Podczas lądowania doszło do katastrofy, ale prawdziwe problemy miały dopiero nadejść. Prawdziwej katastrofy doświadczyli ci spośród członków kosmicznej misji, którzy przeżyli. Uciekali z Ziemi jak ze ślepej uliczki. Na Księżycu wszystko miało się zacząć od nowa, bez balastu przesądów, zabobonów i religii. Bez Boga, z rozsądkiem. Rozumem pisanym przez wielkie, oświecone „R”. Tylko że im wyżej w niebo, tym głębiej w przepaść. Suma pokonanej przestrzeni równała się liczbie lat, o jaką cofnęli się w rozwoju naszego gatunku kosmiczni konkwistadorzy. Im bardziej wyzwolona od religii próbowała być ta nowa, wspaniała cywilizacja, tym szybciej osuwała się w jej najbardziej mroczne, archaiczne rejestry. Wolność od chrześcijaństwa, jego odpowiedzi na temat natury, losu, przeznaczenia człowieka okazała się być więzieniem skonstruowanym z krat pogańskich pytań.
Czytaj więcej
Czasami najlepszym sposobem zrozumienia jakiegoś skomplikowanego zjawiska jest jego maksymalne uproszczenie. Tak jest właśnie z wojną.
„Trylogia Księżycowa” Jerzego Żuławskiego, napisana na początku poprzedniego stulecia, była dziełem założycielskim polskiego science fiction. Jej cień – język techniki i futurologii jako pretekst dla nowej quasi-teologii – padał kiedyś na Stanisława Lema, dzisiaj na Jacka Dukaja. Przy okazji udało się Żuławskiemu zrobić coś, co wśród twórców tego gatunku jest niezwykłą rzadkością. Przewidział przyszłość. Napisał – podkradając frazę innego felietonisty „Plusa Minusa” – kronikę przepowiedzianej katastrofy. Odczarowanie Oświecenia. Złudzenie polegające na tym, że wystarczy odrzucić dogmaty, a zatriumfuje logika i trzeźwe myślenie. Im głębiej, bardziej konsekwentnie i systemowo będzie się wątpić, tym twardszym krokiem stąpać będziemy po ziemi. Całkowicie wbrew intencjom i światopoglądowi jej autora, ale zgodnie z intelektualną uczciwością i literacką spójnością, „Trylogia Księżycowa” jest dowodem na to, że nasza cywilizacja może odrzucić chrześcijaństwo. Tylko że jest wtedy jak chory, który odmawia przyjęcia lekarstwa.
Im głębiej, bardziej konsekwentnie i systemowo będzie się wątpić, tym twardszym krokiem stąpać będziemy po ziemi.
Początkowo odczuwa ulgę, w przełyku znika gorzki smak zakazów i zaleceń, ale saturacja powoli spada, a gorączka się podnosi. Zaczynają powracać dawno przegnane omamy. Żądza krwi i ofiar. Pod ścianą, z której zdjęto krzyż, zaczynają się pojawiać kozły ofiarne.