Jan Maciejewski: Wreszcie na dół!

Czasami najlepszym sposobem zrozumienia jakiegoś skomplikowanego zjawiska jest jego maksymalne uproszczenie. Tak jest właśnie z wojną.

Publikacja: 29.07.2022 17:00

Jan Maciejewski: Wreszcie na dół!

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Gdzie jesteśmy? Cóż to jest? Dookoła panuje mrok, stoimy po kolana w błocie, z nieba leje deszcz. A, jest wreszcie i on. Przebiega obok nas, podśpiewując wesoło pod nosem, trochę tylko tracąc oddech ze zmęczenia: „A poszum jej gałęzi / jak gdyby wołał mnie”. Nareszcie można biec. W końcu cała ambicja, duchowe napięcie, siły woli koncentrują się wokół tego, by możliwie szybko przebierać nogami i nie zostać trafionym. Po tylu latach rozterek, dyskusji, serii opętań kolejnymi duchami epoki wszystko stało się jasne i beztroskie. Widmo śmierci zdejmuje z ramion nieznośny ciężar życia.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Kanon jest jak kręgosłup

Kiedy Lodovico Settembrini, duchowy opiekun Hansa Castorpa, żegnał wyruszającego na front Wielkiej Wojny młodzieńca, wykrzyknął ze wzruszeniem: „Tak więc na dół, wreszcie na dół!”. I w pierwszej kolejności chodziło mu rzecz jasna o to, że zasiedział się on w murach sanatorium Berghof. Dał się uwieść jego klasztornej magii. Sprzyjającym skupieniu się na samym sobie sprawom swej duszy i ciała udogodnieniom. Jego odosobnienie było nie tylko dosłownym, ale i symbolicznym wywyższeniem ponad sprawy tego świata. Całą, toczącą się w dole, u stóp „Czarodziejskiej Góry” szamotaninę. Teraz jednak zstępuje w szeregi armii.

Czasami najlepszym sposobem zrozumienia jakiegoś skomplikowanego zjawiska jest jego maksymalne uproszczenie. Tak jest właśnie z wojną i jej definicją podsuniętą nam przez Tomasza Manna. Jej uniwersalne przyczyny, przebieg i skutki można sprowadzić do okrzyku Settembriniego: wreszcie na dół! Kończy się czas górnych rozważań, kontemplacji, wspinania ku szczytom. Czas stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością: błotem, wszami i ostrzem bagnetów. Lata spędzone na rozmyślaniach były tylko snem, pora się obudzić. Sen ten musiał być jednak koszmarem, skoro w porównaniu z nim cały dyskomfort życia na wojennej jawie przyjmowany jest z ulgą. Zbyt często, w tak wielu różnych epokach i miejscach wojna witana była z entuzjazmem, żeby za każdym razem spisywać ten fenomen na karb patriotycznego wzmożenia. To coś innego. Radość naszego „wewnętrznego dziecka”, które w pierwszy dzień lata wybiega ze szkoły i puszcza się biegiem do jakiegoś zamkniętego dotychczas przed nim miejsca. Nieważne, czy będzie to urwisko, wysoki brzeg czy jakaś gigantyczna zjeżdżalnia. Liczy się tylko to, by sobie zjechać, skoczyć, spaść. Po miesiącach żmudnej wspinaczki poczuć ciągnące w dół prawo grawitacji. I z całą wynikającą z tego błogością – ulec mu. To nie przypadek, że wojna, na którą wyruszał Hans Castorp, wybuchła latem. Kto mógł jednak przypuszczać, że wakacje od życia potrwają kilka lat. W kilku milionach przypadków – całą wieczność.

To nie przypadek, że wojna, na którą wyruszał Hans Castorp, wybuchła latem. Kto mógł jednak przypuszczać, że wakacje od życia potrwają kilka lat. W kilku milionach przypadków – całą wieczność.

Mamy tu nie tylko definicje wojny, ale przy okazji też pacyfizmu. Ten ostatni, jeśli jest prawdziwy, rodzi się z wytrwałego dążenia ku górze. Poskramiania słabości, przełamywania prawa grawitacji ciągnącego zepsutą naturę do dołu, ku takiej czy innej uldze. Pokój trzeba sobie wywalczyć. Rozstawiać straże na granicach swoich zmysłów, wydawać bitwy pokusom i wadom. Zbudować wewnętrzną twierdzę. I wtedy można stać się „pacyfistycznym aktywistą” – własnym pokojem zarażać innych. Jedyna droga do świata bez wojen prowadzi przez duchową walkę. Jej przerwanie jest zarzewiem każdego konfliktu. Początkiem drogi w dół. Możemy albo wznosić się w pojedynkę, albo popadać w masowe konflikty.

Wojny religijne zaczęły wybuchać dopiero wtedy, kiedy ludzie nabrali wątpliwości co do swojej wiary. Łatwiej było je zagłuszyć wybuchami armat, niż przezwyciężyć na modlitwie. Konflikty między całymi narodami rozpoczęły się wówczas, gdy rozluźniły się, zgniły czy popękały więzi wewnątrz poszczególnych wspólnot. Nienawiść skierowana na zewnątrz była łatwiejsza od miłości do wewnątrz.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Lewandowski jest jak mnich

Pacyfizm, który przyjęło się kojarzyć z najbardziej nieodpowiedzialnym marzycielstwem, może być tak naprawdę najtwardszym z realizmów. To wojna jest ucieczką przed konfrontacją z realiami własnej natury. Zboczeniem z drogi prowadzącej w górę. Cała reszta to już tylko bajania geopolityków i jazgot propagandy.

Gdzie jesteśmy? Cóż to jest? Dookoła panuje mrok, stoimy po kolana w błocie, z nieba leje deszcz. A, jest wreszcie i on. Przebiega obok nas, podśpiewując wesoło pod nosem, trochę tylko tracąc oddech ze zmęczenia: „A poszum jej gałęzi / jak gdyby wołał mnie”. Nareszcie można biec. W końcu cała ambicja, duchowe napięcie, siły woli koncentrują się wokół tego, by możliwie szybko przebierać nogami i nie zostać trafionym. Po tylu latach rozterek, dyskusji, serii opętań kolejnymi duchami epoki wszystko stało się jasne i beztroskie. Widmo śmierci zdejmuje z ramion nieznośny ciężar życia.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich