Mieszkanie jako życiowy cel? A może to prawo człowieka?

Wieloletnie zwyżki cen i gwałtowny skok oprocentowania kredytów sprawiły, że dla milionów Polaków własne mieszkanie stało się dobrem nieosiągalnym. Równocześnie poszybowały też koszty najmu. Nieruchomościowy problem może zdominować przyszłoroczne wybory.

Publikacja: 21.10.2022 10:00

Mieszkanie jako życiowy cel? A może to prawo człowieka?

Foto: TOMASZ JASTRZĘBOWSKI/REPORTER

Jesteś singlem i zarabiasz na rękę 4 tys. zł. Żyjesz oszczędnie i udało ci się odłożyć 20 proc. wkładu własnego na mieszkanie. Czy masz szansę je kupić? Może być ciężko, bo obecnie przy takich zarobkach banki pożyczą nie więcej niż 200 tys. zł. Kłopot z kupnem nieruchomości będzie miała także rodzina z jednym dzieckiem, zarabiająca łącznie na rękę 6400 zł. Oni mogą liczyć na kredyt hipoteczny w wysokości ok. 190 tys. zł, podczas gdy jeszcze na początku tego roku mieliby zdolność kredytową rzędu 385 tys. zł.

Problem jest też z najmem, którego ceny poszły w górę o blisko 30 proc. W dużych miastach stają się horrendalnie wysokie w stosunku do zarobków i oferowanej przez wynajmujących jakości.

Według badań Gfk, o których pisała „Rzeczpospolita”, aż 72 proc. Polaków – najwięcej w historii badania – uważa, że ceny nieruchomości osiągnęły poziom niedostępny dla większości z nich. Najlepsze rozwiązanie? Mieszkanie po dziadku. Nie zawsze jednak dziadek takim lokalem dysponuje albo też cieszy się dobrym zdrowiem i ani myśli przeprowadzać się na tamten świat. Co wtedy?

Czytaj więcej

Polski rodzic: w parku, nad smartfonem i... w sklepie budowlanym

Prawo po stronie człowieka

Mieszkanie jest prawem człowieka, to znaczy móc mieszkać w godnych warunkach, to nie jest jakiś przywilej, to nie może być marzenie i dorobek całego życia” – powiedział przed wakacjami podczas spotkania z młodymi działaczami Platformy Obywatelskiej Donald Tusk. Czy rzeczywiście mieszkanie jest prawem, a nie towarem, jak zwykliśmy uważać przez całe lata, myśląc o tym, że albo będziemy pracować dostatecznie długo i dostatecznie ciężko, by ostatecznie móc pozwolić sobie na lokum obarczone kredytem ciągnącym się do końca życia, albo zostaniemy bez dachu nad głową i z niepewnością jutra?

W tym, co mówił lider opozycji, jest sporo racji. Zgodnie z art. 21 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka z 1948 roku „każdy człowiek ma prawo do stopy życiowej zapewniającej zdrowie i dobrobyt jego i jego rodziny, włączając w to wyżywienie, odzież, mieszkanie, opiekę lekarską i konieczne świadczenia socjalne, oraz prawo do ubezpieczenia na wypadek bezrobocia, choroby, niezdolności do pracy, wdowieństwa, starości lub utraty środków do życia w inny sposób od niego niezależny”.

Z kolei artykuł 11 Międzynarodowego Paktu Praw Gospodarczych, Społecznych i Kulturalnych z 1966 roku mówi: „Państwa Strony niniejszego Paktu uznają prawo każdego do odpowiedniego poziomu życia dla niego samego i jego rodziny, włączając w to wyżywienie, odzież i mieszkanie, oraz do stałego polepszania warunków bytowych”.

A art. 31 Europejskiej Karty Społecznej wskazuje, że by skutecznie wykonywać prawa do mieszkania, „strony zobowiązują się podejmować działania zmierzające do: 1. popierania dostępu do mieszkań o odpowiednim standardzie; 2. zapobiegania i ograniczania bezdomności w celu jej stopniowego likwidowania; 3. uczynienia kosztów mieszkań dostępnymi dla tych, którzy nie mają wystarczających zasobów”.

Sprawom mieszkaniowym uwagę poświęca także Konstytucja RP z 1997 r., której art. 75 jest niemal kalką Europejskiej Karty Społecznej i brzmi: „Władze publiczne prowadzą politykę sprzyjającą zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych obywateli, w szczególności przeciwdziałają bezdomności, wspierają rozwój budownictwa socjalnego oraz popierają działania obywateli zmierzające do uzyskania własnego mieszkania”.

Polacy na swoim

W ustawie zasadniczej mowa jest o budownictwie socjalnym. Polacy, co do zasady, nie są zainteresowani takimi lokalami, więc wydaje się, że działalność państwa w tym zakresie jest zbędna. Nasi obywatele do tej pory byli bardziej zainteresowani rozsądną polityką państwa wspierającą kupno własnego lokalu. Ale aż 56 proc. Polaków przebadanych w ramach wspomnianych wyżej badań GFK uważa, że państwo powinno uregulować kwestie wzrostu cen nieruchomości.

„Wynajem mieszkania postrzegany jest jako etap przejściowy i oby jak najkrótszy, bo docelowo trzeba mieć coś swojego. Ludzie po prostu nie wyobrażają sobie wielu lat życia w wynajętym mieszkaniu. Kultura posiadania, własności jest bardzo mocno w Polsce ugruntowana. Jak mówi profesor Małgorzata Jacyno, wynika to z poczucia braku bezpieczeństwa, z takiej amerykanizacji. Bo jeżeli czulibyśmy się bezpiecznie, to po co by było nam mieszkanie? Ono jest nie tylko tym miejscem, którego nikt nam nie zabierze, w którym nikt nie będzie ograniczał naszej wolności, ale także kapitałem w przypadku, gdy w życiu coś nie wyjdzie – jest zmagazynowaniem środków, które możemy uwolnić po to, żeby w jakiś sposób problemy rozwiązać” – mówił w wywiadzie, który ukazał się 4 czerwca w „Plusie Minusie”, Marcin Duma, szef IBRiS. Jak podkreślał, w początkowym momencie dorosłego życia ludzie oczekują, że w przyszłości kupią sobie segment albo dom z ogródkiem, wyjadą za granicę, zarobią i „pobudują się”. Koniecznie bez kredytu, który zabiera im wolność i zmusza do „harowania” ponad siły, by zarobić na kolejne raty. Tak jak przez całe życie robią ich rodzice.

– Ta przeogromna chęć posiadania mieszkania na własność ukształtowała się w Polakach po okresie zaborów. Wtedy, kiedy nie mogli mieć nic swojego, ale też nie mieli wolności. Okres po odzyskaniu przez nasz kraj niepodległości to naturalne odreagowywanie po okresie niewoli – mówi prof. Mariusz Jędrzejko, pedagog i psycholog społeczny. – To nam zostało do dziś – dodaje.

Marzenia o domu z ogródkiem, spotęgowane potrzebą przestrzeni w okresie pandemii i lockdownu, bywają zweryfikowane przez życie gdzieś koło trzydziestki. Okazuje się, że o dobrze płatną pracę wcale nie tak łatwo, a o kupnie mieszkania bez kredytu w ogóle można zapomnieć. A to jest właśnie moment, kiedy ludzie podejmują decyzję o założeniu rodziny. „Obszarem szczególnie ważnym dla zwiększania dzietności jest dostęp do mieszkań. Dla Polaków jest niemal punktem honoru, by przed decyzją o dziecku mieć mieszkanie na własność. A to problem przekładający się na duże odkładanie w czasie decyzji o rodzicielstwie, a zwłaszcza o pierwszym dziecku” – mówiła w wywiadzie udzielonym w ubiegłym roku „Rzeczpospolitej” Barbara Socha, wiceminister rodziny, pełnomocnik rządu ds. polityki demograficznej.

Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że Polki swoje pierwsze dziecko rodzą, mając niespełna 28 lat. Również pierwsze mieszkanie kupuje się tuż przed trzydziestką. – To są młodzi ludzie rozpoczynający wspólne życie. Mieszkanie kupują na chwilę przed pojawieniem się dziecka – podkreśla Jarosław Sadowski, główny analityk Expandera, firmy zajmującej się doradztwem kredytowym.

Czytaj więcej

Agnieszka Szustak-Ciesielska: Omikron nie jest naturalną szczepionką

Kredytowa drożyzna

Funkcjonujący od lat popularny model kupowania własnego lokum przy wsparciu kredytów bankowych powoli przestaje przystawać do obecnej rzeczywistości. – Adam Glapiński chyba wszystkich pozbawił złudzeń co do tego, czym są kredyty hipoteczne i życie z taką pętlą u szyi – mówi Adrian Zandberg, poseł Klubu Lewicy.

Rosnące stopy procentowe, raty i ceny mieszkań, a także niepewność jutra spowodowały, że ludzie zaczęli wstrzymywać się z kupowaniem mieszkań. – Rynek kredytów mieszkaniowych kompletnie się załamał. Polacy widzą, że miesięczne raty ostro idą w górę i że ich na takie spłaty nie stać – mówi Jarosław Sadowski. – Problemem nie jest już konieczność odłożenia na wkład własny, ale właśnie zdolność do spłaty comiesięcznych zobowiązań. Banki też liczą zdolność kredytową surowiej, uwzględniając także rosnące koszty życia. Bo do tej pory ten aspekt traktowany był często nader optymistycznie – podkreśla Sadowski. I zaznacza, że te działania banków wiążą się z rekomendacją Komisji Nadzoru Finansowego z kwietnia tego roku, mówiącą, by wyliczenia te jednak bardziej urealnić.

W sierpniu liczba udzielonych kredytów hipotecznych spadła w porównaniu z tym samym miesiącem poprzedniego roku o 68,8 proc.

Oprócz rat kredytów szybują też ceny nieruchomości. Z analiz Expandera i Rentier.io wynika, że przeciętna cena za m.kw. mieszkania w Warszawie to we wrześniu 13 tys. zł. W Krakowie jest to blisko 11,5 tys. zł, podobnie w Gdańsku, a we Wrocławiu ponad 10 tys. zł. W mniejszych miastach trzeba zapłacić po 5-6 tys zł. I choć analitycy pocieszają, że w ciągu ostatnich trzech miesięcy w większości miast ceny spadły (od 5 do 9 proc.), to i tak za niewielkie, dwupokojowe mieszkanie w stolicy trzeba zapłacić ok. 600 tys. – Sytuację młodych ludzi trochę ratuje możliwość pracy zdalnej. Ci, którzy pracują w ten sposób, szukają mieszkań poza aglomeracjami, gdzie jest taniej, albo wracają w rodzinne strony, by tam wybudować dom – mówi Sadowski.

– Znam dwie nauczycielki, które zdecydowały się podjąć pracę na wsi, bo nie dość, że dostają dodatek wiejski, to jeszcze dodatkowo łatwiej się za nauczycielską pensję utrzymać. A nawet wybudować niewielki dom – podaje przykład prof. Mariusz Jędrzejko.

Biznes na nieruchomościach

Na wysokie ceny mieszkań można się zżymać i obrażać, ale jednak trzeba gdzieś mieszkać. Jeśli nie ma się wystarczająco dużo gotówki, mieszkania po dziadku czy zdolności kredytowej (albo chęci do zaciągania go na długie lata), pozostaje najem.

Tu jednak niekorzystne są zarówno ceny, jak i zasady. – Ceny najmu mieszkań skoczyły w ostatnich miesiącach o ok. 28 proc. Wielu osób na nie nie stać – mówi Jarosław Sadowski i podkreśla, że do niedawna ludzie woleli kupować mieszkania, uważając, że lepiej i taniej jest inwestować w swoją nieruchomość, niż płacić za wynajem. – Też jestem zdania, że lepiej płacić za swoje, ale w dzisiejszych czasach raty kredytu są często znacznie wyższe niż opłata za najem. Dlatego bywa, że wynajmowanie mieszkań jest jedynym wyjściem, by znaleźć dach nad głową – mówi Sadowski. Najem kawalerki w Warszawie to ok. 2400 zł, mieszkania do 60 mkw. – 3200 zł, a większego już ponad 5 tys. zł. W innych miastach ceny są nieco niższe, ale i tak relatywnie wysokie.

Mieszkań na wynajem na rynku jest za mało. Ich liczba skurczyła się po 24 lutego, kiedy do Polski przyjechali emigranci z Ukrainy. „Jeszcze w lutym br. w badanych przez nas miastach naliczyliśmy nieco ponad 32 tys. unikalnych ofert wynajmu mieszkań. W kwietniu i maju ich liczba skurczyła się do ok. 18 tysięcy. W sierpniu było to natomiast 27,8 tys., czyli sytuacja się poprawiła w porównaniu z wiosną. Wciąż ofert było jednak o 36 proc. mniej niż przed rokiem” – podaje Expander.

Sytuację z dostępnością, ale także z cenami prawdopodobnie poprawiłoby zagospodarowanie pustostanów. Ze wstępnych danych Narodowego Spisu Powszechnego wynika, że 1,8 mln mieszkań stoi pustych. To sporo, biorąc pod uwagę fakt, że wszystkich mieszkań w Polsce jest 15,2 mln. – Gdyby te mieszkania trafiły na rynek najmu, prawdopodobnie z uwagi na zwiększoną podaż ceny by poszły w dół. Tylko nie można do tego zmusić ich właścicieli, bo to oni decydują, w jaki sposób będą zarządzać swoją własnością – mówi Sadowski. I dodaje, że część mieszkań policzonych jako pustostany to lokale w miejscowościach turystycznych wynajmowane sezonowo. Trudno się więc spodziewać, że nagle trafią na regularny rynek najmu.

– Była propozycja wprowadzenia podatku od pustostanów. Była i się zmyła. Prawo i Sprawiedliwość dużo gada, ale realnie nie rozwiązuje problemów mieszkaniowych. Gdyby działał, sytuacja mogłaby być lepsza – zwraca uwagę Zandberg.

Premier Mateusz Morawiecki jednak wyjaśniał, że „rząd nie pracuje nad podatkiem od pustostanów, ale zastanawia się nad tym, co zrobić z firmami, funduszami, które kupują nawet po kilkaset mieszkań”.

Ale problemem są też przepisy dotyczące zasad najmu. W Polsce dominuje najem prywatny. To rozwiązanie mało stabilne i komfortowe zarówno dla wynajmującego, jak i dla najemcy.

Przepisy nie pozwalają na łatwe i szybkie rozwiązanie umowy najmu – nawet jeśli najemca nie płaci umówionej stawki albo zachowuje się niezgodnie z ustalonymi zasadami. By się przed tym bronić, często zawiera się umowy prostsze do rozwiązania, tzw. umowy najmu okazjonalnego. Problem w tym, że nie dają one poczucia stabilności życiowej osób korzystających z takiego rozwiązania. Trudno jest zakładać rodzinę w sytuacji, gdy z dnia na dzień można trafić na bruk.

Czytaj więcej

Prof. Marek Konopczyński: Szkoła potrzebuje rewolucji

Wspierać czynszówki czy kredytobiorców

Nie ulega wątpliwości, że obecna sytuacja mieszkaniowa będzie jednym z wiodących tematów zbliżającej się kampanii wyborczej. – Program Mieszkanie+ zakładał budowę znacznie większej liczby mieszkań. W tej chwili jest to zaledwie 40 tys. mieszkań, włącznie z tymi, które są obecnie w budowie. Oddano do użytku mniej niż 20 tys. – powiedział podczas spotkania ze zwolennikami w Myszkowie prezes PiS Jarosław Kaczyński. Jak przyznał, program nie spełnił oczekiwań i możliwe są zmiany.

Mieszkanie+ to tylko jeden z ostatnich programów (obok m.in. „Rodzina na swoim”, „Mieszkanie dla młodych”, „Mieszkanie bez wkładu własnego” czy „Mały dom bez pozwolenia na budowę”) wsparcia mieszkalnictwa. Zakładał on, że mieszkanie otrzymają osoby, które z różnych powodów nie mogą pozwolić sobie na zakup własnego „m”, ale są w stanie regulować czynsz. Mieszkania budowane były we współpracy samorządowców z BGK. Ale nie dość, że powstało ich mało, to w dodatku często były lokowane w miejscach mało atrakcyjnych z uwagi np. na infrastrukturę czy dostęp do rynku pracy.

– Nie można wszystkiego zrzucić na barki samorządów. Państwo powinno przyjąć rolę dużego dewelopera budującego mieszkania pod wynajem, w których czynsz nie będzie horrendalnie wysoki – mówi Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, posłanka Lewicy. – Teraz jest tak, że wiele osób jest „za bogatych”, by móc starać się o lokal socjalny, ale równocześnie „za biednych”, by pozwolić sobie na kupno mieszkania własnościowego – wyjaśnia posłanka.

Jej zdaniem wsparcie w płaceniu kredytów, takie jak w programie „Rodzina na swoim” czy „Mieszkanie dla młodych”, nie przyczyni się do poprawy sytuacji na rynku mieszkaniowym. – To było przede wszystkim wsparcie banków i deweloperów, a nie rodzin – mówi Dziemianowicz-Bąk.

Sprawy nie rozwiązują także obecne wakacje kredytowe – czyli możliwość zawieszenia przez dwa lata jednej raty kredytu bez konieczności uiszczenia odsetek (co ma wspomóc kredytobiorców w obliczu rosnących stóp procentowych i rat). – Z każdych wakacji trzeba kiedyś wrócić – mówi Dziemianowicz-Bąk.

W swoim programie wyborczym Lewica stawia właśnie na mieszkania na wynajem. – W Polsce potrzebne są tanie, samorządowe mieszkania na wynajem. Takie, które można zajmować do końca życia, które dają życiową stabilność – mówi Adrian Zandberg. – System najmu powinien być oparty na cywilizowanych zasadach przy współudziale państwa i samorządów – dodaje. Jak tłumaczy, nie chodzi jednak o takie sytuacje jak ostatnio na osiedlu przy ulicy Bokserskiej w Warszawie, gdzie jeden z funduszy kupił 400 mieszkań. – Prywatne inwestycje prowadzi się w celach zarobkowych, a nie po to, by zapewnić ludziom dostęp do tańszych mieszkań. Prywatne fundusze, skupując masowo mieszkania, mogą jeszcze mocniej podbijać ceny. Lewica to budownictwo publiczne – mówi Zandberg.

Premier Mateusz Morawiecki zapowiedział już, że fundusze kupujące hurtowo mieszkania będą obciążone w Polsce dodatkową opłatą.

W jaki sposób mieszkalnictwo będzie wspierać Platforma Obywatelska? Czy słowa Donalda Tuska o tym, że mieszkanie jest prawem, znajdą odzwierciedlenie w propozycjach przedwyborczych, a potem w projektach ustaw? I jak będzie wyglądała ta propozycja? – To się jeszcze okaże. Na pewno będą to propozycje wspierające młodych na rynku mieszkaniowym, bo nie może być tak, że na mieszkanie będzie co miesiąc szła jedna pensja w rodzinie – mówi Marzena Okła-Drewnowicz, wiceprzewodnicząca Platformy Obywatelskiej. – Jest wiele pomysłów rozwiązań, np. partnerstwo publiczno-prywatne w budowaniu dostępnych mieszkań dla młodych.

– Najlepszym rozwiązaniem dla wszystkich byłby miks na rynku nieruchomości. Ludzie, którzy chcą mieć mieszkanie na kredyt, powinni oczywiście móc je sobie kupić. Ale ci, których na to nie stać albo z różnych powodów nie chcą uwikłać się życiowo w kredyt, powinni mieć możliwość wynajęcia mieszkania od samorządu za rozsądne pieniądze. Z ochroną przed eksmisją na bruk – podsumowuje Adrian Zandberg.

Jesteś singlem i zarabiasz na rękę 4 tys. zł. Żyjesz oszczędnie i udało ci się odłożyć 20 proc. wkładu własnego na mieszkanie. Czy masz szansę je kupić? Może być ciężko, bo obecnie przy takich zarobkach banki pożyczą nie więcej niż 200 tys. zł. Kłopot z kupnem nieruchomości będzie miała także rodzina z jednym dzieckiem, zarabiająca łącznie na rękę 6400 zł. Oni mogą liczyć na kredyt hipoteczny w wysokości ok. 190 tys. zł, podczas gdy jeszcze na początku tego roku mieliby zdolność kredytową rzędu 385 tys. zł.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS