Kaczyński wymyśla lepszego Dudę

Kandydatem PiS na prezydenta ma być ktoś strawny dla wyborców Krzysztofa Bosaka i Sławomira Mentzena, ale i otwierający tę partię na centrum. Kojarzony z pisowskim środowiskiem, niekoniecznie jednak z jego rządami. Wymyślenie kogoś takiego wymaga cudu.

Publikacja: 20.06.2024 17:40

Jarosław Kaczyński ma poczucie, że w wyborach europejskich odbił się od dna (na zdjęciu oddaje głos

Jarosław Kaczyński ma poczucie, że w wyborach europejskich odbił się od dna (na zdjęciu oddaje głos w Warszawie 9 czerwca 2024 r.). Kogo nam teraz szykuje na kandydata PiS w kolejnych – prezydenckich?

Foto: Andrzej Iwańczuk/REPORTER

Media popierające obecną władzę przedstawiają Jarosława Kaczyńskiego jako bezradnego staruszka zmagającego się z chaosem wewnątrz swojego słabnącego i skłóconego obozu politycznego. Tymczasem kończący 18 czerwca 75 lat prezes Prawa i Sprawiedliwości ma po wyborach europejskich poczucie, że odbił się od dna. W sytuacji zmasowanego policyjno-prokuratorskiego ataku na jego środowisko zajęcie drugiego miejsca z wynikiem tylko o niecały punkt procentowy gorszym od formacji Donalda Tuska nie jest klęską.

Zsumowanie wyników trzech partii rządzącej koalicji dało im 50,27 proc. wobec 53,71 w zeszłorocznych wyborach parlamentarnych. To się może przy kolejnych, bardziej masowych wyborach zmienić. Nie wiemy, do kogo wróci przykładowo 60 proc. niegłosujących 9 czerwca wyborców Trzeciej Drogi. Ale na razie Donald Tusk ma podobne powody do zmartwień jak Kaczyński.

Czytaj więcej

Jaką politykę Donald Tusk zamierza prowadzić w Unii Europejskiej

Dlaczego w sprawie zagrożenia imigracją Polacy uwierzyli PiS?Dlaczego w sprawie zagrożenia imigracją Polacy uwierzyli PiS?

PiS zdołało się przebić ze swoją agendą. Choć w mniejszym stopniu nadzieję partyjnych działaczy budzą ich celne zagrania, bardziej plątanie się rządzących we własnych wpadkach, niemożnościach i sprzecznościach. Kampania dotyczyła polityki Unii Europejskiej. I już po wyborach dostajemy kolejne informacje o pakcie migracyjnym.

Mamy incydenty z wpychaniem do nas przez Niemców imigrantów. Pytanie o skalę zjawiska, ale dla opozycji nawet jeden przypadek urasta do rozmiarów opresji. Do tego, jeśli podporządkujemy się unijnej dyrektywie nakazującej wypłacać imigrantom zasiłki porównywalne z tym, co daje im Europa Zachodnia, staniemy wobec sytuacji dyskryminacji polskich bezrobotnych wobec przybyszów. Tusk wciąż utrzymuje, że masowej relokacji nie będzie, ale nie tłumaczy, na czym to założenie opiera. Politycy państw zachodnich i unijni komisarze twierdzą bowiem coś innego.

Premier próbuje też odpowiadać na przestrogi opozycji odwracaniem wektorów. Pojawiających się w różnych miejscach Polski przybyszów o innych odcieniach skóry Roman Giertych przedstawia jako sprowadzonych do Polski przez PiS za łapówki. Potem ten absurd powtarza sam premier na platformie X.

Potwierdzonych przypadków wizowego łapówkarstwa mieliśmy nieco ponad 600. Owszem, napłynęło do Polski legalną drogą sporo ludzi do pracy. Ale nie widzieliśmy ich wałęsających się po ulicach miast i miasteczek. Cudzoziemcy pojawili się w pół roku po zmianie władzy. Tusk nazywa PiS rasistami, ale równocześnie oskarża o sprowadzenie setek tysięcy ludzi z Afryki i Azji. Pisowcy odpowiadają, że posiadacze wiz pracowniczych to ktoś inny niż migranci nielegalni – obojętnie czy przedrą się przez granicę z Białorusią, czy zostaną nam podesłani przez państwa Unii leżące na zachód od nas.

Możliwe, że w przypadku żelaznych elektoratów każdy wierzy swoim. Ale wśród wszystkich wyborców narracja PiS wygrała. Najnowszy sondaż IBRiS pokazuje, że 67 proc. Polaków nie chce, aby ktokolwiek przekraczał granicę polsko-białoruską nielegalnie. Dotyczy to 86 proc. wyborców PiS, ale też 62 proc. popierających KO, a 60 proc. – Trzeciej Drogi.

Tusk o tyle wyciągnął z tego wnioski, że stał się bardziej pryncypialnym rzecznikiem umacniania granicy niż poprzednia władza. Tylko że jeśli na mocy paktu migracyjnego zaczną napływać obcy nam kulturowo, wymykający się weryfikacji przybysze, przydzielani nam przez Unię, reakcje większości Polaków będą podobne. Czas nie pracuje w tej sprawie na rzecz Tuska. Musi wymyślić jakiś efektowny wykręt, pytanie wobec kogo – Unii czy własnych wyborców. Na razie niczego takiego nie widać na horyzoncie.

Szydło i Morawiecki bez szans na prezydenturę? „To ma być ktoś strawny dla wyborców Konfederacji” 

Do tego dojdzie niezadowolenie z powodu rosnących cen energii, też po części do powiązania z klimatyczną polityką Unii. Dojdą też niespełnione obietnice „krajowe” – 20-procentowe podwyżki dla budżetówki są niemożliwe, a to tylko jeden przykład niewykonalności sztandarowych obietnic nowej władzy. Czy da się to przykryć hasłem: rozliczyć łajdaków i złodziei z PiS? Można w to wątpić.

Zdawać by się mogło, że dla PiS nadchodzi czas zbierania owoców słabości nowej władzy. Najwyraźniej jednak w oczach wielu Polaków pozostaje on formacją drażniącą, winną ośmiu lat rozpychania się łokciami, zbyt ideologiczną, mającą zły wizerunek. Ile w tym dzieła czarnego PR-u wzmocnionego medialną przewagą przeciwnika, a ile własnych błędów, kiksów, nadużyć władzy, choćby przy okazji finansowego pompowania swoich?

Czasu na zacieranie złych wrażeń jest niewiele. Lada chwila ruszy kolejna kampania: prezydencka. Kluczowa, bo jeśli do pałacu na Krakowskim Przedmieściu wprowadzi się w 2025 roku polityk rządzącej obecnie koalicji, znikną ostatnie bariery powstrzymujące tę władzę, czyli widmo prezydenckiego weta. Będzie można likwidować ostatnie instytucje (jak IPN) i usuwać z urzędów ostatnich ludzi, których teraz ruszyć nie sposób.

Kaczyński przekonany, że złapał 9 czerwca nieco wiatru w żagle, jest podekscytowany tą kwestią. Nikt mu nie kazał wdawać się w spekulacje o prezydenckich kandydatach PiS z dziennikarzami i to nie tylko zaprzyjaźnionymi. Od razu padło ważne zastrzeżenie: główna partia opozycyjna nie postawi na żadną z nasuwających się kandydatur partyjnych. Beatę Szydło ma deprecjonować fakt, iż jest kobietą. Podobno Polacy w czasach wojennych zagrożeń wolą na tym urzędzie mężczyznę. Z kolei Mateusz Morawiecki dopiero co uchodził za pretendenta najbardziej żelaznego. Teraz dowiadujemy się, że ekspremiera, choć zasługuje na pochwały, obciążają lata sprawowania władzy.

Prezes twierdzi, że jest wielu innych kandydatów, którzy dopiero są poddawani sondażowym ocenom. Według ważnego polityka PiS kryteria są wyśrubowane. – To ma być ktoś strawny dla wyborców Konfederacji. Nawet jeżeli ich kierownictwo go nie poprze, powinni wyborcy. A zarazem ma nas otwierać na centrum. Być niezależnym, ale kojarzonym z naszym środowiskiem. Za to niekoniecznie kojarzonym z ośmioma latami naszych rządów – słyszę od postaci szanowanej w partyjnej centrali na Nowogrodzkiej.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Kamienica w opałach

Kaczyński odrzuca Gawryluk i Siewierę. To może as w rękawie – Lucjusz Podbereźny?

Są to oczekiwanie sprzeczne, trudne do jednoczesnego spełnienia. Pojawia się jednak jak bumerang Tobiasz Bocheński. Były wojewoda mazowiecki zdawał się być pogrążony porażką w Warszawie w starciu z Rafałem Trzaskowskim. Ale kiedy zdobył mandat, startując z drugiego miejsca na liście w eurowyborach, skądinąd także w Warszawie, wrócił do gry.

Padają i inne nazwiska: byłego ministra rozwoju Piotra Nowaka, posła i byłego wojewody zachodniopomorskiego Zbigniewa Boguckiego czy nawet unikającego partyjnych konotacji prezesa IPN Karola Nawrockiego. Kryteriami są zdolności do gładkiego wypowiadania się, pewien typ medialnej sprawności, przy równoczesnym trzymaniu się pryncypiów.

W rezerwowej talii Kaczyńskiego dostrzegamy nawet Lucjusza Nadbereżnego, wciąż młodego prezydenta Stalowej Woli, który wygrywa tam wybory przygniatającą większością, wbrew przekonaniu o niezdolności PiS do zdobywania władzy w miastach. Ten samorządowiec znakomicie czuje swoją małą ojczyznę. Czy równie sprawnie wyczułby całą Polskę?

Zarazem Kaczyński odrzuca takie personalne pomysły z zewnątrz jak ambasador w USA (zagrożony odwołaniem) Marek Magierowski. Uważa go za obcego w swoim środowisku. To samo dotyczy krążących gdzieś w przestrzeni nazwisk: szefa prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego Jacka Siewiery czy skonfliktowanego z PiS szefa gabinetu obecnego prezydenta Marcina Mastalerka. Podobnie jako obca postrzegana jest w PiS dziennikarka Polsatu Dorota Gawryluk, uważana za medialno-polityczny pomysł Zygmunta Solorza. Pytanie, czy któreś z nich chce tak naprawdę startować. Gawryluk już zaprzeczyła. Inni być może zrobią to za chwilę.

Argumentem na rzecz personalnych eksperymentów jest sukces pomysłu Jarosława Kaczyńskiego z roku 2014. Już kiedy Andrzeja Dudę wysyłano do europarlamentu, słychać było, że prezes PiS upatruje w młodym, ładnie przemawiającym polityku z Krakowa recepty na pokonanie Bronisława Komorowskiego. Manewr się powiódł. To jedna z najcelniejszych zagrywek Kaczyńskiego, zważywszy na dwukrotną wygraną Dudy w walce o prezydenturę, a w roku 2015 na nadanie zwycięskiego impulsu całemu obozowi.

No tak, tyle że energiczny, świeży Duda starł się wtedy ze starzejącym się Komorowskim, który zlekceważył zagrożenie, a sam był, a w każdym razie dał się przedstawić jako uosobienie skostnienia tradycyjnej elity III RP. Konkurenci obecnego, dopiero pośpiesznie lansowanego pretendenta pisowskiej prawicy będą przygotowani do bezwzględnej walki. Dotyczy to i Rafała Trzaskowskiego, i – ewentualnie – Donalda Tuska, a nawet Szymona Hołowni.

Warto jednak brać pod uwagę jeszcze jedną okoliczność. Prawda, Kaczyński wymyślił projekt „Andrzej Duda”, ale potem sam uznał go za nieudany. Fakt, że prezydent zgadza się w 80 proc. z polityką „dobrej zmiany” był dla niego mniej istotny niż różnice zdań w pozostałych 20 proc. Między centralą na Nowogrodzkiej i pałacem prezydenta ziała przepaść. Narosły żale i pretensje, przede wszystkim ze strony prezesa, który szukał w otoczeniu głowy państwa agentów wroga, był przekonany, że prezydent ulega „wrogim podszeptom”.

W tej sytuacji znalezienie kogoś, kto jest postrzegany jako niezależny, ale też nadaje z prezesem na jednej fali, i to w każdej sprawie, może się okazać niemożliwe. A to drugie kryterium może wygrać z tym pierwszym. Wtedy mogłoby się zacząć od Bocheńskiego czy Boguckiego, a skończyć na polityku w typie Joachima Brudzińskiego czy Mariusza Błaszczaka.

Ostatnie wybory powinny dostarczać Kaczyńskiemu wiedzy, że świat się zmienia, a jego dyrektywy niekoniecznie są traktowane jako wyrocznia, nawet przez wiernych generalnej linii wyborców. Pouczający jest tu przykład upierania się na Mazowszu przy kandydaturze Jacka Kurskiego, osobiście zachwalanego przez prezesa na wyborczych wiecach. Tylko dlaczego aż tylu kandydatów z dalszych miejsc przeskoczyło byłego prezesa TVP? Bo nawet dla zwolenników PiS propaganda telewizji Kurskiego była paździerzem? A może i ze względu na ostentacyjny cynizm tej postaci, wykazany chociażby przy okazji powtórnego, bardzo ostentacyjnego ślubu po stwierdzeniu nieważności poprzedniego związku sakramentalnego?

Nie twierdzę, że każda rekomendacja Kaczyńskiego była błędem. Na przykład jedynka z Pomorza Anna Fotyga to cicha bohaterka merytorycznej pracy w europarlamencie. Ale prezes nie przewidział odrzucenia zasady, wedle której najlepsze kryterium stanowią dawne zasługi i osobista sympatia lidera. W przypadku Kurskiego nie przekonały go nawet szczegółowe badania. Na buntach wyborców PiS częściej korzystali młodsi politycy. Z tego sygnału coś powinno wynikać. Czy wyniknie?

PiS zaskakująco bliski Konfederacji. Dlaczego Bosak i Mentzen poparli CPK

Przy okazji prezydenckich przymiarek osobne miejsce zajmuje kwestia stosunków PiS z Konfederacją. Nieprzypadkowo Morawieckiego uznaje się za niewybieralnego, bo wyborcy „Konfy” go nienawidzą.

Kiedy podliczano bilans europejskich wyborów, PiS i Konfederację często traktowano łącznie. Obie te siły dostały razem 48,27 proc. poparcia. I zdobyły tylko o jeden mandat mniej niż euroentuzjaści. Takie rachunki są w zasadzie racjonalne. Jakkolwiek mocno Konfederacja opisywałaby politykę rządu Morawieckiego jako „wielkie sprzedanie się Unii”, podczas tej kampanii różnice w diagnozach i w żądaniach wobec Brukseli między dwiema partiami prawicy były niewielkie. Zarazem polityka krajowa coraz częściej nakłada się na problem relacji z Unią. To dotyczy stosunku do imigracji, do Zielonego Ładu i polityki klimatycznej, a w szerszym sensie obaw przed scentralizowaniem Unii za pomocą pakietu zmian w jej traktatach.

Oczywiście, pozostają duże różnice – od stosunku do wojny w Ukrainie, a i do samych Ukraińców, po wciąż skrajnie wolnorynkowe, wręcz libertariańskie akcenty w postulatach Konfederacji, zderzane z socjalną hojnością pisowskich rządów. Chwilami można odnieść wrażenie, że to dwa kompletnie różne typy tożsamości. Ale w ogniu polemik z obecnym rządem dochodzi czasem do zaskakujących przykładów zbliżenia stanowisk.

Filozofia polityczna Krzysztofa Bosaka, a w jeszcze większym stopniu Sławomira Mentzena dawała podstawy do basowania Tuskowi czy Trzeciej Drodze przeciw „gigantomanii” pisowskich wielkich inwestycji na czele z CPK. A jednak konfederaci, możliwe, że wyczuwając wyborcze wiatry, wtórowali przedstawicielom klasy średniej, dla których te inwestycje to symbol cywilizacyjnego awansu Polski.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Możemy mieć już dość wszelkich komisji śledczych

Konfederacja zamiast Lewicy u boku Tuska to absurd. Takie plotki coś nam jednak mówią

Niczego to jednak nie zmieniło. Kaczyński uznał za stosowne w pierwszych dniach po eurowyborach atakować Konfederację. Z kolei dowartościowana najlepszym w historii wynikiem 12,08 proc. „Konfa” podtrzymuje doktrynę dwóch jednakowych wrogów: PiS i PO–KO.

Jej poseł Dobromir Sośnierz ogłaszał w studiu Telewizji Republika, że nawet w drugiej turze prezydenckich wyborów poparcie dla kandydata PiS jest wykluczone. – Poseł Sośnierz nie przedstawia oficjalnego stanowiska naszego ugrupowania. Ale ma rację, przypominając o równym dystansie wobec KO i PiS – komentuje Krzysztof Bosak.

Dla Kaczyńskiego liderzy tej formacji to niesforni chłopcy gustujący w obrażaniu go. Dla konfederatów PiS to formacja dziadersów wycinających ich konsekwentnie z mediów publicznych w ciągu ośmiu lat rządów. Szukają więc okazji do odwetu. W komisjach śledczych dość konsekwentnie basowali, może tylko odrobinę cichszym tonem, rzecznikom rozliczenia pisowskich rządów „do samego spodu”.

Prawda, Konfederacja zbliżająca się do centrum byłaby nawet dogodniejszym partnerem dla pisowskiego mainstreamu. Pozbyła się dziwacznego ekstremisty Janusza Korwin-Mikkego. Teraz z kolei wysłała do Brukseli filorosyjskiego, antyukraińskiego i antyżydowskiego warchoła Grzegorza Brauna. Paradoksalnie jednak to ustatkowanie się podsyciło powrót pogłosek o tym, że Konfederacja mogłaby zastąpić słabnącą Lewicę w koalicji z… Tuskiem. Rzecznikiem takiego rozwiązania był już przed wyborami sejmowymi poseł Przemysław Wipler.

To absurd! Po co Tusk miałby się tłumaczyć przed Brukselą z sojuszu z eurosceptyczną formacją? Trzymając w koalicyjnych objęciach Lewicę, może ją poza wszystkim zadusić. Zapraszając Bosaka i Mentzena, mógłby ich wzmocnić. Także dla narodowców z Konfederacji byłby to alians niestrawny.

Same takie pogłoski są jednak znamienne. Poza wszystkim Bosak i Mentzen myślą wciąż kategoriami gry o całą prawicę. Mają nadzieję na rozbicie PiS i zastąpienie Kaczyńskiego w roli nowego hegemona. Pierwszym etapem miałby być rozbiór wyborców Trzeciej Drogi. Lewą część zabierze Tusk, antypisowskich prawicowców – a jest takich trochę – „Konfa”.

Tyle że to rachuby mocno na wyrost. Sukces Konfederacji był realny przy tak niskiej frekwencji i koncentracji debaty na unijnej tematyce. Przy powrocie wielu nieobecnych przy urnach wyborców, Bosak z Mentzenem mogą powrócić do 6,7 proc. uzyskanych 15 października. Dziś, gdy są silni, uważają, że PiS jest im do niczego niepotrzebny, ba, mogą snuć marzenia o jego „połknięciu”. Gdy osłabną, mogą nie być potrzebni PiS-owi.

Choć tak całkiem niepotrzebni się nie okażą, szczególnie w kontekście wyborów prezydenckich. Nieprzypadkowo pytamy zwłaszcza o nie. Polska polityka staje się siłą rzeczy coraz bardziej dwubiegunowa. Przechwycenie prezydentury przez kogoś z obecnej koalicji oznaczałoby zgodę na radykalną przebudowę kształtu społeczeństwa – od legalizacji aborcji na życzenie po ustanowienie poprawnościowej cenzury w postaci ustawy o mowie nienawiści. To byłby świat wypychający także Konfederację na margines.

Pytam o to jej ważnego polityka. – Wiele zależy od tego, kto będzie kandydatem Kaczyńskiego, jak będzie się zachowywał wobec nas podczas kampanii. Nawet Andrzej Duda przypomniał sobie o nas dopiero w drugiej kadencji. A wcale nie jest powiedziane, że to kandydat PiS wejdzie do drugiej tury. Nie wiemy nawet, czy kandydatem drugiej strony będzie lewicowiec Trzaskowski – pada typowa odpowiedź.

Czy PiS wchłonie Suwerenną Polskę? Krzysztof Bosak tylko na to czeka

Tyle że w roku 2020 Konfederacja nie zajęła stanowiska wobec tegoż Trzaskowskiego. Wtedy w drugiej turze prawie połowa wyborców Bosaka głosowała na kandydata KO. Zarazem trudno się oprzeć wrażeniu, że relacje z Konfederacją to dylemat także i dla PiS. Pojawiają się w nim głosy, choćby posła Arkadiusza Mularczyka, za współpracą tych dwóch partii. – Na dole niektórzy parlamentarzyści wierzą w taką koalicję, bo na przykład mają u siebie poprawne relacje z miejscowymi konfederatami. Wyniki tych wyborów wzmocniły takie tendencje. Ale kierownictwo stoi na stanowisku samodzielnej walki o ponad 40 procent – objaśnia poseł PiS.

To niejedyny problem PiS. Osaczona represjami i inwektywami Tuska, partia próbuje sugerować, że nie jest izolowana. Ale kończy się to telewizyjnymi apelami do Władysława Kosiniaka-Kamysza, aby został premierem wspólnego rządu. Mają one wywołać chaos w umysłach ludowców, którzy mogą się czuć nieswojo w coraz mocniej progresywnej i euroentuzjastycznej koalicji.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Marszałek i aborcja. Kiedy zmuszą Hołownię, żeby ustąpił?

Jednak skuteczność takich manewrów jest ograniczona. Obecny prezes PSL zdaje się mocno związany z Tuskiem, jego ludzie chcą być w mainstreamie. A Kaczyński zbiera owoce swojej polityki traktowania PiS jako jedynej partii mogącej „zbawić Polskę”. Faktem jednak jest, że podczas afery wokół żołnierzy zakutych w kajdanki na granicy z Białorusią, Kosiniak był atakowany przez pisowców dość wstrzemięźliwie.

Za sukces można by uznać zapowiadane wchłonięcie przez PiS Suwerennej Polski. Różnice między nią a PiS w opozycji się zatarły, a choroba Zbigniewa Ziobry przyśpiesza ten proces. Zarazem oznacza to jeszcze mocniejsze wzięcie na swoje barki sprawek tego środowiska, które zmieniło Ministerstwo Sprawiedliwości w narzędzie wspierania swoich interesów.

No i jeszcze jedno: taki koniec partii Ziobry umocni zapewne opór Konfederacji przed wiązaniem się nadmiernie z PiS. Mający dobrą opinię u wielu wyborców prawicy Krzysztof Bosak jeszcze mocniej uwierzy wówczas w swoją szczęśliwą gwiazdę.

Media popierające obecną władzę przedstawiają Jarosława Kaczyńskiego jako bezradnego staruszka zmagającego się z chaosem wewnątrz swojego słabnącego i skłóconego obozu politycznego. Tymczasem kończący 18 czerwca 75 lat prezes Prawa i Sprawiedliwości ma po wyborach europejskich poczucie, że odbił się od dna. W sytuacji zmasowanego policyjno-prokuratorskiego ataku na jego środowisko zajęcie drugiego miejsca z wynikiem tylko o niecały punkt procentowy gorszym od formacji Donalda Tuska nie jest klęską.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku
Plus Minus
„Pić czy nie pić? Co nauka mówi o wpływie alkoholu na zdrowie”: 73 dni z alkoholem