W czwartek 25 kwietnia Sąd Najwyższy ma zająć się pytaniami [dotyczącymi frankowych kredytów mieszkaniowych – red.], które prof. Małgorzata Manowska [I prezes SN – red.) postawiła pełnemu składowi SN ponad trzy lata temu. W tym czasie na większość z nich odpowiedział już Trybunał Sprawiedliwości UE (TSUE). Najciekawsze, że wśród tych pytań nie ma najważniejszego, można powiedzieć, fundamentalnego – o abuzywność umów dotyczących kredytów walutowych.
Od lat to zagadnienie jest skrzętnie omijane – zamiast poważnej dyskusji merytorycznej na temat rzetelności orzeczeń o abuzywności środowiska zainteresowane umorzeniem zobowiązań walutowych, wspierane przez niektóre instytucje państwowe, nieustannie prowadzą kanonadę przeciwko bankom, rzekomo w interesie konsumentów. Przemilcza się, że za niebagatelne korzyści odnoszone przez kredytobiorców walutowych (sięgające od kilkudziesięciu tysięcy złotych do nawet 2 milionów złotych i więcej) – w postaci umarzania przez sądy przeważającej części kredytu i przysparzanie nowych dochodów odsetkowych (naliczonych od umorzonych odsetek), płacą miliony zwykłych „złotowych” klientów banków. Praktycznie wszyscy, którzy uzyskują mniejsze dochody z depozytów i pokrywają rosnące koszty usług bankowych.
Kto płaci za frankowe rezerwy banków
W ekonomii nie ma darmowych lunchów i za stworzone już 70 miliardów złotych rezerw, które przy obecnych trendach rozstrzygnięć sądowych mogą wzrosnąć nawet do 200 miliardów złotych, płaci całe społeczeństwo. A w zasadzie najwięcej płacą ci, którzy mają mniejsze oszczędności złotowe i nie mieli okazji kupić nieruchomości z obecnie umarzanych kredytów walutowych. Zdaję sobie sprawę z ułomności interpretacyjnych średniej, ale policzmy: 200 miliardów złotych podzielone na 750 tysięcy kredytobiorców walutowych daje średnią wartość wzbogacenia się 266 tysięcy złotych bez podatku. Średni koszt, który poniesie każdy z 30 milionów klientów banków, to około 6,7 tysięcy złotych. Ponieważ tworzenie rezerw rozkłada się na lata, społeczeństwo nie dostrzega tego ekonomicznego obciążenia.
Czy jest zatem prawdą twierdzenie wielu sędziów, części prawników, a nawet urzędników państwowych, od których oczekuje się bezstronności, że sądy tylko bronią konsumentów? Których konsumentów? Wąskiej grupy stosunkowo zamożniejszych klientów kosztem trzydziestomilionowej masy?
Aby lepiej uzmysłowić skalę skutków ekonomicznych transferów z banków (a właściwie reszty społeczeństwa) do walutowiczów, wystarczy porównać ją z 268 miliardami złotych, które w formie dotacji i preferencyjnych pożyczek mają napłynąć do Polski w ramach KPO, który traktowany jest z największą uwagą przez społeczeństwo i polityków, bez mała jak plan Marshala. Zatem równowartość nawet trzech czwartych KPO ma być wytransferowana do jednej, stosunkowo wąskiej, w większości dobrze sytuowanej grupy kredytobiorców? Utrata tych kapitałów przez banki w ramach nowej doktryny orzeczniczej ostatnich lat oznacza ograniczenie zdolności do kredytowania przez polski sektor bankowy w kolejnych latach o co najmniej 2 biliony złotych.