PiS, z Mateuszem Morawieckim na czele, dzielnie wspierany przez Solidarną Polskę, przekonuje, że Putina stworzył Tusk, że nie byłoby dzisiejszej wojny, gdyby nie ślepota kierowanej przez byłego polskiego premiera Europejskiej Partii Ludowej. Uzależniała ona Zachód od surowców z Rosji, która teraz za miliony euro zarobione na eksporcie kupuje bomby i rakiety spadające na Ukrainę (zauważmy, że te miliony wciąż płyną także z Polski, choć akurat kolejne rządy zrobiły sporo, by się od rosyjskiej energii uwolnić). Opozycja, na czele z Platformą i jej medialnym zapleczem, przekonuje zaś, że PiS od początku realizował plan Putina na Europę, wchodził w polityczne sojusze z proputinowskimi politykami, takimi jak Donald Trump, Marine Le Pen czy Viktor Orbán.
Czytaj więcej
Początkowo uczestnicy debaty publicznej się opamiętali, ale temperatura sporów znowu szybko rośnie. Choć nie wróciliśmy jeszcze do młócki takiej jak przed 24 lutego, obie strony polsko-polskiego konfliktu już są rozgrzane. Wobec zbrodni, jakich dopuszczają się rosyjskie wojska w Ukrainie, w cenie jest przede wszystkim dopatrywanie się wszędzie Putina. Jeśli uda się choćby na moment jego gębę przykleić przeciwnikowi, robi się lżej na duszy i cieplej w sercu.
Najbardziej przerażający byłby scenariusz, w którym obie strony miałyby rację. Bo to znaczyłoby, że machina Kremla jest znacznie bardziej przenikliwa, niż nam się wydawało, obstawiając wygraną wszystkich stron politycznego konfliktu. Gdyby tak było, wygrana PiS byłaby prezentem dla Putina, a wygrana Platformy – sprzyjałaby jego interesom.
Problem w tym, że po części obie strony rację mają. PO latami nie potrafiła się przeciwstawić polityce Niemiec, przede wszystkim Angeli Merkel, która parła do współpracy z Rosją, wierząc, że to nie Zachód uzależni się od Putina, ale Putin od Zachodu i straci imperialistyczne apetyty. Ta kalkulacja okazała się dramatycznie chybiona, z czego Niemcy jeszcze chyba nie do końca zdali sobie sprawę. Platforma też padła na początku swych rządów ofiarą złudzenia, że skoro w pierwszej kadencji PiS miał z Rosją złe relacje, to trzeba zrobić mu na złość, ocieplając je. Z tym że cały świat (z Obamą na czele) wtedy szukał resetu z Rosją, PO nie chciała zostać przeciw Moskwie sama.
Z kolei PiS w wielu elementach swej polityki zagranicznej i europejskiej, mam nadzieję, że nieświadomie, realizował scenariusze korzystne dla Kremla. Przyjęcie suwerenizmu jako koncepcji osłabiania europejskiej jedności tłumaczono walką z zagrożeniem interesów narodowych przez federalizację, co było na rękę Moskwie. Żaden kraj UE, poza Niemcami czy Francją, nie może samodzielnie stawić czoła Rosji. Polska w konfrontacji z nią skazana byłaby na kolosalne problemy, dlatego prócz zwiększania własnej siły zostają jej sojusze. A te PiS osłabiał, prowadząc absurdalną politykę antyeuropejską i romansując z proputinowskimi partiami na Zachodzie.