Bociany i ludzie

Proboszcz z mazurskich Gawrzyjałek się nie waha: to ten niezwykły ptak, wpisany w nasz krajobraz, wyczekiwany co roku, powinien być symbolem Polski. Proboszcz ponad 30 lat spędził na misji w Brazylii. To były dobre lata, ale tęsknił. Najbardziej za bocianami.

Publikacja: 02.08.2024 17:00

Bociany i ludzie

Foto: CameraCraft/AdobeStock

W Brazylii bocianów nie ma. A ja chłopak z Mazur jestem, z Pisza, Mikołajek. I one chyba najbardziej mi się kojarzą z ojczyzną. Od nich zaczyna się wiosna, klekot w gnieździe naprzeciwko kościoła brzmi pięknie. Oznajmia, że znów tu są i będą nam towarzyszyć przez całe lato. Dużo o nich czytam i utwierdzam się w przekonaniu, że to nietuzinkowe ptaki: latają na wysokości kilometra, potrafią wspaniale szybować, a w drodze do Afryki omijają Morze Śródziemne, lecąc przez Bosfor lub Cieśninę Gibraltarską (to te z Niemiec – red.), by jak najmniej czasu spędzić nad wielką wodą, gdzie są złe warunki do szybowania. Wiedzą o tym, choć internetu nie mają – uśmiecha się ks. Zdzisław Nurczyk i podaje mi zaparzoną w ekspresie mocną kawę ze śmietanką.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Ludowiec, państwowiec, tygrys

Czy wciąż nam ufają

Siedzimy w kuchni na plebanii. Zaparkowałam rower na podwórku i czekałam. Proboszcz podjechał tu swoim wysłużonym jeepem. Z siedzenia dla pasażera wyskoczył Maćko. Teraz biega po kuchni: mały, czarny kundelek na krzywych nóżkach.

Słucham opowieści o Brazylii, o działalności księdza w tamtejszym teatrze i trudach misjonarskiej działalności. Po drugiej kawie wracamy do bocianów. Ulica biegnąca obok strzelistego neogotyckiego kościoła w Gawrzyjałkach jest zabocianiona. Co dwa, trzy słupy energetyczne ich szczyt wieńczy platforma z zajętym gniazdem.

– Kiedy energetycy wymieniali słupy, to postawili nowe od razu z platformami. Na niektórych postawili stare gniazda, na innych nie. Obawiałem się, że bociany nie zechcą tam zamieszkać, ale od razu się pojawiły następnej wiosny. Gniazdo naprzeciwko kościoła jest bardzo duże. Obserwuję, jak wychowują młode. Dobrze jest je widzieć szybujące na niebie albo gdy brodzą na okolicznych łąkach w poszukiwaniu gryzoni – mówi ksiądz.

Rzeczywiście, wokół Gawrzyjałek (powiat szczycieński) rozciągają się łąki poprzecinane rowami, leśne zagajniki. Boczne drogi ocienione starymi lipami, jesionami, klonami mają nowy asfalt położony za unijne pieniądze. Są gładkie i puste, bo rzadko kiedy przemknie tamtędy samochód. Idealny teren dla bocianów.

Tego lata trzeba je policzyć. Nie tylko w Polsce, ale w całej Europie ruszył, robiony co dekadę, ósmy Międzynarodowy Spis Bociana Białego. W teren ruszyli wolontariusze rachmistrzowie. Samochodami i rowerami jeżdżą po gminach, spisują i fotografują gniazda, opisują warunki i liczbę młodych. Liczą też puste platformy, samotników, wypatrują obrączek na bocianich nogach.

Ma to pokazać, czy bociany wciąż nam ufają; czy wciąż chcą z nami mieszkać i przy nas wychowywać swoje dzieci. I najważniejsze – czy ludzka ekspansja, zanieczyszczenia, śmieci, plastik, hałas, wycinki lasów i coraz dłuższe okresy suszy, nie zagrażają bocianom i nie skłaniają do szukania nowych letnich kwater.

Wymyśliłem im nowe miejsce

Są wpasowane w naszą przyrodę jak puzzle w układankę. Redukują liczbę gryzoni, owadów czy w ostateczności – bo to wbrew wyobrażeniom dla bocianiego żołądka ostateczność – żab. I dokładnie wiedzą, jaki ten rok będzie. Jeżeli chudy z małą ilością pożywienia, to zrzucają z gniazd późne jajka lub najsłabsze pisklęta. Lepsze to niż śmierć głodowa. Takie są bocianie zasady, tak działa natura i jej system selekcyjny.

Rok 2024 jest dobry, młodych dużo, są tylko pojedyncze przypadki, kiedy rodzice wyrzucili nadliczbowego potomka. W sąsiednich Konradach życie stracił jeden pisklak w gnieździe na platformie górującej nad słupem energetycznym przy pierwszym w wiosce domu. – Późno się urodził, mały był, do jedzenia nie miał szans się dopchać, starsi go odtrącali – mówi pan Józef, gospodarz.

Gdy ptaka znalazł, ten już nie żył. Pozostała trójka rośnie jak na drożdżach. Kiedy rodzic przylatuje z posiłkiem, syczą i młócą skrzydłami powietrze, zagłuszając podwórzowe kury, perliczki i indyczki.

W zadbanym obejściu Mirosława Pawelczyka w pobliskiej wsi Biały Grunt bocianie gniazdo jest wyjątkowej urody. Znajduje się na podwórzu niedaleko domu. Bociany mieszkają tam jakby na szczycie okrągłej wieży, która jest cała gęsto obrośnięta zielonym parawanem dzikiego wina.

– Mieszkają u nas stale od jakiegoś 1986 r. Gniazdo zrobiły na dachu, ale kiedy go wymienialiśmy, to wymyśliłem im na podwórku nowe miejsce. Dwa stare słupy energetyczne wkopaliśmy w ziemię i to one podtrzymują teraz gniazdo. Posadziłem dzikie wino, by ładniej to wyglądało, rośnie szybko i gęsto. Ptaki też widać to doceniły, bo gniazdują w tej zieleni co roku – opowiada gospodarz.

O swoich pierzastych sąsiadach wie dużo. Lubi je obserwować. – Mądre są. Na polu, gdy koszę, to i setka potrafi za ciągnikiem iść – kolacja im sama do dzioba wskakuje. Kiedy wyrzucą z gniazda jajo, to wiemy, że rok będzie suchy, a kiedy młodego, to mokry – opowiada. A o tym że bociany wiedzą dokładnie, co robią, świadczy taki fakt: dwa lata temu jeden młody tak nieszczęśliwie podskoczył w gnieździe, że wypadł. Włożyliśmy go tam z powrotem ładowarką i bocianica go przyjęła. – Nie był przeznaczony do wyrzucenia – uważa gospodarz.

Kiedy jeszcze mieszkał na Kurpiach, znalazł dwa jajka bocianie. Nie wiadomo, czy rodzice wyrzucili je oba, czy jedno wypadło przypadkiem, bo „stara” cały czas się w pobliżu trzymała, obserwowała. Innym razem jeden bociek został u Pawelczyków przezimować. Miał uszkodzone skrzydło, po podwórku chodził z kurami, jadł z miski. Któregoś ranka wyszedł na podwórze i lis go dopadł. – Przypadek czy też to, co słabe w bocianim rodzie, tak czy siak zginie – rozmyśla mój rozmówca.

Za to Anecie Gut, sołtysce Białego Gruntu, nie jest do śmiechu. Jej dom jest pięknie położony w starym mazurskim obejściu. Na porośniętym trawą podwórku kocia matka odpoczywa z piątką maleństw; psy są przyjazne, widać znają tylko dobrych ludzi, a platforma zrobiona dla bocianów na starym słupie stoi pusta. – Nie wiemy, dlaczego nie chcą na niej zamieszkać. Wokół piękne łąki, rowy, pola, wszystko to, co lubią. Widzę, jak się tam przechadzają. U sąsiada jest istna bociarnia, na łące po pół setki ich chodzi, przyjemnie jest na to patrzeć – wzdycha sołtyska.

Rzeczywiście, bocianie wybory są trudne do pojęcia. W Koczku, mazurskiej wioseczce zawieszonej między kilkoma jeziorami a lasami w gminie Świętajno, gdzie mieszkają zaledwie 73 osoby, a wokół obfitość mokradeł i łąk, nie ma ani jednego bociana. Ba, nie ma nawet opuszczonego gniazda.

– Zaraz, zaraz... Wydaje mi się, że jedno we wsi było – nie dowierza Anna Szymborska, właścicielka stajni w Koczku, w której od lat zatrzymują się konne rajdy, a dzieci uczą się jazdy. Na łąkach pań Szymborskich pasą się konie-staruszki, którym właściciele zapewnili dożywocie. Okolica tchnie spokojem. Nawet nowoczesna pieczarkarnia nie szpeci krajobrazu.

Wsiadamy z panią Anną do wysłużonej terenówki i pełną dziur drogą gruntową jedziemy na sam koniec wsi. Tam jezioro Zdróżno zwęża się na kształt szyjki od butelki i łączy z jeziorem Uplik w miejscu, gdzie stoi most pozwalający dostać się na przeciwległe pole namiotowe i dojechać do Starych Kiełbonek. Na cyplu nad jeziorem, naprzeciwko pola namiotowego ostało się zadbane mazurskie obejście – leśniczówka, okazały dom, ceglana stodoła z ciemnym drewnianym dachem, zabudowania gospodarcze. Wymarzone miejsce dla bocianiej rodziny. Ale ani gniazda, ani bocianów nie ma. Anna Szymborska nie kryje zawodu. Może wokół jest za dużo lasu. Biały bocian, w odróżnieniu od czarnego, do lasu nie wchodzi, wybiera otwarte przestrzenie.

Wracamy do wsi. Na dachu jednego z domów postawiony krzyżak ma zachęcać ptaki do osiedlenia. Bezskutecznie.

– Żurawi za to jest pełno, krzyczą rano na pobliskich mokradłach. Wychodzimy przez dom, siadamy na fotelach i słuchamy – mówi pani Beata. Razem z panem Tomaszem wybudowali w Koczku dom letni i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie odległość. Oboje są ze Szczecina, a pracują jeszcze dalej, bo w Niemczech. – Zamieszkamy tutaj na stałe już niedługo. Nie znamy piękniejszego i spokojniejszego miejsca – zapewniają.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Dlaczego prowokacje na otwarcie igrzysk mnie nie obraziły

Ile ton waży dom?

Spokój, który dziś jest tak bardzo w cenie u ludzie, na bocianiej skali potrzeb nie zajmuje wysokiej pozycji. W wiosce Kolonia, w tej samej gminie Świętajno, bociany gniazdują na skrzyżowaniu ruchliwych dróg na słupie energetycznym przy miejscowym sklepie. Nie wadzi im hałas, spaliny, ludzie. Jarosław Frankowski lubi sklepowe piwo i lubi sklepowe boćki. Zapewnia, że na PO nie głosował, choć go o to nie pytam. Równie chętnie opowiada o bocianach.

– Od 4 rano klekocą, na naszych łąkach żerują. Nikomu to nie przeszkadza, przeciwnie, cieszymy się, że są. W tym roku aż czworo młodych mają. Żadnego nie wyrzuciły. Mamy we wsi jeszcze drugie gniazdo, przy starej szkole. Do niedawna było jeszcze trzecie, ogromne, na stodole przy poniemieckim domu na końcu wsi. Ale pod jego ciężarem załamał się dach stodoły. Musiał przyjechać specjalistyczny sprzęt i łyżką zdjęli to gniazdo. Nie uwierzy pani, ważyło trzy i pół tony – zapewnia wesoło. 

Też się uśmiecham, bo średnie gniazdo bocianie w Polsce waży 400 kg, a rekordowe 1,5 tony – jak ustalił biolog i ornitolog Adam Zbyryt z Uniwersytetu w Białymstoku, współautor książki „Bocian. Biografia nieautoryzowana”.

Czy zatem Jarosław Frankowski podkolorował naiwnej turystce swoją opowieść, czy może ornitolog z Białegostoku do wsi Kolonia na Mazurach nie dotarł? Tego nie wiem, jednak zawalona stodoła stoi na końcu wsi i świadczy, że coś potężnego ją przygniotło.

Ciężar bocianich gniazd często zmusza ich ludzkich sąsiadów do interwencji. Ptaki co roku dodają do gniazda gałęzie, słomę, trawy, a nawet obornik z gospodarstw. Cała ta zielona masa rozkłada się i ciąży coraz bardziej. Dlatego ludzie zmniejszają bocianie domy, by nie uszkodziły tych ludzkich. Tak jak mąż pani Haliny z Jerutek. Ta stara mazurska wioska ma najpiękniejszy w tej części Polski kościółek – XVIII-wieczny o białej fasadzie z czarnym pruskim murem. Latem całość tonie w zieleni starego cmentarza, z mogiłami dawnych mieszkańców liczącymi po 200 lat. Pozostały po nich żelazne krzyże i ogrodzenia oraz trudne w odczytaniu napisy świadczące o polskich korzeniach mieszkańców.

Z kamerą wśród ptaków

Ta historyczna nostalgia bocianów nie przyciągnęła, bo gniazdo niedaleko kościoła jest puste. Za to u pani Haliny bociany gniazdują co roku. Gniazdo ulokowane jest na platformie na pojedynczym słupie wbitym w wyłożone kostką podwórze. Pod gniazdem wielki krzew kolorowych hortensji, obok hortensje białe. Rabaty pełne kwiatów, przyjazny piesek i gospodyni chętnie opowiadająca o „swoich” bocianach.

– Niedaleko od nas było gniazdo na słupie energetycznym. Kiedy jakieś 15 lat temu energetycy słup zwalili, to nam je o połowę pomniejszone pod bramą zostawili: „chcecie, to weźcie”. Mąż wykorzystał stary słup z platformą i postawił na podwórku wraz ze starym gniazdem, które na podnośniku trzeba było dostarczyć, bo choć je o połowę mniejsze, to wciąż było bardzo ciężkie. Od razu się osiedliły. I dwa razy wychowały po pięcioro młodych, w ubiegłym roku cztery były, a w tym są trzy. Przez te wszystkie lata kilka razy starsze zadeptały to najsłabsze. Już one wiedzą, ile dadzą radę wyżywić. Każdej jesieni mąż gniazdo zmniejsza o jakąś połowę. Pracuje widłami na wysokości z drabiny czy wysięgnika. To ciężka praca i niebezpieczna – przyznaje gospodyni. 

Stanisław Kozłowski ze Świętajna też ma bocianie gniazdo na słupie w głębi obejścia. Podszedł do sprawy praktycznie i słup zrobił… składany. Jest okrągły, gruby, a w środku ma obręcz na zawiasach, co pozwala spuścić górną część do takiej wysokości, by zmniejszyć gniazdo przez kolejnym sezonem. – Mieszkam tu od 1963 r., a bociany mam tu przez jakieś 22 lata. Lubię je podglądać i w ogóle lubię przyrodę, działam dla jej ochrony. Mamy tu gniazdujące niedaleko trzy pary czajek – opowiada.

Gminne Świętajno szczyci się kilkoma gniazdami, gdzie regularnie gniazdują bocianie pary. Najnowsze gniazdo posadowione na słupie naprzeciwko kościoła to efekt wizyty bocianiej pary cztery lata temu. – Rok później elektrycy podnieśli słup i ustawili platformę z ich gniazdem. W tym roku dużo się u nas urodziło dzieci, więc dobrze się sprawiły – żartuje zapytany o bociany przechodzień.

Bociany i ludzkie dzieci... Kolejna konotacja człowiek-ptak, kolejna ludowa przypowieść. Skąd się wzięła? Nie wiadomo, ale nawet w erze internetu jest aktualna. W Świętajnie jedno z gniazd można oglądać w sieci dzięki umieszczonej kamerze. Nie wiem, czy taki brak intymności się ptakom podoba, ale skoro wybrały życie wśród ludzi, muszą się liczyć z ludzkimi dziwactwami.

Tylu młodych nigdy nie było

Bociany są dla nas ważne. Zapowiadają wiosnę. Żyją coraz bliżej ludzi. Dbamy o nie. Jeżdżąc po polach, uważam, by boćka nie przejechać. Dziś kosiłem, a one tak blisko do ciągnika podchodzą – mówi pan Mirosław.

– Kiedy młody wypadł z gniazda, szwagier przyjechał koparką z łyżką; mąż na łyżkę z ptakiem i tak do gniazda ptaka wsadziliśmy. Ja mu jeszcze wątroby kupiłam, a mąż zostawił w gnieździe. Ten rok jest bociani, mama mówi, że tylu młodych nigdy tu nie było – dodaje pani Karolina.

W Jerutach drewniany pomnik ma patron szkoły Kornel Makuszyński i najsłynniejszy polski koziołek – Matołek. Wiejski plac wypoczynkowy jest zadbany i czysty. Tablica informuje o historii założonej w 1703 r. wsi, która powstała na śródleśnych, wykarczowanych polanach, osuszonych bagnach i mokradłach. To boćkom nie przeszkadza, bo gniazd tutaj pięć, a wszystkie zamieszkane. Przy pomalowanym na żółto domu z zadbanym obejściem Henryk Wysoczarski opowiada o życiu w ptasim sąsiedztwie. Pan Henryk jest żywą legendą Jerut. Siwe włosy, wyprostowany jak struna, przeprasza, że trochę niedosłyszy. Cóż, starszy pan, myślę. Ile ma pan lat, pytam. 96. Szok.

– Przyjechaliśmy tu w 1945 r. spod Ostrołęki. Jeszcze Ruscy tu byli, krowy wypasali na łąkach. Mazurskie rodziny szybko wyjechały do Niemiec, został tylko jeden Mazur. Bardzo długo nie chciał emigrować, ale i on w końcu wyjechał. Ja zawsze bardzo lubiłem przyrodę, dlatego życia poza wsią nie widzę. Co roku czekaliśmy z żoną (przeżyli razem 69 lat) i dziećmi, kiedy przylecą. Jak pierwszy pojawił się w gnieździe, to dla nas już była wiosna. U nas ludzie szanują bociany. Bywało, że któregoś potrącił samochód, to ludzie nie przechodzili obojętnie, ratowali...

Dziś życie przy ludziach stało się dla boćków niebezpieczniejsze. I to nie z racji zmiany samych ludzi, ale tzw. rozwoju cywilizacyjnego, nowych technologii, ruchu drogowego, mnogości maszyn i urządzeń.

Czytaj więcej

To nie jest parlament ideologicznej czystości

– Jadę wczoraj do Szczytna, bociek chodzi przy drodze, bardzo blisko asfaltu. Zwolniłam. Zginie, pomyślałam. Wracam, a on na poboczu przejechany... Tak bardzo żal. Bo może gdzieś młode zostawił i one tam czekają. Boćki u nas coraz mniej zwracają uwagi na niebezpieczeństwo, które stanowi dla nich działalność człowieka – kiwa głową młoda sklepowa z Jerut.

Jedne ptaki giną, inne korzystają, przystosowują się. W Świętajnie boćki nauczyły się śmieci segregować. Lecą na gminny PSZOK (Punkt Selektywnego Zbierania Odpadów Komunalnych) i tam sobie jedzenie wyszukują. Nie pogardzą hamburgerem czy hot dogiem, nawet frytki polubiły. Zdrowsze od tego nie będą, ale grubsze na pewno.

Wieś Piasutno robi wrażenie. Nie liczbą okazałych letnisk, krajobrazem z przeplatanką starych lasów i jezior, ale właśnie bocianami. Wzdłuż głównej drogi, co słup energetyczny, to bocian. Gniazda na platformach albo na lampach pełne młodych tak już dużych, że dla rodziców miejsca brak i stoją na okolicznych dachach, na jednej nodze.

Julia Drapała z Warszawy znalazła w tej mazurskiej wiosce swoje miejsce na ziemi. Dom z drugiej ręki; pracy przy nim dużo, powoli odnawia. Malwy pną się przy oknie, w małej szklarni bujnie dojrzewają pomidory. Brakuje tylko boćka, choć tyle ich we wsi. Dwa lata temu fachowiec zamontował na dachu specjalną konstrukcję z platformą. Na niej nasypał gałęzi, trawy, by ptaki zachęcić do nowej miejscówki. I nic. Siadały, ale nie zostały. Pani Julia się jednak nie zniechęca. – Bociany przynoszą szczęście, więc czekam. Kiedy u mnie zamieszka, to wreszcie i ja poczuję się tu jak w domu.

W Brazylii bocianów nie ma. A ja chłopak z Mazur jestem, z Pisza, Mikołajek. I one chyba najbardziej mi się kojarzą z ojczyzną. Od nich zaczyna się wiosna, klekot w gnieździe naprzeciwko kościoła brzmi pięknie. Oznajmia, że znów tu są i będą nam towarzyszyć przez całe lato. Dużo o nich czytam i utwierdzam się w przekonaniu, że to nietuzinkowe ptaki: latają na wysokości kilometra, potrafią wspaniale szybować, a w drodze do Afryki omijają Morze Śródziemne, lecąc przez Bosfor lub Cieśninę Gibraltarską (to te z Niemiec – red.), by jak najmniej czasu spędzić nad wielką wodą, gdzie są złe warunki do szybowania. Wiedzą o tym, choć internetu nie mają – uśmiecha się ks. Zdzisław Nurczyk i podaje mi zaparzoną w ekspresie mocną kawę ze śmietanką.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku