Od Chrobrego do Leha XI. Poczet królów polskich

Były przedsiębiorca wskrzesił Królestwo Polskie i dał się obrać królem. Do projektu wciągnął arcybiskupa i profesora filozofii, a obecnie stara się skusić byłego europosła. Nie jest wyjątkiem, pretendentów do tronu jest już kilku.

Aktualizacja: 23.12.2020 14:37 Publikacja: 18.12.2020 10:00

Król Polski Leh XI Wojciech Edward I (z lewej) oficjalną ceremonię koronacyjną zapowiada na 2025 r.,

Król Polski Leh XI Wojciech Edward I (z lewej) oficjalną ceremonię koronacyjną zapowiada na 2025 r., w tysięczną rocznicę koronowania Bolesława Chrobrego. Fiasko majowych wyborów korespondencyjnych skłoniło go do mianowania prezydenta in spe – prof. Włodzimierza Juliana Korab-Karpowicza (z prawej)

Foto: materiały prasowe

Mirosław Piotrowski ma habilitację z historii, jest profesorem KUL i byłym wieloletnim europosłem kojarzonym ze środowiskiem Radia Maryja. W ostatnich wyborach kandydował na prezydenta. Od soboty 12 grudnia jest zaś premierem. Jednak nie III RP, lecz Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Królestwa Polskiego-Lehii.

Piotrowski nie jest jedyny, bo w królestwie szybko przybywa dostojników. Oprócz premiera ma też ono m.in. prymasa, hetmana, prezydenta, kanclerza i wiceprezydenta. No i oczywiście króla: Leha XI Wojciecha Edwarda I, oficjalnie występującego jako „Król Elekt Polski-Lehii Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Polaków, Lachów, Le[c]hów, Le[c]hitów, Sarmatów, Wenedów, Wandalów; Wielki Książę Litewski, Ruski, Kaszubski, Pruski, Mazowiecki, Żmudzki, Kijowski, Wołyński, Podolski, Inflancki, Smoleński, Siewierski, Czernichowski, Śląski, Łużycki, Wenedyjski, Wielecki, Miśnieński, Milicki, Lutycki, Wielecki, Obotrycki; Książę Lotaryngii i Barrois, Książę Bari i Rossano; Pan i Dziedzic Lehii, Rusi, Ziemi Królewieckiej, etc.". Pod koniec tej wyliczanki dodaje, że jest też osobą zgłaszającą pretensje do Królestwa Jerozolimy, ziem zakupionych lub otrzymanych przez Polaków w XVIII i XIX wieku w Teksasie (szczególnie przez Leopolda Moczygembę), a nawet do Wielkiej Luizjany.

Dbałość o szczegóły

Wojciech Edward Leszczyński, bo tak władca tych rozlicznych krain nazywał się przed elekcją, nosi nieprzypadkowe nazwisko. Przedstawia się jako daleki kuzyn władającego Polską w XVIII wieku króla Stanisława Leszczyńskiego. Jest ekonomistą, specjalistą od zarządzania kryzysowego i byłym przedsiębiorcą, a prywatnie miłośnikiem historii, gawędziarzem i szczególarzem z zaskakującą pamięcią do dat, nazwisk i wydarzeń. Zatem też monarchię w Polsce wskrzesił z pedantyczną dbałością o dawne procedury i zwyczaje.

Cały proces ruszył w lipcu 2014 roku. Leszczyński, wtedy jeszcze nie król, zwołał uniwersałem sejmiki przedsejmowe na sejm walny. W rozmowie z „Plusem Minusem" podkreśla, że wzorował się na królu Stanisławie Auguście Poniatowskim, który objął władzę w epoce zmierzchu sejmików. – Zwołał Sejm walny, poprzedzając go właśnie sejmikami przedsejmowymi – wyjaśnia.

Sejm walny odbył się w Niepołomicach w 2014 roku. Dwa lata później Leszczyński zwołał sejm walny konstytucyjny w Zamku Leszczyńskich w Rydzynie. Jak przekonuje, znów wszystko odbyło się z wielką dbałością o procedury. Na przykład wybór daty. – Sejm Wielki uchwalił 13 maja 1791 roku konstytucję o sejmach zwyczajnych i nadzwyczajnych. Ustalił, że te drugie będą zwoływane co 25 lat, by rozpoznawać ustrój państwa – wyjaśnia. – Po pomnożeniu tych 25 lat wychodzi, że właśnie w 2016 roku powinien odbyć się sejm walny konstytucyjny – kontynuuje.

Korzystając z tej nadzwyczajnej koniunkcji dat, uczestnicy sejmu podjęli epokową decyzję: o wskrzeszeniu Królestwa Polskiego. Wydali nawet z tej okazji manifest „Poloniae Regnum Surgit – Królestwo Polskie Zmartwychwstaje!".

A ponieważ Polska znów stała się monarchią, jej wskrzesiciele przystąpili do zwoływania sejmów konwokacyjnych poprzedzających wybór króla. Do wskazania władcy doszło na sejmie walnym elekcyjnym w Gdańsku Oliwie w lipcu 2016 roku. Zaskoczenia nie było. Wybór padł na Leszczyńskiego, najbardziej aktywnego w tym gronie i w dodatku posiadającego królewską genealogię. Choć on sam zapewnia, że nie palił się do bycia władcą. – Byłem marszałkiem sejmu walnego i mnie ta rola wystarczała – mówi. Korzystając z okazji, na królową wybrano jego żonę.

Król Leh XI Wojciech Edward I nie ukrywa, że grono wskrzesicieli monarchii to nie jest ruch masowy: w sejmach poprzedzających jego wybór uczestniczyło od ośmiu do dziesięciu osób. Jednak – jak przekonuje – wszystko odbyło się zgodnie z procedurami, więc ma prawo uważać się za króla.

I będąc nim, rządzi zaskakująco intensywnie, wydając edykty, uniwersały i manifesty, a także wysyłając wici na kolejne sejmy. Wszystko pieczołowicie odnotowuje na swojej stronie internetowej „King of Poland".

Niekiedy do zdecydowanej reakcji skłaniają go wydarzenia odbywające się w rzeczywistości alternatywnej wobec Królestwa Polskiego, czyli w III RP, zwykle nazywanej przez króla Bolszewią. Wówczas Leszczyński, który sam siebie uważa za władcę pogodnego i łatwo dostępnego dla poddanych, potrafi pokazać surowe oblicze. Np. we wrześniu skazał na „dożywotnią infamię i banicję do trzeciego pokolenia" posłów z Wiejskiej, którzy głosowali za ratyfikacją umowy z USA o wzmocnionej współpracy obronnej. Do edyktu załączył wykaz nazwisk 230 posłów PiS, 125 z KO, jednego z Lewicy, pięciu z PSL i dwóch niezrzeszonych. Zdaniem króla popełnili oni podłość, przypominającą sprowadzenie Krzyżaków do Polski.

Zgodnie z jego edyktem teren królestwa powinny opuścić takie tuzy polityki, jak m.in. Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki czy Borys Budka. Jednak królewscy poddani nie powinni narzekać na brak polityków. Król chętnie obiera bowiem własnych.

Królewska drużyna

Nie brakuje wśród nich znanych postaci. Na przykład prymasem mianował abp. Jana Pawła Lengę, radzieckiego i kazachskiego duchownego polskiego pochodzenia, który po przejściu na emeryturę zamieszkał w Licheniu Starym. Hierarcha znany jest z ostrej krytyki papieża Franciszka, którego uważa za heretyka. Akt nominacyjny na prymasa dostał od króla Leha XI Wojciecha Edwarda I w styczniu 2018 roku. I – jak wynika z fotorelacji zamieszczonej na stronie władcy – dokument przyjął.

Z kolei w sierpniu obecnego roku monarcha przeprowadził wybór prezydenta Królestwa Polskiego. Król Leh XI Wojciech Edward I wyjaśnia, że zdecydował się na ten krok w maju, gdy fiaskiem skończyła się próba organizacji w Polsce wyborów kopertowych. Jego zdaniem wskutek nie odbycia elekcji w konstytucyjnym terminie doszło do opróżnienia urzędu prezydenta. Postanowił więc wybrać własnego.

Odbywało się to stopniowo na zjazdach elektorskich polskich elit narodowych. W czasie każdego zmniejszała się lista potencjalnych kandydatów. Początkowo liczyła kilkadziesiąt nazwisk, spośród których niektóre mogły zaskakiwać. Szanse na zostanie królewskim prezydentem mieli m.in. działaczka antyaborcyjna Kaja Godek, lider Ruchu Narodowego Robert Winnicki, posądzany o homofobię ks. prof. Dariusz Oko czy nestor skrajnej prawicy Janusz Korwin-Mikke.

Ostatecznie sejm walny konstytucyjny w Gdańsku Oliwie wskazał Włodzimierza Juliana Korab-Karpowicza. Jest doktorem habilitowanym filozofii i profesorem Uniwersytetu Opolskiego, byłym wiceprezydentem Gdańska, który doktoryzował się na Oksfordzie. Profesor ogłosił, że będzie prezydentem „in spe", czyli oczekującym. Dostał dyplom nominacyjny od króla, a nawet wygłosił orędzie, wyemitowane na YouTubie.

O tym, że znany filozof został mianowany prezydentem przez mało znanego mężczyznę podającego się za króla, napisała „Rzeczpospolita", wzbudzając spore zainteresowanie w mediach. Dwór monarszy nie był jednak zachwycony, bo zarówno w odniesieniu do prezydenta, jak i króla użyliśmy słowa „samozwaniec", którego władca za wszelką cenę stara się unikać.

Król zareagował, sięgając po charakterystyczną dla siebie opcję atomową, czyli grożąc redakcji „Rzeczpospolitej" infamią i banicją (pełna treść listu na str. 6). Z kolei prof. Korab-Karpowicz zaczął prostować w mediach, że „wcale się nie ogłaszał kimkolwiek, ale został wybrany w tradycyjnej procedurze wyborczej". O tym, że większość jego kontrkandydatów nie wiedziało, iż kandyduje, profesor już nie wspomniał.

Korab-Karpowicz jako prezydent „in spe" nie rządzi, lecz oczekuje. – Gdyby pojawił się w Polsce jakiś konflikt, bezurzędzie, moja osoba mogłaby objąć taki urząd – wyjaśniał w sierpniu.

Na podobnej zasadzie królewski sejm na zamku w Golubiu-Dobrzyniu wybrał w sobotę na premiera prof. Mirosława Piotrowskiego. Choć w tym przypadku sytuacja jest bardziej skomplikowana, bo nie wiadomo jeszcze, czy były europoseł przyjmie nową godność. Monarcha Wojciech Edward relacjonuje „Plusowi Minusowi", że uczestnicy sejmu zadzwonili do Piotrowskiego, by zakomunikować mu radosną nowinę o wyborze na szefa rządu. – Powiedział, że nie jest jeszcze zdecydowany, że musimy chwilę jeszcze poczekać – mówi Leszczyński.

Czas na decyzję ma do stycznia. Jaką podejmie? Piotrowski w rozmowie z „Plusem Minusem" wprost jej nie komunikuje, jednak trudno dostrzec u niego nadmierny entuzjazm. – Powiedziałem im, że jestem niegodny tego urzędu. Cenię to środowisko, ale jestem za demokracją – mówi nam. Dla stronników króla nie jest to jednak przeszkodą. Ich zdaniem do wyboru na urząd nie jest wymagana zgoda nominata.

Pretendentka w limuzynie

Każda władza pochodzi od Boga – przekonuje król Leh XI Wojciech Edward I. Jednak jeśli chodzi o obsadzanie tronu Królestwa Polskiego kolejnymi władcami, Stwórca zdaje się działać wielokrotnie i na różne sposoby. Wojciech Leszczyński to bowiem niejedyna osoba, która rości sobie pretensje do bycia współczesnym polskim królem.

Innym przykładem może być Marek Światopełk Świętopełk Zawadzki, który sam siebie przedstawiał jako Król Polski Polskiej Partii Królewskiej Pomocy Człowiekowi, Hetman Koronny, Prezydent Założyciel Polskiego Stowarzyszenia Właścicieli Ziemi, Rolników, Ogrodników i Kupców, Prezydent Założyciel Polskiego Zrzeszenia Fundacji Pomocy Człowiekowi, Główny Dowódca i Przewodniczący Komitetu Obrony Właścicieli Ziemi, Rolników, Ogrodników i Kupców na Targowisku Okęcie w Warszawie Książę Marek Światopełk Świętopełk Zawadzki.

Król – a jednocześnie książę – Zawadzki znany jest z uczestnictwa w Marszach Niepodległości, w których bierze udział w monarszych szatach. Wyjątkowo głośno było o nim mniej więcej dziesięć lat temu, gdy kilka tygodników pochyliło się nad działalnością króla jako psychologa. Zawadzki przedstawiał się wówczas jako specjalista od „chirurgii głębinowej psychologicznej", przyjmując na warszawskim Gocławiu. Tą właśnie metodą, reklamowaną przez siebie „jako najdokładniejsza na świecie", leczył z homoseksualizmu, biseksualizmu i lesbijstwa. A także z onanizmu, którego monarcha odróżnia 12 rodzajów: od zabawowego po myślowy.

Dziś o królu Marku Światopełku Świętopełku jest już ciszej, co nie oznacza, że zawiesił królewski płaszcz na kołku. Z filmu, który zamieścił przed miesiącem na YouTubie wynika, że wziął udział w mszy św. w Lewoczy na Słowacji, podczas której odczytał „Akt pojednania Słowian". Nieprzypadkowo, bo jak wynika z podpisu pod filmem, Zawadzki uważa się obecnie nie tylko za króla Polski Piasta, lecz właśnie także Słowian.

Innym przykładem współczesnego polskiego monarchy może być Karin Sobieski zu Schwarzenberg. Choć mówiąc ściślej, uważa się jedynie za pretendentkę do tronu polskiego. Przedstawia się jako praprawnuczka króla polskiego Jana III Sobieskiego po kądzieli i z linii z nieprawego łoża. Mieszka w Niemczech, gdzie prowadzi Arystokratyczny Zakon Rycerstwa Złotego Graala.

O działalności pretendentki zrobiło się głośno w 2001 roku, gdy wystąpiła przeciwko dwóm polskim wytwórniom wódek oraz ich dystrybutorowi o zakazanie naruszania nazwiska Sobieski przez produkcję alkoholu z królewską nazwą. Proces przegrała, ale jej działalności przyjrzał się reporter Jacek Hugo-Bader. Jego zdaniem Karin Sobieski była zwykłą niemiecką bibliotekarką, którą sprowadził do Polski późniejszy doradca Andrzeja Leppera Piotr Tymochowicz. Według reportera jako pretendentka do tronu jeździła po kraju limuzynami udostępnionymi przez Lecha Grobelnego, założyciela słynnego parabanku Bezpieczna Kasa Oszczędności. Była częstym gościem imprez nowych biznesowych elit, a bankiet na jej cześć wydał hotel Marriott. Dobra passa skończyła się wraz z procesem wytoczonym producentom wódek. Wówczas jej rodzinne związki z królem Sobieskim zaczęli podważać genealogowie.

Od skarpetek do lakierek

Grono te uzupełniają dwie osoby, które monarchię starają się budować w myśl prawa III RP. Mowa o rywalizujących ze sobą regentach, czyli sprawujących obowiązki króla w okresie bezkrólewia.

Starszy stażem jest Leszek Wierzchowski, dziennikarz i literat, gustujący głównie we fraszkach, których spłodził aż 26 tys. Jedną z nich poświęcił właśnie monarchii: „Monarchia – to jest władzy ozdoba, a co jest piękne, to się podoba!". Obecnie obowiązki władcy naszego kraju łączy z byciem wielki kniaziem Ukrainy-Rusi, kniaziem Imperium Rosji i emirem Tatarów. Na wszystko może przedstawić stosowne dyplomy. Na przykład tytuł kniazia Imperium Rosji nadał mu pretendent do tronu tego kraju Paweł II.

Przede wszystkim Wierzchowski jest jednak Wielkim Księciem i regentem Polski. A cała ta historia zaczęła się w 1991 roku. Wtedy zarejestrował on Polski Ruch Monarchistyczny, pierwszą po upadku PRL partię polityczną dążącą do wprowadzenia w Polce monarchii konstytucyjnej. Początkowe plany były optymistyczne. W 1993 roku Wierzchowski zapowiadał, że w ciągu pięciu lat Polska stanie się monarchią.

Choć niewiele z tego wyszło, Wierzchowski poglądów nie zmienił. W rozmowie z „Plusem Minusem" mówi, że monarchia ma wiele zalet w porównaniu z demokracją. – W monarchii dziedzicznej konstytucyjnej odpowiedzialność spada z ojca na syna, a z syna na wnuka. Jeśli ojciec czegoś nie dopatrzy, musi zrobić to syn lub wnuk – tłumaczy. – Tymczasem w demokracji przychodzi ekipa w skarpetkach, odchodzi w lakierkach, po czym historia znowu się powtarza – dodaje. Tłumaczy, że nie wypadało, by szefem Polskiego Ruchu Monarchistycznego był przewodniczący czy pierwszy sekretarz, więc jego członkowie zdecydowali się na tytuł regenta. Z czasem Wierzchowski został też ogłoszony regentem Polski.

Jako regent rządzi w dość ograniczony sposób, głównie nadając tytuły arystokratyczne. – Nie jest to żadna masówka, zwykle dwie, trzy osoby rocznie – mówi. I dodaje, że kierując się „zasługami dla dobrego imienia Polski", uhonorował w ten sposób Zbigniewa Religę i Krzysztofa Pendereckiego.

Tytuły arystokratyczne nadaje też Aleksander Podolski herbu Grzymała, emerytowany komandor Wojska Polskiego, którego w stosunku do Wierzchowskiego trzeba by nazwać antyregentem. Jest liderem konkurencyjnej organizacji Unia Polskich Ugrupowań Monarchistycznych (UPUM). Unię założyli w 1997 roku rozłamowcy z partii Wierzchowskiego. I podobnie jak starsza siostra wpisana jest do rejestru partii politycznych. Na potrzeby organizacyjne przyjęła wewnętrzną strukturę księstw, starostw i kasztelanii.

Aleksander Podolski nie ukrywa, że nie jest wcale regentem Polski, lecz tylko regentem UPUM, i podobnie trzeba rozumieć nadawane przez niego tytuły. – To są tytuły organizacyjne, dla odróżnienia od tytułów historycznych – mówi. Jego zdaniem podobne znaczenie mają tytuły nadawane przez Wierzchowskiego.

Zdaniem Podolskiego na monarchię nadejdzie jeszcze czas. – Czy jeszcze 40 lat temu było do pomyślenia, że obalony zostanie mur berliński, że rozpadnie się Związek Radziecki albo rozsypie Układ Warszawski? – pyta. – Być może za ileś lat ludzie wrócą do monarchii w Polsce, a my na razie przygotowujemy do tego grunt poprzez działalność publikacyjną, organizacyjną, poprzez spotkania. Działamy w granicach prawa, jak każda inna partia zarejestrowana przez sąd i nie nastawiamy się na żadne rewolucje i przewroty. Jeśli społeczeństwo w referendum wypowie się, że chce monarchii, to będzie monarchia – mówi. A co z osobami, które już teraz tytułują się monarchami? Zdaniem Podolskiego to uzurpatorzy, bo przecież „nie działają w granicach obowiązującego prawa".

Królowi Polski-Lehii Lehowi XI Wojciechowi Edwardowi I nie przeszkadza to planować kolejnych przedsięwzięć, nawet wybiegających o wiele lat do przodu. Na przykład swojej koronacji. – W 2025 roku będziemy obchodzić tysiąclecie koronacji Bolesława Chrobrego. Zamarzyłem sobie, by w tej dacie była moja koronacja, na tysiąclecie Królestwa Polskiego. Mamy więc jeszcze pięć lat. Bo pytam się, po co się śpieszyć? Może to nie jest Panu Bogu miłe? – pyta. 

Mirosław Piotrowski ma habilitację z historii, jest profesorem KUL i byłym wieloletnim europosłem kojarzonym ze środowiskiem Radia Maryja. W ostatnich wyborach kandydował na prezydenta. Od soboty 12 grudnia jest zaś premierem. Jednak nie III RP, lecz Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Królestwa Polskiego-Lehii.

Piotrowski nie jest jedyny, bo w królestwie szybko przybywa dostojników. Oprócz premiera ma też ono m.in. prymasa, hetmana, prezydenta, kanclerza i wiceprezydenta. No i oczywiście króla: Leha XI Wojciecha Edwarda I, oficjalnie występującego jako „Król Elekt Polski-Lehii Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Polaków, Lachów, Le[c]hów, Le[c]hitów, Sarmatów, Wenedów, Wandalów; Wielki Książę Litewski, Ruski, Kaszubski, Pruski, Mazowiecki, Żmudzki, Kijowski, Wołyński, Podolski, Inflancki, Smoleński, Siewierski, Czernichowski, Śląski, Łużycki, Wenedyjski, Wielecki, Miśnieński, Milicki, Lutycki, Wielecki, Obotrycki; Książę Lotaryngii i Barrois, Książę Bari i Rossano; Pan i Dziedzic Lehii, Rusi, Ziemi Królewieckiej, etc.". Pod koniec tej wyliczanki dodaje, że jest też osobą zgłaszającą pretensje do Królestwa Jerozolimy, ziem zakupionych lub otrzymanych przez Polaków w XVIII i XIX wieku w Teksasie (szczególnie przez Leopolda Moczygembę), a nawet do Wielkiej Luizjany.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Polityczna bezdomność katolików
Plus Minus
„Król Warmii i Saturna” i „Przysłona”. Prześwietlona klisza pamięci
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Ryszard Ćwirlej: Odmłodziły mnie starocie
Plus Minus
Mistrzowie, którzy przyciągają tłumy. Najsłynniejsze bokserskie walki w historii
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
teatr
Mięśniacy, cheerleaderki i wszyscy pozostali. Recenzja „Heathers” w Teatrze Syrena