Marzenie numer jeden Carlosa Alcaraza

W Nowym Jorku po finale turnieju US Open mamy nowego mistrza Wielkiego Szlema, 19-latka z Murcji Carlosa Alcaraza, który został też najmłodszym liderem w historii światowego rankingu.

Publikacja: 16.09.2022 17:00

Marzenie numer jeden Carlosa Alcaraza

Foto: Al Bello/Getty Images/AFP

Tradycyjna poniedziałkowa sesja fotograficzna mistrza US Open tym razem odbyła się na Times Square. Stanął tam w dżinsach ze srebrnym pucharem po prostu na tle ruchliwej ulicy. Podniósł trofeum nad głowę i nie wyglądał na szczególnie przejętego sytuacją, był też trochę niewyspany. – W końcu bardzo ciężko pracowałem, aby takie rzeczy mogły się wydarzyć – mówił dziennikarzom kilkanaście godzin wcześniej.

„Takie rzeczy” to poprzedzające finał trzy pięciosetowe mecze z Marinem Ciliciem, Jannikiem Sinnerem (spotkanie turnieju, z piłką meczową dla Włocha, zakończone o 2.50 nad ranem) i z Francesem Tiafoe. To niezwykle intensywny finał z Casperem Ruudem. To rankingowy numer 1 na świecie od poniedziałku przy jego nazwisku.

W sporcie, który widział już wielu wybitnych nastolatków: Björna Borga, Matsa Wilandera, Borisa Beckera, Pete’a Samprasa i oczywiście Rafaela Nadala, który także wygrał pierwszy turniej wielkoszlemowy (Roland Garros 2005), zanim skończył 20 lat.

Można oczywiście zauważyć, że błyskawiczny awans Alcaraza na szczyty zawodowego tenisa nie był spowodowany wyłącznie talentem i wytężoną pracą. Młody Hiszpan skorzystał z nieobecności niezaszczepionego na covid Novaka Djokovicia w Australian Open, US Open i czterech turniejach z cyklu ATP Masters 1000 w Ameryce Północnej. Skorzystał z przerw i ograniczeń, jakie miał w startach kontuzjowany Rafael Nadal. Po jego stronie była też decyzja ATP, by nie przyznawać punktów rankingowych za turniej w Wimbledonie.

Jest jednak w triumfach Carlosa Alcaraza Garfii coś wyjątkowego – nie gonił pozycji nr 1 przez lata, jak kiedyś Nadal ścigał Rogera Federera, sięgnął po tron już przed końcem drugiego pełnego sezonu w ATP Tour. To prawda, że sytuacja złożyła się dlań pomyślnie, ale potrafił ją świetnie wykorzystać.

Rok temu, gdy przyjechał do Nowego Jorku pierwszy raz, pokonał w trzeciej rundzie Stefanosa Tsitsipasa, ale w ćwierćfinale przegrał z kontuzją podczas spotkania z Feliksem Augerem-Aliassime’em. – Rok temu przyjechałem tu jako właściwie dzieciak, który doświadczał wszystkiego po raz pierwszy. Myślę, że byłem graczem, który mógł wygrać z każdym, ale nie był gotowy na utrzymanie poziomu fizycznego, psychicznego i tenisowego przez pełne dwa tygodnie. Rok później bardzo się zmieniłem. Czułem, że jestem gotowy – powiedział podczas konferencji prasowej po wygranym finale.

– Ze stadionem Arthura Ashe’a czuję jakąś więź. Myślę, że moja gra pasuje do tego kortu, do tego, czego szuka tu publiczność. Jestem energetyczny, jestem dynamiczny i sądzę, że widzowie nie zawsze spodziewają się tego, co zrobię na korcie. To jest ważna część tego związku – dodał.

Da się racjonalnie wytłumaczyć jego sukces. To ogromny talent sportowy poparty dobrą pracą dużego zespołu mocno zaangażowanych fachowców. Ludzie znający Carlosa (dla rodziny Carlitosa) mówią jednak, że w hierarchii zasług najwyżej postawiliby rodzinę. Można śmiało dodać – wielopokoleniową.

Z 86-letnim dziadkiem, także Carlosem Alcarazem, wnuk ma związek szczególny. Dziadek mieszka z babcią Paquitą od zawsze w El Palmar, liczącej 24 tysiące mieszkańców wysuniętej daleko na południe dzielnicy Murcji, gdzie wychowało się już pięć pokoleń Alcarazów. Na ulicy wszyscy pamiętają, że babcia Paquita długo prowadziła księgarnię, dziadek Carlos miał firmę zajmującą się handlem nieruchomościami i czasami bywał też artystą plastykiem.

Czytaj więcej

Jak nie być szczęśliwym przegranym sportowcem

Wnuk zapamiętał

Gdy senior rodu przyjmuje w salonie dziennikarzy, zaczyna od prezentacji albumów z wycinkami prasowymi o sportowych sukcesach wnuka. Jeden album skończony, drugi się kończy, ostatnio w gwałtownym tempie. Chyba będzie zaraz trzeci.

Dziadek zdobył popularność medialną z kilku powodów, ale najważniejsze i najczęściej cytowane jest dziś zdanie, które powiedział Carlitosowi, gdy ten był małym chłopcem. – Musisz mieć mądrą głowę, żeby prawidłowo robić wszystkie rzeczy, musisz mieć serce, żeby być dobrym, i musisz mieć jaja, żeby wygrywać. W skrócie „trzy C”, obficie powtarzane dziś nie tylko w hiszpańskich mediach z okazji sukcesu w Nowym Jorku: „Cabeza, corazón y cojones”. Wnuk śmiał się, ale zapamiętał. W twitterowych postach Carlitosa z ostatnich dni jest także ten w hołdzie dla dziadka, posłany tuż przed finałem, składający się z piktogramów: mózgu, czerwonego serca i dwóch jajek (z wyglądu kurzych).

Patriarcha pokazuje zdjęcia: trzyletni Carlos z rakietą ojca, która wydaje się większa od niego, Carlos biegnący korytarzem rodzinnego domu przy Calle Mayor (ulicy Głównej), blisko centrum.

W gabinecie wiszą akwarele, czekają pędzle i płótna (kiedyś w okolicy dobrze znano umiejętności rysownicze i malarskie Carlosa dziadka), z którymi senior spędza wolny czas emeryta, ale obok wiszą też półki, na których stoją tenisowe trofea zdobyte przez syna, Carlosa Alcaraza Gonzaleza. Syn to także ważna część tej historii. Tata obecnego mistrza US Open również, jak piszą dziś natchnieni żurnaliści hiszpańscy, „ma nazwisko wyrzeźbione rakietą”.

Dziadek nie kryje, że wygrane wnuka budzą w nim ogromne emocje, że po prostu płacze, jak widzi te zwycięstwa, bo większych radości w życiu nigdy nie miał. Przyłożył się do tego dzieła na kilka sposobów. Przede wszystkim dlatego, że to on zaczął tenisową historię rodziny, kiedy zapisał się do miejscowego klubu „Tiro Pichón”.

Nazwa może wydawać się myląca, ale jakoś nikt nie mówi, że to Real Sociedad Club de Campo de Murcia, jak oficjalnie nazywa się to miejsce od chwili założenia w 1923 roku. Z początku był to wyłącznie klub dla tych, którzy chcieli doskonalić się w strzelaniu do rzutków (pichón, czyli gołąb, w nazwie nie jest jednak bez przyczyny). Tenis zjawił się tam później, obok innych sportów, lecz „Tiro Pichón El Palmar” zostało. Dziadek zatem grał amatorsko mniej więcej od 35. roku życia i zaczął zabierać na korty dzieci, także syna, środkowego z trójki potomstwa.

Szybko zorientował się, że dla chłopaka jest to coś więcej niż niedzielna rozrywka, że ruszał się po korcie zręczniej od innych, odbijał piłki mocniej i pewniej. Wkrótce nawet został dziecięcym mistrzem regionu. Pomysł, żeby zrobić z niego dobrego profesjonalnego tenisistę, wydał się naturalny, ale przeszkody natury materialnej okazały się zbyt wielkie.

Carlos (przyszły ojciec Carlitosa) nie pojechał zatem do Barcelony trenować w akademii Sergi Bruguery. Chcieli go tam, gdy miał 14 lat, ale trzeba było policzyć: 40 tysięcy peset dla akademii plus 40 tysięcy na pobyt i przeżycie w wielkim mieście, razem 80 tysięcy. Ojciec zarabiał 60 tysięcy i miał jeszcze z Pachitą dwójkę dzieciaków do wykarmienia, bilans w żaden sposób się nie zgadzał.

Syn został zatem w Murcji. Na turnieje w Madrycie lub Walencji dojeżdżał z tatą pociągami, z wymarzonej kariery w ATP Tour niewiele wyszło. Zagrał kilka razy w małych turniejach lokalnych, zdobył kilka punktów. Carlos Alcaraz Gonzalez, kiedyś nawet w rankingach dziecięcych drugi w Hiszpanii, chyba ze smutkiem patrzy na swe najwyższe miejsce w rankingu światowym: nr 963, osiągnięty w październiku 1990 roku. Mniej więcej 13 lat przed urodzinami następnego Carlosa, który został numerem 1.

Ojciec Carlitosa, skończywszy marzenia o wielkich turniejach, nie skończył jednak z tenisem. Pasja w nim została, w klubie Tiro Pichón było miejsce dla trenera. W wieku 28 lat znalazł nowe zajęcie i wciąż szkoli dzieciaki w El Palmar, także w Cartagenie i Alcantarilli.

Czytaj więcej

Iga Świątek – Magdalena Fręch. Pierwsza wielka kumulacja

Były też szachy

W ten sposób wnuk, trzeci z Carlosów Alcarazów, miał szeroko otwartą drogę na korty. Dziadek mówi dziś dziennikarzom, że Carlitos musiał po prostu odziedziczyć talent ojca, że jak ktoś ma we krwi tenis, to dzieci też będą miały, i że w ruchach i uderzeniach wnuka na korcie świetnie widzi ruchy i uderzenia syna.

Obecny lider światowego rankingu znalazł się zatem w klubie tenisowym wcześnie. Miał trzy lata, gdy spróbował machnąć rakietą ojca. Cztery lata, gdy treningi zaczęły mieć bardziej regularny rytm. Po kilku latach dla rodziny stało się jasne, że coś z tego będzie. Przed szkołą i po szkole Carlitos pędził do klubu i nigdy nie był zmęczony. Babcia Paquita ma w takim momencie opowieści do pokazania wycinek z pierwszego albumu. Stoi tam w artykule jak trzeba: „Carlos Alcaraz: Marzę o tym, żeby pewnego dnia zostać numerem jeden w tenisie”.

Zdjęcia dokumentują również, jak wnuk gra z dziadkiem w szachy i wścieka się, gdy przegrywa. Dziadek, zapalony szachista, w ramach działalności wychowawczej często grał ze wszystkimi czterema wnukami. Wedle jego słów żaden z nich, Carlitos, Alvaro, Sergio i Jaime – nie dali rady wygrać.

Cała czwórka gra w tenisa. Najstarszy Alvaro ma 23 lata, też mierzył wysoko, kiedyś w narodowym turnieju dla dzieci pokonał Alejandro Davidovicha Fokinę z Malagi, dziś znanego profesjonalistę. Teraz brat towarzyszy Carlitosowi we wszystkich turniejach. Sergio, 13 lat, gra na dobrym poziomie, stosownym do wieku. Najmłodszy, 11-letni Jaime, jest dziecięcym mistrzem Hiszpanii i wygląda na to, że i on może podążyć śladami nowego numeru 1 na świecie.

Carlitos pierwsze punkty do zawodowego rankingu zdobył w lutym 2018 roku, kiedy nie miał jeszcze 15 lat. Zrobił to niemal w domu, na turnieju ITF Futures Murcia Tennis Club. Był już wtedy w hiszpańskim tenisie juniorskim dość znany, chociaż widziano już wielu chłopców w jego wieku, którzy byli chwilę na ustach wszystkich, lecz niczego nie osiągnęli.

Znalazł się na stałe w akademii Juana Carlosa Ferrero, legendy hiszpańskiego tenisa, już parę miesięcy później, głównie dzięki Albertowi Molinie, przedstawicielowi potężnej agencji IMG w Hiszpanii. To on porozmawiał z ojcem i zabrał chłopaka z El Palmar, zawiózł do JC Ferrero Equelite Sport Academy w Villenie, w sumie niedaleko, niewiele ponad 100 km na północ od Murcji. Szybko przekonał kogo trzeba, by karierę zdolnego chłopaka wsparły firmy Nike i Babolat, bo wcześniej za cały sponsoring musiały wystarczyć niezbyt duże kwoty od producenta ciast i herbatników z Murcji.

Rodzice początkowo wozili Carlitosa dzień w dzień z El Palmar do Villeny. Następnie zdecydowali, że lepszym wyborem dla syna jest to, żeby w dni powszednie pozostawał w rękach Ferrero i jego zespołu. Zaczął wracać do domu tylko w weekendy. Chłopak mieszka zatem w akademii Equelite od trzech lat. Zajął 90-metrowy dom, który w swoim czasie należał do Ferrero. Spędza tam teraz większość roku, przyjaźniąc się przede wszystkim z innym hiszpańskim tenisistą Pablo Carreno Bustą.

Juan Carlos Ferrero szybko zauważył, że ma przed sobą kogoś wyjątkowego. – Można to zobaczyć na filmach z tego okresu. Grał trochę niestarannie, stosował zbyt wiele skrótów, był szybki, choć nie miał mięśni, i był lepszy od innych – mówił dawny mistrz. Zobaczył w Carlitosie także to, co widzą dziś wszyscy: odporność fizyczną, zdolność do gry meczu za meczem bez uszczerbku dla jakości tenisa. Młody Alcaraz zawsze był o krok (lub kilka) przed rówieśnikami.

Z Ferrero porozumieli się szybko. Ufa trenerowi bezgranicznie, na korcie i poza nim. Słucha i wykonuje zadanie. – Przekonaj sam siebie, jak ważny jest ten mecz. Nic innego nie jest tyle warte – tak mentor powiedział przed finałem, i wystarczyło.

Carlitos ruszył z Villeny w świat mniej więcej wtedy, gdy w 2020 roku zaczęła wygasać pandemia koronawirusa. W plecaku miał tylko swe 17 lat, dużo odwagi, ranking trochę powyżej 300 i to, czego nauczył się na kortach przy domu oraz w Villenie. W dwa miesiące wygrał challengery w Trieście, Barcelonie i Alicante, przegrał w finale w Cordenons. Ale i tak nikt jeszcze wtedy nie wiedział, co oznaczają te 24 zwycięstwa w 29 meczach na zapleczu głównego cyklu ATP.

Oznaczały niemało. W końcu 2021 roku Carlos Alcaraz był już uważany za jeden z największych talentów tenisa, ranking – nr 32 – pokazywał skalę postępu. Wtedy w akademii podjęto decyzję, by jeszcze przyspieszyć proces przełamywania sportowych barier nawet kosztem pierwszych turniejów 2022 roku. Z trenerem przygotowania fizycznego Alberto Lledó wdrożyli program budowy mięśni, tak by Carlitos przybrał na wadze do ok. 80 kg, zyskał nie tylko siłę i wytrzymałość, ale także odporność na kontuzje.

Geny pomogły, ale dopiero ta trudna praca pokazała, jak wiele mocy tkwi w młodzieńcu z El Palmar. Efekty pojawiły się szybko. Najpierw wygrał pierwszy raz turniej rangi ATP 500 w Rio de Janeiro. Miał wtedy 18 lat i 9 miesięcy. Od razu zaczęło się sprawdzanie, czy ktoś zrobił to w młodszym wieku i okazało się, że tylko Rafael Nadal w 2005 roku, wygrywając podobny turniej w Acapulco.

Następny był turniej ATP Masters 1000 w Miami, który wygrał, pokonując po drodze Stefanosa Tsitsipasa, obrońcę tytułu Huberta Hurkacza w półfinale i Caspera Ruuda w finale. Poprawił bilans zwycięstwami na kortach ziemnych w Barcelonie i Madrycie. W stolicy Hiszpanii niemal symbolicznie zwyciężył Nadala i Djokovicia. I w końcu pojawił się w Nowym Jorku.

Finał US Open można było oglądać w Akademii Equelite JC Ferrero na korcie centralnym ośrodka w Villenie. Przed ekranem usiedli wszyscy uczniowie, siedemdziesiątka młodych talentów, do tego trenerzy, rodziny, przyjaciele i sąsiedzi. Weszło jakieś 150 osób.

W El Palmar zainstalowano gigantyczny ekran, postawiono krzesełka, pomimo złej pogody ludzie też przyszli bić w nocy brawo drugiemu synowi Carlosa Alcaraza i Virginii Garfii. Władze dzielnicy mają jeszcze w planie zorganizowanie stosownego przyjęcia za rozsławianie w świecie El Palmar, kolejną uroczystość planują władze regionalne Murcji. Firma Nike też była gotowa: zawiesiła gigantyczny baner w centrum Barcelony, obok świątyni Sagrada Familia.

Czytaj więcej

Mo Farah nie był tym, za kogo się podawał

21 osób

Gdy skończył się finał US Open, gdy już wręczono czeki i puchary, Juan Carlos Ferrero zwołał wszystkich z grupy wsparcia do pamiątkowego zdjęcia na korcie Arthura Ashe’a. Policzono, że stanęło 21 osób. Obok głównego trenera i mentora: starszy brat Alvaro, fizjoterapeuta Juanjo Moreno z pomocnikami Franem Rubio i Sergio Hernándezem, menedżer Albert Molina, który do pierwszych kontraktów dodał już następne z El Pozo, ISDIN, Roleksem i BMW. Był lekarz Juanjo Lopez, który jednym tchem opowiada o tym, jak wiele godzin dziennie dba się wspólnie o taki skarb. Był Antonio Martínez, dyrektor Akademii Sportowej JC Ferrero Equelity – jeszcze jeden mentor. Była nawet Isabel Balaguer, pani psycholog, choć zwykle robi swoje poza turniejami. Carlitos chodzi do niej od 2019 roku. Pani Balaguer jest profesorem psychologii społecznej na Uniwersytecie w Walencji i dyrektorem Jednostki Badawczej Psychologii Sportu (UIPD). Przed 2019 roku Carlos miał też innego psychologa, panią Josefinę Cutillas, z którą nadal ma kontakt. Najczęściej wykrzykiwanym słowem przez wszystkich było „auguntar!”, czyli wytrzymaj.

Wytrzymał. Teraz musi wytrzymać powrót do domowej rzeczywistości, w której, jak twierdzą najbliżsi, będzie jak zawsze normalnym chłopakiem z El Palmar. Takim, który pomiędzy treningami i odnową uwielbia gulasz babci, szachy z dziadkiem, wypad na mecz Realu Madryt, rundę golfa z Pablo Carreno, pizzę z kolegami w Murcji, wędkowanie z braćmi (wędkuje od dziecka), przegląd mediów społecznościowych w telefonie, liczne drzemki i spotkania z dziewczyną Marią Gonzalez.

Milionami zdobytymi na kortach i wpływami z kontraktów sponsorskich zarządzają wciąż rodzice. Dopiero niedawno poczuł, co to sława. Na początku lata musiał być wyprowadzony z klubu nocnego w Cabo de Palos z powodu zamieszania, które powstało w lokalu, gdy rozeszła się wieść, że jest w prywatnym pokoju. Miał na sobie maskującą czapkę i bluzę, ale poznali.

Tradycyjna poniedziałkowa sesja fotograficzna mistrza US Open tym razem odbyła się na Times Square. Stanął tam w dżinsach ze srebrnym pucharem po prostu na tle ruchliwej ulicy. Podniósł trofeum nad głowę i nie wyglądał na szczególnie przejętego sytuacją, był też trochę niewyspany. – W końcu bardzo ciężko pracowałem, aby takie rzeczy mogły się wydarzyć – mówił dziennikarzom kilkanaście godzin wcześniej.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS