Arkadiusz Krupa: Sędzia Ch., czyli o igrzyskach, które u nas jeszcze trwają

Nie wyobrażałem sobie, jak zacietrzewienie, nienawiść, przekonanie o własnych racjach umieją doprowadzić do sprzeniewierzania się fundamentalnym wartościom sędziowskiej służby.

Publikacja: 28.08.2024 04:30

Arkadiusz Krupa: Sędzia Ch., czyli o igrzyskach, które u nas jeszcze trwają

Foto: Adobe Stock

Nie ten głupi, kto źle sądzi, ale ten, co go sędzią zrobił.

A. Fredro, Zapiski starucha także trzy po trzy

Ledwie kilkanaście dni temu zakończyły się Igrzyska Olimpijskie w Paryżu. Niektórym kojarzyć będą się z triumfem lewactwa wyrażanym obrazoburczą ceremonią otwarcia, innym z wiktorią transpłciowości eksponowaną na pięściarskim ringu.

Czytaj więcej

Arkadiusz Krupa: Państwo prawa na peryferiach Europy

W końcu żyjemy w świecie szybkich randek i jeszcze szybszych skojarzeń. W świecie krótkiej i na pewno wybiórczej pamięci, która łatwiej sięga do „Ostatniej wieczerzy” niźli do „Uczty bogów”, a hasło Wolność, Równość, Braterstwo pojmuje jako libertyńskie frazesy, nieprzystające do współczesnych zasad funkcjonowania społeczeństwa.

Kastrujemy u siebie gen zwycięzcy

Ja także nie jestem wolny od skojarzeń, tyle że mojej skromnej osobie czy to Bachus czy Dionizos kojarzy się nader miło, a jeszcze lepiej kojarzy mi się ich podejście do życia. Jedynym dysonansem jest zaś ten, który wszelkiej maści dionizja ogranicza do lampki wina w dobrym towarzystwie książki/kobiety (niepotrzebne skreślić, bo tych wartości nie da się celebrować równocześnie. Niestety).

Igrzyska to przede wszystkim ogromna arena zmagań sportowców. Liczba dyscyplin pozwala chyba każdemu przykuć uwagę w stopniu co najmniej takim samym, jak pływanie synchroniczne kobiet bohaterom pewnego polskiego filmu. Medale zdobyte przez polską ekipę nie rokują bynajmniej, że Polacy zarzucą fascynację rodzimym siermiężnym futbolem na rzecz wspinaczki górskiej, a boks amatorski będzie cieszył się popularnością większą niż freakfightowe walki niskich i ciut wyższych lotów celebrytów.

Mam nawet pewną teorię, że skoro jako naród ekscytujemy się porażkami polskich klubów w europejskich pucharach, a Marcin Najman etatowo przegrywający wszystko, co jest do przegrania, wciąż cieszy się atencją ogromnej rzeszy publiczności – to właśnie jako naród sami skazujemy się na porażkę, kastrując u siebie gen zwycięzcy.

Odejdźmy jednak od domorosłej psychologii i wróćmy do osiągnięć sportowców na olimpiadzie. Dla niektórych sam udział w igrzyskach był sukcesem, niektórzy wrócili do domów na tarczy, inni z tarczami, a jeszcze inni z miną lepszą od ich gry. To jedna strona zmagań olimpijskich, ale w pamięci kibiców oprócz sukcesów i porażek sportowych pozostają mniej lub bardziej kontrowersyjne decyzje sędziów, które miały mniej lub bardziej wpłynąć na ostateczny wynik.

Nie sposób wymienić wszystkich określeń, jakimi mogą być obdarzani sędziowie przez – najczęściej rozczarowanych ich poczynaniami – kibiców. Nie wątpię jednak, że język polski jest w umiejętności dostarczania takowych określeń równie bogaty jak inne języki. Może z wyjątkiem koreańskiego, bo od 1988 r. pojęcie stronniczego sędziowania nabrało innego wymiaru. Roy Jones Jr. niech będzie mi świadkiem. Andrzej Gołota także...

Nie jest bynajmniej moim zamysłem snucie lingwistycznych wycieczek po krainie pejoratywnych określeń pod adresem sędziów, a już na pewno daleki jestem od rozważań, czy gwizdek zabrzmiał we właściwym momencie bądź czy słusznie dopuszczono do sportowych zabaw osobę o właściwej płci. Los sędziego pod każdą długością i szerokością geograficzną jest przecież taki sam. No może z wyjątkiem regionów, gdzie można spodziewać się publicznego linczu albo przynajmniej ucieczki przed grupą rozeźlonych kibiców z wyrwanymi z wiejskich ogrodzeń sztachetami.

Wszelkie zatem skojarzenia Czytelnika każące łączyć tytuł felietonu z pewnymi częściami ciała należy uznać za zbyt daleko idące, niczym nieuzasadnione i żywo dowodzące słuszności tezy, że skojarzenia to przekleństwo.

Umilkły echa zmagań sportowych na świecie, ale nie oznacza to bynajmniej, że w kraju Chopina, śniętych ryb w Odrze i złotoustego prezesa banku narodowego nie trwają igrzyska. Może nie sportowe, ale polityczne. W iście starorzymskim stylu obliczone na zapewnienie gawiedzi zajęcia. Czemu się dziwić, z zapewnianiem chleba nie poradzi sobie budżet państwa, a od czasu audytu w Orlenie trudniej nawet o obniżanie cen paliwa wyborczego.

Sędziowie stanęli w szranki

W zmaganiach tych nie uświadczymy jednak arbitrów, a jedynymi sędziami, którzy stanęli w szranki, są osoby, którym los (czytaj: prezydent) powierzył wymierzanie sprawiedliwości. I chciałoby się tutaj napisać, że mowa tu o prawdziwych sędziach, tyle że definicja owej prawdziwości jest w zależności od strony politycznego sporu tak różna jak pojmowanie praworządności.

Przyzwyczailiśmy się już do deprecjonowania statusu sędziego przydrożnymi banerami i medialną nagonką. Teraz nadszedł czas, w którym sędziowie sami stanęli w szranki.

W najśmielszych projekcjach nie wyobrażałem sobie jednak, jak zacietrzewienie, nienawiść, przekonanie o własnych racjach umieją doprowadzić do sprzeniewierzania się fundamentalnym wartościom sędziowskiej służby. Przypadki wyrywania sobie akt sprawy, odmowy orzekania z tym czy innym, nieszanowania takich, a nie innych orzeczeń już były. Były też przypadki publicznego lżenia przedstawicieli rządu lub opozycji epatowania politycznymi sympatiami.

Pod płaszczykiem walki o praworządność

Ostatnio wszakże do tych wszystkich sprzeniewierzeń dołączyło bezprawne wyłączanie członków składu orzekającego. To, że bez podstawy, to oczywiste, to, że z politycznego zacietrzewienia okrytego dla niepoznaki płaszczykiem walki o praworządność – także. W obliczu takiej erozji fundamentów można oczywiście tworzyć elaboraty, ale nieznośna skłonność Polaków do relewantności uczyni to pustym zbiorem liter.

I ja zatem zakończę nić mego felietonu, ograniczając się do smutnej konstatacji, wspartej na solidnym fundamencie skłonności do defetyzmu. Śmiem prorokować, że pojęcie „sędzia ch” nabierze jeszcze w naszym kraju nowego wydźwięku. A wszelkie skojarzenia z nazwiskiem są absolutnie przypadkowe i nieuzasadnione. PS. I nie zgadzam się z Fredrą. Dobrym sędzią można być nawet powołanym przez głupców. Niestety, działa to też w drugą stronę.

Autor jest sędzią Sądu Rejonowego w Łobzie, publikuje w czasopiśmie prawniczym „In Gremio”, w każdym numerze „Rzeczy o prawie” ukazują się satyryczne rysunki jego autorstwa

Nie ten głupi, kto źle sądzi, ale ten, co go sędzią zrobił.

A. Fredro, Zapiski starucha także trzy po trzy

Pozostało 98% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Pragmatyczna krótka pamięć
Rzecz o prawie
Łukasz Wydra: Teoria salda lepsza od dwóch kondykcji
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe tylko z nazwy
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Aplikacja rozczarowuje
Rzecz o prawie
Konrad Burdziak: Czy lekarze mogą zaufać wytycznym w sprawach aborcji?