Jacek Dubois: …I sprawiedliwość dla wszystkich

Zdarza się, że po porannym procesie chcemy obrazić sędziego, w południe mamy poczucie tryumfu prawa, a o czternastej - że sprawy toczą się po prostu zwyczajnie.

Publikacja: 03.07.2024 04:31

Jacek Dubois: …I sprawiedliwość dla wszystkich

Foto: rp.pl

Miałem przyjemność spożywać posiłek ze znanym artystą kabaretowym Rafałem Rutkowskim, który przy kotlecie mielonym zagadnął mnie, który z prawniczych seriali jest najbardziej zbliżony do wykonywanego przeze mnie zawodu. Trafił w moją piętę achillesową, bo uważam, że seriale zostały wymyślone po to, by okradać z czasu, a ja obsesyjnie nie chcąc paść ofiarą takiego złodziejstwa, staram się unikać produkcji filmowych trwających ponad dwie godziny. Oczywiście seriali nie da się całkowicie uniknąć, jednak u mnie kontakty z nimi nie przekraczały nigdy dwóch odcinków, więc moja odpowiedź musiała być powierzchowna.

Chcąc jednak wypaść na człowieka poważnego, zacząłem w pamięci przewijać w głowie taśmy z obejrzanymi serialami. Przypomniał mi się „Ally McBeal” z pięknymi charyzmatycznymi prawnikami, uwikłanymi w kolejne intrygi i romanse. Pech chciał, że podjąłem decyzję o rozdzieleniu życia zawodowego i uczuciowego i moja rzeczywistość nie ma nic wspólnego z bohaterami przeżywającymi dziesiątki kancelaryjnych romansów.

Czytaj więcej

Jarosław Gwizdak: Zapraszam prawników przed ekran

Długo szukałem

Jako następny przyszedł mi do głowy serial „W garniturach” o młodych dynamicznych prawnikach odnoszących nieprawdopodobne sukcesy w salach sądowych. Jednak musiałem długo się zastanawiać, czy w większy konflikt z prawem popadają filmowi przestępcy czy ich obrońcy używający metod może filmowo atrakcyjnych, jednak odbiegających od zasad etyki. To również nie była moja bajka, gdyż w pracy staram się nie naruszać zasad ani nie „robić w konia” klientów.

W desperacji, nie potrafiąc się zidentyfikować z żadnym bohaterem, przypomniałem sobie o „Prawie Agaty”. Tu jednak malownicze sceny, kiedy pani mecenas wymyślając kolejne pomysły na linię obrony, zaczyna prowadzić własne śledztwo lub odwiedza w porze nocnej w najdziwniejszych miejscach swoich klientów, by omówić sprawę, nie należały do mojej rzeczywistości. Od prowadzenia śledztwa jest nie adwokat, tylko prywatny detektyw, a miejscem spotkań z klientem jest kancelaria, a nie jego prywatne mieszkanie.

Nie potrafiąc zidentyfikować się z żadnym serialem, zacząłem szukać filmowego bohatera. W tej materii czułem się mocniejszy, bo przed laty mecenas Jakub Jacyna namówił mnie na napisanie książki „Mordowanie na ekranie”, w której analizowałem thrillery sądowe. Pokusą była próba identyfikacji z przystojnym Matthew McConaughey z „Czasu zabijania”, nie mogłem jednak poszczycić się ani romansem z piękną asystentką, ani przemówieniem, które poprzez odwołanie się do emocji sędziów doprowadziło do natychmiastowej zmiany ich oceny prawnej sprawy.

Moją wyobraźnię w okresie studiów podbił Robert Redford z „Orłów Temidy”, jednak w swojej praktyce nie miałem ani romansu z piękną prokurator, ani nie toczyłem bójek z zagrażającymi mi przestępcami.

Po prostu trudno wytrzymać

Gdy zacząłem popadać w frustrację, że prowadzę nudne, nieznajdujące odzwierciedlenia w filmowych wizjach życie, przypomniałem sobie film „...I sprawiedliwość dla wszystkich”, pokazujący od kuchni życie prawników procesowych. I choć nigdy nie identyfikowałem się z końcowym wyborem tego filmowego bohatera, w końcu mogłem odpowiedzieć, że jest film, który niezwykle realistycznie pokazuje blaski i cienie adwokackiej pracy.

Słowa „I sprawiedliwość dla wszystkich” to fragment „Ślubowania wierności”, przysięgi składanej przez amerykańskie dzieci rozpoczynające naukę. A sam film w reżyserii Normana Jewisona to opowieść o codziennej pracy adwokata, o jego sukcesach i frustracjach, o niesprawiedliwościach, z którymi się styka, i o zawodowym napięciu, które często powoduje, że jesteśmy bliscy szaleństwa.

Film rozpoczyna scena, w której mecenas Artur Kirkland, opuszczając areszt, opowiada strażnikowi, jak do tego aresztu trafił za obrazę sądu. Po prostu nie wytrzymał i po niesprawiedliwym wyroku wygarnął sędziemu, co o nim myśli. By być uczciwym, nie powinienem identyfikować się i z tym filmem, bo nigdy nie zostałem oskarżony o obrazę sądu, muszę jednak przyznać, że były momenty, gdy słysząc wyrok odbiegający od zasad procesu karnego, miałem na to szczerą ochotę.

Sędzia przepraszał oskarżonego

Naprawdę rozumiałem tę chęć, przypominając sobie sprawy z ostatnich tygodni, gdy sąd np. skazywał na karę nieznaną ustawie, prowadził rozprawę mimo braku skargi uprawnionego oskarżyciela lub nie stosował podstawowych gwarancji prawa oskarżonego do obrony. Uświadomiłem sobie jednak, że mówiąc tylko o takim obrazie wymiaru sprawiedliwości, byłbym nieuczciwy, bo w tym samym czasie uczestniczyłem w sprawie prowadzonej przez niezwykle kompetentnego i sprawiedliwego neosędziego i słyszałem, jak wydając wyrok uniewinniający, przepraszał oskarżonego za to, co go spotkało ze strony upolitycznionej prokuratury.

Uczestniczyłem też w wielu innych niezwykle profesjonalnie prowadzonych sprawach zakończonych sprawiedliwymi wyrokami.

Opowiadając o tych blaskach i cieniach wymiaru sprawiedliwości, poczułem wyższość nad artystą kabaretowym, bo u niego w pracy wszyscy pękają tylko ze śmiechu, a co przeżywamymy my, prawnicy, gdy po procesie o dziewiątej rano mamy szczerą ochotę obrazić sędziego, o godzinie dwunastej czujemy, że sprawiedliwość triumfuje, a o czternastej – że sprawy toczą się normalnie, przewidywalnie?

Dlatego ten film przedstawiłem jako najlepszy obraz prawniczy, bo jak w kalejdoskopie pokazuje prawniczy świat, w którym po zetknięciu z absurdem jesteśmy w stanie przetrwać i z nadzieją funkcjonować dalej, bo te absurdy są rekompensowane innymi, mądrymi i sprawiedliwymi decyzjami. Jest zatem jak w piosence, że po prawniczej nocy zazwyczaj wstaje prawniczy dzień.

Autor jest adwokatem, sędzią Trybunału Stanu

Miałem przyjemność spożywać posiłek ze znanym artystą kabaretowym Rafałem Rutkowskim, który przy kotlecie mielonym zagadnął mnie, który z prawniczych seriali jest najbardziej zbliżony do wykonywanego przeze mnie zawodu. Trafił w moją piętę achillesową, bo uważam, że seriale zostały wymyślone po to, by okradać z czasu, a ja obsesyjnie nie chcąc paść ofiarą takiego złodziejstwa, staram się unikać produkcji filmowych trwających ponad dwie godziny. Oczywiście seriali nie da się całkowicie uniknąć, jednak u mnie kontakty z nimi nie przekraczały nigdy dwóch odcinków, więc moja odpowiedź musiała być powierzchowna.

Pozostało 89% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: O prasie, ale nie prywata
Rzecz o prawie
Michał Bieniak: Rozwody. Kapitulacja ministra sprawiedliwości
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Od czego lub kogo adwokat jest wolny?
Rzecz o prawie
Karina Knorps-Tuszyńska: Aborcja, rejestr i klauzula sumienia
Materiał Promocyjny
Mazda CX-5 – wszystko, co dobre, ma swój koniec
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Są paragrafy na plażowe parawany
Materiał Promocyjny
Jak Lidl Polska wspiera polskich producentów i eksport ich produktów?