Jan Maciejewski: Chrześcijaństwo na księżycu

Cywilizacja może odrzucić chrześcijaństwo. Jest wtedy jak chory, który odmawia przyjęcia lekarstwa. Zapada na pogańską gorączkę.

Publikacja: 12.08.2022 17:00

Jan Maciejewski: Chrześcijaństwo na księżycu

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Podczas lądowania doszło do katastrofy, ale prawdziwe problemy miały dopiero nadejść. Prawdziwej katastrofy doświadczyli ci spośród członków kosmicznej misji, którzy przeżyli. Uciekali z Ziemi jak ze ślepej uliczki. Na Księżycu wszystko miało się zacząć od nowa, bez balastu przesądów, zabobonów i religii. Bez Boga, z rozsądkiem. Rozumem pisanym przez wielkie, oświecone „R”. Tylko że im wyżej w niebo, tym głębiej w przepaść. Suma pokonanej przestrzeni równała się liczbie lat, o jaką cofnęli się w rozwoju naszego gatunku kosmiczni konkwistadorzy. Im bardziej wyzwolona od religii próbowała być ta nowa, wspaniała cywilizacja, tym szybciej osuwała się w jej najbardziej mroczne, archaiczne rejestry. Wolność od chrześcijaństwa, jego odpowiedzi na temat natury, losu, przeznaczenia człowieka okazała się być więzieniem skonstruowanym z krat pogańskich pytań.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Wreszcie na dół!

„Trylogia Księżycowa” Jerzego Żuławskiego, napisana na początku poprzedniego stulecia, była dziełem założycielskim polskiego science fiction. Jej cień – język techniki i futurologii jako pretekst dla nowej quasi-teologii – padał kiedyś na Stanisława Lema, dzisiaj na Jacka Dukaja. Przy okazji udało się Żuławskiemu zrobić coś, co wśród twórców tego gatunku jest niezwykłą rzadkością. Przewidział przyszłość. Napisał – podkradając frazę innego felietonisty „Plusa Minusa” – kronikę przepowiedzianej katastrofy. Odczarowanie Oświecenia. Złudzenie polegające na tym, że wystarczy odrzucić dogmaty, a zatriumfuje logika i trzeźwe myślenie. Im głębiej, bardziej konsekwentnie i systemowo będzie się wątpić, tym twardszym krokiem stąpać będziemy po ziemi. Całkowicie wbrew intencjom i światopoglądowi jej autora, ale zgodnie z intelektualną uczciwością i literacką spójnością, „Trylogia Księżycowa” jest dowodem na to, że nasza cywilizacja może odrzucić chrześcijaństwo. Tylko że jest wtedy jak chory, który odmawia przyjęcia lekarstwa.

Im głębiej, bardziej konsekwentnie i systemowo będzie się wątpić, tym twardszym krokiem stąpać będziemy po ziemi.

Początkowo odczuwa ulgę, w przełyku znika gorzki smak zakazów i zaleceń, ale saturacja powoli spada, a gorączka się podnosi. Zaczynają powracać dawno przegnane omamy. Żądza krwi i ofiar. Pod ścianą, z której zdjęto krzyż, zaczynają się pojawiać kozły ofiarne.

„Triumf rozumu” od początku wyglądał w ten sposób. Zamknięte świątynie miłosiernego Boga, wypędzeni kapłani, urzędowy zakaz składania bezkrwawej ofiary i jednocześnie wzniesiony wysoko ponad głowami tłumu ołtarz, na którym składano ofiary z ludzi. Gilotyna nie była detalem tej historii, ale jej sednem. Czymś, co musiało się pojawić, wypełnić lukę powstałą po katolickiej liturgii. Tam, gdzie człowiek zabronił Bogu składać ofiarę z Jego ciała i krwi, sam musiał położyć głowę pod topór. Precyzyjnie, regularnie pracujące ostrze nadawało rytm melodii praw człowieka. Kapłani świeckiego państwa pracowali gorliwie na cześć i chwałę swojego nowego bóstwa. W tym szaleństwie, tak samo jak w każdym, które miało po nim nastąpić i zapisać kolejną stronę Biblii Rozumu i Godności Człowieka, była stara, pogańska metoda.

Jerzemu Żuławskiemu udało się tylko wydestylować tę substancję w laboratoryjnych warunkach rodzącego się wówczas gatunku. Jeżeli gdzieś miałoby się WRESZCIE udać, to właśnie na Księżycu. Tam można by to zrobić, jak należy, bez balastu przeszłości i kontekstu. Skoro jednak właśnie tam nie udało się aż tak spektakularnie, oznacza to, że ten kluczowy kontekst człowiek nosi po prostu w sobie.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Kanon jest jak kręgosłup

Kilkadziesiąt lat później wnuk brata autora „Trylogii Księżycowej” nakręcił jej ekranizację. „Na srebrnym globie” Andrzeja Żuławskiego jest postscriptum, ostatecznym potwierdzeniem tamtej katastrofy. O dziejach tego nigdy do końca nienakręconego filmu powstał niedawno znakomity dokument, „Ucieczka na srebrny glob”. Dzieje projektu, który nie potrafił się skończyć, był udręczeniem i obsesją jego twórców. Aż wreszcie został skasowany przez władze PRL w osobie Janusza Wilhelmiego. Po tamtej decyzji Andrzej Żuławski nałożył strój podarowany mu przez afrykańskiego szamana i udał się z wizytą do kierownika Ministerstwa Kultury i Sztuki. Nie wiadomo, jak wyglądała tamta rozmowa. Pewne jest natomiast, że kilka tygodni później Wilhelmi zginął w katastrofie lotniczej. Domknęła się żelazna logika pogańskiej katastrofy.

Podczas lądowania doszło do katastrofy, ale prawdziwe problemy miały dopiero nadejść. Prawdziwej katastrofy doświadczyli ci spośród członków kosmicznej misji, którzy przeżyli. Uciekali z Ziemi jak ze ślepej uliczki. Na Księżycu wszystko miało się zacząć od nowa, bez balastu przesądów, zabobonów i religii. Bez Boga, z rozsądkiem. Rozumem pisanym przez wielkie, oświecone „R”. Tylko że im wyżej w niebo, tym głębiej w przepaść. Suma pokonanej przestrzeni równała się liczbie lat, o jaką cofnęli się w rozwoju naszego gatunku kosmiczni konkwistadorzy. Im bardziej wyzwolona od religii próbowała być ta nowa, wspaniała cywilizacja, tym szybciej osuwała się w jej najbardziej mroczne, archaiczne rejestry. Wolność od chrześcijaństwa, jego odpowiedzi na temat natury, losu, przeznaczenia człowieka okazała się być więzieniem skonstruowanym z krat pogańskich pytań.

Pozostało 81% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS