Witajcie w AIDS-tisach

Był taki czas, że gdy ktoś mówił „wirus”, pierwszym, co przychodziło na myśl, wcale nie był covid. O epidemii HIV z różnych perspektyw przejmująco i wnikliwie opowiadają dwie książki.

Publikacja: 26.07.2024 17:00

W wielu miejscowościach, gdzie planowano otwarcie ośrodka Monaru dla osób uzależnionych i zakażonych

W wielu miejscowościach, gdzie planowano otwarcie ośrodka Monaru dla osób uzależnionych i zakażonych wirusem HIV, ludzie protestowali: dlaczego właśnie u nas? Na zdjęciu protest w podwarszawskich Laskach, 1992 rok

Foto: Jarosław Stachowicz/forum

Na wspomnienie imienia Désiré wszyscy w rodzinie zachowywali się tak samo. Ojciec i dziadek o nim nie mówili. Matka ucinała swoje wyjaśnienia zbyt wcześnie (…) A babcia omijała ten temat, uciekając się do żałosnych eufemizmów, opowiadając historie o trupach, które poszły do nieba, żeby z góry przyglądać się żywym. Każdy na swój sposób konfiskował prawdę. (…) Ta książka jest ostatnią próbą, by coś z tego ocalić”.

Oho, zatem kolejna socjoautobiografia, jakich wysypało się w ostatnim czasie wiele. Zwłaszcza we Francji, kolebce tego prozatorskiego gatunku (Annie Ernaux, Didier Eribon, Édouard Louis). Problem w tym, że trwa to już jakiś czas, i jak to bywa, coraz więcej w tym nurcie epigoństwa niż oryginalności. Kolejni autorzy i autorki próbują doprowadzić nas do łez historiami swoimi oraz swoich rodzin. Jak to było im ciężko, babcia nie umiała pisać, dziadek kuł konie, a oni proszę – książkę wydali. Opowieści niby o awansie społecznym, a coraz częściej podszyte narcyzmem. Jakby ich autorzy zapominali, że łzy wzruszenia to niekoniecznie przepis na dobrą literaturę. Znacznie łatwiej z tych łez upichcić – powtarzając za Milanem Kunderą – kicz.

Ale nie tym razem. „Uśpione” Anthony’ego Passerona, w przekładzie Jacka Giszczaka, to nie ten przypadek. Przeciwnie, to lektura poruszająca, zręcznie mieszająca fragmenty przejmujące i osobiste z szerszą opowieścią o walce z nieznanym wirusem i chorobą. Książka znakomita, od której nie sposób się oderwać i po której chce się czytać i oglądać o tamtej porażającej epoce tylko więcej.

Czytaj więcej

„Brygada”: Bagietki i bagiety

Pierworodny wyjeżdża do Amsterdamu

Passeron, rocznik 1983, wychował się w niewielkiej miejscowości na Lazurowym Wybrzeżu w pobliżu Nicei, we francusko-włoskiej rodzinie. Dziadkowie prowadzili rzeźnię i lokalny sklep mięsny. Ojciec miał starszego brata imieniem Désiré, który jako najbardziej wykształcony był dumą rodziny, wieszczono mu pieniądze i prestiż w zawodzie notariusza. Nie wiedzieć czemu, coś się jednak popsuło. Désiré chyba widział swoje życie inaczej, bo pewnego dnia 20-latek zabrał pieniądze ze sklepowej kasy, wsiadł w pociąg i pojechał do Amsterdamu. A potem już poszło: narkotyki – wpierw miękkie, potem twarde – powrót do Francji z młodszą od siebie dziewczyną, kolejne przekraczane granice (także rodzinnego wstydu), odwyki, terapie, próby podjęcia na nowo pracy, ucieczki, powroty, wreszcie choroba, jeżdżenie po lekarzach i śmierć.

To jednak nie wszystko, co ma nam do zaoferowania francuski autor. Po pierwsze, każdy rozdział opisujący życie Passeronów, stopniowo dewastowane przez uzależnienie i chorobę pierworodnego syna, pisarz przeplata z reportażem historycznym o wirusie HIV i chorobie AIDS. Jak to się wszystko zaczęło, kiedy i gdzie pojawiły się pierwsze ofiary i dlaczego środowiska medyczne tak długo zwlekały, by zacząć bić na alarm. Opisuje to z perspektywy francuskiej i amerykańskiej – bo tam też trwały najintensywniejsze prace nad zwalczeniem tego śmiertelnego wirusa. Te fragmenty nie są jak nudny rozdział teoretyczny do pracy naukowej, tylko zostały napisane tak, że czyta się je z równym zainteresowaniem jak wątek rodzinny.

Po drugie, dramat w rodzinie autora nie skończył się na śmierci stryja. Désiré doczekał się bowiem wraz z przywiezioną z Amsterdamu Brigitte dziecka – uroczej dziewczynki Émilie. Dopiero jej historia stanowi ostatni akt opowieści.

Passeron robi wszystko, by utrzymać nas w napięciu do ostatnich stron. Stopniuje thriller w opowieści o rozprzestrzenianiu się wirusa, opisuje panikę moralną, poszukiwanie winnych i polowania na czarownice. Jednocześnie co rozdział zmienia szeroką perspektywę na soczewkę rodzinną i pozwala się wzruszyć historią Passeronów, gwarantując przy tym odpowiednie tło socjohistoryczne. Tym bardziej że nie jest to zbyt częsta perspektywa we francuskich narracjach – nie dość, że prowincja, to jeszcze w Prowansji, która kojarzy się raczej z beztroskimi kurortami. Przenikliwie pisze o tym, jak narkotyki wdarły się do małych miasteczek i zdziesiątkowały pokolenie, które miało już jakoby wszystko podane na tacy w przeciwieństwie do wojennej generacji ich rodziców. A tu takie, heroinowe, buty. Strzykawki, wieczne kłamstwa i fizyczna przemiana na oczach całej lokalnej społeczności – wielki wstyd dla małomiasteczkowej rodziny z dużymi ambicjami. Końcowy rozdział, w którym Anthony Passeron dociera do koleżanki swojego stryjostwa, również heroinistki, wręcz rzuca na kolana. Jej odpowiedzi na pytania narratora są bowiem tak banalne, że trudno im cokolwiek przeciwstawić. „Nasi rodzice chcieli, żebyśmy byli tacy sami jak oni, wzięli się do roboty. A my naprawdę mieliśmy to gdzieś”.

Przy całej swej znakomitości „Uśpione” to lektura krótka, ledwie dwustustronicowa. Aż się więc prosi, by zderzyć opowieść Francuza z jakąś inną. Spośród licznych książek i seriali na temat HIV z ostatnich lat (m.in. dramat „Bo to grzech” z 2021 r. oraz powieść „Wierzyliśmy jak nikt” Rebekki Makkai z 2018 r.) warto przede wszystkim sięgnąć po reportaż Bartosza Żurawieckiego opowiadający o naszych nadwiślańskich potyczkach z epidemią.

Czytaj więcej

Pośmiertne gry z Marquezem, czyli czego nie przegapić na Big Book Festivalu

I śmieszno, i straszno

Ojczyzna moralnie czysta” z podtytułem „Początki HIV w Polsce” ukazała się pod koniec 2023 r. i była nominowana do Nagrody Kapuścińskiego, a stanowi niejako kronikę epidemii nad Wisłą, sporządzoną na podstawie ówczesnej prasy, reportaży telewizyjnych i wspomnień. To wszystko opatrzone zostało publicystycznym komentarzem autora. Komentarzem zjadliwym, ale trudno było się spodziewać innego, znając teksty krytyczne Żurawieckiego o filmach oraz jego inne książki – prozę oraz non fiction, obracające się przede wszystkim wokół kwestii gejowskich.

Na kartach tego reportażu pojawiają się wszystkie wydarzenia i postaci, które pojawić się musiały: twórca Monaru Marek Kotański, prymas Józef Glemp, reporterzy Mariusz Szczygieł i Wojciech Tochman opisujący wówczas ten temat, no i oczywiście cała galeria polityków z lat 90.: Stefan Niesiołowski, Marek Jurek czy zapomniany dziś wiceminister zdrowia Kazimierz Kapera.

Ton Bartosza Żurawieckiego wydaje się chwilami irytujący, a komentarze zbędne, bo przytaczane fakty i zebrane historie mówią same za siebie. Zarazem trudno powiedzieć, że jakoś bardzo przesadza albo że generalnie nie ma racji. Bo, niestety, spotkanie z wirusem HIV w Polsce – kiedy patrzy się na to po latach – dla naszego państwa i uczestników tzw. debaty publicznej wypada po prostu kompromitująco. Brak wiedzy, powtarzanie bzdur, stereotypów oraz protesty przeciwko obecności ludzi zakażonych, nie tylko w przestrzeni publicznej, ale nawet w prywatnych ośrodkach zamkniętych, ulokowanych po sąsiedzku. Wrzucanie do jednego wora zakażonych, narkomanów i homoseksualistów itd., itp. Jednakże mimo wyraźnego stanowiska, jakie zajmuje dziennikarz, potrafi w konkretnych przypadkach np. przyznać hierarchom kościelnym rację, gdy próbowali łagodzić nastroje społeczne i nawoływali do tolerancji. Innym razem z kolei szturcha elity III RP, które najbardziej ze wszystkiego lubią się oburzać na ciemnotę.

Bartosz Żurawiecki rozdaje kuksańce na lewo i prawo, portretuje Kotańskiego jako mitomana, przypomina PRL-owską akcję „Hiacynt” i pokazuje, że również środowiska medyczne nie zawsze u nas stawały na wysokości zadania.

W pewnym momencie książka Żurawieckiego przestaje być reportażem o HIV, a staje się przytłaczającym, śmieszno-strasznym portretem transformacji ustrojowej. Nie wychodzi mu to jednak przypadkiem. Robi to z premedytacją, pokazując, jak tamta konfrontacja ma się do naszych ówczesnych aspiracji i wyobrażeń o samych sobie.

„Uśpione”, Anthony Passeron, przeł. Jacek Giszczak, wyd. Czarne

„Uśpione”, Anthony Passeron, przeł. Jacek Giszczak, wyd. Czarne

Na wspomnienie imienia Désiré wszyscy w rodzinie zachowywali się tak samo. Ojciec i dziadek o nim nie mówili. Matka ucinała swoje wyjaśnienia zbyt wcześnie (…) A babcia omijała ten temat, uciekając się do żałosnych eufemizmów, opowiadając historie o trupach, które poszły do nieba, żeby z góry przyglądać się żywym. Każdy na swój sposób konfiskował prawdę. (…) Ta książka jest ostatnią próbą, by coś z tego ocalić”.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi