Strumień przepalonych pieniędzy

Dwa nowe seriale z Apple TV+, „Sugar” i „Uznany za niewinnego”, pomagają zrozumieć, dlaczego technologiczny gigant przegrywa na rynku VOD z konkurencją pomimo olbrzymich nakładów i zaangażowania gwiazd.

Publikacja: 02.08.2024 17:00

Jake Gyllenhaal jako prokurator oskarżony o zabójstwo w serialu „Uznany za niewinnego”. Czy jego obr

Jake Gyllenhaal jako prokurator oskarżony o zabójstwo w serialu „Uznany za niewinnego”. Czy jego obrońca (Bill Camp, z prawej) zdoła go ocalić?

Foto: mat.pras.

Musimy odzyskać kontrolę nad wydatkami – do takiego wniosku miał dojść w lipcu Eddy Cue, wiceprezes Apple, komentując budżet platformy streamingowej Apple TV+. Bo faktycznie, mimo że korporacja wydaje olbrzymie pieniądze na kolejne produkcje, zaprasza do współpracy legendy kina i telewizji, to udział w rynku VOD w USA i na świecie ma znikomy. I to się nie zmienia już od kilku lat. Słowa wiceprezesa koncernu sugerują, że zaciskanie pasa czas zacząć.

A skoro czasy rozrzutności powoli się kończą, warto przyjrzeć się, na co te pieniądze szły. Dwa tegoroczne seriale Apple’a bardzo dobrze obrazują, w czym rzecz. Bo zarówno wypuszczony na wiosnę „Sugar”, jak i najnowszy „Uznany za niewinnego” mimo gwiazdorskiej obsady, wielkich budżetów, dobrych pomysłów i niebanalnej formy nikogo na kolana nie rzuciły.

Czytaj więcej

Jeśli chcesz opowiedzieć o wszystkim, musisz to zrobić na bogato

Narcyz kontra narcyz

Obydwie historie są w zasadzie znane, tyle że napisano je od nowa w nowoczesnym wariancie. Ośmioodcinkowy „Sugar” to kryminał z akcją osadzoną w środowisku Hollywood, który gra kliszami retro, począwszy od „Tajemnic Los Angeles” (1997) i „Hollywoodlandu” (2006), a skończywszy na „Chinatown” (1974), „Nocy myśliwego” (1955) i „Sokole maltańskim” (1941). Druga seria to remake thrillera sądowego w reżyserii Alana Pakuli z 1990 r. z Harrisonem Fordem w roli głównej. Od niego zacznijmy, bo ostatni z ośmiu odcinków „Uznanego za niewinnego” wyemitowano na platformie dopiero co, 24 lipca.

W roli głównej Jake Gyllenhaal. 43-latek wciela się w Rusty’ego Sabicha, prokuratora z Chicago, który dowiaduje się, że jego koleżanka z pracy Carolyn Polhemus została brutalnie zamordowana. Przez moment podejrzenie pada na osadzonego w więzieniu mordercę skazanego właśnie przez Carolyn, a który w podobny sposób pozbawiał życia młode kobiety. Lecz już za chwilę wszystkie reflektory zostaną skierowane na Sabicha. Okazuje się bowiem, że gwiazdor chicagowskiej prokuratury miał romans z Carolyn (gra ją norweska aktorka Renate Reinsve, znana z filmu „Najgorszy człowiek na świecie”). Na dodatek feralnego dnia był w jej mieszkaniu.

Rusty w jednym momencie znajduje się w sytuacji odwrotnej niż przez całe swoje zawodowe życie. Zamiast oskarżać, musi dowodzić swojej niewinności. Z kolei jego żona i dzieci muszą wybrać między lojalnością a potępieniem. Obrony podejmuje się mentor i przyjaciel Sabicha – Raymond Horgan (świetny, jak zwykle, Bill Camp). A żeby wszystko pozostało w wąskim kręgu bohaterów i akcja się zagęściła, to oskarżają Sabicha również koledzy z pracy – przede wszystkim nielubiany w urzędzie Tommy Molto, rewelacyjnie zagrany przez Petera Sarsgaarda. Niekoleżeński neurotyk, a do tego służbista i narcyz – podobnie zresztą jak Sabich. Spotkanie Sarsgaarda i Gyllenhaala na ekranie (prywatnie szwagrów) to w zasadzie najjaśniejszy punkt tej historii. Zanim jednak o zaletach, to wpierw o wadach, bo tych jest więcej.

Sztywny awers i przystojny rewers

Dlaczego producenci uznali, że warto robić ośmioodcinkowy serial z materiału, który 34 lat temu starczył na dwugodzinny film? Może zainspirował ich sukces „Długiej nocy”? Miniserialu HBO z 2016 r., który opowiadał podobną historię, tyle że nie o białych kołnierzykach, ale o pakistańskim migrancie studiującym w Nowym Jorku, który wplątał się w morderstwo młodej dziewczyny, a my do samego końca nie wiedzieliśmy, czy kibicujemy temu dobremu, czy może jednak chłopak naprawdę zabił. Do „Długiej nocy” prowadzi też trop z obsady, bo to tam Bill Camp stworzył znakomitą kreację detektywa, który chce wsadzić głównego bohatera do więzienia za wszelką cenę.

Problem w tym, że produkcja Apple rozkręca się bardzo leniwie, a postacie drugiego planu zostały napisane zaskakująco sztampowo. Rodzina Rusty’ego jest jakby wyjęta z reklamy telewizyjnej, co ma zdaje się kontrastować z rozerotyzowanymi retrospekcjami z Carolyn. Jakby banału było mało, to Rusty w chwilach przesilenia chodzi na basen (oczywiście sam na pustym obiekcie).

Opowiadanie historii ma jednak to do siebie, że wciąga, nawet jeśli podobnych historii słyszeliśmy już dziesiątki. Scenariuszowo-fabularna machina przy wszystkich swoich kliszach zaczyna działać i coraz bardziej nerwowo się zastanawiamy: zabił czy nie zabił prokuratorek w kancik wyprasowany? Bohater ma też w zanadrzu kilka niespodzianek dla swojego obrońcy i rodziny. Choćby taką, że zamordowana prokurator była w ciąży. Gyllenhaal wchodzi w te zagadki, jak przystało na zawodowca, tak że z czasem już nie wiemy: dobry facet czy psychopata?

Jeżeli coś wyróżnia „Uznanego za niewinnego” z wielkiej filmoteki dramatów sądowych, to relacja Sabicha i Molto. Ci dwaj bowiem rywalizują niemal o wszystko: o pozycję w korporacji, o polityczne wpływy, o uwagę mediów i sympatię opinii publicznej. Wreszcie ścigali się także o względy Carolyn. Obsesyjnie skupiony na sprawie sztywniak Molto i jego przystojniejszy rewers Sabich, który nieraz chodził na skróty i wszystko uchodziło mu na sucho, bo ładnie się uśmiechał. Ta rywalizacja jest tak intensywna, że w pewnym momencie Sabichowi już jakby nie chodzi nawet o to, by ocalić skórę, tylko by pogrążyć Tommy’ego. Temu za to nie chodzi już wcale o prawdę ani o znalezienie zabójcy Carolyn, tylko żeby zniszczyć znienawidzonego rywala. Jak mawiał Roy Logan z „Sukcesji”: „Czasami naprawdę chodzi tylko o to, kto ma większego”.

Hołd dla kina noir

O ile „Uznany za niewinnego” nie obiecuje zbyt wiele nowości, ale w granicach swojej konwencji daje całkiem przyzwoitą rozrywkę, o tyle „Sugar” z Colinem Farrellem w roli tytułowej obiecuje całe mnóstwo dobrego, a zostawia nas z poczuciem kuriozum. W ostatnich odcinkach dostajemy bowiem tak cudaczny i efekciarski zwrot akcji, że w zasadzie na marne idzie mozolna praca zespołu produkcyjnego, który pomysłowo próbował w tym serialu ożywić zgrany gatunek neonoir.

Aczkolwiek z początku jest klasycznie: John Sugar to prywatny detektyw specjalizujący się w zaginięciach. Ostatnim zleceniem, jakie udało mu się z sukcesem zrealizować, było odnalezienie uprowadzonego syna gangstera japońskiej yakuzy. Po powrocie z Azji do Los Angeles dostaje podobne zlecenie: zaginęła wnuczka słynnego producenta filmowego Jonathana Siegela. Dziewczyna ma dwadzieścia parę lat i długą historię narkotykowych problemów. Dziwić może natomiast, że jej zaginięciem nieszczególnie przejmują się rodzice i brat – również ludzie filmu. Tylko dziadek postanowił nie czekać, aż wnuczka się znajdzie, bo przecież zawsze prędzej czy później przychodziła po pieniądze do rodziny. Detektyw i widzowie od razu czują, że cała ta historia śmierdzi.

Intryga rozwija się banalnie, ale została odpowiednio obudowana, by nie być tylko kopią kopii. „Sugar” – to należy docenić – nie jest reprodukcją nakręconą przez epigona, a bardziej hołdem złożonym przez wyznawcę gatunku noir. Co druga scena jest cytatem z klasyki czarnego kryminału bądź została w nią dosłownie wpleciona scena filmowa. Tytułowy Sugar ma bowiem bzika na punkcie starego kina. Jego telewizor w hotelu (nie ma stałego miejsca pobytu, tylko wynajmuje pokój) gra na okrągło kanał z czarno-białą klasyką. Wszystkie emitowane tam filmy nasz kinoman oczywiście już widział, ale jak każdemu przyzwoitemu maniakowi nie robi mu to większej różnicy. Swój świat John Sugar opowiada nam na dodatek z offu (klasyka gatunku).

Zarazem operatorzy sięgają po środki formalne zupełnie dalekie od kina noir – łamią osie i kanony kadrowania, stosują krótkie ujęcia, przebitki na detal, kamerę z ręki. Kolorowe zdjęcia mieszają z czarno-białymi. Dużo tu też prześwietlonych ujęć i ostrego światła, niepozwalającego zapomnieć, że Los Angeles to jakby miasto oaza pośród pustyni.

Co tu nie zagrało?

Serial z Farrellem to hołd dla retro, a Colin Farrell zdaje się rozsmakowywać w tej kinofilskiej historii. Zresztą dostał do zagrania postać pełną ciekawych sprzeczności: mężczyzny silnego, a zarazem czułego i empatycznego. Zdecydowanego i skutecznego, a jednak nienoszącego broni i brzydzącego się przemocą. Sugar zna kilka języków, może pić na umór i nigdy się nie upije, chodzi w drogich zegarkach i perfekcyjnie skrojonych garniturach. Nie ma rodziny, kochanek, ma niezbyt wielu przyjaciół – najczęściej z branży – za to sporo wrogów, jak to detektyw. Jeździ niebieską corvettą, oldtimerem z 1965 r. Kocha miasto, przygląda się światu z wrażliwym uśmiechem, jakby nie zdawał sobie sprawy, jakie to paskudne miejsce. Jak na miłośnika czarnego kryminału bardzo nieoczywista to postawa.

Skąd ma na to wszystko pieniądze? Czy jest aż tak drogi w swoich usługach? A przecież ma problemy zdrowotne – nawiedzają go nerwobóle i momenty słabości fizycznej, dostajemy też sugestię, że jest uzależniony od silnych substancji. Jego szefowa, wynajdująca mu kolejne zlecenia młoda kobieta, coraz bardziej się o niego martwi i sugeruje, że powinien zostawić sprawę zaginięcia Siegelówny.

Co to za jakiś nowy rodzaj bohatera? Heroinista, szpieg, członek tajnego stowarzyszenia, superbohater? Liczne wątpliwości zostaną rozwiane w finale, którego nie zdradzę. Kto chce, niech sam się przekona, jak jednym pomysłem można zepsuć niezwykle intrygujący i oryginalny serial.

Colin Farrell jako detektyw John Sugar. Wrażliwiec unikający przemocy, bez rodziny, domu, a nawet ko

Colin Farrell jako detektyw John Sugar. Wrażliwiec unikający przemocy, bez rodziny, domu, a nawet kochanki. Uwielbia za to stare kino, klasyczne samochody i idealnie uszyte garnitury

apple tv (2)

Musimy odzyskać kontrolę nad wydatkami – do takiego wniosku miał dojść w lipcu Eddy Cue, wiceprezes Apple, komentując budżet platformy streamingowej Apple TV+. Bo faktycznie, mimo że korporacja wydaje olbrzymie pieniądze na kolejne produkcje, zaprasza do współpracy legendy kina i telewizji, to udział w rynku VOD w USA i na świecie ma znikomy. I to się nie zmienia już od kilku lat. Słowa wiceprezesa koncernu sugerują, że zaciskanie pasa czas zacząć.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi