Na początku 2022 r. brytyjska aktorka Maureen Lipman wznieciła idiotyczną dyskusję czy nie mająca żydowskich korzeni Helen Mirren może grać Gołdę Meir, urodzoną w Kijowie, legendarną “Żelazną Damę” Izraela, która była czwartym premierem tego państwa w latach 1969-1974. „Skoro Żydów mogą grać tylko Żydzi, to dlaczego żydowscy aktorzy mają grać nie-Żydów?” - pytał reżyser Guy Nattiv podczas konferencji prasowej w Berlinie.
Teraz liczy się to, że Mirren jest w swojej roli doskonała. Układ ust, oczy, każda zmarszczka wyglądają na ekranie tak, że trudno uwierzyć, iż nie jest to Gołda Meir we własnej osobie. Akcja filmu toczy się w roku 1973, w czasie wojny Yom Kippur z Izraelemi i Syrią. W wielu scenach Mirren jest jak z żelaza, ale jednocześnie potrafi zapłakać, gdy na froncie ginie syn jej stenotypistki i w kalendarzu pod każdą datą zapisuje liczbę ofiar wojny, jaką prowadzi. Potem powie: „Każda z tych ofiar będzie obciążała moje sumienie do końca życia”. Historycy będą pewnie mieli do „Gołdy” niejedną uwagę, ale kreacja Helen Mirren stanie się legendą tak, jak jej rola królowej Elżbiety z filmu Stephena Frearsa.
„Gołda” została pokazana w Berlinie na pokazie specjalnym, tymczasem w konkursie oglądamy głównie filmy współczesne, niezwykle skromne. Może to spowodowana pandemią izolacja kazała twórcom ograniczać liczebnie ekipy i przenosić na ekran kameralne opowieści, ale też zwróciła uwagę, że nasze relacje czasem bywają trudne i skomplikowane, a czasem też płytkie i chore. Nie bez powodu w okresie COVID-u wzrosła liczba rozwodów i rozpadło się wiele rodzin. I przypomnieliśmy sobie jak ważna jest bliskość drugiego człowieka.
Czytaj więcej
Gigant amerykańskiego kina odebrał nagrodę za całokształt twórczości.
Najpiękniej i najbardziej uniwersalnie opowiedziała o uczuciach Celine Song. Ta historia wydarzyła się jej naprawdę. Pochodząca z Korei młoda artystka znalazła się w nowojorskim barze z dwoma mężczyznami. Jeden był Amerykaninem, jej mężem, drugi przyjechał z Korei, żeby się z nią spotkać.