Na przełomie XIX i XX wieku Warszawa była placem boju dla wielu cukierników, walczących za pomocą różnych ciast i ciastek o serca, żołądki i portfele konsumentów. W 1902 roku w konkurencję tę włączył się pewien trzydziestodwulatek ze znanej włoskiej cukierniczej rodziny, praktykujący uprzednio w Lublinie, Berlinie, Paryżu i Mediolanie – Giovanni Giacomo Lardelli. Przy ulicy Kruczej 49 otworzył on lokal Pasticeria di Milano, oferujący między innymi całą gamę herbatników owocowych, tartaletki z owocami, eklery z kremem z żółtek zaprawionych kawą lub czekoladą oraz francuskie briosze. Sama cukiernia uderzała „iście szwajcarską schludnością: śnieżna biel fartuchów personelu, szczypce do układania ciastek w pudełkach, ciastka za szklanymi szybami, a wszędzie emblematy firmy – sylwetka mediolańskiej katedry – na ścianach, serwetkach, pudełkach i na niektórych wyrobach".
W odniesieniu sukcesu pomogła Lardellemu jeszcze jedna nowość – jako pierwszy w Warszawie wprowadził sprzedaż na wynos. Wkrótce cukiernik otworzył kolejne lokale – między innymi w 1912 roku cukiernię w stylu egipskim przeznaczoną wyłącznie dla kobiet – a także zbudował fabrykę czekolady oraz kamienicę przy ulicy Polnej 26/28. W latach dwudziestych na placu obok, pod adresem Polna 30, powstała – według projektu Juliusza Nagórskiego – najbardziej okazała oraz najsłynniejsza z cukierni-kawiarni Lardellego. Miała ona kształt rotundy, z dużymi przeszklonymi oknami; choć znajdowała się nieco na uboczu, szybko zjednała sobie stałą publiczność spośród bywalców wyścigów konnych, odbywających się vis-a-vis cukierni, na torze na Polu Mokotowskim. Oprócz ciastek i kawy lokal przyciągał również publiczność koncertami, choć, jak wspominał Jerzy Waldorff, duża liczba stolików i liczne oszklenia nie gwarantowały dobrego odbioru muzyki.
Atmosfera przeniknięta zapachem szczerej poezji
Kiedy Lardelli zdobywał serca warszawskich łasuchów, młody dyrygent Adam Dołżycki podbijał uszy melomanów. Urodzony w 1886 roku we Lwowie, studiował w lwowskim konwersatorium Polskiego Towarzystwa Muzycznego oraz historię na tamtejszym uniwersytecie. W 1902 roku wybrał jednak karierę muzyczną i wyjechał na studia do Królewskiej Wyższej Szkoły Muzycznej w Berlinie; w 1909 roku został dyrygentem polskiego Towarzystwa Śpiewaczego „Harmonia", które prowadził przez cztery lata. W 1913 roku przyjechał do Warszawy i objął dyrygenturę w operze w Teatrze Wielkim, debiutując 18 września „Halką" Stanisława Moniuszki; prowadził również zajęcia w szkole muzycznej Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego. Prasa szybko zaczęła wychwalać jego talent, obwołując sezon 1913/1914 sezonem Dołżyckiego. Porównywano go do takich sław jak Arturo Toscanini czy Arthur Nikisch, choć pojawiały się głosy, że są to opinie nieco na wyrost – ale „wątpić nie można, że p. Dołżycki, jeśli tylko mieć będzie pole do pracy otwarte, rychło wyrobi sobie repertuar". Recenzenci wyrażali się jednak bardzo przychylnie na temat młodego dyrygenta. W relacji z widowiska w Teatrze Wielkim na rzecz Francuskiego Towarzystwa Dobroczynności, opublikowanej w „Kurierze Warszawskim" 10 stycznia 1915 roku, chwalono między innymi „szeroki polot" oraz „poczucie kolorystyki orkiestrowej"; Dołżycki miał wytworzyć „aromatyczną atmosferę, przenikniętą zapachem szczerej poezji wykonywanych kompozycji".
W 1919 roku Dołżycki został kierownikiem muzycznym i pierwszym dyrygentem Teatru Wielkiego w Warszawie, szybko jednak przeniósł się do Poznania, obejmując dyrekcję działu operowego w tamtejszym Teatrze Wielkim, w którym wystawił między innymi „Damę pikową", „Eugeniusza Oniegina", „Cyrulika sewilskiego" i „Walkirię" Ryszarda Wagnera. Nawiasem mówiąc, recenzje tej ostatniej inscenizacji nie były bardzo pochlebne dla Dołżyckiego, a Juliusz Wertheim w „Kurierze Polskim" pisał nawet, że dyrygent „czuje się najbardziej ważnym solistą". W latach 1923–1931 Dołżycki stanął znów za pulpitem dyrygenckim w warszawskim Teatrze Wielkim. Występował także w Berlinie, Pradze, Wiedniu, Mediolanie oraz odbył tournée po Stanach Zjednoczonych. Do jego najsłynniejszych przedstawień należały między innymi „Zygfryd" Ryszarda Wagnera z 1925 roku, „Borys Godunow" Modesta Musorgskiego z 1926, „Faust" Charles'a Gounoda z 1930, a zwłaszcza „Widma" Moniuszki z 1929, kiedy to orkiestra była zakryta specjalną zasłoną, chór został wyprowadzony na scenę, a głosy zjaw dobiegały spod stropu budynku. Dołżycki rozpoczął również współpracę z tworzącym się Polskim Radiem, a także dyrygował koncertami w Krakowie, Łodzi, Katowicach i czeskiej Pradze. W latach 1931–1933 kierował Operą Lwowską, po czym w 1934 roku znów wrócił do Warszawy. W sezonie 1936/1937 popadł w konflikt ze środowiskiem i odszedł z Teatru Wielkiego, przenosząc się do Bułgarii, gdzie objął stanowisko kierownika artystycznego i pierwszego dyrygenta Opery Królewskiej w Sofii. Warszawski Teatr Wielki musiał mieć dla niego jednak szczególne znaczenie, skoro w lipcu 1938 roku postanowił go wydzierżawić i objąć kierownictwo artystyczne opery; wreszcie w lipcu 1939 roku został mianowany naczelnym dyrygentem warszawskiej opery.
Od Bizeta do Verdiego
Dołżycki był lubiany przez krytykę i publiczność oraz wielokrotnie odznaczany za zasługi dla kultury muzycznej. Oprócz zajmowania się prowadzeniem orkiestr również komponował i wykładał – między innymi prowadził klasę operową w warszawskim konserwatorium. Miał on dyrygować zwykle „z temperamentem i przejęciem"; na zachowanych zdjęciach wyróżnia go dość bujna fryzura, która podczas koncertów zapewne podkreślała jego pasję i temperament. We „Wspomnieniach" Kazimierz Wiłkomirski, pierwszy wiolonczelista okupacyjnej orkiestry pod dyrekcją Dołżyckiego, pisał: „Był to muzyk niewątpliwie utalentowany, znający swój fach, doświadczony, obdarzony w wysokim stopniu talentem wodzowskim"; filharmonicy mieli nazywać go „hajdamakiem".