20 lat bez niej/bez niego

Dwie osobiste książki o utracie bliskich – „Zły syn” Jarka Skurzyńskiego i „West Farragut Avenue” Agnieszki Jelonek. Historie o tych, którzy odeszli, ale jeszcze bardziej o tych, którzy zostali i żyją z dziurą w sercu. Czy żałoba może być ciekawa?

Publikacja: 09.08.2024 17:00

20 lat bez niej/bez niego

Foto: AdobeStock

Temat nienowy, a mówiąc górnolotnie: sól literatury, dawnych mitów, pieśni, trenów i hymnów. Także we współczesnej twórczości. Z ostatnich sezonów można sypać garściami tytuły i nazwiska tych, którzy stawiali nagrobki, burzyli je albo dokonywali literackich ekshumacji z nastawieniem psychoanalitycznym. „Bezmatek” Miry Marcinów, wiersze Damiana Piwowarczyka z tomu „Rezyliencje”, twórczość Waldemara Bawołka, „Hanka” Macieja Jakubowiaka, „Misterium” Marcina Czarnika czy „Grochów” Andrzeja Stasiuka sprzed kilkunastu lat. Zagraniczne już sobie darujmy, zbyt wiele by wymieniać. Teraz dostajemy dwie kolejne, zarazem wyjątkowe.

Czytaj więcej

Strumień przepalonych pieniędzy

Na wschód od Edenu. O czym jest „West Farragut Avenue” Agnieszki Jelonek?

Agnieszka Jelonek w „West Farragut Avenue” (wyd. Cyranka) już od progu, w opisie książki od wydawcy, deklaruje autobiografizm i podobnie mówi o tym w wywiadach. Podbijają to także wtrącenia samej narratorki piszącej w pierwszej osobie, kobiety w podobnym wieku i o zbliżonym statusie zawodowym do autorki (scenarzystka, pisarka), która zastanawia się, jak ma pisać to, co chce napisać („– To kiedy się dzieje ta książka? – pyta Sasha. – Na przykład teraz – mówię od razu”). Trzeba zarazem pamiętać, że powieść osobista nie od razu musi być autobiograficzna. A jeśli już jest autobiograficzna, to w pierwszym rzędzie i tak zawsze będzie powieścią. Głos narracyjny jest konceptem, kreacją, stworzonym instynktownie bądź precyzyjnie obmyślonym. Choć oczywiście często upraszczamy, scalając autora z narratorem, do czego zresztą prowokują nas sami twórcy, czerpiąc siłę z tego napięcia, nieoczywistości i zabawy kategorią „prawdy” i „faktów”.

U Jelonek narratorka wraca pamięcią, jak to będąc 20-latką, zakochała się w Drobnym. „Nie da się go opisać. Nie pomogą zdjęcia, opis, rysopis, akt urodzenia, świadectwo ukończenia. Nie pomogą audycja radiowa ani film dokumentalny, ani reportaż, ani nawet komiks. Piosenka na cześć również nie. Wszyscy, którzy nie zdążyli poznać Drobnego, mogą spokojnie żałować. Bo naprawdę to była petarda”. Jest połowa lat 90., ona dopiero zaczęła studia, on chyba też coś studiuje, ale tego polskiego tła najntisowego jest niewiele, bo zaraz obydwoje dostają wizy i wylatują do USA. Ona trafia na program w rodzaju Work & Travel, który pozwalał wówczas studentom z naszej części Europy zobaczyć kawałek Ameryki, a przy okazji natyrać się na różnego rodzaju obozach, koloniach czy w wesołych miasteczkach. Drobny dołącza do niej, łapiąc się różnych prac na czarno.

Połowa tej krótkiej książeczki – gatunkowo bardziej noweli, obszernego opowiadania niż powieści – to opis rajskich miesięcy spędzonych przez zakochaną parę w USA. Turnus dobiega końca i zostało jeszcze parę miesięcy, by zobaczyć coś więcej niż kolonijny kemping na przedmieściach. Ruszają więc we dwoje przez Amerykę, jak w filmie drogi. Dostajemy tym samym kawał prozy obyczajowej pod hasłem: jak Polacy patrzyli na amerykański Eden 30 lat temu. I w tych miejscach widać, że Agnieszka Jelonek to prozatorska fachura. „West Farragut Avenue” to jej czwarta książka, za dwie poprzednie otrzymała nominacje do Nagrody Literackiej Gdynia. Jej amerykańskie pasaże, opisy lepkiego powietrza Luizjany i wilgotnego lata w Nowym Jorku robią bardzo dobre wrażenie.

Niebiańskie dni muszą się jednak kiedyś skończyć. Wizy tracą termin ważności, życie w Polsce przyzywa coraz bardziej, no i najgorsze – uczucie też z dnia na dzień stygnie. Powrót z raju będzie bolesny, tym bardziej że Drobny zdecyduje się pojechać do USA raz jeszcze, ale już bez narratorki. Żywy do Polski już nie wróci, a dziewczynie przypadnie rola tej, która będzie musiała sprowadzić jego prochy do kraju.

Całość jest wzięta w metaliteracki nawias, bo po 20 latach, gdzieś w covidowym roku 2022, narratorka jedzie znów do Ameryki, by odzyskać strzępy wspomnień. Nurtuje ją, co tak naprawdę się wydarzyło 16 listopada 2000 r. przy tytułowej ulicy. Jednocześnie zastanawia się, czy wolno jej o tym napisać i w jaki sposób? To jej życie z duchem Drobnego trwa już ponad 20 lat i chyba o tym najbardziej jest ta książka – o próbie zapomnienia i jednoczesnym pragnieniu, by nie zapominać, bo przecież to jej młodość, do cholery!

Nienawidził pytania o imię ojca. „Zły syn” Jarka Skurzyńskiego jako literatura konfesyjna

Po krótki format sięgnął także Jarek Skurzyński, o kilka lat młodszy od Agnieszki Jelonek (rocznik 1980), z podobnym dorobkiem, choć jeszcze bez nominacji do tak prestiżowych nagród jak Literacka Gdynia. Jego „Zły syn” (wyd. Art Rage) to pisana w pierwszej osobie historia dojrzewania samotnego chłopaka. Nie poznał swojego ojca, aczkolwiek wie, kto to jest, co stanowi źródło jego nieustannych cierpień. Żyje gdzieś na przedmieściach większego miasta, przyklejony do matki, a z czasem także orientuje się, że jest homoseksualny („Nie było się wtedy w Polsce gejem. Nie znałem tego słowa”).

To wszystko są istotne wątki tej prozy, choć najważniejszym zdaje się być śmierć matki, anonsowana już od pierwszych zdań: „Zmarła mi. Prawie dwadzieścia lat temu. Silna, uparta, zawzięta baba. Supergirl. Wyszła do sklepu. Po mleko i chleb. Zdążyła je kupić. Chleb wyturlał się z torby. Kiedy do niej przybiegłem, już nie reagowała. Nie mogłem się z nią pożegnać”.

Jarek Skurzyński, autor książki "Zły syn" (wyd. Art Rage)

Jarek Skurzyński, autor książki "Zły syn" (wyd. Art Rage)

archiwum prywatne

Jeszcze wcześniej, niejako w prologu, autor pisze: „Jarek, syn Krystyny”. Znów więc mamy wyraziście zarysowany autobiografizm oraz śmierć na dzień dobry. I to również nie taką świeżą, bo także sprzed 20 lat. Pod tym względem są to książki do siebie podobne – pisanie ma ewidentnie pomóc domknąć przeciągniętą żałobę. Zrozumieć nie fakty – bo te są raczej oczywiste – ale bardziej siebie. Przyjąć ból, a zarazem odpuścić i powiedzieć sobie: to nie twoja wina.

I tak jak u Agnieszki Jelonek tło stanowił amerykański sen z perspektywy młodego Polaka, tak u Skurzyńskiego mamy obrazki z dojrzewania młodego geja na polskiej prowincji lat 90. I choć autor dokłada wątki klasowe („Biedę uświadamiałem sobie stopniowo”), to nie daje im na tyle przestrzeni, by wpisać „Złego syna” w modny ostatnio nurt społecznych autobiografii. Widać, że opowiadane historie dotykają go przede wszystkim osobiście. Nawet jeśli niekiedy próbuje unieść głowę wyżej i pisać „my”, to szybko o tym zapomina i wraca do formuły „ja”, pisząc w tonie wspomnieniowym. Czytamy więc o wielopoziomowym wykluczeniu, o biedzie, budzącej się seksualności i kształtującej wrażliwości. Wreszcie o samotności i pustce po śmierci matki.

Czytaj więcej

Witajcie w AIDS-tisach

Dajcie to na szerszy kadr

Zmarłych przywołuje się w książkach z różnych powodów. Jedni, jak Maciej Jakubowiak, by rozprawić się z klasowością polskiego społeczeństwa. Pozostali chcą podzielić się prywatną żałobą, a jeszcze inni muszą po prostu wykrzyczeć ból, ich pisanie ma znamiona autoterapii. To oczywiście jest godne wsparcia, ale jest jeden problem: z emocjami nie sposób dyskutować. Nikt przecież nie chce wyjść na bezdusznego, a polemizowanie z czyimś bólem to proszenie się o kłopoty.

Książki te pisane są często w formule konfesyjnej. Całą rzeczywistość, jaka zostaje tam nakreślona, dostajemy przefiltrowaną przez figurę narratora-alter ego autora. Taka powieść jest zarazem pozbawiona epickiego wymiaru, licznych postaci, zmiennych perspektyw, wrażliwości. Jeśli porównać ją do obrazu, wyjdzie raczej portret aniżeli panorama. Albo go przyjmiemy w całości z empatią, albo odłożymy grzecznie, ale obojętnie, bez krytycznego komentarza, by nie przypięto nam łatki cynika.

Oczywiście, literatura ma różne cele, a pisarki i pisarze mogą przyjmować dowolne strategie narracyjne. Na końcu i tak rozliczą ich czytelnicy. Ale jeśli polska proza współczesna jest coraz silniej zagospodarowana przez tego typu osobiste narracje, to zaczyna się pojawiać tęsknota za powieścią klasyczną, która próbowałaby zmierzyć się nie tylko z osobistym dramatem, ale szerzej – z przeżyciami całego pokolenia. Za takimi, które próbują uchwycić ducha epoki. Ukazać cały peleton zdyszanych zawodników biegnących przez płotki, a nie tylko jednej postaci obsesyjnie trenującej crossfit. Może dlatego z coraz mniejszym zaangażowaniem czytam kolejną prozę – nazwijmy to – indywidualistycznego doświadczenia (nawet bardzo dobrze napisaną), a coraz częściej na usta się ciśnie: dajcie to na szerszy kadr.

„Zły syn”, Jarek Skurzyński, wyd. Art Rage

Temat nienowy, a mówiąc górnolotnie: sól literatury, dawnych mitów, pieśni, trenów i hymnów. Także we współczesnej twórczości. Z ostatnich sezonów można sypać garściami tytuły i nazwiska tych, którzy stawiali nagrobki, burzyli je albo dokonywali literackich ekshumacji z nastawieniem psychoanalitycznym. „Bezmatek” Miry Marcinów, wiersze Damiana Piwowarczyka z tomu „Rezyliencje”, twórczość Waldemara Bawołka, „Hanka” Macieja Jakubowiaka, „Misterium” Marcina Czarnika czy „Grochów” Andrzeja Stasiuka sprzed kilkunastu lat. Zagraniczne już sobie darujmy, zbyt wiele by wymieniać. Teraz dostajemy dwie kolejne, zarazem wyjątkowe.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi