Kto ukróci dręczenie koni. Ponure kulisy gonitw

Świat sportów jeździeckich za eleganckimi kapeluszami, szykownymi garniturami i szkłem z burbonem wciąż skrywa cierpienia zwierząt. Konie giną z powodu urazów oraz dopingu. Tylko ludzie zarabiają.

Publikacja: 09.06.2023 17:00

Kentucky Derby to jeden z trzech amerykańskich wyścigów tworzących tzw. Triple Crown. W kwietniu i m

Kentucky Derby to jeden z trzech amerykańskich wyścigów tworzących tzw. Triple Crown. W kwietniu i maju tego roku zginęło tam już dziewięć koni. Przyćmiło to nieco tegoroczne zwycięstwo w 149. już wyścigu Javiera Castellano (na zdjęciu) na koniu Mage

Foto: Michael Reaves/Getty Images/AFP

Churchill Downs to miejsce, które zna każdy, kto interesuje się wyścigami konnymi. Tor otworzony w 1875 roku w Louisville (Kentucky) słynie z najsłynniejszego wyścigu w Ameryce, Kentucky Derby. Dystans to dwa kilometry. W stawce – najszybsze, trzyletnie konie pełnej krwi angielskiej. Rozgrywany jest tradycyjnie na początku maja. Niektórzy wciąż twierdzą, że to najbardziej ekscytujące dwie minuty w sporcie.

Tak zaczyna się co roku Triple Crown – cykl trzech wielkich wyścigów (pozostałe to Preakness Stakes i Belmont Stakes), których potrójny zwycięzca, jeśli taki się zdarzy, zyskuje sławę i zarabia dla właściciela miliony. Zdobycie Potrójnej Korony to w każdym jeździeckim kraju wyczyn zapisywany dla potomnych. W Wielkiej Brytanii wiekopomną trójcę tworzą 2000 Guineas Stakes w Newmarket, The Derby (Epsom) i St. Leger Stakes (Doncaster). Nawet w Polsce, na Służewcu, mamy własną – z zachowaniem wszelkich proporcji – Nagrodę Rulera, Derby i St. Leger.

W Churchill Downs tylko od końca kwietnia tego roku zginęło w różnych okolicznościach dziewięć koni. Jako jedna z ostatnich trzyletnia klacz Swanson Lake. Zajęła w jednym z wyścigów czwarte miejsce. Dżokej 100 metrów za metą zobaczył, że kuleje. Dyrektor medyczny toru uznał, że kontuzja lewej tylnej nogi jest poważna i nakazał uśpić zwierzę. To był dopiero drugi start Swanson Lake, zarobiła dla właściciela ledwie 9200 dolarów.

Okoliczności poprzednich przypadków były niekiedy podobne: cztery konie zostały uśpione po doznaniu kontuzji w wyścigach poprzedzających Derby. Jeden złamał kark, gdy z niewyjaśnionego powodu przewrócił się na padoku do siodłania. Dwa inne w niewytłumaczalny sposób padły i zmarły po wzięciu udziału w wyścigach na krótko przed Derby, mimo że nie wykazywały żadnych widocznych oznak choroby. Ósmy został uśpiony, gdy doznał fatalnej kontuzji kończyny znów podczas wyścigu, kilka dni po Derby.

To statystyka tylko z jednego miejsca w Stanach Zjednoczonych. To prawda, że rzadko zdarza się taka makabryczna seria, zwłaszcza w połączeniu z terminami największych wydarzeń wyścigowych, lecz ci, którzy od lat zajmują się prawami zwierząt w USA, przyznają, że nie są to odosobnione przypadki.

Czytaj więcej

Golden Globe Race. Żeglarstwo sprzed ery GPS

Giną, bo rządzą pieniądze

Cytowany przez ESPN Patrick Battuello, założyciel i prezes Horseracing Wrongs (organizacji non profit, która uznaje wyścigi za wykorzystywanie zwierząt), mówi, że niezwykła kumulacja zdarzeń w Churchill Downs przyciągnęła więcej uwagi, lecz blichtr wielkich wyścigów konnych już od lat przesłania okrutną rzeczywistość: wyczynowy sport jest śmiertelny dla koni. – Ich śmierć nie jest czymś niezwykłym. Pozostaje nieuchronnie wpisana w rywalizację. W Churchill Downs w ciągu minionych pięciu lat padło lub zostało uśpionych 126 koni, czyli 25 rocznie – mówi Battuello.

Wedle informacji gromadzonych w bazie danych amerykańskiego Jockey Clubu (organizacji rejestrującej konie pełnej krwi angielskiej – tzw. folbluty – w USA i Kanadzie, służącej doskonaleniu hodowli oraz organizacji wyścigów konnych) w 2022 roku na amerykańskich torach wyścigowych ginęło średnio ponad sześć folblutów – w sumie 328. To jednak tylko część obrazka, bo przecież na wielu torach nie ścigają się jedynie konie pełnokrwiste. Wedle Horseracing Wrongs w 2022 roku padło w USA 901 koni wyścigowych – ponad 17 tygodniowo.

Działacze Churchill Downs rozpoczęli dochodzenie, które może da efekt, choć nie słychać, by ktoś czuł się winny. Sprawę bada stanowa komisja wyścigowa Kentucky Horse Racing Commission (KHRC) oraz powołany przez Kongres nowy ogólnokrajowy organ regulacyjny Horseracing Integrity and Safety Authority (HISA), czyli Urząd ds. Uczciwości i Bezpieczeństwa Wyścigów Konnych. „Przejrzymy dane dotyczące stanu i konserwacji torów oraz dokumentację weterynaryjną i treningową każdego konia, a także końcowe raporty z sekcji, jeśli będą dostępne. Urzędnicy ocenią proces gromadzenia danych stosowany przez KHRC i Churchill Downs” – przekazały władze HISA w oświadczeniu dla ESPN.

To, co działo się w ostatnich tygodniach w Louisville, nie jest niczym nowym. Pod koniec kwietnia w Maryland na torze Laurel Park śmiertelnych obrażeń doznało pięć koni, a reakcją było czasowe wyłączenie obiektu z użytkowania. W Parx Racing pod Filadelfią w ciągu pierwszych sześciu miesięcy 2021 roku zginęło 31 koni. Dwa lata wcześniej na tym samym torze życie straciło 59 wierzchowców. Między lipcem 2018 roku a czerwcem 2019 roku pisano o śmierci aż 49 koni w kalifornijskim Santa Anita Park. Ta sprawa sprowokowała śledztwo stanowych urzędników wyścigowych z California Horse Racing Board oraz prokuratury hrabstwa Los Angeles.

Dochodzenie wykazało, że wiele z padłych zwierząt cierpiało z powodu wcześniejszych, niewykrytych urazów. Biuro prokuratora okręgowego w LA nie znalazło jednak dowodów przestępstwa. W raporcie nazwało śmierć tragiczną rzeczywistością sportu jeździeckiego i zaleciło większe środki ostrożności. Tor zamknięto wówczas na miesiąc, a po otwarciu wprowadzono bardziej surowe przepisy dotyczące stosowania leków dla koni, bezpieczeństwa na torach i sposobu jazdy.

Mniej więcej wtedy w Ameryce, kraju który kocha wyścigi konne, zaczęto mówić i pisać, że jest lepiej, a wskaźniki śmiertelności spadły, i to nawet znacząco. Przykład Santa Anita to potwierdzał. Kalifornijska Rada ds. Wyścigów Konnych podała, że liczba tragicznych przypadków na tym torze zmniejszyła się w 2021 roku do 12. Wedle danych Jockey Clubu w całych Stanach Zjednoczonych wskaźnik zgonów koni pełnej krwi spadł, z 2 na 1000 startów w 2009 roku do 1,25 w 2022 roku. Można było twierdzić, że branża przywiązuje większą wagę do bezpieczeństwa torów oraz opieki medycznej nad końmi. Wedle innych danych, także organizacji Horseracing Wrongs dokumentującej te sprawy od 2014 roku, tak dobrze wcale nie jest.

Konie nie giną wyłącznie z powodu przypadków losowych i zaniedbań organizacyjnych. Giną, bo gonitwami rządzą pieniądze. Całe jeździectwo to branża przynosząca niektórym trenerom, weterynarzom i właścicielom zwierząt ogromne profity, a wyścigi – jako najbardziej popularna forma rywalizacji – nadal nie są w stanie obronić się przed tymi, którzy chcą sterować wynikami, czasem wzbogacać się na zakładach bukmacherskich, ale głównie stosować doping, mając za nic bezpieczeństwo koni.

Czytaj więcej

Mo Farah nie był tym, za kogo się podawał

Wierzchowiec na koksie

Doping to słowo, które pojawiło się w języku angielskim właśnie w związku z wyścigami na torach. W 1889 roku w ówczesnym słowniku napisano, że to „mieszanka zawierająca opium, podawana koniom wyścigowym”.

Historia wspomagania wierzchowców środkami mającymi pobudzać je do szybszego biegu sięga starożytności. W czasach nowożytnych nic się nie zmieniło – jeszcze w XVIII wieku pisano o skazaniu przez sąd w Cambridge czterech dżokejów na śmierć przez powieszenie za dodawanie koniom do paszy pobudzającego arsenu. Później próbowano w tym samym celu stosować to, co działało na ludzi, z alkoholem włącznie. W latach 30. XX wieku, kiedy wyścigi konne były chyba sportem nr 1 w Stanach Zjednoczonych, konie biegały po kokainie i heroinie; później była to amfetamina. Pęd do nielegalnych wygranych nigdy nie malał.

Pierwszy zdobywca amerykańskiej Potrójnej Korony w 1919 roku, sir Burton, był tak faszerowany środkami pobudzającymi, że miał kłopoty z wykonywaniem roli reproduktora. Zwycięzca Kentucky Derby w 1968 roku – Dancer’s Image – miał w organizmie fenylobutazon – silny lek przeciwzapalny. Właściciel zdyskwalifikowanego ogiera wydał w sądach ponad 120 tys. dolarów, ale nikogo nie przekonał, twierdząc, że wpadka była polityczną zemstą osób mu niechętnych za to, że przekazał wdowie po Martinie Lutherze Kingu 60 tys. dolarów wsparcia z wygranej w innym wyścigu.

Właściciele koni niekiedy oszukiwali bez podawania niedozwolonych substancji, np. fałszywie uśmiercając, zamieniając lub malując wierzchowce, lecz zdecydowana większość liczyła na skuteczność zakazanych środków albo takich, które zakazane jeszcze nie były, bo niektórzy weterynarze potrafili wykorzystać twórczo nowe farmaceutyki do celów dopingowych.

Doping koni to dziś w pewnym sensie kopia dopingu ludzkiego. Jest powszechny i coraz bardziej wyrafinowany. W większości przypadków stosuje się preparaty oraz środki medyczne wynalezione po to, żeby leczyć chorych ludzi lub zwierzęta. Leki stosowane u zdrowych koni – tak jak u zdrowych ludzi – mogą zwiększać wytrzymałość lub szybkość biegu. Na liście środków zabronionych są więc substancje hormonalne i ich syntetyczne odpowiedniki, jest znana z wielu afer sportowych erytropoetyna (u koni także zwiększa produkcję czerwonych krwinek), środki maskujące doping np. diuretyki (popularny furosemid pełni też istotną rolę przy powstrzymywaniu końskich krwotoków płucnych). Są środki przeciwbólowe i przeciwzapalne. Lista jest długa.

Z wykrywaniem bywa różnie. Mamy nawet pewne polskie zasługi w kwestii badań antydopingowych koni na początku XX wieku. Ważną postacią w tym dziele stał się farmaceuta Alfons Bukowski z Uniwersytetu Warszawskiego, który – obserwując wyścigi na Służewcu – wymyślił, jak sprawdzić obecność stymulantów w próbkach śliny pobieranych od koni. Metodę tę wykorzystali organizatorzy gonitw w Wiedniu i Budapeszcie, ponoć z pewnymi sukcesami.

Ogólnie rzecz biorąc, wykrycie dopingu u koni jest jednak trudne, ponieważ odkrycia farmaceutyków zwykle wyprzedzają możliwości kontrolne laboratoriów testowych. Wysłanie próbki do zbadania powinno być powiązane z określeniem, czego się szuka. Niektórych substancji po prostu nie można wykryć, bo nie ma odpowiednich testów.

Od ewentualnego wyroku za naruszenie przepisów antydopingowych prawie zawsze przysługuje odwołanie. Proces może trwać długie miesiące lub lata. Nawet recydywiści są zwykle karani grzywną w wysokości kilku tysięcy dolarów i ostrzeżeniem.

Jeden z najsłynniejszych amerykańskich trenerów koni wyścigowych, Bob Baffert, być może nawet największy w kronikach tego sportu, nigdy nie poniósł poważnej kary, chociaż prowadził konie, które łącznie nie przeszły 30 testów na obecność zabronionych substancji. Jednym z nich był Justify, zdobywca Potrójnej Korony w 2018 roku.

Czytaj więcej

Marzenie numer jeden Carlosa Alcaraza

Zaczęli od łańcucha dostaw

Najwięcej wiedzy o tym, czym stał się doping w jeździectwie, dało udane śledztwo FBI i prywatnej agencji wynajętej przez Jockey Club podjęte w wyniku rosnących podejrzeń wobec grupy trenerów od lat mających niezwykle wysokie udziały w wygranych gonitwach. Akcja była wyjątkowa także dlatego, że po raz pierwszy szefowie Jockey Clubu uznali, iż z racji słabych wyników poprzednich dochodzeń trzeba poprosić o pomoc Travisa Tygarta, dyrektora generalnego Amerykańskiej Agencji Antydopingowej (USADA). Zaproponował on skorzystanie z usług firmy z Miami, złożonej z byłych agentów FBI i Drug Enforcement Administration, która miała znaczące sukcesy np. w ujawnianiu sponsorowanego przez państwo dopingu rosyjskich sportowców. Wielu pracowników firmy było w przeszłości szpiegami amerykańskiego rządu oraz prowadziło obserwację terrorystów i karteli narkotykowych.

Zaczęto od łańcucha dostaw. Ustalono, kto produkuje środki dopingowe dla koni i jak trafiają do trenerów. W marcu 2020 roku śledczy federalni aresztowali 27 osób (potem jeszcze dwie) – 11 trenerów, siedmiu lekarzy weterynarii oraz dziewięciu dostawców i dystrybutorów leków. Zatrzymani stworzyli masowy program dopingowy obejmujący treningi i starty koni na znanych torach w Nowym Jorku, New Jersey, Ohio, Kentucky, na Florydzie i w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Było to najdalej idące śledztwo w kwestiach dopingu koni wyścigowych w historii Departamentu Sprawiedliwości.

Amerykańscy prokuratorzy oskarżyli zatrzymanych przede wszystkim o stosowanie „leków zaprojektowanych w celu potajemnego i niebezpiecznego poprawiania wyników wyścigowych koni ponad ich naturalne zdolności, co jest nieuczciwą praktyką, która naraża życie zwierząt”. Doping był twardy i systematyczny. – Substancje stymulowały wytrzymałość, tłumiły zdenerwowanie koni, zwiększały przyswajanie tlenu i zmniejszały stany zapalne. To, co działo się z tymi końmi, było niczym innym jak znęcaniem się, bo w wyniku dopingu doświadczały problemów z sercem, a nadmierny wysiłek prowadził do złamań nóg, zwiększonego ryzyka obrażeń i – w niektórych przypadkach – do śmierci – mówił mediom William F. Sweeney Jr., zastępca dyrektora FBI odpowiedzialny za biuro w Nowym Jorku.

Ludzie biorący udział w programie, manipulując wielomilionowym przemysłem wyścigów konnych na całym świecie, czerpali zyski z ogromnych nagród pieniężnych.

Inicjatorami tego przedsięwzięcia byli dwaj trenerzy. Jednym nich był Jason Servis, który m.in. trenował Maximum Security, najlepszego trzylatka wyścigowego w USA w 2019 roku, niedoszłego zwycięzcę Kentucky Derby w tamtym sezonie (niedoszłego, bo koń pierwszy przekroczył linię mety, ale został zdyskwalifikowany za wpływanie na tor biegu innych wierzchowców) i wygrał 10 milionów dolarów w Pucharze Arabii Saudyjskiej w 2020 roku.

Servis był synem dżokeja, dorastał w przyczepie kempingowej w Charles Town w Wirginii i zaczął ścigać się na niesankcjonowanym torze w 1973 roku, gdy miał 16 lat. Przez lata kręcił się wokół toru Monmouth w New Jersey, parkując samochody i siodłając konie. W 2001 roku dostał szansę trenowania kilku wierzchowców i w 11 lat znalazł się nagle w pierwszej setce rankingu najlepszych trenerów w USA z zarobkami rzędu 2,4 mln dol.

Drugim głównym oskarżonym został Jorge Navarro, m.in. trener konia o imieniu XY Jet, który wygrał 1,5 miliona dolarów w Dubai Golden Shaheen w 2019 roku, ale zmarł na atak serca w styczniu 2020 roku – jak się uważa – po przyjęciu licznych iniekcji dopingowych. W Shaheen wygrał dla właścicieli ponad 3 mln dolarów, ale w wielu gonitwach był pod wpływem niedozwolonych środków.

Navarro pochodził z Panamy, przybył do USA jako dzieciak i zrobił w wyścigach błyskawiczną karierę. W 2016 roku pobił rekord zwycięstw na torze, zarobił 4,1 mln dolarów. Niechlubny przydomek „Juice Man” nie był bezpodstawny: w tajemniczy sposób (do czasu) doprowadzał do wygranych nawet tanie, starsze konie, którym nikt nie dawał szansy na zwycięstwo.

Poznali się z Servisem w Monmouth, tam właściwie przejęli wyścigi. Ich kariery rozwinęły się tak, że pod koniec 2019 roku Navarro zajął 16. miejsce w kraju, wygrywając 6,8 miliona dolarów, Servis był 8. z 11 milionami dolarów. FBI znało już wtedy sporą część prawdy o ich metodach, firma wynajęta przez Jockey Club przekazała agentom zdobyte informacje o kontaktach i źródłach dopingu.

Prokuratura nagrywała rozmowy telefoniczne między trenerami i zwerbowanymi dla procederu weterynarzami, których wiedza pomagała dobrać doping tak, by nie był możliwy do wykrycia. Śledczy mieli też trochę szczęścia – agenci federalni specjalizujący się w dochodzeniach w sprawie przestępczości zorganizowanej badali inną sprawę, ale trafili pod drodze na schemat dopingowy Servisa i Navarro. Mieli też w FBI agenta, który wcześniej działał w branży jeździeckiej i mógł szybko ocenić skalę oraz znaczenie przestępstw.

Ujawnienie, jak bardzo nielegalny doping przeżarł wyścigi konne, było wstrząsem dla środowiska. Tylko od stycznia 2018 roku do lutego 2020 roku Navarro wystawił konie w 1480 wyścigach i wygrał 13,5 mln dol., Servis w prawie 1100 gonitwach zgarnął 18,5 mln. Metody stosowane przez trenerów były wyjątkowo okrutne dla koni i raz jeszcze świat zobaczył, że elegancja wyścigów nie ma wiele wspólnego z brutalną rzeczywistością kulis tego sportu. Tyle dobrego, że pół roku po postawieniu zarzutów oskarżonym ustawa o uczciwości i bezpieczeństwie wyścigów konnych przeszła przez Kongres i powstał stosowny urząd regulacyjny HISA, który zajął się stworzeniem nowego, ogólnokrajowego programu antydopingowego.

Czytaj więcej

Igrzyska ułomne i bez smaku

Problemy są wszędzie

Doping w wyścigach przez dekady przyciągał największą uwagę spośród sportów jeździeckich, ale problem dotyczy też innych dyscyplin. Podczas igrzysk w Atenach (2004) Niemcy zostały pozbawione złotego medalu drużynowego w skokach przez przeszkody, bo koń Ludgera Beerbauma, Goldfever 3, miał pozytywny wynik testu na obecność betametazonu, zakazanego kortykosteroidu. Również w Atenach irlandzki jeździec Cian O'Connor stracił złoty medal, gdyż jego wierzchowiec Waterford Crystal miał pozytywny wynik testu na obecność ludzkich leków przeciwpsychotycznych.

W Pekinie (2008) cztery konie biorące udział w konkursie skoków przez przeszkody uzyskały pozytywny wynik testu na obecność kapsaicyny (leku na nadwrażliwość), co doprowadziło do dyskwalifikacji jeźdźców z Irlandii, Brazylii, Niemiec i Norwegii. Drużyna USA w ujeżdżaniu straciła czwarte miejsce, gdy koń Harmony's Mythilus miał pozytywny wynik testu na obecność zakazanego leku przeciwzapalnego.

W Polsce problem też istnieje, choć nie w skali, która zatrważa świat. Wpadki dopingowe na Służewcu i śmiertelne kontuzje koni także się pojawiały. Zamieszczone na stronie Polskiego Związku Jeździeckiego statystyki wykrytych przypadków dopingowych (16 w 2021 roku, 12 rok później) wskazują, że coś jest na rzeczy i wierzyć, że wszystko jest w porządku, byłoby naiwnością.

Być może w Ameryce będzie lepiej, ale równie dobrze można powiedzieć, że technologia znów wyprzedzi standardy etyczne i nowe przypadki będą coraz trudniejsze do wykrycia. Ostatnie wieści z toru Churchill Downs każą wciąż myśleć o tym, że dobro elitarnych koni sportowych wciąż wymaga lepszej ochrony, jeśli nie można – jak chcą niektóre organizacje – w ogóle zlikwidować jeździectwa. Czy są skuteczne sposoby na poprawienie dobrostanu zwierząt bez wycofywania ich ze sportu, to na razie pytanie bez odpowiedzi.

Na pewno wiadomo tylko jedno: nie ma usprawiedliwienia dla znęcania się – czy to poprzez doping, czy inne formy złego traktowania jakiegokolwiek zwierzęcia; także takiego, które oferuje tak wiele i prosi o tak mało w zamian.

Churchill Downs to miejsce, które zna każdy, kto interesuje się wyścigami konnymi. Tor otworzony w 1875 roku w Louisville (Kentucky) słynie z najsłynniejszego wyścigu w Ameryce, Kentucky Derby. Dystans to dwa kilometry. W stawce – najszybsze, trzyletnie konie pełnej krwi angielskiej. Rozgrywany jest tradycyjnie na początku maja. Niektórzy wciąż twierdzą, że to najbardziej ekscytujące dwie minuty w sporcie.

Tak zaczyna się co roku Triple Crown – cykl trzech wielkich wyścigów (pozostałe to Preakness Stakes i Belmont Stakes), których potrójny zwycięzca, jeśli taki się zdarzy, zyskuje sławę i zarabia dla właściciela miliony. Zdobycie Potrójnej Korony to w każdym jeździeckim kraju wyczyn zapisywany dla potomnych. W Wielkiej Brytanii wiekopomną trójcę tworzą 2000 Guineas Stakes w Newmarket, The Derby (Epsom) i St. Leger Stakes (Doncaster). Nawet w Polsce, na Służewcu, mamy własną – z zachowaniem wszelkich proporcji – Nagrodę Rulera, Derby i St. Leger.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Grób Hubala w Inowłodzu? Hipoteza za hipotezą
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS