Uważa pan, że będzie wojna?

Do żadnej wojny nie musi dojść, jeśli tylko Czesi będą rozsądni. – To znaczy, jeśli dadzą Hitlerowi wszystko, czego zapragnie? – No cóż, a co by pan zrobił?

Publikacja: 09.08.2024 17:00

W obecnej sytuacji polskie stanowisko dowodzi zdrowego rozsądku – uznawał autor w 1938 roku, podróżu

W obecnej sytuacji polskie stanowisko dowodzi zdrowego rozsądku – uznawał autor w 1938 roku, podróżując rowerem przez Prusy i Warmię. – Gdybyśmy mieli ustąpić Niemcom w błahostkach, odczytają to jako przejaw słabości i natychmiast zażądają o wiele więcej – przytacza Bernard Newman polską argumentację. – Faktycznie jest tu coś na rzeczy – podsumowuje autor od siebie. Na zdjęciu: Mauzoleum Hindenburga (znajdowało się między Olsztynkiem i Sudwą), czyli osiem potężnych ceglanych wież połączonych arkadami, pod którymi umieszczono pomniki pułków, które brały udział w wygranej przez Niemcy bitwie pod Tannenbergiem z Rosją w 1914 roku (tzw. II bitwa pod Grunwaldem)

Foto: Ullstein Bild via Getty Images

Prusy Wschodnie nie różnią się zbytnio od krajów bałtyckich, lecz wyglądają schludniej i zamożniej. Obecnie – tak jak w minionych stuleciach – jest to odłączona od Niemiec prowincja. W historii niemieckiej pojawiła się dopiero w trzynastym wieku. W 1230 roku polski król zwrócił się do Zakonu Krzyżackiego z prośbą o wsparcie w rozprawieniu się z pogańskimi Prusami. Wspominałem już o stosowanych przez zakon metodach misyjnych, które okazały się skuteczne zarówno w Prusach Wschodnich, jak i krajach położonych dalej na północy. Krzyżacy jednak trzymali Prusy w silniejszym uścisku. Zbudowali dziesiątki zamków, wiele z nich najwyższej klasy. Gdybym miał szczegółowo opisać swoją podróż przez Prusy Wschodnie, poinstruowałbym drukarza, by miał przygotowane gotowe wiersze do załączania na końcu co drugiego akapitu. Informowałyby o tym, że w mieście takim a takim znajduje się zamek krzyżacki.

Wokół tych twierdz rozrosły się społeczności handlowe, które przyciągały wielu emigrantów z innych części Niemiec. Potęga Krzyżaków tak wzrosła, że jeden z późniejszych królów Polski uznał, iż nadszedł moment, kiedy trzeba ją ograniczyć. Spotkał się z nimi na pamiętnym polu – pod Grunwaldem w 1410 roku – i doszczętnie ich rozbił. Po tej bitwie zakon przekształcił się w świeckie księstwo, które połączyło się z dynastią brandenburską i ostatecznie Prusy Wschodnie stały się częścią większego królestwa Prus.

Krajobraz nie był może spektakularny, ale z pewnością odznaczał się urokiem. W tych stronach dominują żyzne pola – to ważny segment niemieckiego spichrza. Są tu setki jezior, zwłaszcza na południu. Mnóstwo lasów, jak we wszystkich bałtyckich krajach, a wcale niemałą cząstkę atrakcyjności Prus Wschodnich stanowią tutejsze domy – w niejednym z nich nie wymieniono choćby jednej cegły czy kamienia w ciągu pięciuset lat.

Pierwszego dnia pobytu w tej krainie jechałem przez uroczą sielską okolicę. Insterburg to główny ośrodek hodowli koni i bydła w Prusach Wschodnich i wszędzie wokoło rozciągały się urodzajne pola zbóż na przemian z pastwiskami, na których pasły się krzepkie klacze i ogiery. Pedałowałem przez tereny historyczne, ponieważ kilka mil na wschód leżało miasteczko Gumbinnen, gdzie na początku wojny po raz pierwszy starły się ze sobą rosyjskie i niemieckie wojska. Wynik bitwy był remisowy – ale jej bezpośrednie konsekwencje zapadły w pamięć, ponieważ niemiecki dowódca, generał Prittwitz, sądził, że przegrał, popadł w panikę, zatelefonował do sztabu głównego, że proponuje wycofać się za Wisłę, i został natychmiast zdymisjonowany – zastąpił go duet Ludendorff–Hindenburg, o którym świat miał jeszcze tyle usłyszeć. Niejeden raz w ciągu dnia zatrzymywałem się przy krzyżach otoczonych płotem. Widniały na nich proste inskrypcje typu: „Tu leży 175 dzielnych rosyjskich żołnierzy”. I to było wszystko.

Wjechałem na Warmię, region falistych wzgórz, który miejscami porywa niemal malarską urodą. Długie grzbiety zwykle porastają lasy, w dolinach zaś widać leniwe rzeki i senne jeziora. Każde miasteczko ma jakąś swoją atrakcję – jak się można spodziewać, pełno tam pamiątek po dniach chwały Zakonu Krzyżackiego. Najciekawszym miastem jest Olsztyn, a znajdujący się tam zamek należy do najwspanialszych w całych Prusach Wschodnich. Niegdyś mieszkał tu Kopernik jako administrator dóbr. Obecnie w Olsztynie działa muzeum, wzbogacone o wiele niezwykłych szkiców słynnego astronoma. To, że nie mogłem zrozumieć, czego dotyczyły, zwiększa najprawdopodobniej ich niezwykłość. Może częściej, niż było to konieczne, zaglądałem do mapy. Przyjmowano mnie wprawdzie nader przyjaźnie, ale w atmosferze wyczuwało się napięcie – ludzie mieli raczej bardzo mętne wyobrażenie o bieżących wydarzeniach, lecz instynktownie czuli, że dzieje się coś złego. W gazetach i radiu słyszeli tylko gwałtowne oskarżenia Czechów o nieopisane okrucieństwa, jakich mieli się dopuszczać w Kraju Sudeckim. Kiedy ośmielałem się łagodnie, lecz stanowczo dementować te rewelacje, dyskusje raptownie ustawały. Ci ludzie nie mieli żadnych podstaw do polemiki, brakowało im uzasadnionych poglądów – mieli tylko propagandę.

W Olsztynie znalazłem się ledwie parę mil od Polski. Zakładałem więc, że w razie kłopotów uda mi się chyba prześliznąć przez granicę. Wątpię, czy kiedykolwiek pilniej śledziłem opisywane w gazetach wydarzenia w Europie niż wówczas, w sierpniu 1938 roku!

Czytaj więcej

Bazylika ważna jak Magdalenka

Bitwa, której nie powinno być

Jadąc na południe do Hohenstein, podążałem trasą, którą przejechałem już lata temu. Ale szaleństwem byłoby znaleźć się tak blisko Tannenbergu i nie zobaczyć go ponownie. Jeśli chodzi o upamiętnienie starszej bitwy, to niewiele tam do oglądania, lecz w 1914 roku na polach pod Tannenbergiem stoczono kolejny bój, kiedy to najeźdźcze wojska rosyjskie pod dowództwem Samsonowa zostały pokonane i niemal unicestwione przez Niemców. Zasługi przypisano nowemu tandemowi Hindenburg–Ludendorff, lecz w istocie, o czym dzisiaj wiemy, powinny one przypaść młodemu pułkownikowi nazwiskiem Hoffmann, który podjął wszystkie niezbędne decyzje, zanim jeszcze powołano Ludendorffa. Hoffmann oparł swoje śmiałe posunięcia na czynniku psychologicznym, który nie miałby znaczenia w wypadku dziewięciu na dziesięciu dowódców wojskowych. Gdyby Rennenkampf – drugi z rosyjskich generałów, którego zatrzymano pod Gumbinnen – ruszył na odsiecz Samsonowowi, obaj byliby uratowani. Hoffmann jednak zdawał sobie sprawę, że Rennenkampf nie pospieszy na pomoc swojemu koledze. Podczas wojny rosyjsko-japońskiej niemiecki oficer był attaché wojskowym w rosyjskiej armii i wiedział, że obaj generałowie pozostają w złych stosunkach – w rzeczywistości widział ich, jak się policzkowali na stacji kolejowej w Mukdenie.

Bitwa pod Tannenbergiem nigdy nie powinna była zostać stoczona bądź też gdyby do tego doszło, nigdy nie powinna była się skończyć w znany sposób. Wojna światowa oznaczała tragedię dla Rosji – miliony odważnych mężczyzn z rozpaczliwie lichym sprzętem, generalicja będąca mieszaniną świetnych dowódców i politycznych mianowańców lub carskich faworytów, do tego paru żarliwie proniemieckich – jak już pisałem, cudem jest nie to, że Rosja przegrała wojnę, lecz że przez trzy lata stawiała opór Niemcom. Niestety, dokonało się to kolosalnym kosztem, a ciała blisko dziesięciu milionów rosyjskich żołnierzy świadczą o niewiarygodnej nieudolności epoki caratu.

Bój pod Tannenbergiem upamiętnia dziś jeden z najszacowniejszych pomników wojny w Europie. Nie znajduje się on w pobliżu samej wsi, lecz tuż za Hohenstein. Na skraju grzbietu wznoszącego się nad polem bitwy stoi osiem potężnych ceglanych wież połączonych arkadami, pod którymi umieszczono pomniki pułków, które brały udział w bitwie. Interesujące, jak wiele z nich składało się z mieszkańców tych okolic.

Problem pokoju nas nie dotyczy

Przed pomnikiem stali pielgrzymi – przyszli oni, by złożyć hołd nie tylko poległym tutaj żołnierzom, ale i Hindenburgowi, którego ciało spoczywa w jednej z wielkich wież. Gdy już zwiedziliśmy miejsce pamięci, rozmawiałem przez dłuższy czas z jedną z grup przybyszów. Tworzyli ją nauczyciele z jakiegoś rejonu centralnych Niemiec. Dręczył ich poważny niepokój – byli nazistami, ale bieżące wypadki bardzo ich martwiły. Koniecznie też chcieli wiedzieć, co zrobi Anglia, jeśli zaczną się problemy z Czechosłowacją.

– Z pewnością Anglia nie podważy prawa do samostanowienia – utrzymywali.

– Nie – zgodziłem się. – Wręcz przeciwnie, podnieśliśmy krzyk w tej sprawie już długo przed tym, gdy ktokolwiek w Niemczech go usłyszał. Gdyby to była tylko kwestia dołączenia sudeckich Niemców do Rzeszy, to łatwo by ją było rozwiązać. Ale czy tak jest? I jeśli tak jest, to co z metodami?

– Oczywiście, że tak jest – obstawali przy swoim. – Nie chcemy włączać Czechów do Niemiec. Nasz Führer powiedział to już mnóstwo razy.

– Tak, ale nie możecie oczekiwać, że Czesi w to uwierzą – odparłem. – Wasz Führer powiedział już mnóstwo różnych rzeczy. Nie wątpię, że był szczery w chwili, kiedy je mówił, ale musicie przyznać, że nie zawsze sprawy kończyły się tak, jak zapowiadał. Obiecał Czechom ledwie parę miesięcy temu, że uszanuje ich niepodległość – nie miał pod ich adresem żadnych roszczeń. Zresztą niemal tak samo jak przyczyna martwi mnie obrany sposób postępowania. Szczerze wam mówię, że widzę ogromne niebezpieczeństwo w nowych metodach dyplomatycznych. Zamiast oficjalnego poruszenia tej kwestii z Czechosłowacją bądź odwołania się do arbitrażu czy innej rozsądnej procedury widzimy, jak wzbudza się nienawiść do siebie całych narodów i wysuwa żądania, których nie da się spełnić. Nie potrafię zrozumieć, jak może to spowodować coś innego poza kłopotami.

– Przewiduje pan wojnę? – zapytali niespokojnie.

– Nie widzę innej drogi. Jeśli dokona się napaść na Czechosłowację, Francja i Rosja muszą przyjść jej z pomocą.

– Ale nie Anglia – stwierdzili z nadzieją.

– Nie możecie być tego pewni ani na sekundę – zwróciłem im uwagę. – Nasz sojusz z Francją jest o niebo solidniejszy niż wiele innych spisanych na papierze. Jest absolutnie pewne, że nigdy nie będziemy stać z założonymi rękami i patrzeć, jak Francja upada. To jedna z zasad naszej polityki wspieranej przez wszystkie partie polityczne, więc dość oczywiste się wydaje, że przystąpimy do wojny na wczesnym etapie i nie opuścimy Francji, by się samotnie wykrwawiła.

– Ale co problem z Czechami ma z wami wspólnego? – dociekali.

– Nic. Za to problem pokoju w Europie już nas dotyczy.

– Ale dlaczego wojna w ogóle miałaby być konieczna?

– Właśnie tego chcę się dowiedzieć – obstawałem przy swoim.

– Do żadnej wojny nie musi dojść, jeśli tylko Czesi będą rozsądni.

– To znaczy, jeśli dadzą Hitlerowi wszystko, czego zapragnie?

– No cóż, a co by pan zrobił?

– Gdybym był Czechem, tobym tego nie zrobił. Nie wykonałbym żadnego ruchu, póki nie miałbym międzynarodowego wsparcia i udzielonych gwarancji co do przyszłego bezpieczeństwa państwa. Jeśli Czechosłowacja ma utracić mocne granice, to ma prawo przynajmniej do czegoś w zamian.

– Ale po co wam wojna z Niemcami? – wrócili do początkowego pytania. – Nikt w Niemczech nie chce wojny z Anglią.

– Na tym właśnie polega tragedia – odparłem. – Nigdy jeszcze nie spotkałem nikogo, kto chciałby wojny.

– Nie mogę pojąć, dlaczego Anglicy tak nas nienawidzą – oświadczył jeden z nauczycieli.

– Ależ myli się pan całkowicie – zaprotestowałem. – Anglicy nie nienawidzą Niemców. Nie będę udawał, że wasz obecny reżim cieszy się w Anglii popularnością, ale wobec ludzi żywimy jak najcieplejsze uczucia. Angielskie stanowisko jest jasne: chcemy pokoju. Niczego nie zyskamy, idąc na wojnę, dlatego krzywo patrzymy na każdego, kto zakłóca pokój.

– Nawet jeśli racja jest po naszej stronie?

– Uważamy, że nie ma takiej krzywdy, która usprawiedliwia wojnę. Ona zresztą nigdy nie rozwiąże pierwotnego problemu. Nie zaprzeczamy, że pod pewnymi względami traktowanie Niemiec po zakończeniu wojny nie wyglądało tak, jak powinno.

– No ja myślę! Było niemal barbarzyńskie.

– Posuwa się pan o wiele za daleko. Czy mogę prosić w takim razie, by zastanowił się pan, jaki byłby status Francji, gdyby Niemcy wygrały wojnę? Czy traktowalibyście ją łagodniej niż ona was?

– Francja zawsze była naszym wrogiem.

– Unika pan odpowiedzi. Może doznaliście krzywd, ale wiele z nich jest znacznie przesadzonych. Nie chcę tu urazić pańskiej dumy, ale przecież wdaliście się w wojnę i przegraliście tę walkę. W dzisiejszych czasach wygranie wojny jest nieopłacalne, ale przegrana to zupełna beznadzieja. Proponuję, byście zastanowili się nad jedną rzeczą, zanim lekkomyślnie pogrążycie się w kolejnej wojnie. Nawet jeśli ją wygracie, nie zyskacie niczego, a jeśli znowu przegracie, co nieuchronnie was czeka, bo nawet Niemcy nie są w stanie walczyć z całym światem, to może pan sobie wyobrazić, jaki los was czeka.

– Nie lubi pan Niemiec – wtrącił się nauczyciel, który do tej pory milczał.

– Wręcz przeciwnie, lubię Niemcy jak każdy kraj w Europie. Co roku bywam w Niemczech.

– Ale nie dołączył pan, kiedy salutowaliśmy przed pomnikiem wojny.

– Wybaczy pan – powiedziałem – ale salutowałem, jak kazał mi mój obyczaj. Oddaję hołd waszym zmarłym niemal w tej samej mierze, co wy. Nie zamierzam oddawać im honorów politycznych, okazałem im szacunek po wojskowemu.

– W Niemczech nie ma salutu politycznego. Jest tylko jeden niemiecki salut.

– Nic podobnego. Gdyby brzmiał on „Niech żyją Niemcy!”, chętnie bym się dołączył.

– A czy nie należy do dobrych manier używać pozdrowienia stosowanego w kraju, którego jest pan gościem?

– Powtórzę: to jest salut polityczny, nie narodowy. Jeśli przyjedzie pan do Anglii, nie będziemy pana prosić, by wołał „Niech żyje Chamberlain!”. Czemuż Anglicy mieliby wołać „Niech żyje Hitler!”, kiedy w istocie go nie lubią? Analogicznie z radością stanę na baczność lub będę salutował angielskim zwyczajem, gdy zagrają „Deutschland über alles”, niemiecki hymn narodowy, ale nie widzę najmniejszego powodu, dlaczego miałbym przypisywać jakieś znaczenie „Horst-Wessel-Lied”, zwykłej przyśpiewce.

– Ale uważa pan, że będzie wojna? – dopytywała się jedna z nauczycielek, słusznie uznawszy, że szczegóły oddawania honorów są nieistotne wobec głównego problemu.

– Wszystko w waszych rękach – podkreśliłem. – Można być pewnym, że Czesi nie wywołają wojny. Jeśli Hitler powie, że ma być wojna, no cóż… Jeśli tego nie zrobi, będzie pokój. Nie ma sensu mnie pytać, czy będzie wojna. Zapytajcie swojego własnego przywódcę.

Niedługo później się z nimi pożegnałem, zatroskany i pełen obaw o ich najbliższą przyszłość. Z mojej strony cieszyłem się ze spotkań z ludźmi w Prusach Wschodnich. To prowincja, która – jak się uważa – mieści w sobie połowę cnót wojskowych Niemiec. To tradycyjne gniazdo junkrów, najbardziej bodaj zmilitaryzowanej kasty w Europie. A jednak w każdym mieście i każdej wsi wyczuwałem coś więcej niż obawę – panował prawdziwy strach przed wojną. Z całą pewnością nie dało się usłyszeć popularnego żądania siłowego rozprawienia się z Czechosłowacją – wszelkie tendencje biegły w dokładnie przeciwną stronę.

Czytaj więcej

20 lat bez niej/bez niego

Drobne źródło irytacji

Drogi były dobre, a zbocza łagodne, gdy z wolna toczyliśmy się na zachód. Nierzadko przejeżdżaliśmy przez piękne lasy – gdyż byliśmy teraz w Prusach Zachodnich, które są silniej zalesione niż bardziej otwarte przestrzenie na wschodzie. W Marienwerder zatrzymaliśmy się ponownie, by zbadać kolejny zamek krzyżacki, imponującą budowlę, która dominowała nad miastem. Tak jak inne twierdze, zbudowano ją z czerwonej cegły, ale jest ona tak czysta i fenomenalnie zachowana, że nie chce się wierzyć, iż liczy sobie ponad siedemset lat. W tym samym kompleksie znajduje się katedra, ponieważ Krzyżacy, sądząc po ich wyglądzie przy wszelkich okazjach, nigdy nie pozwalali zapomnieć światu, że są zakonem religijnym.

Nastrój się zmienił, gdy zjechałem w szeroką dolinę Wisły. Tu rzeczywiście Niemcy mogą mówić o jednej z pomniejszych niedoli, o których wspominałem. Zwykle kiedy granicę wyznacza rzeka, z jej wód korzystają oba sąsiadujące ze sobą państwa, ale z jakiegoś powodu tam, gdzie Wisła oddziela Polskę od Niemiec, polska granica przebiega po niemieckiej stronie rzeki – kilka niemieckich wsi faktycznie włączono do Polski. Tylko w jednym miejscu – w Kurzebrack – niemiecka granica faktycznie prowadzi nad rzeką i Niemcy mają do niej wolny dostęp. Nie zwlekali, jak się można było spodziewać, z demonstrowaniem swych krzywd. Do Kurzebrack przyjeżdżają zorganizowane grupy, prowadzi się je na wysoki brzeg rzeki, gdzie oficjalnie zatrudniony przewodnik tłumaczy im niesprawiedliwość obecnego rozwiązania.

Polacy zażądali pasa ziemi po niemieckiej stronie rzeki dla celów strategicznych, jako przyczółka chroniącego most na Wiśle. Później zaś przenieśli go do Torunia, gdyż w pierwotnym miejscu, jak słusznie podnosili, był zbędny z uwagi na znikomy handel między Polską a Prusami Wschodnimi. Przyczółek wszakże pozostał – drobne źródło irytacji, które można by usunąć, nie drażniąc nikogo. W obecnej sytuacji polskie stanowisko dowodzi jednak zdrowego rozsądku. Szczerze przyznawano, że pospiesznie kreślone granice wywołały mnóstwo pretensji pomniejszego kalibru, z którymi można by się dziś uporać w ten czy inny sposób. Ale – dowodzili Polacy – sami wiecie, jacy są Niemcy, nigdy nie umieją dorzecznie się zachować. Gdybyśmy mieli ustąpić im w błahostkach, odczytają to jako przejaw słabości i natychmiast zażądają o wiele więcej. Faktycznie jest tu coś na rzeczy. Rezygnacja z czegoś nie jest oznaką słabości, ale szaleństwem jest czynić ustępstwa, póki obie strony nie żywią do siebie zaufania. A najbardziej nawet optymistyczni z europejskich komentatorów nie posuną się do twierdzenia, że odkąd pojawił się Hitler, taki właśnie klimat zapanował.

Fragment książki Bernarda Newmana „Rowerem wokół Bałtyku 1938”, przeł. Ewa Kochanowska, która ukazuje się właśnie nakładem wydawnictwa Znak.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Bernard Newman był brytyjskim pisarzem, podróżnikiem i prawdopodobnie szpiegiem. Wydał ponad 140 książek, z czego 20 to relacje z rozmaitych podróży rowerem. Kilka razy wybrał się nim do Polski – przed wojną i po wojnie.

Prusy Wschodnie nie różnią się zbytnio od krajów bałtyckich, lecz wyglądają schludniej i zamożniej. Obecnie – tak jak w minionych stuleciach – jest to odłączona od Niemiec prowincja. W historii niemieckiej pojawiła się dopiero w trzynastym wieku. W 1230 roku polski król zwrócił się do Zakonu Krzyżackiego z prośbą o wsparcie w rozprawieniu się z pogańskimi Prusami. Wspominałem już o stosowanych przez zakon metodach misyjnych, które okazały się skuteczne zarówno w Prusach Wschodnich, jak i krajach położonych dalej na północy. Krzyżacy jednak trzymali Prusy w silniejszym uścisku. Zbudowali dziesiątki zamków, wiele z nich najwyższej klasy. Gdybym miał szczegółowo opisać swoją podróż przez Prusy Wschodnie, poinstruowałbym drukarza, by miał przygotowane gotowe wiersze do załączania na końcu co drugiego akapitu. Informowałyby o tym, że w mieście takim a takim znajduje się zamek krzyżacki.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS