Dobry zbiór nowel powinien być jak wesele w Kanie Galilejskiej. Najlepsze trunki należy podać już na początek, od drzwi serwować gościom puchary, potem w miarę lektury można na moment odrobinę uśrednić loty, lecz na koniec trzeba zachować coś, czym zaskoczymy weselnego starostę. Tak, żeby długo jeszcze nie mógł wyjść z podziwu, z jaką to wyśmienitą literaturą było mu dane się spotkać. Taka właśnie jest książka 43-letniej Dainy Opolskaitė. Pisarka pochodzi z Wyłkowyszek w południowo-zachodniej Litwie, nieopodal granicy z obwodem kaliningradzkim. Skończyła studia filologiczne w Wilnie, a pisać zaczęła już 20 lat temu. Dziś jest uznaną eseistką, recenzentką, autorką powieści młodzieżowych i chwaloną nowelistką z paroma nagrodami na koncie.
Czytaj więcej
Dostajemy trzynaście opowiadań. Zazwyczaj niedługich, 20-stronicowych, aczkolwiek z wyjątkami, jak przydługa, oniryczno-baśniowa „Madlena i ja”, która odróżnia się od realistycznej tonacji pozostałych utworów i zdaje się być najsłabszym z nich. Pretensjonalną ni to bajką, ni to mitem o zakazanej miłości. Kiksy zdarzają się najlepszym.
To jednak zupełnie nie przysłania pozytywnego obrazu całości, bo „Piramidy dni” stanowią solidną dawkę bardzo dobrej prozy. Postacie to najczęściej ludzie z prowincji. Samotni bądź z jakichś powodów wyobcowani. Ludzie na progu, których czeka życiowa zmiana, dojrzewają albo ich życie dobiega kresu. Jedni nie mogą czegoś zapomnieć, drudzy bezskutecznie coś sobie próbują przypomnieć. Te kluczowe wydarzenia, wokół których Litwinka konstruuje swe nowele, związane są często z rodziną, a na drugim planie pojawiają się matki, ojcowie, małżonkowie, bracia, siostry i dzieci. Nie bez znaczenia jest też poczucie peryferyjności, życia poza mapą.
Warto nadmienić, że „Piramidy dni” przełożył Kamil Pecela, tłumacz, który dla każdego, kto rozglądał się za współczesną literaturą litewską, nie powinien być anonimowy. Tłumaczył m.in. Kristinę Sabaliauskaitė i Ricardasa Gavelisa.