Adam Dołżycki. Występował dla Niemców, pisali o nim „kanalia”

Kara infamii oznaczała, że zachowanie Adama Dołżyckiego zostało zakwalifikowane jako przestępstwo wobec moralności i godności obywatelskiej, nie zaś jako zdrada główna, mimo „wypierania się polskości" i przyjęcia ukraińskiej kenkarty.

Publikacja: 20.04.2018 15:00

W latach 20. pod adresem Polna 30 powstała – według projektu Juliusza Nagórskiego – najbardziej okaz

W latach 20. pod adresem Polna 30 powstała – według projektu Juliusza Nagórskiego – najbardziej okazała oraz najsłynniejsza z cukierni-kawiarni Lardellego. W czasie wojny szybko zyskała miano jednego z najmodniejszych miejsc okupowanej Warszawy; oprócz Polaków jej bywalcami byli również Niemcy.

Foto: Muzeum Powstania Warszawskiego

Na przełomie XIX i XX wieku Warszawa była placem boju dla wielu cukierników, walczących za pomocą różnych ciast i ciastek o serca, żołądki i portfele konsumentów. W 1902 roku w konkurencję tę włączył się pewien trzydziestodwulatek ze znanej włoskiej cukierniczej rodziny, praktykujący uprzednio w Lublinie, Berlinie, Paryżu i Mediolanie – Giovanni Giacomo Lardelli. Przy ulicy Kruczej 49 otworzył on lokal Pasticeria di Milano, oferujący między innymi całą gamę herbatników owocowych, tartaletki z owocami, eklery z kremem z żółtek zaprawionych kawą lub czekoladą oraz francuskie briosze. Sama cukiernia uderzała „iście szwajcarską schludnością: śnieżna biel fartuchów personelu, szczypce do układania ciastek w pudełkach, ciastka za szklanymi szybami, a wszędzie emblematy firmy – sylwetka mediolańskiej katedry – na ścianach, serwetkach, pudełkach i na niektórych wyrobach".

W odniesieniu sukcesu pomogła Lardellemu jeszcze jedna nowość – jako pierwszy w Warszawie wprowadził sprzedaż na wynos. Wkrótce cukiernik otworzył kolejne lokale – między innymi w 1912 roku cukiernię w stylu egipskim przeznaczoną wyłącznie dla kobiet – a także zbudował fabrykę czekolady oraz kamienicę przy ulicy Polnej 26/28. W latach dwudziestych na placu obok, pod adresem Polna 30, powstała – według projektu Juliusza Nagórskiego – najbardziej okazała oraz najsłynniejsza z cukierni-kawiarni Lardellego. Miała ona kształt rotundy, z dużymi przeszklonymi oknami; choć znajdowała się nieco na uboczu, szybko zjednała sobie stałą publiczność spośród bywalców wyścigów konnych, odbywających się vis-a-vis cukierni, na torze na Polu Mokotowskim. Oprócz ciastek i kawy lokal przyciągał również publiczność koncertami, choć, jak wspominał Jerzy Waldorff, duża liczba stolików i liczne oszklenia nie gwarantowały dobrego odbioru muzyki.

Atmosfera przeniknięta zapachem szczerej poezji

Kiedy Lardelli zdobywał serca warszawskich łasuchów, młody dyrygent Adam Dołżycki podbijał uszy melomanów. Urodzony w 1886 roku we Lwowie, studiował w lwowskim konwersatorium Polskiego Towarzystwa Muzycznego oraz historię na tamtejszym uniwersytecie. W 1902 roku wybrał jednak karierę muzyczną i wyjechał na studia do Królewskiej Wyższej Szkoły Muzycznej w Berlinie; w 1909 roku został dyrygentem polskiego Towarzystwa Śpiewaczego „Harmonia", które prowadził przez cztery lata. W 1913 roku przyjechał do Warszawy i objął dyrygenturę w operze w Teatrze Wielkim, debiutując 18 września „Halką" Stanisława Moniuszki; prowadził również zajęcia w szkole muzycznej Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego. Prasa szybko zaczęła wychwalać jego talent, obwołując sezon 1913/1914 sezonem Dołżyckiego. Porównywano go do takich sław jak Arturo Toscanini czy Arthur Nikisch, choć pojawiały się głosy, że są to opinie nieco na wyrost – ale „wątpić nie można, że p. Dołżycki, jeśli tylko mieć będzie pole do pracy otwarte, rychło wyrobi sobie repertuar". Recenzenci wyrażali się jednak bardzo przychylnie na temat młodego dyrygenta. W relacji z widowiska w Teatrze Wielkim na rzecz Francuskiego Towarzystwa Dobroczynności, opublikowanej w „Kurierze Warszawskim" 10 stycznia 1915 roku, chwalono między innymi „szeroki polot" oraz „poczucie kolorystyki orkiestrowej"; Dołżycki miał wytworzyć „aromatyczną atmosferę, przenikniętą zapachem szczerej poezji wykonywanych kompozycji".

W 1919 roku Dołżycki został kierownikiem muzycznym i pierwszym dyrygentem Teatru Wielkiego w Warszawie, szybko jednak przeniósł się do Poznania, obejmując dyrekcję działu operowego w tamtejszym Teatrze Wielkim, w którym wystawił między innymi „Damę pikową", „Eugeniusza Oniegina", „Cyrulika sewilskiego" i „Walkirię" Ryszarda Wagnera. Nawiasem mówiąc, recenzje tej ostatniej inscenizacji nie były bardzo pochlebne dla Dołżyckiego, a Juliusz Wertheim w „Kurierze Polskim" pisał nawet, że dyrygent „czuje się najbardziej ważnym solistą". W latach 1923–1931 Dołżycki stanął znów za pulpitem dyrygenckim w warszawskim Teatrze Wielkim. Występował także w Berlinie, Pradze, Wiedniu, Mediolanie oraz odbył tournée po Stanach Zjednoczonych. Do jego najsłynniejszych przedstawień należały między innymi „Zygfryd" Ryszarda Wagnera z 1925 roku, „Borys Godunow" Modesta Musorgskiego z 1926, „Faust" Charles'a Gounoda z 1930, a zwłaszcza „Widma" Moniuszki z 1929, kiedy to orkiestra była zakryta specjalną zasłoną, chór został wyprowadzony na scenę, a głosy zjaw dobiegały spod stropu budynku. Dołżycki rozpoczął również współpracę z tworzącym się Polskim Radiem, a także dyrygował koncertami w Krakowie, Łodzi, Katowicach i czeskiej Pradze. W latach 1931–1933 kierował Operą Lwowską, po czym w 1934 roku znów wrócił do Warszawy. W sezonie 1936/1937 popadł w konflikt ze środowiskiem i odszedł z Teatru Wielkiego, przenosząc się do Bułgarii, gdzie objął stanowisko kierownika artystycznego i pierwszego dyrygenta Opery Królewskiej w Sofii. Warszawski Teatr Wielki musiał mieć dla niego jednak szczególne znaczenie, skoro w lipcu 1938 roku postanowił go wydzierżawić i objąć kierownictwo artystyczne opery; wreszcie w lipcu 1939 roku został mianowany naczelnym dyrygentem warszawskiej opery.

Od Bizeta do Verdiego

Dołżycki był lubiany przez krytykę i publiczność oraz wielokrotnie odznaczany za zasługi dla kultury muzycznej. Oprócz zajmowania się prowadzeniem orkiestr również komponował i wykładał – między innymi prowadził klasę operową w warszawskim konserwatorium. Miał on dyrygować zwykle „z temperamentem i przejęciem"; na zachowanych zdjęciach wyróżnia go dość bujna fryzura, która podczas koncertów zapewne podkreślała jego pasję i temperament. We „Wspomnieniach" Kazimierz Wiłkomirski, pierwszy wiolonczelista okupacyjnej orkiestry pod dyrekcją Dołżyckiego, pisał: „Był to muzyk niewątpliwie utalentowany, znający swój fach, doświadczony, obdarzony w wysokim stopniu talentem wodzowskim"; filharmonicy mieli nazywać go „hajdamakiem".

Po wkroczeniu Niemców do Warszawy Adam Dołżycki prawdopodobnie znalazł się w grupie muzyków, którzy podjęli próbę zorganizowania na nowo orkiestry symfonicznej – władze okupacyjne jednak nie wyraziły na nią zgody. Wskazuje na to wpis z 22 października 1939 roku z dziennika Juliusza Osterwy o cofnięciu Dołżyckiemu pozwolenia na granie. Jedyną nieobjętą zakazem przez okupacyjne zalecenia formą publicznego muzykowania były koncerty w kawiarniach. Jako pierwsza w Warszawie rozpoczęła działalność orkiestra pod batutą Jana Dworakowskiego (później Zygmunta Latoszewskiego); inauguracyjny koncert odbył się 7 grudnia 1939 roku w kawiarni Gastronomia u zbiegu Nowego Światu i Alej Jerozolimskich. Dzień później w „Nowym Kurierze Warszawskim" ukazało się ogłoszenie o pierwszym koncercie orkiestry złożonej z muzyków Filharmonii Warszawskiej pod dyrekcją Adama Dołżyckiego; miał się on odbyć następnego dnia o osiemnastej trzydzieści w kawiarni Lardellego przy Polnej.

Orkiestra początkowo liczyła około dwudziestu osób, ale w późniejszym okresie rozrastała się niekiedy aż do trzydziestu; koncertmistrzem był Wacław Niemczyk. Koncerty odbywały się codziennie, a w repertuarze znalazły się utwory między innymi Bizeta, Beethovena, Czajkowskiego, Griega, Liszta, Mozarta, Rachmaninowa, Schuberta i Verdiego. Organizowano także wieczory poświęcone różnym formom muzycznym czy kompozytorom (na przykład Wagnerowi). Z czasem Dołżycki wprowadził do repertuaru również montaże operowe, złożone z arii pochodzących między innymi z „Cyrulika sewilskiego", „Madame Butterfly", „Toski" czy „Cyganerii". Jak wspomina Kazimierz Wiłkomirski, ich wykonanie w warunkach kawiarnianych nastręczało pewnych trudności scenograficznych, prowadzących do zabawnych sytuacji: na przykład w pierwszej odsłonie pierwszego aktu „Cyrulika sewilskiego" Rozyna powinna śpiewać swoje partie z balkonu (ewentualnie stojąc w oknie), a ponieważ w kawiarni Lardellego było to niemożliwe, więc grająca Rozynę Maryla Karwowska śpiewała zza uchylonych drzwi toalety (niestety, Wiłkomirski nie pamięta, czy była to męska, czy damska toaleta). Ponadto to właśnie na Polnej 30 po raz pierwszy w czasie okupacji (5 stycznia 1942 roku) zagrano „Koncert fortepianowy e-moll" Fryderyka Chopina; wykonywanie jego utworów było do 1942 roku oficjalnie zakazane.

Chodzenie na koncerty do Lardellego początkowo należało do dobrego tonu, a publiczność miała rezerwować miejsca już na godzinę przed koncertami, co może świadczyć o popularności orkiestry Dołżyckiego. Kawiarnia przy Polnej szybko zyskała miano jednego z najmodniejszych miejsc okupowanej Warszawy; oprócz Polaków jej bywalcami byli również Niemcy. Równie szybko jednak pojawiły się zarzuty pod adresem dyrygenta, który miał w czasie koncertów używać języka niemieckiego, uciszać polską publiczność, a nawet przepraszać Niemców za jej zachowanie. Zdzisław Sierpiński, krytyk muzyczny, wspominał:„Byłem tam na koncercie, kiedy w programie był Schumann i Chopin. Oba koncerty fortepianowe miał grać dobry pianista Śmidowicz. Sala była pełna. Przy jednym stoliku siedziało kilku umundurowanych Niemców. Publiczność zamawiała kawę i ciastka. Kiedy Dołżycki już miał zacząć »Niedokończoną Symfonię«, jednemu ze słuchaczy wypadła z ręki metalowa łyżeczka i z hukiem spadła na marmurowy blat. Dołżycki opuścił batutę, odwrócił się i zwracając się do Niemców powiedział, że bardzo przeprasza za zachowanie tych niekulturalnych Polaków, ale trudno się dziwić, przecież to są »untermensche«. Słysząc to wszyscy pozostali słuchacze wstali, pospiesznie zostawiali pieniądze za kawę i gremialnie wyszli".

Pierwsza wzmianka o nagannym zachowaniu Dołżyckiego pojawiła się w „Barykadzie Wolności" z 27 sierpnia 1940 roku w artykule „Głupcy i kanalie", w którym podkreślano, że ma on „tajemne konszachty z oficerami gestapo". Zarzuty zostały szerzej omówione w „Biuletynie Informacyjnym" z 30 sierpnia 1940 roku, w którym pisano: „Pan Dołżycki – były kapelmistrz orkiestry Opery Warszawskiej, koncertujący obecnie w kawiarni Lardellego – manifestuje w sposób niegodny swe lizusostwo w stosunku do Niemców, zapowiadając wykonanie poszczególnych utworów tylko w języku niemieckim, mizdrzy się do wysiadujących w kawiarni Niemców, wypiera się publicznie polskości itp.". W artykule opublikowanym w „Biuletynie" ponad rok później, 30 października 1941 roku, lista zarzutów została jeszcze rozszerzona. Nie dość, że Dołżycki „w sposób lokajski" nadskakiwał publiczności niemieckiej, to „w lecie ubiegłego roku brał on czynny udział w organizowaniu niemieckich widowisk w Łazienkach, posyłał ze swojej orkiestry polskich muzyków do grania Niemcom, wyznaczał polskich artystów do grania i śpiewania Frankowi w pałacyku łazienkowskim" oraz zorganizował koncert dla rannych Niemców, który odbył się 14 września 1941 roku. Do zachowań ze sfery obyczajowej doszła zatem współpraca kulturalna z wrogiem, a granica między gorliwością a jej brakiem została jasno wytyczona: o Dołżyckim pisano jako o „łajdackiej postaci" i „kanalii", która „staje się źródłem demoralizacji narodowej" i „swymi jadowitymi wpływami zatruwa atmosferę warszawskiego świata artystycznego". Nadmienić tu należy, że Dołżycki w 1941 roku przyjął kenkartę ukraińską.

Wchodzi Niemcom w d... bez wazeliny

Koncerty u Lardellego zostały objęte bojkotem, podobnie jak tak zwane koncerty Dołżyckiego, grane pod jego batutą od 1942 roku przez jawną Orkiestrę Miasta Warszawy w Teatrze Miasta Warszawy. Wezwanie do ich bojkotowania pojawiło się w artykule opublikowanym w „Biuletynie Informacyjnym" 10 grudnia 1942 roku. Co ciekawe, Dołżycki został tu określony już nie tylko mianem „kanalii", ale „znanego agenta niemieckiego". Koncerty owe stały się też tematem artykułu w „Rzeczpospolitej Polskiej" z 22 grudnia 1942 roku – nazwiska dyrygenta użyto w nim jako synonimu współpracy z Niemcami: „Już samo nazwisko Dołżyckiego wystarczyłoby, aby każdego Polaka ostrzec, iż z tymi koncertami coś jest nie w porządku, a cóż dopiero mówić, gdy Dołżycki jeszcze firmuje propagandową instytucję niemiecką?". Współpraca kulturalna została postawiona zatem w jednym rzędzie z polityczną. Nawiasem mówiąc, bojkot koncertów Dołżyckiego nie obejmował wyłącznie publiczności; soliści rezygnowali z występów w jego orkiestrze, a niektórzy starali się o zezwolenia Tajnego Związku Muzyków. Do tego na witrynach kawiarni Lardellego miały się pojawiać nalepki: „Adam Dołżycki – codziennie od godziny 4 do 8 po południu – wchodzi tu Niemcom w d... bez wazeliny".

4 lipca 1943 roku u Lardellego odbył się uroczysty, dwieście pięćdziesiąty koncert. Również w lipcu orkiestra Dołżyckiego wzięła udział w „meczu na estradzie między orkiestrą jazzową a symfoniczną"; tę pierwszą reprezentował zespół George'a Scotta. Tymczasem działalność koncertowa Dołżyckiego w kawiarni Lardellego na Polnej dobiegła końca – 19 sierpnia 1943 odbył się tam specjalny pożegnalny koncert. „Nowy Kurier Warszawski" pisał: „Dużo ponad milion słuchaczy przewinęło się [...] przez tę salę, która stała się z miejsca Mekką melomanów warszawskich". W tym stwierdzeniu dużo było przesady, choć rzeczywiście kawiarnia Lardellego była ważnym miejscem na muzycznej mapie okupowanej Warszawy.

Po zakończeniu działalności u Lardellego Dołżycki nadal prowadził orkiestrę w Teatrze Miasta Warszawy. 6 października 1943 roku cywilny sąd specjalny wydał wyrok na dyrygenta: „za współpracę z propagandą niemiecką oraz służalczość wobec okupanta" został on skazany na karę infamii. W lakoniczności tego komunikatu, opublikowanego 14 października 1943 roku na łamach „Biuletynu Informacyjnego", widać dokładnie rozdźwięk pomiędzy dyskursem a wyrokami. Dołżycki był „służalczy", ale nie był „agentem" – kara infamii natomiast oznaczała, że jego zachowanie zostało zakwalifikowane jako przestępstwo wobec moralności i godności obywatelskiej, nie zaś jako zdrada główna, mimo wspominanego w artykułach „wypierania się polskości" i przyjęcia ukraińskiej kenkarty. W dyskursie Dołżycki został potraktowany jako Polak, „niemiecki sługus" – piętnowanie go jako Niemca czy Ukraińca nie miałoby sensu. Ale podczas powstania warszawskiego 9 sierpnia „Biuletyn" poinformował, że dyrygent jako jeniec pracuje przy uprzątaniu gruzów na terenie Elektrowni – takie określenie sugeruje zakwalifikowanie go jako obcego, wroga. W tymże artykule do katalogu jego przestępstw oprócz „obrzydliwej gorliwości" trafiło jednak także „podanie się za Ukraińca", choć nie został za to ukarany wyrokiem sądu podziemnego. Wynika z tego, że Dołżycki jeniec symbolicznie był traktowany jako część tworzącego dyskurs „my".

Brnął w zdradę z uporem

Jesienią 1944 roku Dołżycki znalazł się w Krakowie, gdzie prowadził koncerty Filharmonii Generalnego Gubernatorstwa. Pod koniec wojny wyjechał, prawdopodobnie do Niemiec. Według różnych informacji po wojnie czynił starania o powrót do Warszawy i objęcie opery warszawskiej – Ministerstwo Kultury wyraziło zgodę na publiczne występy, ale postawiło warunek, że Dołżycki będzie pracował wyłącznie na prowincji. Jego nazwisko ciągle jest jednak synonimem zdrady – w pierwszym numerze „Ruchu Muzycznego" z 1945 roku został wymieniony jako jedyny przykład osoby ze środowiska muzycznego współpracującej z okupantem. Nawiasem mówiąc, przywoływana w różnych publikacjach okupacyjna biografia Dołżyckiego jest niespójna. Wiłkomirski we „Wspomnieniach" pisze, że „upojony powodzeniem, które osiągnął w pierwszych miesiącach swojej działalności koncertowej w kawiarni Lardellego, nie tylko zignorował wspólną postawę polskich artystów wobec niemieckich propozycji, ale posunął się do rzeczy gorszych". Miał on mianowicie donosić władzom niemieckim na artystów, między innymi na skrzypaczkę Eugenię Umińską, która miała współpracować z podziemiem. Z kolei pianista Zbigniew Drzewiecki, również grywający w kawiarni Lardellego, podkreślał germanofilstwo Dołżyckiego, ale zaprzeczał, aby na kogokolwiek donosił. Z kolei w biografii zamieszczonej w „Słowniku biograficznym Teatru Polskiego 1900–1980" można znaleźć informację, że w prowadzonej przez siebie orkiestrze Dołżycki zatrudniał także artystów muzyków Żydów, ratując im w ten sposób życie – niestety, nie udało się tego potwierdzić w innych źródłach.

W 1966 roku Jerzy Waldorff – jak opisał to w „Czarnych owcach dla Apolla" – otrzymał „od nieznanego przyjaciela" wycinek prasowy z prowincjonalnej bawarskiej gazety o jubileuszu osiemdziesięciolecia urodzin zasłużonego nauczyciela gry na fortepianie miejscowych dzieci, Adama Doltschnika. Jubileusz był dosyć uroczysty, acz w „skali skromnej". Artykuł został zilustrowany zdjęciem, na którym Waldorff rozpoznał Dołżyckiego: „Ta sama twarz płaska i wyrazista, która byłaby prawie po beethovenowsku wspaniała, gdyby nie w grymasie ust i oczach ukryty wyraz trochę sprytu, a trochę gotowej na wiele podłości. To był Adam Dołżycki pod lwią grzywą włosów, teraz białych zupełnie". Dyrygent, który – jak to określił Waldorff – „brnął w zdradę z uporem", zmarł sześć lat później, 9 września 1972 roku, w miejscowości Marktredwitz w Republice Federalnej Niemiec.

Fragment książki Agnieszki Haskiej „Hańba! Opowieści o polskiej zdradzie", która ukazała się nakładem wydawnictwa W.A.B.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Na przełomie XIX i XX wieku Warszawa była placem boju dla wielu cukierników, walczących za pomocą różnych ciast i ciastek o serca, żołądki i portfele konsumentów. W 1902 roku w konkurencję tę włączył się pewien trzydziestodwulatek ze znanej włoskiej cukierniczej rodziny, praktykujący uprzednio w Lublinie, Berlinie, Paryżu i Mediolanie – Giovanni Giacomo Lardelli. Przy ulicy Kruczej 49 otworzył on lokal Pasticeria di Milano, oferujący między innymi całą gamę herbatników owocowych, tartaletki z owocami, eklery z kremem z żółtek zaprawionych kawą lub czekoladą oraz francuskie briosze. Sama cukiernia uderzała „iście szwajcarską schludnością: śnieżna biel fartuchów personelu, szczypce do układania ciastek w pudełkach, ciastka za szklanymi szybami, a wszędzie emblematy firmy – sylwetka mediolańskiej katedry – na ścianach, serwetkach, pudełkach i na niektórych wyrobach".

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi