Gabriel Krauze: Jak zły chłopiec został literacką gwiazdą

Wie, że zdegeneruje się kompletnie lub pójdzie do więzienia albo w najgorszym wypadku zginie podziurawiony kulami lub rozpruty nożem. Ucieczką są studia, rodzina – i pisanie.

Publikacja: 22.07.2022 17:00

Gabriel Krauze: Jak zły chłopiec został literacką gwiazdą

Foto: Amit Lennon

Większość tekstów mu poświęconych skupia się na otaczającej go bandyckiej egzotyce. Bo faktycznie, ilu było pisarzy nominowanych do Bookera, którzy obok debiutu mieliby w dorobku również więzienną odsiadkę. Handel narkotykami? Bardzo proszę. Napady i włamania z bronią w ręku? Służę uprzejmie. Bójki i pobicia? Do usług. Zresztą nawet późniejsza kariera literacka pewnych rzeczy nie zmieniła. Pozostała słabość do biżuterii – rolex lśni na przegubie, złote nakładki na zębach, a na przedramieniu tatuaż „Outlaw” (z ang. poza prawem).

– Nie chcę być postrzegany wyłącznie jako chłopak z bandyckiej dzielnicy, który spisał swoje wspomnienia. Chcę być brany na serio jako artysta – zarzeka się Gabriel Krauze w rozmowie z „Plusem Minusem”. – Miałem wywiady, podczas których przez dwie godziny opowiadałem o sztuce i moralności, mówiłem o Caravaggiu, o tym, jak jego życiorys mnie inspirował. A na końcu i tak nie było z tego ani słowa w tekście, a dziennikarz skupiał się na tym, że w South Kilburn była strzelanina przed naszą rozmową.

South Kilburn to osiedle brutalistycznych bloków w Londynie, wybudowane w latach 60. na potrzeby socjalne. Jednak zamiast rozwiązywać problemy społeczne, bloki stały się miejscem utrwalającym patologie – handel narkotykami, przemoc i przestępczość uliczną. Mieszkają tam głównie imigranci, ludzie, których nie stać na wynajęcie w Londynie mieszkania. Właśnie tam w dorosłość wkraczał 36-letni dziś pisarz.

Czytaj więcej

Największy kinoman w Hollywood

Achilles z blokowiska...

Z przestępczym życiem – jak przekonuje – skończył ponad dziesięć lat temu. Rozgłos zdobył w 2020 r. dzięki powieści autobiograficznej „Who They Was”, której polski przekład Tomasza S. Gałązki ukazał się w wydawnictwie Czarne w czerwcu pt. „Tu byli, tak stali”. Książce wyjątkowej, bo nominowanej do nagrody Bookera, zanim jeszcze ukazała się w sprzedaży. Pozwalał na to regulamin nagrody, a jurorzy, mimo że nic o powieści wcześniej nie słyszeli, szybko się zorientowali, że mają do czynienia z prozą niezwykłą.

Jest jeszcze jeden fakt, który czyni dla nas tę książkę i jej autora wyjątkowymi. Gabriel jest Polakiem. Urodził się w Londynie, ale zna język polski, mówi nie najgorzej, choć wywiadów woli udzielać po angielsku („O moralności, literaturze i filozofii wolę mówić w pierwszym języku” – podkreśla). Jego rodzice nie są anonimowi. Matka malarka, a ojciec to rysownik i plakacista Andrzej Krauze, który przez lata tworzył ilustracje dla „Guardiana”, a w Polsce dla „Rzeczpospolitej”, później „Do Rzeczy” i „Sieci” (charakterystyczne rysunki z wilkiem i owcami). Jego stryjem był reżyser Antoni Krauze.

A zatem dobry, inteligencki dom. Co więc się takiego stało, że brat bliźniak Gabriela od wczesnej młodości realizował karierę skrzypka, podczas gdy on jako nastolatek wyprowadził się z domu, zamieszkał w blokach socjalnych kilka przecznic dalej i był jednym z nielicznych białych pośród imigrantów z Karaibów na osiedlu Blake Court? – A dlaczego młodzi mężczyźni na całym świecie, w Londynie, Nowym Jorku, Neapolu, ulegają instynktowi, by żyć poza prawem? – Krauze odpowiada pytaniem. – Tu nie chodzi tylko o biedę ani o społeczne nierówności, bo przecież miałem wspaniałych rodziców, którzy mnie kochali i wiele poświęcili, bym miał odpowiednie warunki do życia, a ja i tak dałem się wciągnąć w fascynujący mnie świat. Kiedy widziałem dilerów w ich wielkich furach, ze złotymi zębami, to po prostu chciałem być taki jak oni – opowiada. I przytacza fragment „Iliady”, kiedy to Achilles, znając swoje przeznaczenie, i tak decyduje się wsiąść na okręt, bo przygody i wieczna sława zdobyta na wojnie trojańskiej są dla niego ważniejsze niż długie, spokojne życie.

...i wyskok z fury

Nie bez znaczenia jest też miasto, w którym Gabriel dorastał. W Londynie na każdym rogu można zobaczyć ludzi niesamowicie bogatych oraz tych, którzy nie mają nic. – Widzisz to wszystko i myślisz sobie: chcę pieniędzy, wielkich pieniędzy, i to szybko – opowiada autor „Tu byli, tak stali”. – To wszystko podsyca śmieciowa kultura telewizyjno-celebrycka, gdzie widzisz, jak te beztalencia z reality show szastają forsą, bo mają kontrakty z firmami projektanckimi albo reklamują drogie kosmetyki. Patrząc na nich, czujesz, że nie ma sensu ciężko pracować, a pieniądze trzeba zdobyć każdym możliwym sposobem. Dużo ludzi w Londynie bierze narkotyki. Nie ma sprawy, załatwimy im je – tłumaczy sposób myślenia swój i swoich kolegów z blokowiska.

I dodaje: – Nie chcieliśmy nosić rolexów, dlatego że to są ładne zegarki, tylko dlatego, że ich posiadanie coś znaczyło. Chodziło o status. Masz 17 lat i chcesz konsumować rzeczywistość, najeść się nią, nachapać. I nawet jeśli ryzykujesz życie, masz to gdzieś. O takiej mentalności właśnie chciałem opowiedzieć.

Gabriel traktuje swój debiut absolutnie bezpośrednio. Nie próbuje chować się za konwencją czy figurami stylistycznymi, nie powołuje się na rozdział między autorem a narratorem. – Gabriel z powieści to ja – mówi wprost. – I wszystko, co się rozgrywa w książce, miało miejsce w rzeczywistości. Z paroma drobnymi wyjątkami, które musiałem zrobić ze względu na bezpieczeństwo moje, mojej rodziny i przyjaciół. A także ze względu na kwestie prawne.

Pierwszoosobowa narracja od pierwszego zdania uderza na odlew stylem języka: „i wyskok z fury i nogi na chodniku i to właśnie ten moment – jak wyskoczysz z wozu i już za późno, żeby się cofnąć – kiedy wiesz że na bank to zrobisz, choć adrenalina wali po całym ciele tak że przez chwilę aż się chce być zupełnie gdzie indziej”. Właśnie tak, małą literą i z brakami w interpunkcji. – Nie myślałem o formie, po prostu pisałem tak, jakbym rozmawiał z kumplami. Chciałem dać mojej opowieści energię, a jednocześnie poprzez formę zaintrygować, wessać czytelnika, nie pozwalając mu się od niej oderwać – opowiada o czteromiesięcznej pracy nad tekstem debiutu.

Zbliżoną strategię obrał Tomasz S. Gałązka, pracując nad przekładem powieści. – Ja również przyjąłem założenie, że ma to być opowieść jak mówiona, wręcz zdyszana, dlatego hamowałem się przed używaniem przecinków i nie zaznaczałem fragmentów dialogowych, jak autor – wyjaśnia „Plusowi Minusowi”. – W takich kwestiach zawsze idę za autorem, przyjmuję, że miał swój cel, i wierzę w to. Z tego też względu pewna spontaniczność była niezbędna, wiadomo, że rymy i rytmy angielszczyzny, a już tym bardziej tej jamajskiej na przykład, nie są do oddania jeden do jednego, zawsze coś gdzieś się traci, ale cały bajer polega na tym, żeby też tu i ówdzie wygrać coś ponadplanowo.

To oczywiście nie pierwszy raz, kiedy jakiś pisarz próbuje oddać surowość języka mówionego, na dodatek w naturalistycznym, slangowo-ulicznym wydaniu. Pisali w ten sposób choćby Irvine Welsh (autor m.in. powieści „Trainspotting” z 1993 r., kilka polskich edycji w przekładzie Jędrzeja Polaka) oraz ostatnio Nico Walker w „Świeżym” (polski przekład Krzysztofa Cieślika z 2020 r.). Ów naturalistyczny styl łączył się zazwyczaj z burzliwym życiem samego autora, w co Gabriel Krauze wpisuje się idealnie.

Dla polskiego wydania kluczowa też jest praca tłumacza, który taką niezwykłą prozę wiarygodnie przełoży. Tomasz S. Gałązka spytany o to, gdzie szukał polskich odpowiedników slangu z Kilburn, odpowiada: – Na gdyńskiej i gdańskiej ulicy, w facebookowej banieczce, u niektórych polskich raperów. A potem jakoś to sobie sklejałem. Trudno było w przypadku tych najbardziej karaibskich passusów, ale od początku przyjąłem założenie, że nie będę próbował ich oddawać żadną polską gwarą regionalną. Rozumiem pokusę, lecz jest to bardzo trudne do wyważenia tak, by nie osunąć się w karykaturalność. Starałem się więc nadrabiać łamaniem składni i fonetycznymi zniekształceniami.

Czytaj więcej

„Tokyo Vice”. Zbrodnia przegotowana

Esej pisany na melinie

Tu byli, tak stali” od pierwszych stron rzuca nas w wir wydarzeń i poszczególnych „akcji”. Dość specyficznych – zaznaczmy – gdyż bohaterami są młodociane oprychy, które próbują ukraść zegarek pewnej kobiecie w momencie, gdy ta właśnie wyciąga klucze z torebki przed swoim domem w zamożnej dzielnicy. Problem w tym, że drogocenny cartier nie chce kobiecie zejść z ręki, „metal wpija się w jej dłoń, baba się drze zabierz to już zabierz a mnie już odpuściło to pulsowanie w sercu i brzuchu, całkiem, bo robimy nasze, w tym momencie nie istnieje nic innego, wewnątrz mnie totalna cisza i spokój, mówię jej w ucho przestań się kurwa szarpać ale Gotti wciąż nie może ściągnąć tego zegarka choć ona normalnie aż nadstawia mu rękę, widzę że typ ma w oczach centralne codochuja, no nigdy dotąd nie było żeby nie dał rady ściągnąć komuś zegarka”.

Obszerny cytat będzie przydatny, by nikt z czytelników nie zgłaszał reklamacji. Tak właśnie bowiem napisana jest ta książka i takiej tematyce jest poświęcona przez większość swoich stron. Kolejne napady i rozboje, porcjowanie narkotyków i dilerka. Kogoś „zajechali kosą”, ktoś „kitra klamkę”, a Gabriel, zwany też Snoopiaczem, nieustannie myśli o kosztownych przedmiotach, które ukradnie albo kupi sobie za pieniądze z narkotyków. Na okrągło też fantazjuje o seksie ze swoją nastoletnią dziewczyną Yinką i zastanawia się, gdzie dostać można najlepszego kurczaka z frytami w okolicy. Niekiedy musi się przyczaić na kilka dni, bo zadarł z kim nie trzeba albo policja węszy. Lub też musi nocą zajrzeć do rodziców po „klamkę bezpiecznie skitraną w pudełku po butach pod łóżkiem na kwadracie matki”.

Aha, no i jest jeszcze uniwersytet. Gabriel pomiędzy kolejnymi skokami i wypalonymi jointami chodzi na zajęcia z filologii angielskiej, czyta Nietzschego i pisze prace zaliczeniowe na temat brytyjskiej literatury. Zaskoczenie, prawda? – Tak to właśnie wyglądało, naprawdę, siedzieliśmy na melinie, chłopaki porcjowali towar albo grali w GTA na konsoli, a ja pisałem esej o Dostojewskim – wspomina.

Pytam, czy kiedykolwiek koledzy się z niego śmiali, że siedzi przy książkach. – Nie, bo nigdy nie udawałem kogoś, kim nie byłem. I nawet jeśli ktoś sobie robił z tego żarty, to nie był to dla mnie problem. Chciałem czytać, to czytałem. To byli moi przyjaciele, wiedzieli, jaki jestem – tłumaczy. Zresztą, sam siebie nie do końca postrzega jako gangstera. W gangach w South Kilburn, jak tłumaczy, byli ludzie gotowi krzywdzić innych i zabijać tylko dlatego, że ktoś pochodził z innej dzielnicy i nosił np. niebieską bandanę, symbol przynależności do konkurencyjnego gangu. Tymczasem oni popełniali przestępstwa najczęściej dla pieniędzy. Aczkolwiek matka Gabriela jest innego zdania: – Kiedy w jednym wywiadzie opisano mnie jako gangstera, to zacząłem się przed nią tłumaczyć, że przecież nie byłem żadnym gangsterem. Ale ona mi przerwała. „Nie, ty naprawdę byłeś gangsterem, ale teraz jesteś innym człowiekiem, stałeś się pisarzem” – wspomina na wpół rozbawiony, a na wpół zakłopotany.

Zaufać tłumaczowi

Wraz z kolejnymi rozdziałami „Tu byli, tak stali” nagromadzenie przemocy, hedonizmu i materializmu staje się coraz bardziej uciążliwe – ma tego dosyć sam Gabriel, ale też i my, czytelnicy, czujemy przesyt. Jak orgii w „Wielkim żarciu” Marca Ferreriego czy imprez w „Wilku z Wall Street” Martina Scorsesego. Coś się musi zmienić i Snoopiacz to wie. Zdegeneruje się kompletnie lub pójdzie do więzienia albo w najgorszym wypadku zginie podziurawiony kulami lub rozpruty nożem. Ucieczką zdają się być dla niego właśnie uniwersytet i literatura. A także rodzina. Do tego jednak potrzeba było czasu. Dlatego też między innymi ta książka powstała prawie dziesięć lat po opisywanych wydarzeniach.

– Wiele czasu zajęło mi wychodzenie ze świata, w którym tkwiłem, także mentalnie. Człowiek musi przestać myśleć w określony sposób, przestać spotykać się z ludźmi, przestać chodzić w pewne miejsca. Skupić się na tym, co jest ważne – wspomina Krauze.

Pomimo odsiadki za handel narkotykami Gabriel zdołał ukończyć studia. Obronił pracę licencjacką poświęconą zagadnieniu moralności morderstwa w „Hamlecie” Szekspira. Proces stawania się pisarzem był dla niego, jak podkreśla, także procesem naprawy relacji z rodzicami. – Chciałem im wynagrodzić ten ból, którego im przysporzyłem. Bo przecież moi rodzice ponieśli niesamowitą ofiarę, żebyśmy ja i mój brat mieli dobre życie. A ja to wszystko zrujnowałem – mówi.

Dlatego „Tu byli, tak stali” można śmiało czytać jako moralitet, opowieść o człowieku, który uświadamia sobie, jak puste jest jego życie i że ta droga prowadzi donikąd. Albo się zmieni, albo zatraci.

– Zawsze chciałem zostać pisarzem. Cała literatura, jaką lubiłem czytać, była literaturą autentyczną, zapisem prawdziwych doświadczeń autorów. Ernest Hemingway, Izaak Babel i inni. Z drugiej strony był też hip-hop, który mnie fascynował, choćby nowojorski raper Nas. Słuchałem jego płyty „It Was Written” („Zostało napisane”) i myślałem sobie, że też chcę pisać o świecie, który mnie otacza. Nie estetyzować, nie wybielać, nie upiększać, tylko opowiedzieć o brudzie, który mnie otacza. Z czasem zacząłem robić coraz więcej notatek. Do dziś mam dialog zapisany na swoim wniosku o zwolnienie warunkowe (śmiech). Miałem świadomość, że jeżeli ja nie napiszę książki o South Kilburn, to nikt inny tego nie zrobi – podkreśla młody prozaik. Dobrze oddaje to podejście tytuł powieści – „Who They Was” (dosłownie „Kim byli oni”), tak błyskotliwie przetłumaczony przez Tomasza S. Gałązkę na „Tu byli, tak stali”.

Oryginalny tytuł, jak wyjaśnia autor przekładu, nie dawał się dobrze przełożyć na polski. Wrócił do miejsca w książce, z którego został zaczerpnięty, i uderzyła go jego elegijność. To rozmowa z końca powieści, gdzie Snoopiacz po dłuższej przerwie od ulicznego życia spotyka dawnego kolegę i wspólnie zastanawiają się, co zostanie z ich dawnej zbójeckiej sławy. „Ze starymi kończy się tak że młodzi nawet nie pamiętają że tacy tu byli, tak stali”. – I wtedy gdzieś z podświadomości wychynęła nazwa facebookowej strony poświęconej znikającym budynkom warszawskim, „Tu było, tu stało”. Z początku byłem zaskoczony tym skojarzeniem, potem jednak stwierdziłem, że po maleńkiej przeróbce nada się w sam raz – wspomina Gałązka i zdradza, że nie wszyscy w wydawnictwie byli do niego przekonani, ale ostatecznie decyzję podjął Gabriel Krauze, ufając wyborowi swojego tłumacza.

Czytaj więcej

Duży facet leje mniejszych

Presja ekonomiczna, presja artystyczna

Do South Kilburn Gabriel już nie jeździ. Po niedługim pobycie w czerwcu w Polsce, gdzie spotkał się z dziennikarzami i czytelnikami w Warszawie, a także przyjaciółmi i rodziną, wrócił do Nowego Jorku, gdzie obecnie pomieszkuje u znajomego na Brooklynie. – Nie wiem, czy zostanę w Nowym Jorku na stałe, ale energia tego miasta pozwala mi wciąż pisać. Aczkolwiek moje miejsce to Londyn, z Warszawą również czuję silną więź, tu odnajduję swoje korzenie. Ale czasem myślę, że Paryż jest świetny, i też mógłbym tam spędzić trochę czasu. Nie mogę sobie znaleźć miejsca, ale jakoś mi to nie przeszkadza. Przeciwnie, czuję się dobrze w różnych miejscach świata – tłumaczy.

Co można robić dalej po tak głośnym i determinującym wizerunek debiutanta otwarciu? Gabriel Krauze nie pokazuje po sobie nerwów czy presji przed kolejnymi książkami. Właśnie pracuje nad minipowieścią o zemście i cierpieniu, ale jednocześnie szkicuje większą prozę o międzypokoleniowej traumie, która obejmuje historię jego rodziny sprzed II wojny światowej i w jej trakcie, zahaczając o powstanie warszawskie. – Chcę przypomnieć o horrorze, jakiego wówczas doświadczyli ludzie i który powraca dziś. Mam wrażenie, że zapomnieliśmy o tym i stąd się bierze cały ten język, w którym każde głupstwo staje się „traumatycznym doświadczeniem” albo „potwornym horrorem” – podkreśla. – Traumą i potwornym doświadczeniem jest wojna w Ukrainie, głód w Jemenie czy prześladowania Ujgurów w Chinach, a nie to, że ktoś nam napisał chamski komentarz w mediach społecznościowych.

Dopytuję go o to, czy nie obawia się, że świat go zapamięta tylko z tej jednej autobiograficznej książki jako pisarza z bandycką przeszłością. – Nie martwię się o to, mam dużo pomysłów. Oczywiście, czuję ciśnienie, bo chciałbym stworzyć coś lepszego, coś, co na serio podejmie dyskusję z czytelnikiem. Ale obecnie odczuwam większą presję ekonomiczną, z czego zapłacić czynsz i podatki. Artystyczna presja sprowadza się do tego, żeby nie przestawać pisać – puentuje.

Wywiad przeprowadzono w czerwcu podczas Big Book Festiwalu w Warszawie, na którym Gabriel Krauze był gościem

Większość tekstów mu poświęconych skupia się na otaczającej go bandyckiej egzotyce. Bo faktycznie, ilu było pisarzy nominowanych do Bookera, którzy obok debiutu mieliby w dorobku również więzienną odsiadkę. Handel narkotykami? Bardzo proszę. Napady i włamania z bronią w ręku? Służę uprzejmie. Bójki i pobicia? Do usług. Zresztą nawet późniejsza kariera literacka pewnych rzeczy nie zmieniła. Pozostała słabość do biżuterii – rolex lśni na przegubie, złote nakładki na zębach, a na przedramieniu tatuaż „Outlaw” (z ang. poza prawem).

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi