Prusy Wschodnie nie różnią się zbytnio od krajów bałtyckich, lecz wyglądają schludniej i zamożniej. Obecnie – tak jak w minionych stuleciach – jest to odłączona od Niemiec prowincja. W historii niemieckiej pojawiła się dopiero w trzynastym wieku. W 1230 roku polski król zwrócił się do Zakonu Krzyżackiego z prośbą o wsparcie w rozprawieniu się z pogańskimi Prusami. Wspominałem już o stosowanych przez zakon metodach misyjnych, które okazały się skuteczne zarówno w Prusach Wschodnich, jak i krajach położonych dalej na północy. Krzyżacy jednak trzymali Prusy w silniejszym uścisku. Zbudowali dziesiątki zamków, wiele z nich najwyższej klasy. Gdybym miał szczegółowo opisać swoją podróż przez Prusy Wschodnie, poinstruowałbym drukarza, by miał przygotowane gotowe wiersze do załączania na końcu co drugiego akapitu. Informowałyby o tym, że w mieście takim a takim znajduje się zamek krzyżacki.
Wokół tych twierdz rozrosły się społeczności handlowe, które przyciągały wielu emigrantów z innych części Niemiec. Potęga Krzyżaków tak wzrosła, że jeden z późniejszych królów Polski uznał, iż nadszedł moment, kiedy trzeba ją ograniczyć. Spotkał się z nimi na pamiętnym polu – pod Grunwaldem w 1410 roku – i doszczętnie ich rozbił. Po tej bitwie zakon przekształcił się w świeckie księstwo, które połączyło się z dynastią brandenburską i ostatecznie Prusy Wschodnie stały się częścią większego królestwa Prus.
Krajobraz nie był może spektakularny, ale z pewnością odznaczał się urokiem. W tych stronach dominują żyzne pola – to ważny segment niemieckiego spichrza. Są tu setki jezior, zwłaszcza na południu. Mnóstwo lasów, jak we wszystkich bałtyckich krajach, a wcale niemałą cząstkę atrakcyjności Prus Wschodnich stanowią tutejsze domy – w niejednym z nich nie wymieniono choćby jednej cegły czy kamienia w ciągu pięciuset lat.
Pierwszego dnia pobytu w tej krainie jechałem przez uroczą sielską okolicę. Insterburg to główny ośrodek hodowli koni i bydła w Prusach Wschodnich i wszędzie wokoło rozciągały się urodzajne pola zbóż na przemian z pastwiskami, na których pasły się krzepkie klacze i ogiery. Pedałowałem przez tereny historyczne, ponieważ kilka mil na wschód leżało miasteczko Gumbinnen, gdzie na początku wojny po raz pierwszy starły się ze sobą rosyjskie i niemieckie wojska. Wynik bitwy był remisowy – ale jej bezpośrednie konsekwencje zapadły w pamięć, ponieważ niemiecki dowódca, generał Prittwitz, sądził, że przegrał, popadł w panikę, zatelefonował do sztabu głównego, że proponuje wycofać się za Wisłę, i został natychmiast zdymisjonowany – zastąpił go duet Ludendorff–Hindenburg, o którym świat miał jeszcze tyle usłyszeć. Niejeden raz w ciągu dnia zatrzymywałem się przy krzyżach otoczonych płotem. Widniały na nich proste inskrypcje typu: „Tu leży 175 dzielnych rosyjskich żołnierzy”. I to było wszystko.
Wjechałem na Warmię, region falistych wzgórz, który miejscami porywa niemal malarską urodą. Długie grzbiety zwykle porastają lasy, w dolinach zaś widać leniwe rzeki i senne jeziora. Każde miasteczko ma jakąś swoją atrakcję – jak się można spodziewać, pełno tam pamiątek po dniach chwały Zakonu Krzyżackiego. Najciekawszym miastem jest Olsztyn, a znajdujący się tam zamek należy do najwspanialszych w całych Prusach Wschodnich. Niegdyś mieszkał tu Kopernik jako administrator dóbr. Obecnie w Olsztynie działa muzeum, wzbogacone o wiele niezwykłych szkiców słynnego astronoma. To, że nie mogłem zrozumieć, czego dotyczyły, zwiększa najprawdopodobniej ich niezwykłość. Może częściej, niż było to konieczne, zaglądałem do mapy. Przyjmowano mnie wprawdzie nader przyjaźnie, ale w atmosferze wyczuwało się napięcie – ludzie mieli raczej bardzo mętne wyobrażenie o bieżących wydarzeniach, lecz instynktownie czuli, że dzieje się coś złego. W gazetach i radiu słyszeli tylko gwałtowne oskarżenia Czechów o nieopisane okrucieństwa, jakich mieli się dopuszczać w Kraju Sudeckim. Kiedy ośmielałem się łagodnie, lecz stanowczo dementować te rewelacje, dyskusje raptownie ustawały. Ci ludzie nie mieli żadnych podstaw do polemiki, brakowało im uzasadnionych poglądów – mieli tylko propagandę.