatrzyć mu rany. Ale potem sobie poszedł”.

Kolejne przesłuchania niewiele dawały, aż przełom przyszedł w środę. Pękł najstarszy z nich, Marek Sz., taksówkarz. To on przyznał, że Tomek nie żyje, i wskazał, gdzie zakopano jego ciało. Policyjna ekipa ruszyła nad Kanał Żerański, gdzie dokonano makabrycznego znaleziska. Nie było trudno znaleźć miejsce, w którym parę dni wcześniej przekopywano ziemię. – Tak, policjanci płakali, odkopując ciało chłopaka, który zginął bez żadnego powodu – przyznała Grażyna Biskupska w podcaście „Morderstwo niedoskonałe”.

Teraz trzeba było powiadomić o wszystkim rodziców Tomka. I zdążyć przed mediami. Później jeszcze była wizja lokalna, podczas której Tomasz K. beznamiętnie pokazywał, co i jak zrobił nożem swemu imiennikowi.

Marsz milczenia

Brutalna zbrodnia wstrząsnęła opinią publiczną. Skąpanymi w deszczu ulicami stolicy przeszedł marsz milczenia. Młodzi ludzie na jego czele nieśli czarny transparent, na którym białymi literami napisano: „Tomek nie żyje, bestialsko zamordowany bez żadnej przyczyny”.

Rok później jedna z największych sal rozpraw w Sądzie Wojewódzkim w Warszawie wypełniła się po brzegi. Byłem w licznej grupie sądowych reporterów. To był czas, gdy do sądów oprócz dziennikarzy chodzili jeszcze „kibice”, których na ławy dla publiczności przyciągała sensacja, wyjątkowa brutalność sprawy, chęć wsparcia swoich bliskich przeżywających czyjąś śmierć albo zobaczenia na własne oczy morderców.

Co miała w sobie Monika Szymańska, oskarżona o sprawstwo kierownicze brutalnego morderstwa? Do końca nie wiadomo. Przysadzista szatynka w okularach z grubymi szkłami, o matowym, bynajmniej nie zmysłowym głosie. Gdy ruszał proces, miała 25 lat i była matką trójki dzieci, z których najstarsze miało prawie dziesięć lat. Wychowana w przemocowym domu przez uzależnionych od alkoholu matkę i brutalnego ojczyma. Pierwszy raz w ciążę zaszła, mając 15 lat. Liczyła, że to jej pomoże wyrwać się do lepszego życia, ale ojciec jej dziecka – oraz dwóch kolejnych – był kryminalistą. Związała się z innym, dla którego małżeństwo było tylko wymówką od obowiązkowej w tamtym czasie służby wojskowej. On także nie stronił od przemocy i alkoholu – a wkrótce również dla Moniki jedno i drugie stało się codziennością. Zaczęła się parać kradzieżami i oszustwami. Na tym jednak się nie zakończyło, bo była w stanie nakłonić kompanów do zbrodni. Biegli potwierdzili, że jako osoba o ponadprzeciętnej inteligencji oraz dominującej osobowości potrafiła nimi manipulować, obiecując różne korzyści – pozycję w grupie, seks…

W sądzie kobieta nie pokazała cienia uczuć. Mało tego, twierdziła, że to jej kompani ją do wszystkiego zmusili, a ona w żadnym zabójstwie nie brała udziału. Tomasz składał wyjaśnienia, ale też wydawał się nieobecny. Na koniec poprosił rodziców Tomka o wybaczenie. Marek Sz. walczył o największą stawkę, bo jako ten, który współpracował ze śledczymi, mógł liczyć na karę łagodniejszą od pozostałych. Przyznawał się tylko do udziału w porwaniu i przetrzymywaniu Tomka. A zarzut zabójstwa? – Przyznaję się, że tam byłem – oświadczył. Za udział w porwaniu Tomka z polany odpowiadał jeszcze Robert W., ów „Biały”.

Czytaj więcej

Zabójstwo Tomka Jaworskiego. Czy skazana na dożywocie wyjdzie na wolność

Płacz i pytania

W sali sądu lały się łzy. – Byłem ojcem Tomka Jaworskiego – zaczął zeznania pan Walenty, zapadnięty w sobie niewysoki, łysawy mężczyzna. Zdołał jeszcze dodać łamiącym się głosem, że 13 czerwca 1997 r. rano zawiózł syna na egzamin z rysunku na Politechnikę. – Gdy wysiadał z samochodu, powiedział: tata, daj parę złotych na ognisko wieczorem...

Dalej już nie mógł zeznawać, bo zacisnęło się gardło. Jego żona mówiła: – My tu żyjemy w poczuciu niepewności i winy, czy ucząc Tomka agresji, czy gdyby chodził na siłownię zamiast na lekcje tenisa, może miałby szanse na obronę? Chce się krzyczeć, żeby Tomek nam przebaczył, że nie byliśmy w stanie go ustrzec i przygotować na odparcie zła.

Wreszcie wyrok. Sąd nie miał wątpliwości, że oskarżeni są winni brutalnej zbrodni, której dokonano bez powodu. – Żadna zbrodnia nie znajduje uzasadnienia, ale takie nagromadzenie okrucieństwa, wyrachowania i bezprzykładnego bestialstwa zasługuje na potępienie szczególne – mówiła sędzia Małgorzata Mojkowska i ogłosiła, że Monika Szymańska i Tomasz K. są skazani na kary dożywotniego pozbawienia wolności, a kara Marka Sz., który ujawnił śledczym nieznane fakty, musi być złagodzona do 15 lat. – To przepisy nowego kodeksu karnego zmuszają sąd do takiego złagodzenia – tłumaczyła sędzia. „Biały” za udział w porwaniu miał odsiedzieć 12 lat.

Były jeszcze apelacje skazanych, w wypadku Moniki Szymańskiej i Tomasza K. bez powodzenia. Kary dożywocia stały się prawomocne. Tymczasem karę dla Marka Sz. sąd apelacyjny zaostrzył – do 25 lat więzienia. – Bo wcale nie poszedł na współpracę z organami ścigania, lecz tylko dozował informacje w taki sposób, jak mu się wydaje, że dla jego osoby będzie to korzystne – wyjaśnił sąd.

Czuję się winna na 15 lat 

Wszystko to działo się przed 26 laty. Marek Sz. opuścił więc już zakład karny. Państwo Jaworscy jeszcze pięć lat po zabójstwie syna musieli chodzić do sądu na procesy innych członków bandy z Łomianek, którzy razem z mordercami robili zadymę na polanie parku Młocińskiego.

25 lat odsiedzianej kary dla skazanego na dożywocie to ważny moment. Wtedy bowiem uzyskuje prawo ubiegania się o warunkowe przedterminowe zwolnienie. Jeśli na to zasłuży…

Rzadko bywa, że sądy zwalniają do domu skazanych na dożywocie. To jednostkowe przypadki, które muszą być potwierdzone opiniami więziennego psychologa, biegłych, kierownictwa placówki i sądu. Sprawca musi przejść wewnętrzną przemianę, zrozumieć swój błąd i chcieć zacząć nowe życie. I nie robi tego na pokaz. Dlatego dla skazanych na nawet najbrutalniejsze zbrodnie tak ważne jest pozostawienie światełka nadziei na końcu drogi. Jak trudne jest to do osiągnięcia w warunkach polskich zakładów karnych, można sobie tylko wyobrazić. Szczególnie gdy państwo zaostrza politykę karną.

Tomasz K. za kratami radomskiego więzienia przed kilkunastoma laty skończył studia na kierunku logistyka. Ma nastoletniego syna z kobietą, którą poślubił, odbywając karę. „Można się podnieść z tego upadku. Chciałbym po prostu kiedyś wyjść, dostać jakąś pracę, żeby móc zarobić na chleb, na utrzymanie. No i chciałbym więcej nie wracać do tego miejsca” – cytował w 2011 r. jego słowa TVN. Czy zabójca dostanie szansę?

Monika też na nią liczy. Skończyła szkołę zawodową, bardzo chce zobaczyć wnuka. W 2011 r. rozmawiała z nią reporterka „Polityki”. Jak wyznała więźniarka, zaraz po aresztowaniu popełniła straszny błąd. „Nie wiem dlaczego, ale próbowałam dorównać opinii, jaką o mnie wytworzono. Skoro chcecie mnie złej, to macie. Ani nie było mi z tym dobrze, ani nic dobrego z tego nie wynikło, tylko więcej problemów” – opowiadała. Uważała, że opis zbrodni jest podkoloryzowany. „Nie powiem, że mam koszmary w związku z tym, bo nie mam” – mówiła. „Tomek śnił mi się nieraz i zawsze żywy. Bo takim go pamiętam”.

Udziałowi w zabójstwie konsekwentnie zaprzeczała. Twierdzi, że zasłużyła na karę za porwanie, uwięzienie i znęcanie się nad Tomkiem. „Za to sąd mnie podliczył na 15 lat. I czuję się winna na 15 lat, z ręką na sercu”.

Czytaj więcej

Jas Gawronski: Silvio Berlusconi miał genialne pomysły

Światełko w tunelu

Bezwzględność i brutalność młodych sprawców przestępstw wynika czasem ze zwykłej bezmyślności – uważa sędzia Marek Marewicz, szef wydziału penitencjarnego Sądu Okręgowego w Krakowie. Nadzieję na ich resocjalizację wiąże z młodym wiekiem sprawców. – Jeśli psychologowie i wychowawcy dobrze zadziałają, młody człowiek może się zmienić, bo jego osobowość jeszcze się kształtuje – podkreśla.

I przywołuje przykład 25-letniego mężczyzny skazanego na 15 lat pozbawienia wolności za zabójstwo partnera, któremu w trakcie kłótni zadał kilkadziesiąt ciosów nożem. – Tak zmienił się za kratami, że dyrektor uznał, że gdyby tylko mógł, zatrudniłby go jako wychowawcę. Miał pozytywny wpływ na młodocianych osadzonych – podkreśla sędzia.

Kryminolog Brunon Hołyst wątpi jednak w skuteczność resocjalizacji sprawców najcięższych zbrodni, nawet jeśli popełniając ją, byli młodzi. – Wyobraźnię przekracza, że w takim wieku decydują się na dokonanie zabójstwa tak brutalnego, jak to w sprawie Tomka Jaworskiego – mówi profesor. I dodaje: – W niektórych sytuacjach jestem bardzo sceptyczny, jeśli chodzi o tę grupę sprawców, zwłaszcza biorąc pod uwagę ich motywację i podjęte przez nich działanie przestępcze. 

Ekspert wskazuje, że w procesie wewnętrznej przemiany jednym z najważniejszych elementów jest postawa samego więźnia, a on sam nie zawsze bywa do tego przekonany. – Zawodowi przestępcy raczej nie porzucają dotychczasowego stylu życia, bo widzą w nim źródło utrzymania. To ludzie wyjątkowo oporni na resocjalizację. Żeby była ona skuteczna, człowiek musi przejść bardzo trudny proces psychologiczny i mieć perspektywę życia na wolności – podkreśla prof. Hołyst.

A Tomek nie żyje. Bestialsko zamordowany. Bez żadnej przyczyny.

Współpraca Nadia Senkowska

Gdzie by tu z dzieckiem w weekend na plac zabaw… Może tym razem na polanę koło Lasu Młocińskiego? Fajna atmosfera, ogniska, boiska. Dlaczego nie? Ale z tyłu głowy coś nie dawało spokoju. Znam przecież to miejsce. To tutaj przed laty rozegrały się sceny dramatu, który jego sprawców zaprowadził na ławę oskarżonych, gdzie usłyszeli wyroki dożywocia. To z tej polany w czerwcu 1997 r. porwano chłopaka. Maturzystę, który stał się ofiarą okrutnej zbrodni przez przypadek. Bo zwrócił na siebie uwagę bezwzględnych ludzi z kijami bejsbolowymi.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi