I wtedy nadchodzi tragiczny rok 1989.
Kiedy wydarzyła się masakra na placu Tiananmen, nie było mnie w Pekinie. Wyjechałem akurat na Uniwersytet w Auckland do Nowej Zelandii. Już w kwietniu 1989 r., kiedy ludzie zaczęli wychodzić na ulice, wiedziałem, że dzieje się coś ważnego w Chinach. Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. Śledziłem wszystko z uwagą, bo od dłuższego czasu panowała swoista odwilż i wśród moich znajomych dominowało przekonanie, że klimat dla zmian politycznych w kraju będzie się tylko ocieplał. Rozumieliśmy, że to, co się wydarzyło w poprzednich dekadach, było konsekwencją politycznego systemu, jaki panował w kraju, i nie powinno być do tego powrotu. Nie tylko młodzi intelektualiści, ale wielu zwykłych ludzi w kraju doszło do miejsca, w którym oczekiwali zmian, i zaczęli wychodzić na ulice. Kiedy rozpoczęła się masakra, wielu było zaskoczonych, ale ja nie byłem zdziwiony w ogóle. Napisałem nawet wiersz pt. „1989”, który kończyłem frazą „To był bez wątpienia idealnie zwyczajny rok”. Mój bliski znajomy spytał mnie: Jak to zwyczajny rok? Jak możesz tak myśleć? A dla mnie to była wręcz logiczna konsekwencja tego, co przez dekady działo się w Chinach. Wtedy właśnie, w październiku 1989 r., kiedy zaczęły się represje, wzmocniła się cenzura, podjąłem decyzję o pozostaniu za granicą.
Potem jednak zaczął pan znów jeździć do Chin.
Po 1989 r. moje książki zostały zakazane w kraju, a ja żyłem z wykładów i odczytów, uczestnicząc w programach i stypendiach na całym świecie. Jednak w 1993 r. mój paszport stracił ważność. Byłem wówczas w Nowej Zelandii i czekały na mnie zaproszenia do Berlina oraz USA, więc potrzebowałem dokumentów, aby bez przeszkód podróżować. Poszedłem więc do ambasady chińskiej w australijskiej Canberze i mówię: potrzebuję odnowić swój paszport. Pracownik ambasady poszedł gdzieś z moim dokumentem, po czym wrócił i mówi: „My bardzo dobrze pana znamy, panie Yang. Najpierw musi pan nam wytłumaczyć wiele rzeczy”. Odpowiedziałem im: „Czy to ja powinienem się wam tłumaczyć, czy może to wy powinniście się wytłumaczyć przede mną?!”. Z takim nastawieniem było wiadomo, że nie będzie łatwo. „Jak pan w ten sposób się zachowuje, to nie ma mowy o paszporcie”. Miałem wówczas stypendium w Auckland, a więc i prawo do tego, by starać się o pozwolenie na pracę oraz prawo stałego pobytu. Poszedłem więc do ambasady Nowej Zelandii i powiedziałem im, że potrzebuję jakichś dokumentów. A że w tamtym czasie nawiązałem kontakty międzynarodowe z różnymi środowiskami poetyckimi, m.in. z Allenem Ginsbergiem i innymi, którzy wsparli mnie publicznie, naciskając na władze Nowej Zelandii, by pomogły mnie i mojej żonie w tej trudnej sytuacji. W odpowiedzi władze nowozelandzkie podjęły szczęśliwą dla nas decyzję, abym wraz z żoną otrzymał obywatelstwo tego kraju. Zatem od 1993 r. nie byłem już uzależniony od chińskiej dyplomacji. Jednak pewnego razu w czasie podróży miałem przesiadkę w Hongkongu i Chiny były tak blisko, na wyciągnięcie ręki… Dlaczego by nie spróbować zdobyć chińskiej wizy turystycznej – myślę sobie. To były czasy przed internetem, wszystkie wnioski i podania wypełniało się na papierze. Poszedłem więc do biura podróży i mówię: jestem Nowozelandczykiem i chciałbym zwiedzić Chiny, potrzebuję wizy. Wypełniłem formularz, ale zamieniłem we wniosku jedną literę w swoim nazwisku, różnica była tak drobna w chińskim alfabecie, że była trudno dostrzegalna dla obcokrajowca. Dostałem wizę i pojechaliśmy w podróż.
Chińskie władze nie zorientowały się, z kim mają do czynienia?