Mimo to warto obserwować wydarzenia na Wschodzie jako ostrzeżenie przed tym, co się dzieje, gdy zanadto zbliżają się tron i ołtarz. I żeby było jasne: nie uważam, że Polska to Rosja, ani że polski Kościół to rosyjska Cerkiew. Nasza demokracja jest na wiele sposobów ułomna, ale Rosja nie jest demokracją wcale. Z kolei polski Kościół zdaje egzamin z solidarności wobec uchodźców i w czasie wojny trudno mu coś zarzucić. Potraktujmy jednak związek Cyryla i Putina jako krzywe zwierciadło, wyolbrzymiające do monstrualnych rozmiarów to, co może się stać, gdy Kościół jest zbyt blisko władzy.
Czytaj więcej
Początkowo uczestnicy debaty publicznej się opamiętali, ale temperatura sporów znowu szybko rośnie. Choć nie wróciliśmy jeszcze do młócki takiej jak przed 24 lutego, obie strony polsko-polskiego konfliktu już są rozgrzane. Wobec zbrodni, jakich dopuszczają się rosyjskie wojska w Ukrainie, w cenie jest przede wszystkim dopatrywanie się wszędzie Putina. Jeśli uda się choćby na moment jego gębę przykleić przeciwnikowi, robi się lżej na duszy i cieplej w sercu.
Pomińmy silne historyczne uwikłanie Cerkwi w sieci służb specjalnych czy niepohamowany apetyt na życie i bogactwa, wszak wielokroć opisywano majątki, posiadłości czy zegarki należące do liderów Cerkwi. Skupmy się raczej na tym, że pełni ona rolę jednej z władz w systemie stworzonym w Rosji. Odgrywa istotną rolę duchową, ale też propagandową. Jest narzędziem sprawowania przez rządzących władzy symbolicznej i kulturowej. I to właśnie kwestie kulturowe są tu kluczowe.
Wizja zgniłego Zachodu to właśnie wejście w sam środek wojny kulturowej. Ona zaś jest wojną zastępczą dla tej politycznej. Wypowiedzi hierarchy w sprawie agentów zagranicy, Zachodu czy parad gejów pozornie nie mają nic wspólnego z polityką. Ponieważ wpisują się w propagandowe w działanie władzy, która mitem kulturowej wyższości Rosji nad Zachodem stara się legitymizować swoją władzę, stają się jednak działaniami politycznymi.