Współczesna lekcja wersalu

Wydarzenia i rozterki ostatnich lat I wojny światowej ilustrują zaskakująco wiele dzisiejszych dylematów Polski, Europy i Ameryki.

Publikacja: 28.06.2024 17:00

Roman Dmowski i Ignacy Jan Paderewski podpisują traktat wersalski 28 czerwca 1919 r. W ich wizji Pol

Roman Dmowski i Ignacy Jan Paderewski podpisują traktat wersalski 28 czerwca 1919 r. W ich wizji Polska idealnie pasowała do modelu forsowanego przez Woodrowa Wilsona – miała być nowoczesnym, demokratycznym i antyimperialnym państwem

Foto: Zbiory K. Chojnackiego/ East News

Dniem Niepodległości Polski jest 11 listopada. Dzień ten jednak nie jest wspomnieniem zawieszenia broni (Jour d’Armistice), Pamięci (Remembrance Day) czy Weterana (Veterans Day), obchodzonymi we Francji, Wielkiej Brytanii czy USA w związku z przerwaniem działań wojennych 11 listopada 1918 r. U nas jest to ślad przekazania przez Radę Regencyjną władzy wojskowej Józefowi Piłsudskiemu, który dzień wcześniej wrócił do Warszawy z więzienia w Magdeburgu.

Z punktu widzenia spraw krajowych trudno wskazać moment narodzin II Rzeczypospolitej. Nie było to jednoznaczne także przed wojną. Świętem państwowym 11 listopada stał się dopiero w 1937 r. Ustawa przyjęta w 11. roku rządów sanacyjnych, już po śmierci marszałka, ustanawiała dzień niepodległości „jako dzień po wsze czasy związany z wielkim imieniem Józefa Piłsudskiego, zwycięskiego Wodza Narodu w walkach o wolność Ojczyzny”.

Tym samym na daleki plan schodzi nam, jak bardzo niepodległość i suwerenność Polski są – od samych swych początków – związane z uwarunkowaniami międzynarodowymi, a szczególnie z liberalną koncepcją ładu międzynarodowego, która przynajmniej stara się wprowadzić pojęcia sprawiedliwości i moralności do tej sfery. To niebezpieczne przeoczenie. Do dziś przynosi to negatywne skutki dla rozumienia przesłanek dobrobytu, bezpieczeństwa i niepodległości Polski.

Czytaj więcej

Unijna rozgrywka staje się dla Polski coraz bardziej skomplikowana

Polska wraca na mapę Europy

Z punktu widzenia międzynarodowego uznania niepodległości i porozbiorowego zjednoczenia ziem Polski kluczowa jest inna data – 28 czerwca 1919 r., kiedy to podpisano traktat wersalski, który narzucił Niemcom warunki pokoju, w tym kluczowe dla nas zmiany terytorialne na naszym zachodzie. Dopiero przyznając Polsce terytorialny dostęp do morza, nie tylko wolne korzystanie z portu gdańskiego, oraz – plebiscytami – cennej części Górnego Śląska, pokój wersalski stworzył możliwości niezawisłej egzystencji państwa. W każdym innym wypadku byłoby to niemożliwe. To właśnie traktat wersalski uznał międzynarodowo zjednoczenie i niepodległość Polski w skali, która dalece przekraczała wszystkie formy protektoratów zrealizowanych lub tylko oferowanych Polakom w czasie zmiennych koniunktur okresu zaborów.

Nieprzypadkowo 11 listopada 1918 r. zastał późniejszego przewodniczącego polskiej delegacji na konferencję paryską Romana Dmowskiego w Waszyngtonie, gdzie tego samego dnia kolejny raz rozmawiał z prezydentem Woodrowem Wilsonem, głównym architektem nowego ładu międzynarodowego.

Te międzynarodowe uwarunkowania to nie tylko konstruktywne wpisanie Polski w nowy porządek relacji europejskich, ale także uspójnienie polskiego modelu rozwoju z otoczeniem międzynarodowym, tak by kraj mógł z sukcesem funkcjonować w tym nowym systemie. Oznaczało to wtedy nie tylko polityczne umiędzynarodowienie sprawy polskiej, akcję dyplomatyczną bez państwa, przede wszystkim w stolicach zwycięskich aliantów, ale także budowę nowoczesnego narodu, uobywatelnienie szerokich, szczególnie ludowych mas, by już niebawem potwierdzić deklarowaną w Europie żywotność polskości w plebiscytach, powstaniach śląskich i wielkopolskim, i w końcu wojnie z sowiecką Rosją.

Mamy tu dwa paradoksy. Siłą polityczną konsekwentnie przez lata organizującą akcję umiędzynarodowienia sprawy polskiej jest ruch demokratyczno-narodowy lat 1905–1919, redukowany dziś – czasem na własne życzenie – do ciasnego nacjonalizmu. Prawda jest taka, że ruch narodowy towarzyszył polskości przez kilka pokoleń, za każdym razem szukając polskiego wyrazu aktualnych trendów europejskich. Był scjentystyczny, gdy Europa czytała Comte’a, był narodotwórczy, parlamentarny, katolicki, demokratyczny, w końcu był faszyzujący, gdy taka była Europa. Chcąc pozbawić Polskę jej „monstrualności", jak to kiedyś nazwał, Dmowski mógłby być dziś uznany przez niektórych apologetów za promotora „rozwoju imitacyjnego”.

Drugi paradoks dotyczy interpretacji historii. Szkoła konserwatywna, głównie krakowska, przypominała Polakom okresu zaborów o wewnętrznych przyczynach upadku Polski. Szkoła tradycji romantycznej wskazuje wśród powodów upadku I Rzeczypospolitej przede wszystkim bezwzględność i zło zaborców. Jednak w sprawie odzyskania niepodległości ta sama szkoła romantyczna czynniki międzynarodowe całkowicie marginalizuje, skupiając się na aktywistycznym wysiłku insurekcyjnym.

Lekcja traktatu wersalskiego to opowieść o współzależności i jej konsekwencjach oraz o tym, że aby utrzymać suwerenność, bezpieczeństwo i rozwijać dobrobyt, „nasza chata” nigdy nie może być „z kraja”. To wtedy postawiono też pytania o rolę USA w świecie, o idealizm i realizm w stosunkach międzynarodowych, relacje porządku wewnętrznego państw z ich rolą międzynarodową, w końcu o rolę nauki w polityce. Wydarzenia i rozterki ostatnich lat I wojny światowej ilustrują zaskakująco wiele dzisiejszych dylematów Polski, Europy i Ameryki.

Próba idealizmu

28 czerwca 1919 r. pomnik realizmu politycznego, jakim był porządek kongresu wiedeńskiego z 1815 r., musiał ustąpić nowej filozofii, która – przy wszystkich zastrzeżeniach do takich uogólnień – może być uznana za przynajmniej próbę ustanowienia idealistycznego porządku międzynarodowego.

Przez pierwsze lata wielkiej wojny chętnie dyskutowano inne scenariusze. „Niebezpieczeństwo wzrosło zwłaszcza wtedy, gdy żywioły socjalistyczne, które podniosły wówczas głowę w państwach sprzymierzonych zaczęły (…) propagandę za pokojem »bez aneksji i bez odszkodowań«” – pisał Dmowski w „Polityce polskiej i odbudowaniu państwa”. Pewne siebie imperia nie widziały powodów, by wojna miała prowadzić do bardziej fundamentalnych zmian w porządku międzynarodowym. Były to złe perspektywy dla Polaków, od których oczekiwano głównie przelewania krwi w armiach państw zaborczych, kokietując nas jak zawsze zbyt skromnymi korzyściami politycznymi. Za sprawą Austro-Węgier taki ton powtarzała Stolica Apostolska i Benedykt XV.

Przedłużająca się ponad wszelkie przewidywania wojna przynosiła jednak nieznane do tej pory narodom Europy koszty ludzkie, społeczne i finansowe – razem 9 mln zabitych na kontynencie. Dopiero przystąpienie do wojny Stanów Zjednoczonych wytyczyło kierunek na głębszą przebudowę Europy – jak się okazało, na gruzach Niemiec, Austro-Węgier i carskiej Rosji.

Zanim to nastąpiło, w USA przetoczyła się wielka debata o właściwej roli Ameryki w świecie. Sam prezydent Wilson musiał przejść długą drogę od polityki izolacjonizmu i neutralności, która rządziła amerykańską polityką do początków 1917 r.

Izolacjonizm miał silne podstawy, które odzywają się także w dzisiejszej Ameryce. Geograficzne oddalenie miało być podstawowym powodem neutralności wobec europejskiej geopolityki. Taka postawa miała umożliwić handel z wszystkimi stronami sporu. Unikalny charakter Ameryki i jej wręcz „odkupieńcza” rola miały czynić reakcyjną Europę niewartą poświęcenia. Protestanccy kaznodzieje wskazywali na wprost biblijne uzasadnienia dla uznania Ameryki za ziemię obiecaną. Taka Ameryka miała swoje obowiązki, ale nie jako uczestnik gry sił i budowniczy równowagi, ale jako mediator, a nawet mentor, który swoim modelem rządów wskazuje narodom świata kierunek postępu. Zbrojenia miały stwarzać ryzyka dla wolnościowych i republikańskich instytucji USA. W końcu dla lewicy zaangażowanie wojenne miało blokować reformy wewnętrzne przez wzmocnienie korporacji, które podejrzewano o sprzyjanie wojnie ze względów czysto biznesowych.

By rozkruszyć tak silne podstawy neutralności, trzeba było nie lada wysiłku. Wilson dał radę. Przeważająca część Senatu i Izby Reprezentantów poparła przystąpienie USA do wojny w Europie w 1917 r.

Charles A. Kupchan, ekspert amerykańskiej Rady Stosunków Międzynarodowych, w wydanej właśnie po polsku książce „Izolacjonizm” (PISM, 2024) szczegółowo relacjonuje motywy Wilsona: „Nadal uważał, że Stany Zjednoczone powinny pełnić funkcję rozjemcy i architekta powojennego ładu opartego na współpracy. Jednak teraz, kiedy Amerykanie zostali w bezpośredni sposób zaatakowani [chodzi o zatapianie statków z obywatelami USA na pokładzie przez niemieckie u-booty – ks], Stany Zjednoczone mogły osiągnąć te cele wyłącznie poprzez zaangażowanie się w konflikt. Wilson wierzył, że kraj nie miał wyboru i musiał odwołać się do siły, jeśli miał zdobyć przewagę i moralny autorytet, by móc stworzyć świat, w którym akty agresji spotykałyby się ze zbiorową odpowiedzią. »Nie pójdziemy drogą uległości i nie pozwolimy, by najświętsze prawa naszego narodu i naszych obywateli były ignorowane lub łamane«, mówił Wilson. »Zło, przeciwko któremu teraz łączymy siły, to nie jest zwykłe zło; to zło, które dotyka korzeni ludzkich doświadczeń«”.

Od tego stanowiska do poparcia dla idei odbudowy „Polski niepodległej i zjednoczonej” droga nadal była daleka. Szczególnie że – odwołując się do Charlesa Kupchana – „celem [Wilsona] nie było zwycięstwo wojskowe i pokonanie Niemiec, lecz dążenie do wyeliminowania geopolityki Starego Świata i ustanowienie międzynarodowego ładu opartego na prawie, rozumie i negocjacjach”.

Istotą zainteresowania prezydenta Wilsona wejściem do I wojny światowej była zasadnicza zmiana porządku międzynarodowego, która potwierdziłaby unikalną rolę USA i ich wartości w świecie. Dlatego dla historii stosunków międzynarodowych najważniejszymi elementami „14 punktów” Wilsona były te, które odnosiły się do budowy nowego ładu światowego opartego na eliminacji tajnej dyplomacji i tajnych umów, wolności żeglugi, szczególnie przez Dardanele, równych zasadach handlu (jeszcze nie wolny handel), równości interesów rządów i „ludności zainteresowanej” w koloniach, redukcji zbrojeń. Punkt 14. postulował stworzenie „związku narodów w celu zapewnienia wzajemnych gwarancji niezależności politycznej i integralności terytorialnej zarówno dużym, jak i małym państwom”. Realizacją tego punktu było powołanie Ligi Narodów. Konkretny model jego realizacji w toku prac konferencji paryskiej był powodem politycznych konfliktów w Stanach, które zablokowały ratyfikację traktatu wersalskiego przez USA, pchnęły Amerykę w kierunku reakcji izolacjonistycznej i wygranej republikańskiego konkurenta tej wizji – Warrena Hardinga – w wyborach prezydenckich w 1920 r.

Kluczowy okazał się spór o art. 10 traktatu, który dla realistycznie nastawionych republikanów miał stanowić zobowiązanie USA do prowadzenia wojny w przypadku zagrożenia dla „nietykalności terytorialnej i niezależności politycznej wszystkich Członków Związku [Ligi Narodów]”. Zapewnienia, że takie zobowiązanie musiałoby być potwierdzone przez obradującą w trybie jednomyślności Radę Ligi, nie wystarczyło.

Antyimperialne i osadzone w głęboko moralnym kontekście wystąpienie Wilsona w Kongresie prezentujące „14 punktów” było znacznie ostrożniejsze wobec Niemiec niż końcowe postanowienia traktatu wersalskiego. Nie zawierało postulatów reparacji ani trwałych ograniczeń suwerenności. „Nie zamierzamy [Niemiec] skrzywdzić, ani blokować ich uzasadnionego wpływu, czy siły. Nie zamierzamy z nimi walczyć zbrojnie, czy też przy pomocy wrogich porozumień handlowych, jeśli zechcą związać się z nami i innymi miłującymi pokój narodami świata paktami sprawiedliwości, prawa i uczciwości” – mówił amerykański prezydent 8 stycznia 1918 r.

Dmowski miał świadomość tych szerszych okoliczności – idealizmu Wilsona oraz zmian zachodzących w Europie, intensywnie po niej podróżując. Jego pierwszy wyjazd do Szwajcarii i Francji to rok 1892. W 1904 r. odwiedził USA i Japonię. Od końca 1915 r. podróżował intensywnie po całym Zachodzie z akcją wprost dyplomatyczną. W 1917 r. wydał po angielsku „Problemy środkowo i wschodnio europejskie”. Tego samego roku powołany został Komitet Narodowy Polski w Paryżu i jego sieć przedstawicielstw we Włoszech, w Belgii, Brazylii, Szwecji, USA, Wielkiej Brytanii. 20 września 1917 r. paryska centrala KNP została uznana oficjalnie za przedstawiciela odradzającej się Polski – najpierw przez Francję, potem przez Wielką Brytanię, Włochy i USA.

Czytaj więcej

Konflikt o imigrantów. Pisowska obstrukcja, unijna presja

„Epoka Wilsona (…) stanowi apogeum idealistycznego modelu amerykańskiego internacjonalizmu. Woodrow Wilson z determinację dążył do realizacji zamierzeń ojców założycieli, który chcieli stworzyć świat na nowo” – podsumuje Kupchan.

Ambasador Daniel Fried przypomniał tę doktrynę na Uniwersytecie Warszawskim przy okazji 100-lecia polskiej niepodległości: „Sto lat amerykańskiej polityki wobec Europy Środkowej pokazuje, że amerykańskie zaangażowanie na rzecz wartości demokratycznych jest powiązane z ich poparciem dla niepodzielonej Europy w ramach porządku międzynarodowego opartego na zasadach. Alternatywa – obojętność na demokrację i preferowanie polityki równowagi sił na świecie – została przetestowana i uznana za niewystarczającą. Ameryka po to stoczyła wojny światowe i zimną wojnę, aby położyć temu kres”.

Dmowski i Paderewski umiejętnie to wykorzystali dla sprawy Polski, która w ich wizji idealnie pasowała do tego modelu – miała być nowoczesnym, demokratycznym i antyimperialnym państwem. Nasza suwerenność miała mieć określony, liberalny charakter. Sukces nie byłby możliwy, gdybyśmy ograniczyli się do formalnej suwerenności rozumianej jako niezważająca na otoczenie samowola. Tym samym tropem szedł Edvard Benesz w sprawie Czechosłowacji.

Z polskiej perspektywy najważniejszy w deklaracji Wilsona był punkt 13., który mówił jasno o niepodległości i zjednoczeniu ziem Polski. USA postulowały „stworzenie niepodległego państwa polskiego na terytoriach zamieszkanych przez ludność bezsprzecznie polską, z wolnym dostępem do morza, niepodległością polityczną, gospodarczą, a integralność terytoriów tego państwa powinna być zagwarantowana przez konwencję międzynarodową”. Formuła „ludności bezsprzecznie polskiej” była mniej jednoznaczna niż przekazanie – bez żadnych plebiscytów – Alzacji i Lotaryngii Francuzom. Oznaczała, że Polskę nadal czekał wielki wysiłek dyplomatyczny i wojskowy w celu ustalenia granic.

Nierównym standardem było też przedstawienie w ostatniej chwili przez mocarstwa państwom Europy Środkowej konwencji w sprawie mniejszości narodowych. Takich zobowiązań nie oczekiwano od Niemiec mimo sporej grupy mniejszości żyjących nad Szprewą. „Jakkolwiek uważałem ją [konwencję – ks] za bardzo szkodliwy nonsens polityczny, nie zachęcałem naszego premiera [Paderewskiego] do oporu. Uważałem za główną rzecz w owej chwili mieć jak najprędzej podpisany traktat wersalski” – pisał realistycznie Dmowski w „Polityce polskiej…”.

Polityka i nauka

Deklaracja Wilsona nie była po prostu podsumowaniem przemyśleń politycznych prezydenta USA – była oparta na szczegółowych analizach sporządzonych, z pominięciem Departamentu Stanu, przez grupę Inquiry, w skład której wchodzili czołowi geografowie, historycy, prawnicy. Także w tej sprawie kluczową rolę przy Wilsonie odegrał płk Edward House, czołowy zwolennik zaangażowania USA w wojnę i w budowę nowego porządku międzynarodowego. Jego zaangażowanie dało mu zasłużony pomnik w warszawskim parku Skaryszewskim – szlachetnemu rzecznikowi sprawy polskiej – ufundowany w 1932 r. przez Paderewskiego.

Powołanie Inquiry można uznać za początek pierwotnie czysto amerykańskiej kultury think tanków, czyli zasilania administracji wiedzą spoza instytucji państwa i ustanowienia kanałów przepływu wiedzy oraz doświadczenia między państwem, akademią i – z czasem – biznesem.

Nie był to kaprys. Narastająca świadomość złożoności świata już wtedy stawiała przed polityką oczywiste pytanie – jak kreować rozumne rozwiązania dla tak złożonych spraw bez stałego dostępu do narzędzi oferowanych tylko przez naukę. Od tamtego czasu ten problem narasta geometrycznie. Dlatego wciąż mnoży się liczba niepolitycznych aktorów procesów decyzyjnych, co z kolei stawia uzasadnione pytania o naturę naszej demokracji.

Wyrazem tego samego trendu było powołanie eksperckiej części polskiej delegacji na konferencję wersalską, gdzie kluczową rolę odgrywał prof. Eugeniusz Romer, twórca nowoczesnej kartografii, wybitny geograf, który stworzył kluczowe uzasadnienie statystyczne, geograficzne, etnograficzne dla polskiej podmiotowości. To te kompetencje stały za szczegółowym i erudycyjnym memorandum Paderewskiego do Wilsona „o Polsce i konieczności odbudowy jej niepodległości” z 11 stycznia 1917 r., notami naszej delegacji w sprawie granic Polski z 1919 r. czy za kluczowym pięciogodzinnym wystąpieniem Dmowskiego przed Radą Dziesięciu (premierzy i ministrowie spraw zagranicznych USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Włoch i Japonii) 29 stycznia 1919 r. W języku francuskim i angielskim przewodniczący Komitetu Narodowego Polskiego w Paryżu mógł oprzeć polskie roszczenia nie tylko na własnej patriotycznej żarliwości, zręcznym wskazywaniu na destrukcyjną rolę Niemiec w Europie, przyczynie wojny, ale także na aktualnym stanie wiedzy geograficznej, statystycznej czy ekonomicznej.

Biorąc pod uwagę aspiracje, by nowy porządek świata opierał się na możliwie zobiektywizowanych przesłankach sprawiedliwości, właśnie nauka miała i ma kolosalne znaczenie dla planowania i uzasadniania racjonalnej polityki. Już w 1903 r. Dmowski pisał o tym gorzko w „Myślach nowoczesnego Polaka”: „W naszej ojczyźnie ludzie, którzy w sprawach techniki, ekonomii, nawet często zagranicznej polityki trzymają się najświeższych wyników ludzkiego doświadczenia, gdy przychodzą na stół sprawy narodowe polskie, kwestie naszej polityki narodowej, zaczynają tak rozumować, jakby dla nich nie istniała cała druga połowa dziewiętnastego wieku. (…) Iluż to jest ludzi, którzy mówiąc o obcych krajach powołują się na mężów stanu, dziejopisarzy, przytaczają fakty i cyfry, gdy zaś zaczepimy ich o najistotniejsze zagadnienia własnego bytu narodowego, nie umieją wybrnąć poza Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego”.

Triumf postępu – „nasza monstrualność”

Drugim – oprócz nauki – filarem umiędzynarodowienia sprawy polskiej było wpisanie jej w progresywny, antyimperialny dyskurs. Miało to kolosalne znaczenie szczególnie dla postrewolucyjnych potęg dyktujących nowy porządek – USA i Francji.

Wilson, komentując swoje „14 punktów” w Kongresie, mówił pryncypialnie, że „w odniesieniu do tego zasadniczego naprawienia błędu i utrwalenia racji czujemy się bliskimi partnerami wszystkich rządów i narodów zrzeszonych razem przeciwko imperialistom”. Odrzucenie tajnej dyplomacji i tajnych porozumień – kwintesencji imperialnych porządków – było punktem 1. planu Wilsona. Była to reakcja na ogłoszenie tajnych paktów ententy przez wycofującą się z wojny bolszewicką Rosję. Jeszcze w 1917 r. Lew Trocki ogłosił mediom pakt Sykesa-Picota o podziale Bliskiego Wschodu, co nadwyrężyło – zgodnie z sowiecką intencją – spoistość ententy i USA.

Piotr Zaremba, autor monumentalnej historii USA, szczegółowo relacjonuje okoliczności ogłoszenia deklaracji Wilsona. Ograniczenia dla sprawy polskiej po stronie ententy płynęły jednak z naturalnej ostrożności Francji i Anglii w stosunku do głównego alianta i jednocześnie zaborcy – Rosji. Nie zmieniała tego nawet rewolucja bolszewicka. „Wilsona te kalkulacje nie obchodziły” – pisze Zaremba. „Po prostu uznał Polskę za jeden z symboli nowego lepszego świata i trzymał się tego”.

Na pewno rolę odegrała też rosnąca organizacja 2 mln polskich wyborców w USA, czego przejawem była akcja wysyłania pocztówek z apelem o pomoc dla Polski. „Kościuszko i Pułaski walczyli o wolność Ameryki” – przypominali amerykańskim rządzącym Polacy. Argument dziś wraca wraz z powracającymi wahaniami w USA. W kontekście pomocy dla Ukrainy minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski analogicznie przypomina dziś Amerykanom o polskim solidarnym udziale w ich wojnach w Iraku i Afganistanie.

Polska, mimo że reprezentowana wobec ententy przez polityków prawicy, w tym progresywnym nowym świecie potrafiła odegrać wiarygodną rolę. Biorąc pod uwagę dzisiejszą skłonność prawicy do epatowania przede wszystkim tym, co nas różni od najbliższego otoczenia geopolitycznego, także przy tym warto się zatrzymać. Dla Dmowskiego – wbrew stereotypom – było to naturalne. „Dziś czasy się zmieniły” – pisał na początku wieku. „Życie szybko idzie naprzód, usuwając jedne, tworząc inne pierwiastki bytu narodowego. Runęły instytucje podtrzymujące dawną budowę społeczną i dawny typ stosunków; przewrót w środkach komunikacyjnych związał ściśle kraj z zagranicą i wciągnął społeczeństwo w życie ekonomiczne Europy, wywołując konieczność szybkiego przystosowania się do nowoczesnych warunków współzawodnictwa. (…) Naród zaczyna się podciągać pod ogólny typ europejski, przestaje być wielkością niewspółmierną. Dla wielu ludzi jest to powodem do zmartwienia: tracimy swą oryginalność, zostajemy powoli takim samym szablonowym skupieniem, jakimi są narody zachodniej Europy. Tymczasem my raczej tracimy naszą monstrualność i zostajemy powoli zdolnym do życia, zdrowym, normalnym społeczeństwem” – czytamy w „Myślach nowoczesnego Polaka”.

I dalej: „Powierzchnia ziemi to nie jest muzeum do przechowywania okazów etnograficznych w porządku, całości, każdego na swoim miejscu. Ludzkość idzie szybko naprzód, a w wyścigu narodów każdy z nich powinien jak najwięcej zrobić dla postępu, cywilizacji, dla podniesienia wartości człowieka”.

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Dla papieża Franciszka Europa nie ma znaczenia

Prawica i nowoczesność

Dziś słowo „nowoczesność” z tytułu przywołanej tu kluczowej dla myśli politycznej polskiej prawicy książki – przepełnionej gorzkimi uwagami o Polakach i uznaniem dla rozwoju innych narodów – jest wyparte ze słownika prawicy. Często staje się inwektywą, podobnie jak postęp czy nauka, bez których tym bardziej dziś nie ma racjonalizacji polityki.

Po części to skutek bezdroży zachodnich koncepcji postępu. Testujemy, jako Zachód, wiele różnych ścieżek i nie każda z nich tylko z racji swojej nowości musi zyskiwać bezrefleksyjny aplauz.

Problem jednak dotyczy nie tylko ciągle „upadającego Zachodu”. Przykładem jest tu rozumienie suwerenności w świecie współzależności, o jakiej nie śniło się nikomu wcześniej. Powodem jest głównie technologia i idąca w parze z nią integracja handlowa. UE jest tego najbardziej zaawansowanym przykładem. Dmowski rozumiał polityczne konsekwencje rozwoju kolei w 1903 r. Dziś – w dobie dalszego rozwoju mobilności, big data, AI, zmian klimatycznych, renesansu badań kosmicznych, edycji ludzkiego DNA – prawica ma trudności z własnym opowiedzeniem tego wciąż nowego świata. Zamiast budować scenariusze bezpiecznego rozwoju, tworzyć wizje zarządzania tymi nierzadko niepokojącymi zmianami, najczęściej decyduje się na kokietowanie strachu i niepokojów. Czy ten strach nie jest przejawem prawdziwego kryzysu Zachodu?

Jest i specyficzność przypadku polskiego. Właśnie z uwagi na okoliczności odzyskania niepodległości – na fali demontowania starego porządku, a nie za jego sprawą – nasz konserwatyzm nie może powołać się na ciągłość i tradycję. Polska była beneficjentem dominujących, postępowych tendencji w polityce, które umacniały republikański charakter II RP.

Dlatego odrodzona II RP była krajem progresywnym. Nieprzypadkowo jej odrodzenie zbiegło się w czasie z szybkim przyjęciem powszechnego prawa wyborczego kobiet, ubezpieczeniami społecznymi czy ośmiogodzinnym dniem pracy. Dlatego także dziś emocjonalna niechęć do liberalno-demokratycznego modelu powinna być traktowana w Polsce ostrożnie. Nawet uzasadniona krytyka liberalnej zawartości współczesnych państw nie usprawiedliwia wypisywania Polski ze współczesności Zachodu.

Konserwatywna filozofia polityczna – wyrażająca się głównie w ostrożnym społecznie zarządzaniu zmianą – ma Polsce współczesnej, Polsce coraz intensywniejszych zmian, wiele do zaoferowania. Jednak wciąż czeka na swój polityczny wyraz. Wcześniej – tak po rozbiorach, jak i po komunizmie – polską racją stanu było wszak przeprowadzanie zmian jak najszybciej. Nie było niemal niczego, co warto byłoby „konserwować”.

Ten czysto polityczny, by nie powiedzieć partyjny aspekt sprawy poruszył w historycznym kontekście Piotr Zaremba: „Dmowski przyznawał, że w Ameryce lepiej czuł się w towarzystwie takich polityków jak Lodge, Root czy Roosevelt, bo to oni myśleli kategoriami narodowego interesu. Ale rozumiał, że to właśnie idealistyczne nastawienie Wilsona było szansą dla Polaków”. Tkwimy w tej sprzeczności do dziś. Część ideowych pobratymców prawicy na Zachodzie snuje wizje dla polskiego bezpieczeństwa, niestety, szkodliwe (sprzeciw wobec akcesji Ukrainy czy protekcjonizm na rynku UE).

Pragnienie wyświetlenia własnej siły w relacjach międzynarodowych po 30 latach udanego wzrostu i tak wielu latach opresji jest czymś naturalnym. Jednak „koncert mocarstw” nadal nie jest dla Polski bezpiecznym środowiskiem. Powinniśmy robić wszystko, by być na taki scenariusz gotowym, ale nie powinniśmy się go ani dopominać, ani przyspieszać – świadomie lub, co gorsza, nieświadomie. Racjonalne dywagacje na ten temat mogą się toczyć w kraju, który jest rzeczywiście zdolny do jednostronnych zmian architektury bezpieczeństwa. Dziś, mimo realnego umacniania się, Polska w tej sytuacji nie jest. Dlatego dopominanie się demontażu systemu wielostronnego lub jego faktyczne osłabianie nie jest rozważne.

Naiwność, chciejstwo…

Sporu o przyczyny odrodzenia Polski niepodległej nie da się sprowadzić do prostego wyboru między historycznymi orientacjami Piłsudskiego i Dmowskiego. Rachuby i kluczenie tak Piłsudskiego (kryzys przysięgowy), jak i Dmowskiego (gra z rosyjskimi elitami politycznymi w Piotrogrodzie w latach 1914–1915) oraz pomyślne zdarzenia międzynarodowe (przystąpienie USA do wojny) dały możliwości takiego lewarowania sprawy polskiej, by doprowadzić do odzyskania pełnej niepodległości i zjednoczenia naszych ziem w skali przekraczającej gotowość wszystkich i każdego z osobna uczestników tych procesów. Nie oznacza to, że Polska powstała „ni z tego, ni z owego…”.

Sukces Polski na konferencji pokojowej w Paryżu był możliwy z uwagi na dobre zakorzenienie spraw polskich w ówczesnych warunkach politycznych i międzynarodowych – dobre rozpoznanie własnej współzależności. To przede wszystkim wieloletnie wysiłki na rzecz umiędzynarodowienia sprawy polskiej w głównych stolicach europejskich i USA, oddziaływanie na opinię publiczną Europy, wpisanie interesów kraju w wiodące nurty przemian porządku wewnętrznego i międzynarodowego Zachodu. Wiarygodne eksponowanie zaangażowania po stronie ententy i wyciszanie działań przeciwko sprzymierzonym. W końcu dobre uzasadnienie stanowisk na podstawie aktualnego stanu wiedzy oraz upodmiotowienia mas społecznych i ludowych zgodnie z trendami nowoczesności – przez pół wieku upowszechniania czytelnictwa, aktywizacji społecznej, ekonomicznej i obywatelskiej.

Podpisany 105 lat temu traktat wersalski, wszystko co do niego doprowadziło, okoliczności i kompromisy prowadzące do jego podpisania mają nam wiele do powiedzenia także dziś, kiedy porządek międzynarodowy, a w nim także sprawa polska, przechodzi ewolucję i wstrząsy. Polska pozostaje bowiem beneficjantem liberalnego porządku międzynarodowego opartego na prawie.

„Nasze analizy sytuacji międzynarodowej i miejsca Polski w świecie grzeszą na ogół naiwnością i »chciejstwem«. Zbyt często mierzymy siły na zamiary, a politykę zastępujemy gestami, uważając je właśnie za politykę. Polityczna lekcja endecji wciąż czeka na odkrycie i upowszechnienie” – pisał w historycznym już eseju „Dziedzictwo Narodowej Demokracji” jeden z najświatlejszych powojennych spadkobierców Dmowskiego Aleksander Hall. Te słowa padły we wrześniu 1983 r. i pozostają aktualne do dziś. Podobnie jak jedno z kluczowych spostrzeżeń Dmowskiego z czasów starań o niepodległość Polski: „Polityką niepodległości nie jest ta, która o niej mówi, ani nawet ta, która jej tylko chce, jeno ta, która do niej prowadzi i ma jakiekolwiek widoki do prowadzenia”.

Konrad Szymański

Członek Rady Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych; były minister ds. europejskich w rządach Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego.

Dniem Niepodległości Polski jest 11 listopada. Dzień ten jednak nie jest wspomnieniem zawieszenia broni (Jour d’Armistice), Pamięci (Remembrance Day) czy Weterana (Veterans Day), obchodzonymi we Francji, Wielkiej Brytanii czy USA w związku z przerwaniem działań wojennych 11 listopada 1918 r. U nas jest to ślad przekazania przez Radę Regencyjną władzy wojskowej Józefowi Piłsudskiemu, który dzień wcześniej wrócił do Warszawy z więzienia w Magdeburgu.

Z punktu widzenia spraw krajowych trudno wskazać moment narodzin II Rzeczypospolitej. Nie było to jednoznaczne także przed wojną. Świętem państwowym 11 listopada stał się dopiero w 1937 r. Ustawa przyjęta w 11. roku rządów sanacyjnych, już po śmierci marszałka, ustanawiała dzień niepodległości „jako dzień po wsze czasy związany z wielkim imieniem Józefa Piłsudskiego, zwycięskiego Wodza Narodu w walkach o wolność Ojczyzny”.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Pikit”: Ile oczek, tyle stworów
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Bałkan elektryk
Plus Minus
Ta gra nazywa się soccer
Plus Minus
Leksykon zamordysty
Materiał Promocyjny
Mazda CX-5 – wszystko, co dobre, ma swój koniec
Plus Minus
Ateizm – intronizacja ludzkiej pychy
Materiał Promocyjny
Jak Lidl Polska wspiera polskich producentów i eksport ich produktów?