Jaką politykę Donald Tusk zamierza prowadzić w Unii Europejskiej

PiS próbował w kampanii prowadzić dyskusję na temat modelu polskiej integracji. Wciąż nie wiemy, jakie są granice kompromisu polskiego rządu, kiedy przyjdzie do negocjowania kształtu ustroju Unii Europejskiej.

Publikacja: 14.06.2024 10:00

Donald Tusk podczas wieczoru wyborczego Koalicji Obywatelskiej 9 czerwca w Warszawie. Zwycięstwo nad

Donald Tusk podczas wieczoru wyborczego Koalicji Obywatelskiej 9 czerwca w Warszawie. Zwycięstwo nad PiS nie okazało się tak wielkie, jak obiecywały pierwsze sondaże

Foto: Wojciech Olkuśnik/East News

Wieczorem w dzień wyborów do europarlamentu Donald Tusk triumfował. Exit poll pracowni Ipsos dawał Koalicji Obywatelskiej przeszło 4 proc. przewagi nad Prawem i Sprawiedliwością. – Jesteśmy światłem nadziei dla Europy. Jesteśmy liderem Unii Europejskiej – premier niemal unosił się w powietrzu.

Przypomniał, że w takich państwach jak Niemcy czy Francja partie mainstreamowe wypadły znacznie gorzej. W tamtym momencie rozeszły się już wieści, że we Francji najsilniejsze okazało się eurosceptyczne Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen, w związku z czym prezydent Emmanuel Macron rozwiązał parlament. Tusk zachowywał się tak, jakby wierzył, że to polska Koalicja Obywatelska staje się ostatnią nadzieją euroentuzjastów w całej Unii.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Logika zemsty zatruwa zarówno KO, jak i PiS

Wyniki wyborów do instytucji UE zadowoliły i Donalda Tuska, i Jarosława Kaczyńskiego

Jak napisał ktoś na Facebooku, Tusk kładł się spać szczęśliwy, za to Jarosław Kaczyński w poczuciu szczęścia się budził. Kiedy w powyborczy poniedziałek exit poll został zastąpiony przez oficjalne wyniki, przewaga KO nad PiS stopniała do niecałego punktu procentowego (37,06 do 36,16). Prawda, partia Tuska po raz pierwszy od dziesięciu lat zyskała pierwsze miejsce, ale ma to znaczenie symboliczne.

Stopniało bowiem drastycznie poparcie dla koalicjantów KO. Trzecia Droga zyskała 6,91 proc. Lewica – 6,3 proc. Zsumowanie wyników trzech partii obecnie rządzącej koalicji daje im 50,27 proc. – wobec 53,71 w zeszłorocznych wyborach parlamentarnych. Partie krytyczne wobec kierunku, w jakim zmierza Unia Europejska, czyli PiS i Konfederacja, mają razem 48,27 proc. To oznacza niemal równowagę sił. Euroentuzjaści zdobyli zaledwie o jeden mandat więcej od eurosceptyków (27 do 26).

Na dokładkę spec od prognoz sondażowych Marcin Palade twierdzi, że gdyby przeliczyć te wyniki na mandaty w Sejmie, przewagę kilku głosów miałyby PiS z Konfederacją. Czy takie tezy są uprawnione? Trudno wyrokować, ale faktem jest, że przy swoim wyniku Trzecia Droga nie przekroczyłaby w wyborach parlamentarnych progu dla koalicji.

Niska, nieco ponad 40-proc. frekwencja utrudnia snucie analogii z innymi wyborami. Ale szczególnego triumfu rządzących nie widzimy, co jest niezwykłe, jeśli wziąć pod uwagę, że największe spadki frekwencji odnotowano w tradycyjnych matecznikach prawicy: w województwach podkarpackim, małopolskim, świętokrzyskim czy lubelskim. Bardziej zmobilizowane okazały się województwa północne i zachodnie, a generalnie większe miasta. Prowincja, wsie mniej tłumnie ruszyły do urn, tak jakby tematy unijne budziły tam bardziej obojętność niż opór.

Metoda kampanii Donalda Tuska

Komentatorzy ogłaszają kompromitację exit poll. Można jednak zaryzykować nasuwającą się interpretację tej różnicy wobec ostatecznych wyników. Na wiecu wyborczym 4 czerwca Donald Tusk znów ogłosił, że przeciwnikiem w jego walce jest formacja łajdaków, złodziei, przestępców. Że listy wyborcze PiS to „listy gończe”. To kolejny krok w kierunku kryminalizacji opozycji. Jeśli ogłasza to premier otwarcie udzielający instrukcji tweetami podobno odpolitycznionej prokuraturze, wskazujący prokuratorom kolejne cele związane z poprzednią władzą, trudno oczekiwać szczerych deklaracji od obywateli nagabywanych przez ankieterów.

Tusk do tego wątku nawiązał zresztą, już świętując zwycięstwo podczas wieczoru wyborczego. Groźnie zapowiedział dalszy brak „kompromisu ze złem” i zażądał od całej koalicji jednoznacznego opowiedzenia się w tej sprawie. Można to było odebrać jako deklarację kontynuacji dotychczasowej linii całej polityki: „przede wszystkim rozliczanie PiS”. Z perspektywy ponad 4–punktowej przewagi wydawało się to nawet logiczne.

A jak to wygląda z perspektywy wyraźnego tracenia dominacji, kiedy to wprawdzie sama KO idzie w górę, ale cała pula „anty-PiS-u” nie przyrasta, a wręcz się kurczy? Każdy koalicjant będzie to interpretował inaczej.

Z pewnością rozjazd między tematyką i stawką wyborów a metodą kampanii, jaką stosował Tusk, jest uderzający. Przed 2019 rokiem w wyborach europejskich, frekwencja była jeszcze niższa, bo Polacy nie rozumieli, w jaki sposób skład europarlamentu przekłada się na ich życie, język kampanii był bardziej ezopowy. Partie prawicowe formułowały zastrzeżenia wobec unijnych instytucji, ale mało stanowczo, bo trzeba było uwzględniać proeuropejskie nastroje przygniatającej większości wyborców. Partie euroentuzjastyczne czuły się w tych wyborach bardziej pewnie.

Ta zasada zachwiała się dopiero w roku 2019, gdy frekwencja była rekordowa (ponad 45 proc.) a PiS wygrał, na dokładkę pokonując proeuropejską koalicję. Ale choć zblokowana PO, PSL i Lewica przestrzegały, że Jarosław Kaczyński prowadzi kraj do polexitu, kampania koncentrowała się de facto na tematyce krajowej. PiS odwoływał się do zadowolenia społeczeństwa ze swej polityki socjalnej. Opozycja narzekała na brak praworządności.

Czytaj więcej

Nie z Tuskiem te numery, lewico

To PiS próbował prowadzić dyskusję nad modelem integracji Unii Europejskiej

Tym razem było inaczej. To PiS próbował prowadzić dyskusję na temat modelu europejskiej integracji. Kontynuując zresztą swoje przesłania z kampanii parlamentarnej, kiedy to przestrzegał przed polityką imigracyjną władz UE. Jako kolejny temat dorzucono treść Zielonego Ładu, powiązaną z obawami rolników, a nad wszystkim unosiła się krytyka federalizacyjnych tendencji ujawnionych w propozycji zmian w unijnych traktatach. Kaczyński opisywał je jako koniec polskiej suwerenności. Nie trzeba dodawać, że wyspecjalizowana w tej tematyce Konfederacja angażowała się w nią równie przekonująco, co zaprocentowało najlepszym wynikiem w jej historii – 12,08 proc.

W specyficzny sposób „doceniła” to „Gazeta Wyborcza”. Oto dostaliśmy już podczas kampanii sondaż Instytutu Opinia24. Dowiedzieliśmy się, że 72 proc. Polaków nadal popiera przynależność do Unii, 12 proc. jest przeciw, a 16 proc. nie ma zdania. Niby nadal większość jest prounijna, ale doszło tu do przesunięcia. Kilka lat temu nawet Konfederacja poczuła się zmuszona zrezygnować z nawoływania do polexitu. Teraz trendy wydają się być inne, choć wyjście z Unii zapowiadał jedynie marginalny komitet o nazwie Polexit.

„Bić na alarm?” – pytała zaniepokojona „GW”, która zamówiła ten sondaż. I odpowiedziała sama sobie: „Widzimy wyraźnie, do czego prowadzi konsekwentnie prowadzona antyunijna kampania propagandowa PiS. (...). Najwyraźniej udało im się dotrzeć do wielu ludzi z przekazem, że Unia będzie zmuszać do jedzenia robaków, uczyć dzieci w przedszkolach masturbacji, a w ogóle zamieni Polskę w niemiecki land zamieszkiwany przez Polaków. Smutne, że tak skuteczni byli na polskiej wsi, która dzięki unijnym subwencjom zmieniła swoje oblicze. Jak widać, pieniądze to nie wszystko”.

Gdy czytam takie przestrogi, doznaję smutnego wrażenia. Oto wyposażeni w odpowiednie narzędzia intelektualne ludzie próbują tłumaczyć procesy społeczne tylko i wyłącznie spiskiem nielubianych polityków. Co świadczy o intelektualnej bezradności.

Ograniczmy się do przykładu rolnictwa. W „Wyborczej” przypomina się nam o dobrodziejstwach wspólnej polityki rolnej. Są one niewątpliwe, ta polityka zapewniła Europie samowystarczalność żywnościową. Co jednak począć, kiedy organy Unii stawiają dziś na podyktowane klimatycznym dogmatyzmem rozwiązania podcinające skrzydła europejskiemu rolnictwu?

A jednak polscy rolnicy mają być, zgodnie z logiką autora „GW”, dozgonnie wdzięczni za dotacje – i to ma wystarczyć. Tymczasem oni, owszem, myślą o pieniądzach, ale już o innych, tych, których nie zarobią w przyszłości. Świat się zmienia, Unia – także. Jest ona Polsce z wielu względów nadal potrzebna, ale to nie znaczy, że nie warto dyskutować nad jej przyszłością.

Politycy prawicy są tu bardziej posłańcami złych nowin i reprezentantami realnych interesów niż kreatorami spisku. Dopóki proeuropejskie elity tego nie zrozumieją, będą błądzić we mgle.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: W samorządach nie ma zwycięstw, ani porażek

Wypowiedzi Donalda Tuska na temat przyszłości UE to czysta retoryka

Odpowiedź Tuska na to wyzwanie była mało merytoryczna. Z tematu przyszłości UE pozostała retoryka, opowieść o wspaniałej strukturze zagrożonej przez wspólne knowania Rosji i prawicy. Oraz rzewne apele o wzmocnienie europejskiej jedności. Podszyte na dokładkę wojenną pobudką, o której za chwilę.

Tam, gdzie Tusk natykał się na realne pretensje, wybierał kluczenie. O Zielony Ład czy nawet o pakt migracyjny (oba odrzuca w sondażach większość) potrafił, naginając fakty, obwiniać PiS i zarazem odmawiać dyskusji na ich temat. Niektóre jego odpowiedzi były wykrętami. Zapewniał, że Polska będzie „profitentem paktu migracyjnego” (który dopiero co, czysto werbalnie, odrzucał) i nie zostanie zmuszona do przyjęcia jednego migranta.

Prawie natychmiast zaprzeczył temu dobrze poinformowany europejski polityk, bo premier Francji. Ale styk mediów z polityką jest w Polsce taki, że nikt nie jest w stanie Tuska z tych nielogiczności, a czasem oczywistych nieprawd, odpytać. A specyfika wyborów do europarlamentu, gdy do urn idą żelazne elektoraty, gotowe łyknąć wszystko, co mówią liderzy, dały mu w nagrodę wiatr w żagle. Choć nie tak przemożny, jak pokazywał exit poll.

Tymczasem Tusk nie rysuje żadnej unijnej polityki. W ostatniej chwili kazał swoim europosłom poprzedniej kadencji głosować przeciw centralizacyjnemu pakietowi zmian w unijnych traktatach. Wcześniej jednak ci sami politycy go popierali. Nie wiadomo, jakie są granice kompromisu polskiego rządu, kiedy przyjdzie do realnego negocjowania kształtu nowego ustroju Unii.

Lider Koalicji Obywatelskiej wybrał inną drogę walki z opozycją. Wytyczały ją kolejne komunikaty prokuratur przejętych w pośpiechu przez ludzi nowego ministra sprawiedliwości Adama Bodnara. Niektóre oskarżenia jawią się jako politycznie przekonujące – choćby te dotyczące wspierania Suwerennej Polski pieniędzmi Funduszu Sprawiedliwości. Trudno jednak ocenić, czy są przekonującym materiałem do karnych procesów.

Mają na takie wyglądać. Wybierano w tym celu najbardziej widowiskowe działania: rewizję w domu Zbigniewa Ziobry czy wnioski o uchylenie immunitetów jego kolegom. Bodnar z rzecznika autonomii wymiaru sprawiedliwości wobec władzy wykonawczej stał się gorliwym wykonawcą poleceń premiera. To Tusk trzyma dziś w rękach sznurki dochodzeń, stając się superprokuratorem, a w przyszłości może także supersędzią.

Symbolem zmiany polskiej polityki w jedno wielkie śledztwo stał się upór Michała Szczerby, aby jeszcze w piątek przed wyborami przesłuchiwać w komisji śledczej badającej aferę wizową lidera opozycji Jarosława Kaczyńskiego. Z show nic nie wyszło – z powodu wybuchu afery ze skuciem w kajdanki dwóch żołnierzy broniących polskiej granicy. Ostatni spektakl Szczerby przestał obchodzić media.

Niewątpliwie Szczerba i szef innej komisji śledczej Dariusz Joński zdobyli mandaty dzięki swoim rolom sejmowych inkwizytorów. Podeptali przy okazji wszystkie standardy przesłuchiwania przed komisją, ustanowione w roku 2006 przez Trybunał Konstytucyjny. Ale takie pseudotwardzielstwo, nawet gdy brak skrupułów góruje nad realnymi umiejętnościami, jest dziś nagradzane. Joński, który kilkanaście lat temu twierdził, że powstanie warszawskie wybuchło w roku 1988, wszedł do elitarnego grona 21 europarlamentarzystów Tuska – zajmując miejsce takich kompetentnych ludzi jak Jerzy Buzek czy Jan Olbrycht.

Afera na granicy polsko-białoruskiej – wina PiS i problem PSL

Afera dotycząca wojska na granicy z Białorusią to skądinąd przykład sytuacji, kiedy nawet kłopoty ugrupowania Tuska zmieniają się w coś przeciwnego. Premier zdecydował się nasycić kampanię tonem alarmu wobec wojennego zagrożenia, z czym łączył wydumane oskarżenia prawicy o „prorosyjskość”.

Decyzja, aby patronować twardej polityce zatrzymywania przybyszów podrzucanych Polsce przez służby Łukaszenki, to przykład największej wolty Tuska. Sama w sobie mogłaby to być historia do pewnego stopnia nawet krzepiąca. Oto partia korzystająca z tego tematu, aby utrudniać życie poprzednikom u władzy, staje się rzeczniczką obowiązku ochrony polskich granic, bez którego państwo staje się fikcją pozbawioną suwerennością.

Kiedy jednak na kilka dni przed wyborami okazało się, że dwa miesiące wcześniej Żandarmeria Wojskowa zakuła dwóch żołnierzy w kajdanki, a prokuratura postawiła im zarzuty nadużywania broni palnej (choć nikt nie został nawet draśnięty), złapano nowy układ rządowy na braku logiki. Nie tak buduje się morale obrońców granicy pracujących w warunkach skrajnego stresu, kiepsko wyszkolonych i wyposażonych.

A jednak Tusk się wywinął. Z jednej strony zwalił część winy na zastępcę prokuratora generalnego Tomasza Janeczka, który nie miał z tą sprawą nic wspólnego, ba, został odsunięty od nadzoru nad wojskowymi prokuratorami, ale który mógł być kojarzony z ekipą Ziobry. Okazało się, że w pół roku po utracie władzy można nadal obwiniać PiS. Z drugiej, kategoryczne żądanie, aby sytuację domniemanej luki prawnej załatwił szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz, też odwracało uwagę od Tuska, a kierowało ją na konkurującą z KO w wyborach Trzecią Drogę.

Była to operacja tak sugestywna, że prawicowi komentatorzy zaczęli podejrzewać, iż to ludzie Tuska podrzucili tego newsa życzliwemu wobec KO portalowi Onet. Trudno przesądzać, czy tak było, ale nie ma też lepszego przykładu teflonowości premiera. Skądinąd za czołganie żołnierzy odpowiadają prokuratorzy ministra Bodnara. To jego rzeczniczka, a nie Tomasz Janeczek, broniła tej decyzji. Zabrakło jednak czasu, aby ciągnąć ten spór. Nawet śmierć z ręki uzbrojonego imigranta kolejnego żołnierza służącego na granicy, 21-letniego Mateusza Sitka, nie odwróciła wektorów. Sroga mina premiera „żądającego wyjaśnień” i „rozdającego zadania” okazała się skuteczna.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Donald Tusk nie ma żadnego pomysłu na patriotyzm po polsku

Czy istnieje ratunek dla Trzeciej Drogi 

Ta historia stała się skądinąd przyczynkiem do dyskusji o przyszłości sceny politycznej. Czy ratunkiem dla Trzeciej Drogi, złożonej z dwóch średnio do siebie pasujących podmiotów: Polski 2050 i PSL, jest jeszcze większa uległość wobec Tuska, czy próba większego odróżniania się od niego? 60 proc. jej wyborców zostało w domach. Ludowiec Marek Sawicki żąda realnej koalicyjności. Czy Kosiniakowi, dopiero co zmuszanemu do składania „meldunków” premierowi, starczy determinacji? Z kolei skrajnie liberalna Róża Thun z Polski 2050 dopuszcza rozstanie z PSL. Tylko że właśnie sama przegrała w eurowyborach.

To samo pytanie dotyczy Lewicy, jeszcze mocniej zagrożonej wchłanianiem przez Koalicję Obywatelską. Możliwe, że powrót do urn większej liczby wyborców pozwoli odzyskać część poparcia Kosiniakowi, Szymonowi Hołowni, a może i Włodzimierzowi Czarzastemu. Profitentem wojny żelaznych elektoratów była za to Konfederacja, która może już nie powtórzyć swojego wyniku w bardziej masowej bitwie wyborczej.

Na razie mamy do czynienia z wrażeniem pożerania przystawek przez Tuska, czego konsekwencją jest jednak pewne słabnięcie całego obozu. Czy to wynika tylko z tego, że jedni poszli głosować, a inni nie? Przecież mieszczuchy były obecne przy urnach częściej niż prowincjusze. A może pomimo symbolicznego pierwszego miejsca w stawce zużywać się zaczęła także Tuskowa strategia? Czyżby pustka programowa, przysłaniana wszędobylstwem prokuratorów i okazjonalnymi starciami ideologicznymi, była już zauważana przez niektórych Polaków? Znamienne: socjologowie podkreślają, że poparcie dla PiS zwiększyło się nieco w najtrudniejszych dla nich zachodnich województwach.

Podczas wiecu Tuska 4 czerwca na placu Zamkowym po kilku rytualnych wezwaniach do unijnej jedności wrócił on do mantry: opowieści o łajdakach z PiS. Reporterzy prawicowej telewizji Republika pytali na obrzeżach wiecu zwolenników, na ile Tusk spełnił obietnice. – Spełnił – zapewniła pani o wyglądzie inteligentki. – A jakie? – padło pytanie. – PiS już nie rządzi.

Wyborcom dalej bardziej niż wodolejstwo Donalda Tuska przeszkadzają przewiny PiS

Na ile wystarczy tego paliwa? Główna partia opozycyjna też próbowała debaty na krajowe tematy. Przypominała o rosnących kosztach życia czy optowała za wielkimi inwestycjami typu Centralny Port Komunikacyjny. Na razie wielu Polakom przewiny PiS z czasów rządzenia, arogancja, zawłaszczanie państwa, zdają się przeszkadzać bardziej niż wodolejstwo Tuska. Przyszłoroczne wybory prezydenckie mogłyby być okazją do odwrócenia tego wrażenia.

Stanie się tak pod warunkiem, że sam PiS przestanie być towarzystwem wzajemnej adoracji, a w jeszcze większym stopniu adoracji Prezesa. Liczba błędów szefa partii popełnionych przy układaniu list została obnażona wyborczymi buntami przeciw wielu „jedynkom” na listach. Gdy Jacek Kurski został wyprzedzony na Mazowszu przez aż czworo kolegów z dalszych miejsc, można było odnieść wrażenie, że prawicowi wyborcy lepiej rozumieją świat niż rekomendujący ulubieńców Kaczyński.

Główna partia opozycyjna ma do przemyślenia wiele dylematów. Choćby konieczność zgubienia ogona ideologicznego fundamentalizmu, którego niełatwo się pozbyć, kiedy druga strona oferuje rewię własnej ideologii, bez mała lewackiej. Albo znalezienie recepty na własną izolację od reszty sceny politycznej, skuteczniejszej niż zapraszanie w telewizji Kosiniaka-Kamysza na urząd premiera. Osobnym orzechem do zgryzienia są arcytrudne relacje z Konfederacją. Wspólny krytycyzm wobec Unii nie łagodzi różnic w innych kwestiach, a triumfująca „Konfa” będzie jeszcze bardziej niedostępna.

Na razie wiemy jedno: PiS nie będzie częścią rewolucyjnego przełomu w unijnych organach. Owszem, eurosceptyczna prawica jest tam silniejsza niż w poprzedniej kadencji, ale Komisję Europejską weźmie zapewne mająca większość w parlamencie UE mainstreamowa koalicja chadeków, liberałów i socjalistów. Szykuje się zatem kontynuacja, może z jakimiś korektami w polityce klimatycznej czy imigracyjnej. Czeka nas długie pięć lat rządów w części tych samych elit.

Ten czas może być dla polskiej prawicy pewną szansą, o ile polityka wymuszona przez UE okaże się opresyjna nie tylko dla rolników, ale też dla mieszkańców miast płacących swoimi dochodami za przegięcia polityki klimatycznej, a bezpieczeństwem za napływ imigrantów. W internecie furorę robi filmik z czarnoskórym przybyszem do Polski skaczącym po samochodach – notabene na ulicy obok mojego domu. Filmik stał się memem, a ci, co go wrzucają, gratulują Donaldowi Tuskowi realnego osiągnięcia...

Kup e-book „Między nami liberałami”

Wieczorem w dzień wyborów do europarlamentu Donald Tusk triumfował. Exit poll pracowni Ipsos dawał Koalicji Obywatelskiej przeszło 4 proc. przewagi nad Prawem i Sprawiedliwością. – Jesteśmy światłem nadziei dla Europy. Jesteśmy liderem Unii Europejskiej – premier niemal unosił się w powietrzu.

Przypomniał, że w takich państwach jak Niemcy czy Francja partie mainstreamowe wypadły znacznie gorzej. W tamtym momencie rozeszły się już wieści, że we Francji najsilniejsze okazało się eurosceptyczne Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen, w związku z czym prezydent Emmanuel Macron rozwiązał parlament. Tusk zachowywał się tak, jakby wierzył, że to polska Koalicja Obywatelska staje się ostatnią nadzieją euroentuzjastów w całej Unii.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Rodzaje życzliwości”, czyli filmy mogą jeszcze być po prostu dobrą zabawą
Plus Minus
Klucz do pokoju w Ukrainie ukryty w Azji? Trudne mediacje Putina, Modiego i Jinpinga
Plus Minus
Jan Maciejewski: Tego ci nie powiem
Plus Minus
Czy USA potrzebują trenera Tima Walza
Materiał Promocyjny
Aż 7,2% na koncie oszczędnościowym w Citi Handlowy
Plus Minus
Miasto bitwy o Niemcy
Materiał Promocyjny
Najpopularniejszy model hiszpańskiej marki