Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe tylko z nazwy

Trudność polega na udowodnieniu, że kierowca-sprawca chciał albo godził się na śmiertelny skutek.

Publikacja: 02.10.2024 04:31

Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe tylko z nazwy

Foto: Adobe Stock

Bulwersujący rajd po mieście z udziałem Łukasza Ż. rozpętał dyskusję o konieczności zmian w prawie. Trzeźwo zareagował na sytuację minister sprawiedliwości: zamiast szafować zapowiedziami zaostrzenia kar, powołał międzyresortowy zespół, który ma odpowiedzieć na pytanie, jak polepszać bezpieczeństwo na drogach. Jednym z wątków jest zabójstwo drogowe, czyli odpowiedź na skrajnie niebezpieczne zachowania drogowych bandytów.

Zabójczy, ale wypadek

Propozycje wprowadzenia do kodeksu karnego tzw. zabójstwa drogowego zakładają, że najbardziej karygodne przypadki łamania przepisów powinny być kwalifikowane inaczej niż dotychczas. To nie jedynie wypadek drogowy, lecz coś znacznie gorszego – intuicja jest poprawna, lecz może wieść na manowce prawne.

Czytaj więcej

Małecki: Czy Łukasz Ż. może odpowiadać za usiłowanie zabójstwa?

Jeśli są podstawy, by szaleńczą jazdę po mieście uznać za zabójstwo, czyli umyślne powodowanie śmierci, należy to uczynić już w obecnym stanie prawnym. Nie ma żadnych przeszkód, by skazać pirata drogowego za przestępstwo z art. 148 k.k., jak uczynił Sąd Apelacyjny we Wrocławiu (wyrok z 19 grudnia 2017 r., II AKa 281/17). Potrącenie pieszego przez pirata w trakcie ucieczki przed policją sąd uznał za zabójstwo i wymierzył za nie dwanaście lat więzienia.

Cała trudność w udowodnieniu, że sprawca chciał albo godził się na śmiertelny skutek. Zabójstwo wymaga zamiaru: bezpośredniego albo wynikowego. Wpisanie do kodeksu karnego zabójstwa drogowego rozumianego dosłownie – że jest to nowy typ zabójstwa – nie rozwiąże kluczowego problemu, z którym dziś borykają się sądy: czy nastąpiło kodeksowe „godzenie się”. Chodzi więc raczej o zaostrzenie sankcji za najbardziej rażące wypadki drogowe, przy założeniu, że sprawcy nie będzie trzeba udowadniać zamiaru. Nadal będą to czyny nieumyślne. Zabójcze, choć nieumyślne wypadki opatrzone byłyby sankcją zrównaną lub zbliżoną do kary za zabójstwo. Operowanie nazwą „zabójstwo drogowe” może więc wprowadzać w błąd, obiecując więcej, niż pozwala na to kodeks karny.

Wypadek czy zabójstwo na drodze?

Tradycyjna dyskusja o piratach drogowych za punkt wyjścia obiera „wypadek”, zaś „zabójstwo” traktuje w kategoriach egzotycznej, wyjątkowej kwalifikacji prawnej. Wszystko jednak zależy od rozłożenia akcentów. Zamiast pytać, „czy da się to uznać za zabójstwo”, należy raczej zastanowić się, „czy da się to zakwalifikować jedynie jako wypadek”.

Czy szaleńcza jazda po mieście pijanego pirata drogowego, który dwukrotnie przekracza dozwoloną prędkość i wjeżdża z impetem w prawidłowo jadący pojazd, to jedynie „wypadek” przy pracy? Przecież punktem wyjścia nie jest tu prawidłowe korzystanie z drogi, które przez świadomy lub nieświadomy błąd kierowcy przekształca się w zagrożenie. Punktem wyjścia jest czyn bezprawny, od początku celowo groźny. Odstępstwa od bezprawia nie są „błędem”, lecz jego obiektywnie spodziewanym skutkiem.

Pirat drogowy od początku świadomie i celowo używa drogi niezgodnie z przeznaczeniem. Często od początku w celu łamania przepisów. Jazda po mieście sprowadza się do niebezpiecznego, nielegalnego użycia samochodu jako narzędzia, które może nieść śmierć.

Śmiercionośna prędkość i drogowe zabójstwo

Artykuł 177 k.k. znajduje się w rozdziale mówiącym o przestępstwach przeciwko bezpieczeństwu w komunikacji. Nieprzypadkowo ustawodawca uznał, że ta kategoria powinna być wyjęta z kodeksowego rozdziału opisującego przestępstwa przeciwko życiu i zdrowiu. Błąd kierującego, który nieumyślnie powoduje śmierć, powinien być traktowany surowiej (art. 177 k.k.) niż „typowe” nieumyślne spowodowanie śmierci (art. 155 k.k.). Wyodrębnienie wypadku jako osobnego przestępstwa bazowało na założeniu, że musi on być zagrożony surowszą sankcją. Przy śmiertelnym wypadku w ruchu lądowym sankcja wzrasta z pięciu do ośmiu lat więzienia, z dodatkowymi obostrzeniami kary (pijany kierowca, ucieczka z miejsca zdarzenia itp.).

Jeżeli jednak zachowanie sprawcy niewiele ma wspólnego z wypadkiem, który jest wynikiem normalnego korzystania z drogi, trzeba na nie patrzeć z powrotem przez pryzmat przepisów chroniących wprost życie człowieka. Gdy kierujący sam wyłącza się z grona osób biorących udział w komunikacji, a traktuje ulice miasta jak prywatną arenę bardzo niebezpiecznych wyczynów, to bliżej mu do zabijania człowieka niż śmierci powodowanej przez przypadek.

Najważniejszym parametrem wydaje się niewyobrażalna prędkość. Rozpędzenie auta do 200 km/h to odebranie sobie realnej możliwości zareagowania na sytuację na drodze. Zanim kierowca zorientuje się, że konieczny jest manewr uwzględniający czas reakcji organizmu ludzkiego i decyzję, jak się zachować, pojazd będzie już w miejscu zagrożenia. W gruncie rzeczy osoba siedząca za kierownicą nie jest już kierującym, lecz jedynie pasażerem w pojeździe poruszającym się w niekontrolowany sposób. Nawet próba podjęcia ewentualnego manewru obronnego po dostrzeżeniu przeszkody nie zmniejszy skutecznie zagrożenia. Paradoksalnie, zagrożenie może być jeszcze większe, gdy pojazd wpadnie w poślizg lub zjedzie na pobocze.

Dorosły kierowca, który ma świadomość podstawowych praw fizyki, oczywiście godzi się na to, że jadąc po mieście z szokującą prędkością, nie jest w stanie zminimalizować zagrożenia. „Zwalenie winy” na innego uczestnika ruchu oczywiście niczego nie wytłumaczy. Pędzący po mieście pojazd nie może być postrzegany jak standardowy obiekt w „ruchu drogowym”, lecz jest przez nikogo niekontrolowanym pociskiem. Inni kierujący ani piesi nie mogą przewidywać, że majaczący na horyzoncie punkcik znajdzie się tuż obok w ciągu kilku sekund, bo zamiast z dozwoloną prędkością – mknie jak kula wystrzelona z pistoletu.

Wpisanie do kodeksu karnego zabójstwa drogowego nie zwolni sędziego z zastanowienia się, czy sprawca godził się na sianie śmierci na drodze. Jeżeli tak, to nie popełnił jedynie „zabójstwa drogowego”, które będzie z istoty rzeczy nieumyślnym wypadkiem, lecz powinien odpowiadać za zabójstwo zwykłe.

Autor jest doktorem habilitowanym, wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego, prowadzi portal DogmatyKarnisty.pl

Bulwersujący rajd po mieście z udziałem Łukasza Ż. rozpętał dyskusję o konieczności zmian w prawie. Trzeźwo zareagował na sytuację minister sprawiedliwości: zamiast szafować zapowiedziami zaostrzenia kar, powołał międzyresortowy zespół, który ma odpowiedzieć na pytanie, jak polepszać bezpieczeństwo na drogach. Jednym z wątków jest zabójstwo drogowe, czyli odpowiedź na skrajnie niebezpieczne zachowania drogowych bandytów.

Zabójczy, ale wypadek

Pozostało 93% artykułu
Rzecz o prawie
Ewa Szadkowska: Ta okropna radcowska cisza
Rzecz o prawie
Maciej Gutowski, Piotr Kardas: Neosędziowski węzeł gordyjski
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Wstyd mi
Rzecz o prawie
Robert Damski: Komorniku, radź sobie sam
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe gorsze od ludobójstwa?