W jednej z prawniczych grup dyskusyjnych natknęłam się niedawno na pytanie, co należy zrobić z togą adwokata lub radcy prawnego, który zmarł. Odpowiedzi było wiele, a uczestnicy rozmowy, sądząc po ich zdjęciach, byli przedstawicielami różnych pokoleń prawników. Z tego zaś, co pisali, można było wywnioskować, że zarysowujące się w komentarzach różnice zdań nie dzielą dyskutantów wedle kryterium wieku. Różniło ich, jak mniemam, podejście do wykonywanego zawodu utożsamianie się z jego ideami i poczucie więzi z tymi, którzy byli przed nami.
Dlaczego akurat ten spośród wielu innych wątków przykuł moją uwagę? Być może z tej przyczyny, że od otwarcia dostępu do adwokatury, a zatem odkąd mam zaszczyt być jej członkinią, ze strony starszych koleżanek i kolegów często dochodzą mnie głosy o pauperyzacji zawodu i zaniku więzi koleżeńskich, czemu mieliby być w dużej mierze winni tzw. młodzi.
Czytaj więcej
Bez protokołu przyjęcia dokumentów może nas czekać zarzut ich zagubienia.
Z drugiej strony ta właśnie część środowiska często przekonuje, że adwokat to po prostu przedsiębiorca, zawód jak każdy inny, jego wykonywaniem rządzą reguły takie same jak obowiązujące w innych profesjach, a patos związany w opinii starszego pokolenia z wykonywaniem tej profesji (często prezentowany w prześmiewczym tercecie: etos, patos i aramis) to jedynie pustosłowie.
Przedstawiciele najbardziej skrajnych z wymienionych spojrzeń skłonni są bronić sprzecznych poglądów: o końcu adwokatury w związku z erozją zasad versus: nowoczesnym niewolnictwie, a zarazem jedynym zawodzie, w którym pracuje się pod przymusem za głodowe stawki (dotyczy spraw z urzędu) i niewygodnej, bo przymusowej przynależności do samorządu, który, jak powszechnie się przyjmuje, niczego nam nie daje.