Podobno na Donaldzie Tusku zrobił wrażenie niedawny sondaż Ipsos przeprowadzony dla OKO.press i TOK FM. Padło tam pytanie: „W jakim stopniu zgadza się Pan/Pani z tym, że należy w ramach zdecydowanych rozliczeń z rządami PiS ukarać i wymienić jak najwięcej osób, które pracowały w instytucjach publicznych w latach 2016–2023?”. Mówi się tam o „ukaraniu”, ale nie pada, za co ta kara. Przewiną ma być sama praca dla poprzedniej ekipy rządowej.
Aż 57 proc. ankietowanych opowiedziało się za „karami”. Tylko 36 proc. było przeciw, przede wszystkim wyborców PiS. Rozliczeń oczekuje 92 proc. elektoratu Koalicji Obywatelskiej, 86 proc. Lewicy i 85 proc. Trzeciej Drogi.
Można by więc przedstawić Tuska jako depozytariusza społecznych nastrojów. Tyle że to on je wcześniej konsekwentnie przez wiele miesięcy rozbudzał, przedstawiając swoją kampanię jako wojnę obywatelskiego dobra z autorytarnym złem. Można by rzec, dostał, czego chciał. Odpowiada teraz na własne zapotrzebowanie. Zamiast dyskusji o rządowym programie jest permanentna wojna z przeciwnikami i próba integracji nowej koalicji wokół odwetowych inicjatyw. Konsekwencją są jego kolejne kroki.
Za poprzednich ekip odwoływano pojedynczych ambasadorów po zmianie władzy w następstwie wyborów. Obecnie zapowiada się masową czystkę w dyplomacji (ponad 50 osób). Z kolei zmiany w sądownictwie i prokuraturze tłumaczone są „odpolitycznianiem” wymiaru sprawiedliwości. Ale zaraz po tej zapowiedzi Tusk wyznaczył prokuratorom polityczny cel: „rozliczenie PiS”. A tych, którzy próbują prowadzić dochodzenia na niekorzyść nowej władzy, degraduje się, blokując to, co usiłowali robić.
Czytaj więcej
Dotychczasowy prezes nie zawsze umie trafić w sedno, często daje się sprowokować Tuskowi. Ale bywał wizjonerem. Nawet jeśli da się wyczuć pewne zmęczenie liderem gawędziarzem, to każda nowa kandydatura może PiS osłabić, podzielić.