Jeśli to czujesz, polujesz” – powtarza w filmie samozwańczy kowboj tornad Tyler Owens. Jego powiedzonko zdaje się również dewizą Hollywood. W 2015 r., kiedy „Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy” i „Jurassic World” rozgościły się w pierwszej dziesiątce najlepiej zarabiających produkcji wszech czasów, Fabryka Snów poczuła pieniądz w odgrzewanych kotletach. Od tamtej pory poluje na kolejne wysłużone serie i zakurzone hity, aby je odświeżyć za pomocą formuły requela. Łączy ona w sobie cechy remake’ów i sequeli, dzięki czemu dostajemy zazwyczaj to samo, co w oryginale, tylko w nowym opakowaniu. „Twisters” pewnie co prawda stoi o własnych siłach, ale w nostalgicznym zrywie na każdym poziomie rymuje się z pierwowzorem. Zachowuje przy tym wszystkie jego zalety, ale zapomina wyzbyć się jego wad.
Czytaj więcej
Bohaterowie „Bad Boys” przeginali pałę nawet jak na standardy kina akcji lat 90. Czy blisko 30 lat później robią to dalej?
Świeże powietrze pojawia się w „Twisters”, ale tylko na moment
Podobnie jak „Twister” jego requel jest w istocie komedią romantyczną ubraną w płaszcz kina katastroficznego. Zamiast małżeństwa przepracowującego swe problemy mamy parę z przeciwstawnych obozów. Kate goniła niegdyś tornada jak szalona, ale przestała, gdy jedno z nich porwało jej przyjaciół. Za namową kolegi powraca jednak do marzeń o poskramianiu trąb powietrznych. Jak się okazuje, do niebezpiecznych zjawisk pogodowych podchodzi już z dystansem i ze strachem. Tyler natomiast z brawurą i aroganckim uśmiechem wjeżdża w sam ich środek, aby odpalić tam fajerwerki. Główni bohaterowie nie pałają oczywiście do siebie sympatią, ale w miarę rozwoju akcji okaże się, że mają ze sobą więcej wspólnego, niż widać na pierwszy rzut oka.
Ze swoim romcomowym (od romantic comedy) zacięciem „Twister” mógł wydawać się powiewem świeżego powietrza wśród tonących w melodramatyzmie produkcji katastroficznych lat 90., których powstawało wtedy na pęczki. A jednak stojący za kamerą Lee Isaac Chung w irytujący sposób tylko obnaża płytkość fabuły, eksponując gatunkowe klisze. Kate zmienia się przez to w marzycielkę, która musi ponownie uwierzyć w siebie, a Tyler z narcystycznej gwiazdy YouTube’a przechodzi w inteligenta o złotym sercu. Scenarzysta Mark L. Smith konstruuje fabułę co prawda lepiej od Michaela Crichtona i Ann-Marie Martin 28 lat temu, ale zwroty akcji wciąż wynikają nie tyle z realizmu psychologicznego, ile ze scenariuszowego widzimisię. Wszystko zostaje przy tym wyłożone łopatą, gdyż boleśnie niewykorzystane drugoplanowe postacie pojawiają się wyłącznie po to, aby podkreślać pozytywne cechy głównych bohaterów.
Czytaj więcej
Czwarty „Gliniarz z Beverly Hills” to sprytny sequel, próbujący coś ugrać dla „dziadersów” – filmu i dawnych bohaterów. Uwzględnia feminizm, ale walczy o odrobinę politycznej niepoprawności.