A jednak Tusk się wywinął. Z jednej strony zwalił część winy na zastępcę prokuratora generalnego Tomasza Janeczka, który nie miał z tą sprawą nic wspólnego, ba, został odsunięty od nadzoru nad wojskowymi prokuratorami, ale który mógł być kojarzony z ekipą Ziobry. Okazało się, że w pół roku po utracie władzy można nadal obwiniać PiS. Z drugiej, kategoryczne żądanie, aby sytuację domniemanej luki prawnej załatwił szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz, też odwracało uwagę od Tuska, a kierowało ją na konkurującą z KO w wyborach Trzecią Drogę.
Była to operacja tak sugestywna, że prawicowi komentatorzy zaczęli podejrzewać, iż to ludzie Tuska podrzucili tego newsa życzliwemu wobec KO portalowi Onet. Trudno przesądzać, czy tak było, ale nie ma też lepszego przykładu teflonowości premiera. Skądinąd za czołganie żołnierzy odpowiadają prokuratorzy ministra Bodnara. To jego rzeczniczka, a nie Tomasz Janeczek, broniła tej decyzji. Zabrakło jednak czasu, aby ciągnąć ten spór. Nawet śmierć z ręki uzbrojonego imigranta kolejnego żołnierza służącego na granicy, 21-letniego Mateusza Sitka, nie odwróciła wektorów. Sroga mina premiera „żądającego wyjaśnień” i „rozdającego zadania” okazała się skuteczna.
Czy istnieje ratunek dla Trzeciej Drogi
Ta historia stała się skądinąd przyczynkiem do dyskusji o przyszłości sceny politycznej. Czy ratunkiem dla Trzeciej Drogi, złożonej z dwóch średnio do siebie pasujących podmiotów: Polski 2050 i PSL, jest jeszcze większa uległość wobec Tuska, czy próba większego odróżniania się od niego? 60 proc. jej wyborców zostało w domach. Ludowiec Marek Sawicki żąda realnej koalicyjności. Czy Kosiniakowi, dopiero co zmuszanemu do składania „meldunków” premierowi, starczy determinacji? Z kolei skrajnie liberalna Róża Thun z Polski 2050 dopuszcza rozstanie z PSL. Tylko że właśnie sama przegrała w eurowyborach.
To samo pytanie dotyczy Lewicy, jeszcze mocniej zagrożonej wchłanianiem przez Koalicję Obywatelską. Możliwe, że powrót do urn większej liczby wyborców pozwoli odzyskać część poparcia Kosiniakowi, Szymonowi Hołowni, a może i Włodzimierzowi Czarzastemu. Profitentem wojny żelaznych elektoratów była za to Konfederacja, która może już nie powtórzyć swojego wyniku w bardziej masowej bitwie wyborczej.
Na razie mamy do czynienia z wrażeniem pożerania przystawek przez Tuska, czego konsekwencją jest jednak pewne słabnięcie całego obozu. Czy to wynika tylko z tego, że jedni poszli głosować, a inni nie? Przecież mieszczuchy były obecne przy urnach częściej niż prowincjusze. A może pomimo symbolicznego pierwszego miejsca w stawce zużywać się zaczęła także Tuskowa strategia? Czyżby pustka programowa, przysłaniana wszędobylstwem prokuratorów i okazjonalnymi starciami ideologicznymi, była już zauważana przez niektórych Polaków? Znamienne: socjologowie podkreślają, że poparcie dla PiS zwiększyło się nieco w najtrudniejszych dla nich zachodnich województwach.
Podczas wiecu Tuska 4 czerwca na placu Zamkowym po kilku rytualnych wezwaniach do unijnej jedności wrócił on do mantry: opowieści o łajdakach z PiS. Reporterzy prawicowej telewizji Republika pytali na obrzeżach wiecu zwolenników, na ile Tusk spełnił obietnice. – Spełnił – zapewniła pani o wyglądzie inteligentki. – A jakie? – padło pytanie. – PiS już nie rządzi.
Wyborcom dalej bardziej niż wodolejstwo Donalda Tuska przeszkadzają przewiny PiS
Na ile wystarczy tego paliwa? Główna partia opozycyjna też próbowała debaty na krajowe tematy. Przypominała o rosnących kosztach życia czy optowała za wielkimi inwestycjami typu Centralny Port Komunikacyjny. Na razie wielu Polakom przewiny PiS z czasów rządzenia, arogancja, zawłaszczanie państwa, zdają się przeszkadzać bardziej niż wodolejstwo Tuska. Przyszłoroczne wybory prezydenckie mogłyby być okazją do odwrócenia tego wrażenia.
Stanie się tak pod warunkiem, że sam PiS przestanie być towarzystwem wzajemnej adoracji, a w jeszcze większym stopniu adoracji Prezesa. Liczba błędów szefa partii popełnionych przy układaniu list została obnażona wyborczymi buntami przeciw wielu „jedynkom” na listach. Gdy Jacek Kurski został wyprzedzony na Mazowszu przez aż czworo kolegów z dalszych miejsc, można było odnieść wrażenie, że prawicowi wyborcy lepiej rozumieją świat niż rekomendujący ulubieńców Kaczyński.
Główna partia opozycyjna ma do przemyślenia wiele dylematów. Choćby konieczność zgubienia ogona ideologicznego fundamentalizmu, którego niełatwo się pozbyć, kiedy druga strona oferuje rewię własnej ideologii, bez mała lewackiej. Albo znalezienie recepty na własną izolację od reszty sceny politycznej, skuteczniejszej niż zapraszanie w telewizji Kosiniaka-Kamysza na urząd premiera. Osobnym orzechem do zgryzienia są arcytrudne relacje z Konfederacją. Wspólny krytycyzm wobec Unii nie łagodzi różnic w innych kwestiach, a triumfująca „Konfa” będzie jeszcze bardziej niedostępna.
Na razie wiemy jedno: PiS nie będzie częścią rewolucyjnego przełomu w unijnych organach. Owszem, eurosceptyczna prawica jest tam silniejsza niż w poprzedniej kadencji, ale Komisję Europejską weźmie zapewne mająca większość w parlamencie UE mainstreamowa koalicja chadeków, liberałów i socjalistów. Szykuje się zatem kontynuacja, może z jakimiś korektami w polityce klimatycznej czy imigracyjnej. Czeka nas długie pięć lat rządów w części tych samych elit.
Ten czas może być dla polskiej prawicy pewną szansą, o ile polityka wymuszona przez UE okaże się opresyjna nie tylko dla rolników, ale też dla mieszkańców miast płacących swoimi dochodami za przegięcia polityki klimatycznej, a bezpieczeństwem za napływ imigrantów. W internecie furorę robi filmik z czarnoskórym przybyszem do Polski skaczącym po samochodach – notabene na ulicy obok mojego domu. Filmik stał się memem, a ci, co go wrzucają, gratulują Donaldowi Tuskowi realnego osiągnięcia...
Kup e-book „Między nami liberałami”