Na wspomnienie imienia Désiré wszyscy w rodzinie zachowywali się tak samo. Ojciec i dziadek o nim nie mówili. Matka ucinała swoje wyjaśnienia zbyt wcześnie (…) A babcia omijała ten temat, uciekając się do żałosnych eufemizmów, opowiadając historie o trupach, które poszły do nieba, żeby z góry przyglądać się żywym. Każdy na swój sposób konfiskował prawdę. (…) Ta książka jest ostatnią próbą, by coś z tego ocalić”.
Oho, zatem kolejna socjoautobiografia, jakich wysypało się w ostatnim czasie wiele. Zwłaszcza we Francji, kolebce tego prozatorskiego gatunku (Annie Ernaux, Didier Eribon, Édouard Louis). Problem w tym, że trwa to już jakiś czas, i jak to bywa, coraz więcej w tym nurcie epigoństwa niż oryginalności. Kolejni autorzy i autorki próbują doprowadzić nas do łez historiami swoimi oraz swoich rodzin. Jak to było im ciężko, babcia nie umiała pisać, dziadek kuł konie, a oni proszę – książkę wydali. Opowieści niby o awansie społecznym, a coraz częściej podszyte narcyzmem. Jakby ich autorzy zapominali, że łzy wzruszenia to niekoniecznie przepis na dobrą literaturę. Znacznie łatwiej z tych łez upichcić – powtarzając za Milanem Kunderą – kicz.
Ale nie tym razem. „Uśpione” Anthony’ego Passerona, w przekładzie Jacka Giszczaka, to nie ten przypadek. Przeciwnie, to lektura poruszająca, zręcznie mieszająca fragmenty przejmujące i osobiste z szerszą opowieścią o walce z nieznanym wirusem i chorobą. Książka znakomita, od której nie sposób się oderwać i po której chce się czytać i oglądać o tamtej porażającej epoce tylko więcej.
Czytaj więcej
Francuzi zawsze umieli kręcić solidne kino kryminalne. Można się o tym przekonać, oglądając policyjną „Brygadę” na Canal+.
Pierworodny wyjeżdża do Amsterdamu
Passeron, rocznik 1983, wychował się w niewielkiej miejscowości na Lazurowym Wybrzeżu w pobliżu Nicei, we francusko-włoskiej rodzinie. Dziadkowie prowadzili rzeźnię i lokalny sklep mięsny. Ojciec miał starszego brata imieniem Désiré, który jako najbardziej wykształcony był dumą rodziny, wieszczono mu pieniądze i prestiż w zawodzie notariusza. Nie wiedzieć czemu, coś się jednak popsuło. Désiré chyba widział swoje życie inaczej, bo pewnego dnia 20-latek zabrał pieniądze ze sklepowej kasy, wsiadł w pociąg i pojechał do Amsterdamu. A potem już poszło: narkotyki – wpierw miękkie, potem twarde – powrót do Francji z młodszą od siebie dziewczyną, kolejne przekraczane granice (także rodzinnego wstydu), odwyki, terapie, próby podjęcia na nowo pracy, ucieczki, powroty, wreszcie choroba, jeżdżenie po lekarzach i śmierć.