Lilit – historia pewnej bojowniczki

Nie wszyscy, których Regina Fudem „Lilit” wyprowadziła kanałami na Ogrodową, przeżyli. W chwili śmierci miała dwadzieścia jeden lat.

Publikacja: 14.04.2023 17:00

We wrześniu 1939 roku Regina wraz z młodszą koleżanką Halinką Rochman zgłosiła się do dyżurów w szko

We wrześniu 1939 roku Regina wraz z młodszą koleżanką Halinką Rochman zgłosiła się do dyżurów w szkole zamienionej na lazaret dla rannych i punkt obrony przeciwlotniczej. Dziewczęta dyżurowały na dachu, dzień i noc. […] Z tego samego dachu, gdzie Halinka i Regina wypatrywały niemieckich samolotów i pożarów spowodowanych przez bomby, w 1946 roku amerykański fotograf Reginald Kenny zrobił słynne zdjęcie dziewczynki patrzącej na morze ruin getta Fotografię (z lewej) Regina wysłała w 1940 roku swojemu bratu, Lejbowi (Leonowi), który po wybuchu wojny uciekł do ZSRR. Na odwrocie napisała dedykację: „W rocznicę wojny oferuję bratu podobiznę swoją – Regina, 9 września 1940”

Foto: Reginald Kenny/getty images; Archiwum Ghetto Fighters’ House

27 kwietnia 1943 roku. Terenu dawnych szopów Toebbensa i Schultza – między ówczesną ulicą Leszno a Nowolipkami, Smoczą a Karmelicką – broniło w powstaniu osiem oddziałów bojowych ŻOB-u pod dowództwem Eliezera Gellera. Dziewiątego dnia walk bojowcy nie mieli już czym walczyć, a getto płonęło. Niemieckie oddziały szturmowe atakowały teren szopów, przeczesywały dom po domu, podpalały budynki, odkrywały bunkry i kryjówki i zabijały ukrywających się lub wyprowadzały ich na Umschlagplatz. Aron Chmielnicki (Aharon Karmi) wspominał po latach:

„Byliśmy już zupełnie wykończeni. […] A po getcie chodziła policja żydowska i krzyczała: – Jutro podpalamy! Jutro podpalamy! Wychodzić! – Te słowa »jutro podpalamy« jak powódź zalewały getto. Nie mieliśmy już dokąd iść”.

Czytaj więcej

Adam Dołżycki. Występował dla Niemców, pisali o nim „kanalia”

To nie była daleka trasa

Zapadła więc decyzja o ewakuacji na „aryjską stronę”. Geller rozesłał wiadomość do grup bojowych, aby stawiły się w bunkrze na Lesznie 56. Na miejsce spotkania udało się przedrzeć z terenu szopów około czterdziestu osobom.

Bunkier na Lesznie miał połączenie z kanałami. To tędy planowano ewakuację na róg ulic Ogrodowej i Żelaznej, gdzie Szlomo (Stefan) Grajek, współtwórca Żydowskiej Organizacji Bojowej, posłany uprzednio kanałem na „aryjską stronę”, miał w porozumieniu z Gwardią Ludową zorganizować ciężarówkę, aby wywieźć bojowców do lasu. Wyjść kanałami mogli tylko zdrowi – ranni mieli zostać w kryjówce, do której wchodziło się przez piec kaflowy. Geller podobno powiedział im, że za parę dni ktoś po nich wróci. Do opieki nad nimi chciał wyznaczyć bojowniczkę Gutę Kawenoki, skarbniczkę ŻOB-u, ale ta zaprotestowała. Aron Chmielnicki wspominał, że Guta zaczęła płakać: „To dlatego, że jestem kobietą, ty myślisz, że nie będę mogła walczyć w partyzantce?”. Wtedy na ochotniczkę zgłosiła się Lea Korn z Gordonii, młodzieżowej organizacji syjonistycznej. W getcie opiekowała się dziećmi. Jej partner, Jehuda (Juda) Koński, miesiąc przed wybuchem powstania poszedł z kolegą pod mur odebrać paczkę z bronią. Zadenuncjowani i aresztowani, torturowani przez Gestapo, nie wydali nikogo i zostali zabici. Po śmierci Jehudy Lea podobno załamała się psychicznie. Wiedziała, że nikt po rannych nie wróci. I wiedziała, że pozostanie z nimi oznacza śmierć.

Z Leszna 56 na róg Ogrodowej i Żelaznej – to nie była daleka trasa. Kamienica Leszno 56: elegancka, czteropiętrowa, z dwoma wewnętrznymi dziedzińcami, stała naprzeciwko monumentalnego gmachu sądów, mniej więcej tam, gdzie dziś znajduje się słynny bar Paragraf, w którym za dnia w oparach papierosowego dymu prawnicy przy kawie omawiają sprawy z klientami, a wieczorami w alkoholu topi się szarość codzienności. Aby trafić na Ogrodową, trzeba iść w prawo, wzdłuż ulicy. Przy skrzyżowaniu Żelaznej i alei „Solidarności” zachowało się do dziś kilka przedwojennych budynków – dwie kamienice oraz budynek szkoły powszechnej, który po wojnie stał się jednym ze skrzydeł ratusza Warszawa‑Wola. Na tym skrzyżowaniu przez cały okres istnienia getta funkcjonowała też jedna z głównych wach i to tu najczęściej pełnił wartę nieznany z nazwiska niemiecki żandarm, który miał dla rozrywki strzelać do ludzi, a zwłaszcza do dzieci próbujących szmuglować żywność. Na skrzyżowaniu trzeba skręcić w lewo, w Żelazną, przejść sto metrów – i już. Szybkim marszem cała trasa zajmuje dziś może siedem minut. Ale w 1943 roku to była wielogodzinna wyprawa do odległego świata – na „aryjską stronę”. I w odróżnieniu od naziemnych szlaków – wyprawa nieznaną trasą, bez znaków rozpoznawczych w postaci znajomych kamienic i skrzyżowań.

Nad ranem 28 kwietnia 1943 roku Eliezer Geller kazał grupie pięciu osób zejść do kanału i sprawdzić drogę. Wrócili w południe. Dawid Sztein, jeden z bojowców czekających na ewakuację na Lesznie 56, wspominał później:

„Rozkazano nam przygotować świece i krótkie deseczki. Wydano ostatnie rozkazy. Zejdziemy w dół grupami po pięciu, każdy ma utrzymywać łączność z poprzednikiem. Odległość między każdym – 5 m. Ostatni w piątce utrzymuje kontakt z pierwszym następnej piątki. Co pół godziny odpoczynek na deseczkach. […] O godz. 2 po południu zeszliśmy do kanału. Woda się lała nam do pasa. Nogi ślizgały się raz po raz. Kroczyliśmy tak może 2 godziny. Nagle poczuliśmy duszący swąd. Zawróciliśmy. Niemcy wrzucili do kanałów dymne świece”.

Na „aryjską stronę”

Między jesienią 1942 a wiosną 1943 roku w getcie powstały setki schronów i bunkrów, które wraz z zamaskowanymi przejściami tworzyły prawdziwy podziemny labirynt. Niektóre – jak bunkier króla półświatka Szmula Oszera przy Miłej 18, gdzie 8 maja 1943 roku zginie Mordechaj Anielewicz i stu dwudziestu bojowców i bojowniczek – były wręcz luksusowe, zaopatrzone w elektryczność, bieżącą wodę czy nawet kuchnię i wentylatory. W innych, gorzej wyposażonych, gromadzono zawczasu żywność i rzeczy niezbędne do przetrwania. Część z nich miała połączenie z kanałami jako ewentualną drogą ucieczki. Jeszcze przed tak zwaną akcją likwidacyjną w getcie (Wielką Akcją), latem 1942 roku, podziemne trasy wykorzystywały niektóre grupy szmuglerskie – tak było w przypadku Leszna 56. Podczas powstania kwietniowego organizacje bojowe wysyłały między innymi tą drogą łączników na „aryjską stronę”. Specjalnie wybudowanymi tunelami i właśnie kanałami planowano też ewakuację z getta. Dróg wyjścia szukano czasem na własną rękę. 24 lub 25 kwietnia grupa, w której byli między innymi Tuwia Borzykowski z socjalistycznej młodzieżowej organizacji Dror i Dorka Goldkorn z Polskiej Partii Robotniczej/ Gwardii Ludowej, dostała zadanie znalezienia przejścia kanałami. Po kilkugodzinnym błądzeniu odkryli właz – gdy go otworzyli, zobaczyli mur i granatowych policjantów. Jedna osoba zginęła. Tuwii Borzykowskiemu udało się uciec, Dorka zaś i jej koleżanka Halina zostały aresztowane.

Włazy kanalizacyjne stawały się także schronieniem dla cywilów uciekających przed niemieckimi kulami i pożarami. Jedenastoletnia wówczas Krystyna Budnicka (Hena Kuczer), ukrywająca się podczas powstania z rodziną w bunkrze przy Zamenhofa, wspominała po latach, że gdy wszystko dookoła się paliło, przygotowanym zawczasu tunelem uciekli do kanału. W wodzie widziała przepływające zwłoki. Niemcy już drugiego dnia powstania zorientowali się, że w kanałach są ludzie, więc zalewali je wodą, wrzucali przez włazy świece dymne lub wpuszczali gaz, który na długo zostawiał na ścianach zielony osad. W pewnym momencie – prawdopodobnie na przełomie kwietnia i maja 1943 roku – Jürgen Stroop nakazał zorganizowaną akcję: w tym samym czasie przez sto osiemdziesiąt trzy włazy na terenie getta wrzucono świece. Żydów, którzy próbowali wydostać się na powierzchnię, zabijano na miejscu. Włazy często też były przez Niemców spawane albo wrzucano przez nie materiały wybuchowe. Mimo tego wiele osób znajdowało schronienie w kanałach jeszcze długo po powstaniu – Krystyna Budnicka wyszła z nich na „aryjską stronę” we wrześniu 1943 roku.

Czytaj więcej

„Jerozolima. Biografia”: Miasto jak beczka prochu

Oferuję bratu podobiznę swoją

Ale wróćmy do grupy bojowców z Leszna 56. O dziesiątej wieczorem 28 kwietnia znów zeszli do kanału, choć czekali do ostatniej chwili na innych – może komuś jeszcze uda się przedrzeć z terenu szopów? Pożar był coraz bliżej, więc zdecydowali się iść; każdy wziął ze sobą deseczki, żeby móc ewentualnie odpoczywać w kanale. Aron Chmielnicki mówił później:

„Niektóre kanały były takie niskie, że trzeba było iść skulonym. Były też szerokie, głębokie i wysokie kanały, ale w nich z kolei było dużo wody. W tych niskich było mało wody, a w tych wysokich sięgała aż do piersi. […] To bardzo śmierdziało. Broń wtedy trzymaliśmy nad głowami, żeby się nie zamoczyła. I zmęczeni byliśmy, i głodni, i wszystko razem. Dzieliliśmy się na grupy. Część szła tymi kanałami, część innymi. W tych niskich kanałach czekaliśmy, odpoczywaliśmy na deskach. […] Trzeba było czekać, bo nie wiedzieliśmy, jak iść”.

Gdy grupa się zatrzymywała, w tym czasie ktoś sprawdzał drogę – i prowadził dalej.

Tym kimś była Regina Fudem, pseudonim „Lilit”.

Informacje o niej to raptem strzępki, drobne nitki, które rozrywają się w palcach. Ale zachowały się jej dwa czarno-białe zdjęcia. Na pierwszym z nich rezolutnie, nieco zawadiacko patrzy w obiektyw młoda dziewczyna o pełnej twarzy, obcięta dość krótko według mody lat trzydziestych. Do zdjęcia założyła elegancką bluzeczkę (białą?) z drobnymi haftowanymi wzorkami, ciasno zawiązaną (czerwonym?) sznureczkiem pod szyją. Nie wiemy, kiedy wykonano fotografię – może po skończeniu szkoły? Na drugim zdjęciu Regina już jest poważniejsza, ze 58 starannie upiętymi falującymi włosami, choć parę niesfornych kosmyków próbuje uciec reżimowi fryzury; ubrana w ciemny sweter i nieco jaśniejszy żakiet, patrzy w bok. Tę fotografię Regina wysłała w 1940 roku swojemu bratu, Lejbowi (Leonowi), który po wybuchu wojny uciekł do ZSRR. Na odwrocie napisała dedykację: „W rocznicę wojny oferuję bratu podobiznę swoją – Regina, 9 września 1940”.

Z całej rodziny tylko Lejb przeżył. Była ich ósemka – rodzice: Szyja (urodzony w 1891 roku) i Jochwet (urodzona w 1897) oraz szóstka ich dzieci. Szyja pochodził z Krasnegostawu, Jochwet z Łukowa. Nie wiemy, kiedy wzięli ślub; ich pierwsza córka, Bela, urodziła się w 1916 roku. Kolejne dzieci przychodziły na świat co trzy lata – Lejb w 1919, Regina w 1922, Mosze w 1925 roku. Dwóch najmłodszych synów Szyi i Jochwet, Szymon i Hersz, urodziło się w latach trzydziestych, w roku 1932 i 1936. Ze strzępów informacji, które udało się odnaleźć, można wnioskować, że w rodzinie Fudemów raczej się nie przelewało – Szyja pracował jako krawiec, Jochwet zaś zajmowała się domem. Znamy ich przedwojenny i wojenny adres: Nalewki 43, mieszkania 74. To była jedna z tych dziewiętnastowiecznych ogromnych kamienic między Gęsią a placem Muranowskim, gdzie w podwórkach ukryty był drugi świat zakładów rzemieślniczych, fabryczek i sklepików: serce żydowskiej przedwojennej Warszawy. W książce telefonicznej z 1939 roku pod tym adresem znajdziemy między innymi wytwórnię pasków i klamerek do obuwia, sklep z nabiałem oraz drugi, z koszernymi wędlinami, zakład litograficzny, fabryczkę bielizny męskiej, skład szkła aptecznego i kantor przewozowy (czyli firmę transportową). Próżno jednak szukać tu śladów rodziny Fudemów. Jak w przypadku wielu innych żydowskich rodzin, zapewne Szyja szył w domu, a telefon stanowił luksus, na który nie było ich stać. Starsze dzieci Fudemów szybko rozpoczynały pracę, aby pomóc finansowo rodzicom i młodszemu rodzeństwu. Tak było również z Reginą.

Budynek z fotografii

Z relacji jej brata Lejba wiadomo, że ukończyła szkołę powszechną numer 175 przy ulicy Stawki 21 oraz – dzięki otrzymanemu stypendium – cztery klasy gimnazjum. Kiedy chodziła do szkoły, mieściła się ona w parterowych drewnianych budynkach; w 1936 roku na części działki rozpoczęto budowę czteropiętrowego modernistycznego gmachu szkolnego według projektu Tadeusza Ćwierdzińskiego i Romana Sołtyńskiego. We wrześniu 1939 roku Regina wraz z młodszą koleżanką Halinką Rochman zgłosiła się do dyżurów w szkole zamienionej teraz na lazaret dla rannych i punkt obrony przeciwlotniczej. Dziewczęta dyżurowały na dachu, dzień i noc. Lata później Bernard Mark, historyk i dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego, napisał na podstawie relacji swojej żony Estery (Edwardy), która była nauczycielką w tejże szkole, że Regina i Halinka wyróżniały się przy gaszeniu pożarów w gmachu na Stawkach i innych domach w okolicy.

Budynek szkoły przetrwał – w lipcu 1942 roku został zajęty przez komendę oddziału SS, nadzorującą wysiedlenie mieszkańców getta warszawskiego z Umschlagplatz do Treblinki. To właśnie w Wielkiej Akcji z Umszlagu odszedł transport, w którym znalazła się cała rodzina Reginy: jej rodzice, bracia i siostry. Budynek, na dachu którego Regina tak ofiarnie pełniła dyżury raptem trzy lata wcześniej, stał się niemym świadkiem ich ostatniej drogi – i drogi około trzystu tysięcy mieszkańców warszawskiego getta. I jest tym świadkiem do dziś; obecnie mieści się tu Wydział Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego.

Z tego samego dachu, gdzie Halinka i Regina wypatrywały niemieckich samolotów i pożarów spowodowanych przez bomby, w 1946 roku amerykański fotograf Reginald Kenny zrobił słynne zdjęcie dziewczynki patrzącej na morze ruin getta. Gdzieś wśród tych ruin, tam, gdzie w 1943 roku stała kamienica przy ulicy Leszno 74, znajdował się schron, w którym zginęła Halinka Rochman. W getcie była związana z PPR/GL; Dorka Goldkorn we wspomnieniach pisała o niej jako „uosobieniu dzielności i poświęcenia”. Przed powstaniem wraz z innymi bojowniczkami przygotowywała bomby, napełniając wypalone żarówki mieszaniną siarki i dynamitu. Ojciec Halinki, który ukrywał się po „aryjskiej stronie”, przyszedł ją prosić, aby z nim wyszła, ale ona nie chciała opuścić towarzyszek i towarzyszy broni. Zginęła, osłaniając od niemieckiej kuli dowódczynię swojej grupy, Róźkę Rozenfeld. Jej ostatnie słowa miały brzmieć: „Dobrze się stało, że zabito mnie, a nie Róźkę”.

Ze szczątków informacji wiemy też, że jeszcze przed wojną Regina działała w Ha‑Szomer ha-Cair. W getcie pracowała w jednym z szopów; miała udzielać się też w żydowskim kółku dramatycznym. Po akcji wysiedleńczej, kiedy została sama, jak wiele jej towarzyszek i towarzyszy rzuciła się w wir działań konspiracyjnych w ramach właśnie utworzonej Żydowskiej Organizacji Bojowej. Przybrała pseudonim „Lilit”. Miała tak zwany dobry wygląd – wykorzystywano ją jako łączniczkę i w akcjach po „aryjskiej stronie”. Przed powstaniem przydzielono ją jako łączniczkę do Eliezera Gellera, by utrzymywała kontakty między grupami bojowymi na terenie szopów Toebbensa i Schultza. Czy wysyłano ją także do kanałów, aby szukała drogi za mur? Nie wiadomo, choć Dawid Sztein twierdził, że Regina „była »specjalistką« od »spacerów« w kanałach” i znalazła się w grupie badającej wcześniej trasę prowadzącą na Ogrodową. W każdym razie to ona w nocy z 28 na 29 kwietnia 1943 roku prowadziła grupę czterdziestu bojowców i bojowniczek idących z Leszna 56, to ona miała sprawdzać wysokie kanały z wartkim nurtem i odnogi prowadzące do niskich. I to ona wracała po tych, którzy odpoczywali na deseczkach umieszczonych między ścianami.

Czytaj więcej

Sztuczna inteligencja i przyszłość prasy

Dwie wersje wydarzeń

Po ponad czterogodzinnej wędrówce grupa wydostała się wreszcie odpowiednim włazem na rogu Ogrodowej i Żelaznej. Wspominał Aron Chmielnicki: „Wychodziliśmy jeden za drugim, pomagając sobie nawzajem. O ile obraz o planowanym wyjściu, jaki rysował się nam w wyobraźni, różnił się od rzeczywistości! Onegdaj widzieliśmy wielu ludzi przychodzących nam z pomocą, uzbrojonych od stóp do głów, strzegących miejsca, w którym wychodzimy, podających nam jedzenie, wyobrażaliśmy sobie ciężarówkę, która wywiezie nas do lasu. Rzeczywistość przyniosła nam wielkie rozczarowanie. Dookoła nie było widać żywego ducha. Noc była ciemna, męczył nas głód i sami staliśmy na środku ulicy”.

Czekał na nich Stefan Grajek, który przeprowadził bojowców do kryjówki na strychu budynku przy Ogrodowej 27; tam mieli zaczekać na ciężarówkę, która wywiezie ich do lasu pod Łomianki. Między Reginą a Gellerem wywiązała się dyskusja – nie wiadomo, czy jeszcze na ulicy, czy już w kryjówce, choć pewnie ze względów bezpieczeństwa bardziej prawdopodobna jest ta ostatnia opcja, zwłaszcza że niedaleko znajdował się niemiecki posterunek. Regina, mimo że miała za sobą kilkugodzinną męczącą wędrówkę kanałami, chciała wracać do getta. Nie wszyscy zjawili się na zbiórce, może ktoś jeszcze czeka na ewakuację? Trzeba ich przeprowadzić, dopóki się da, a Regina przecież zna drogę. Geller się nie zgadzał. Według Szteina Fudem miała wówczas wyjąć pistolet i oświadczyć, że się zabije, jeśli dowódca nie pozwoli jej wrócić. To podobno przekonało Gellera. Do pomocy Reginie zgłosił się też Szlomo Baczyński, młody bojowiec z grupy Szlomo Winogrona. Razem zeszli do kanału. Z grupy, która wyszła na Ogrodowej, nikt ich więcej nie widział.

I tu pojawiają się dwie wersje wydarzeń. W pierwszej z nich Regina i Szlomo zginęli w kanałach w drodze powrotnej. Zabłądzili i okazało się, że nie mogą wyjść? Udusili się świecami dymnymi lub gazem wrzucanym przez Niemców? Zostali przez nich zastrzeleni, gdy próbowali się wydostać z kanału? W drugiej wersji Regina dotarła z powrotem na Leszno, a nawet udało jej się zebrać grupę do wyjścia, ale została ranna, a wkrótce później zginęła, podobno z bronią w ręku. Która z tych wersji jest prawdziwa? Dla badaczy i badaczek powstania w getcie liczą się fakty. Ale to, jak naprawdę zginęła Regina Fudem, nie jest tak bardzo istotne. Kanały we wspomnieniach wszystkich, którzy do nich zeszli – czy to w 1943, czy to w 1944 – były istnym koszmarem. Nie wszyscy stamtąd wychodzili; część grupy bojowców, którą 9 i 10 maja prowadził z Franciszkańskiej na Prostą z pomocą polskich kanalarzy Symcha Ratajzer (Rotem), zagubiła się w bocznych kanałach. Sama chęć powrotu pod ziemię, aby ratować innych, stanowiła już więc akt ogromnej odwagi i poświęcenia. W chwili śmierci Regina miała dwadzieścia jeden lat.

Nie wszyscy, których Regina Fudem wyprowadziła kanałami na Ogrodową, przeżyli. Szomrowcy Dawid Nowodworski (któremu zawdzięczamy pierwszą relację złożoną dla Archiwum Ringelbluma z obozu zagłady w Treblince, gdzie został wywieziony 17 sierpnia 1942 i skąd uciekł) oraz jego partnerka Rywka Szafirsztajn walczyli z innymi bojowcami w lasach wyszkowskich. W lipcu 1943 roku grupa ta próbowała wrócić do Warszawy – zginęli, zadenuncjowani prawdopodobnie przez volksdeutscha. Guta Kawenoki, ta, która tak chciała dalej walczyć, również znalazła się w okolicach Wyszkowa. Na początku stycznia 1944 chora, w towarzystwie gordonisty Jakuba Fajgenblata i Zygmunta Igły z Cukunftu (młodzieżówki Bundu), którzy także wyszli z getta 29 kwietnia 1943, wróciła do Warszawy. Cała trójka ukrywała się przy ulicy Próżnej 14, w piwnicy, dzięki pomocy stróża. Ktoś ich zadenuncjował lub ich kryjówka została odkryta w czasie przypadkowej rewizji – zginęli, strzelając do Niemców.

Fragment rozdziału z książki „Kwestia charakteru. Bojowniczki z getta warszawskiego” pod redakcją Moniki Sznajderman i Sylwii Chutnik autorstwa Agnieszki Haskiej pod tytułem „Regina Fudem, »Lilit«. Była bardzo dzielna”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

27 kwietnia 1943 roku. Terenu dawnych szopów Toebbensa i Schultza – między ówczesną ulicą Leszno a Nowolipkami, Smoczą a Karmelicką – broniło w powstaniu osiem oddziałów bojowych ŻOB-u pod dowództwem Eliezera Gellera. Dziewiątego dnia walk bojowcy nie mieli już czym walczyć, a getto płonęło. Niemieckie oddziały szturmowe atakowały teren szopów, przeczesywały dom po domu, podpalały budynki, odkrywały bunkry i kryjówki i zabijały ukrywających się lub wyprowadzały ich na Umschlagplatz. Aron Chmielnicki (Aharon Karmi) wspominał po latach:

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi