Gill-Piątek dostaje z biura prezydenta miasta zaproszenie na urzędniczy pokład.
– Powiedziałam im: OK, tylko że będę z wami do pierwszej eksmisji z powodu rewitalizacji.
Zaproszenie dostaje też społecznik Jarosław Ogrodowski, który ma już doświadczenie przy rewitalizacji Księżego Młyna – dzielnicy dziewiętnastowiecznych famułów.
Hanna Gill-Piątek:
– Jak przyszliśmy do urzędu, to nasz kierownik sprawdzał, co to jest rewitalizacja, na Wikipedii.
Magistrat wyznacza dwadzieścia zdegradowanych obszarów, na które ma spłynąć deszcz pieniędzy. Osiem jest priorytetowych, w tym Włókiennicza. Zadanie Hanny Gill-Piątek i Jarosława Ogrodowskiego: przygotować pilotaż, czyli wytyczne, które pozwolą poprowadzić rewitalizację. Piszą jedenaście analiz, inwentaryzują kamienice, przygotowują programy edukacyjne dla dzieciaków i mikrogranty dla dorosłych. Organizują dwieście osiemdziesiąt spotkań sąsiedzkich. Niech mieszkańcy wiedzą, o co chodzi w tej rewitalizacji.
Jarosław Ogrodowski:
– Pierwsza rzecz na Włókienniczej. Idziemy po bramach, zagadujemy do staruszków wyglądających z okna, prosimy dzieciaki: pokażecie nam podwórko? Trzydzieści razy bardziej wolałem rozmawiać z mieszkańcami, niż iść na kolejne spotkanie u architekta miasta.
Tymczasem okazuje się, że Expo jednak nie odbędzie się w Łodzi, a z dwudziestu pięciu unijnych miliardów zostaje sześćset pięćdziesiąt milionów. Drugie tyle Łódź dołoży sama. Ustawa o rewitalizacji przechodzi w Sejmie, a w Łodzi zaczynają się wyprowadzki z odnawianych terenów. Nie wszyscy wrócą. Powrotu nie mają wieloletni dłużnicy. Na Włókienniczej to prawie połowa.
Ogrodowski:
– Ile my bojów stoczyliśmy z mieszkaniówką na temat tego, kto może wrócić do tych odnowionych kamienic.
Hanna Gill-Piątek:
– Niby były jakieś konsultacje, komisje, a i tak wszystkie decyzje podejmował komitet sterujący. Czyli prawa ręka pani prezydent do spółki z architektem miejskim i dyrektorem od inwestycji. Ludzie od remontów, nie znają miasta. Przykład: rozmawiamy o pasażu Schillera. Tłumaczę, że tego a tego nie można zrobić, bo przecież tam jest murek. Murek przy Orlenie, kultowe miejsce, każdy łodzianin pił tam raz w życiu wino. Ci goście nie mieli pojęcia, o czym mówię.
Komitet decyduje na przykład o przyszłości robotniczych kamienic przy Ogrodowej, naprzeciwko Manufaktury.
Hanna Gill-Piątek:
– Staraliśmy się zachęcić mieszkańców famuł, żeby przyszli na konsultacje. Byli bardzo zainteresowani. Jak dostali już nowe mieszkania, to jedna urzędnicza decyzja przesądziła o tym, że na Ogrodową nie wrócą. Robotnicze kwatery zamienią się w hostel i biura.
Jarosław Ogrodowski:
– Jak tylko miasto dostało pieniądze z Unii, straciło nami zainteresowanie.
Hanna Gill-Piątek dotrzymała słowa. Zwolniła się, kiedy miasto eksmitowało mieszkańców z kamienicy przy ulicy Składowej.
– Starsza kobieta, niepełnosprawna intelektualnie. Komornik w asyście policji przyszedł, przeczytał jej prawa, zapytał, czy ma gdzie pójść, wystawił ją na klatkę. Sąsiedzi polecieli do prasy i oprotestowali decyzję. A ja poczułam, że to nie ma sensu.
Urzędnicy tłumaczą:
– Społecznicy nie rozumieją urzędu. Zamiast pracować, uprawiali politykę, bo planują start w wyborach (Gill-Piątek parę lat później zostanie posłanką lewicy). Chcieli awansować, nie wiadomo ile zarabiać, a nawet nie mieli studiów wyższych.
Ten ostatni argument Ogrodowskiego śmieszy, bo najbliższym współpracownikom pani prezydent brak studiów w awansie nie przeszkadzał.
Hanna Gill-Piątek inaczej tłumaczy swoje odejście:
– To nie jest rewitalizacja. To jest pomieszanie skansenu z Disneylandem. Zostaje ładna skorupa, scena do festiwalu światła.
***
Pod dziesiątką mieszkała Jadwiga.
Na Włókienniczej była ciałem obcym. Dziesięć lat to na tej ulicy nie jest długo. Drzwi jej podpalili, klamkę ukradli, wyskoczyli do niej z łapami, prawie pobili. Na podwórku picie, wycie, awantury. Po wódkę nie musieli latać, melinę mieli na klatce. Prąd płaciły może ze dwie rodziny. Jak przyjeżdżali z elektrowni, to cała klatka schodziła patrzeć: kogo tam dzisiaj wytną? Nie minął tydzień i znów wszyscy mieli prąd podłączony na lewo.
Jak wejdziesz między wrony, musisz krakać jak one. Jadwiga, zwykle spokojna bibliotekarka, poprosiła kogo trzeba, żeby porozmawiał z sąsiadami. Kogo? Dość powiedzieć, że ma trzy córki i trzech zięciów, którzy też się wychowywali w okolicy. Zięć przytakuje:
– Jak była stara gwardia, to wychodził jeden, drugi, dali sobie po mordzie i koniec. A teraz dziesięciu na jednego napada.
W nowym mieszkaniu Jadwiga ma łazienkę i centralne. I ogrodzone podwórko. Za żadne skarby by nie wróciła.
***
Na Włókienniczej do remontu przeznaczono trzynaście kamienic. Wszystkie dostaną centralne ogrzewanie, kanalizację i wodę. Ulica zamieni się w woonerf – pasażo-jezdnię o spowolnionym ruchu pojazdów, wybrukowaną kolorową kostką, która ułoży się w artystyczną kompozycję. Do tego mnóstwo zieleni, plac zabaw, stojaki rowerowe i fontanna.
Tylko mieszkańcy nie wrócą. Prawie nikt nie zamieszka z powrotem w swojej okolicy. Przynajmniej nikt z obszaru pierwszego, czyli z Włókienniczej i przyległości. Na innych obszarach ma być lepiej.
Ci, którzy przez lata płacili czynsz, mieli drogę otwartą, ale wrócić nie chcieli. Dostali świeżo wyremontowane mieszkania komunalne. Pierwszy raz mają centralne i bieżącą wodę. Nie chcą się przeprowadzać drugi raz w ciągu paru lat. Marcin Obijalski, przez lata dyrektor biura rewitalizacji, mówi, że trudno się lokatorom dziwić. Przecież siłą ich nie zmuszą do powrotu.
A ci, którzy nie płacili, nie wrócą wcale. Dlaczego? Katarzyna Dyzio z magistratu wyjaśnia:
– Zgodnie z ustawą o rewitalizacji mieszkańcy wracają do swoich mieszkań na podstawie „istniejącego stosunku prawnego". A długotrwali dłużnicy albo osoby, które zajęły mieszkanie na dziko, nie mają żadnego „stosunku prawnego" do lokalu.
– Hola, hola – wołają społecznicy. – To nie takie proste.
– Dla części prawników dłużnicy bez umowy są jednak lokatorami. Wystarczy, że zamieszkują dany obszar. Urząd Miasta interpretuje przepisy inaczej – mówi Hanna Gill-Piątek.
Ale nawet jeśli przyjąć argumentację urzędników, nadal nie wiadomo, dlaczego starzy mieszkańcy nie mogą na Włókienniczą wrócić. Przecież część wyremontowanych mieszkań miasto mogłoby przeznaczyć na lokale do najmu socjalnego.
Jaka jest różnica? Osoba z niskimi dochodami ma prawo do komunalnego mieszkania od miasta. Ale jeśli długo nie płaci czynszu, miasto może ją tego mieszkania pozbawić. Przed eksmisją na bruk chroni prawo. Sąd może przyznać dłużnikom lokal do najmu socjalnego, o mniejszym metrażu i czynszu, i zwykle też o obniżonym standardzie. Takie lokale z automatu należą się matkom z dziećmi, emerytom, osobom z niepełnosprawnościami czy bezrobotnym. Wszyscy dłużnicy z Włókienki dostali mieszkania socjalne, tyle tylko, że rozrzucone po całym mieście. Czemu nie można było ich ulokować w strefie rewitalizacji? Urzędnicy mówią:
– Włożyliśmy masę pieniędzy w remont, teraz są to lepsze mieszkania, z normalnym czynszem, a więc dłużników i tak nie stać na nie.
– To wymówka. Magistrat mógłby stosować choćby czynsz kroczący, czyli stopniowe podnoszenie opłaty przez lata. Dotujemy komunikację; nie rozumiem, dlaczego nie możemy dokładać do mieszkalnictwa? – zastanawia się Jarosław Ogrodowski.
Dlaczego? Odpowiedzi poszukajmy między wierszami.
Już w 2012 roku w polityce mieszkaniowej Łodzi zapisano, by lokale socjalne zostały umieszczone poza centrum miasta.
Hanna Zdanowska wyjaśnia, że na Włókienniczej będą mieszkania dla najbardziej potrzebujących. Urzędnikom zależy, żeby ludzie o różnej zasobności portfela mieszkali razem w centrum. Ale poprzedni lokatorzy nie mają na Włókienniczej miejsca. Nie można pozwolić, by do odnowionych mieszkań wrócili ci, którzy nie będą płacić, powyrywają krany, wszystko poniszczą.
Jarosław Ogrodowski:
– Architekt miasta Marek Janiak wprost mówił, że chodzi o to, by do centrum przeprowadzili się „luminarze i faceci z grubymi portfelami".
Katarzyna Dyzio:
– Nie mamy podstaw przyznawać mieszkania o podwyższonym standardzie osobie, która bezprawnie zajmowała lokal przez dziesięć lat i nigdy nie płaciła czynszu. Zadłużenie na Włókienniczej było ogromne. Tam była cała kultura niepłacenia. Nie umiałabym logicznie wytłumaczyć osobie, która całe życie płaci sumiennie czynsz, dlaczego notoryczny dłużnik wraca do odnowionego mieszkania. Dłużnicy, którzy mają wysoki standard życia i mimo to nie płacą, zabierają pieniądze z naszych podatków. Oszukują. Mnie to boli.
Sierpień 2019.
Wojciech Górecki pracuje w Ośrodku Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Jest reporterem, specjalizuje się w tematyce Kaukazu i Azji Centralnej. Współpracował m.in. z „Rzeczpospolitą". Bartosz Józefiak jest absolwentem Polskiej Szkoły Reportażu. Współpracuje z „Dużym Formatem" i „Tygodnikiem Powszechnym".
Fragment książki Wojciecha Góreckiego i Bartosza Józefiaka „Łódź. Miasto po przejściach", która ukaże się za kilka dni nakładem Wydawnictwa Czarne, Wołowiec 2020
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji