Nie z Tuskiem te numery, lewico

Lider PO przejął w zasadzie niemal całą agendę światopoglądową i obyczajową lewicowego koalicjanta. Partii Włodzimierza Czarzastego nie pomaga już nawet wojna o aborcję.

Publikacja: 19.04.2024 10:00

Minister ds. równości Katarzyna Kotula podczas sejmowej debaty o aborcji 11 kwietnia. Chociaż ona i

Minister ds. równości Katarzyna Kotula podczas sejmowej debaty o aborcji 11 kwietnia. Chociaż ona i inni politycy Nowej Lewicy walczą o wyrazistość, coraz częściej wtapiają się w koalicyjne tło

Foto: Jacek Domiński/REPORTER/East News

Trzeba było tak od razu, marszałku Hołownia” – pouczyła drugą osobę w państwie „Gazeta Wyborcza”. Chodzi naturalnie o sześciogodzinną debatę aborcyjną, jaka przetoczyła się po pierwszej turze wyborów samorządowych przez polski Sejm. Z przesunięcia jej terminu tragedię robiła przede wszystkim Lewica i bliskie jej proaborcyjne aktywistki. Na dokładkę nie sprawdziły się obawy o to, że któryś z projektów przewidujących aborcję na życzenie nie zostanie przepchnięty do komisji. Zdecydowało stanowisko całej Polski 2050 (a więc partii Szymona Hołowni) oraz większości PSL.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Marszałek i aborcja. Kiedy zmuszą Hołownię, żeby ustąpił?

Debata o aborcji była długa, ale do bólu przewidywalna. Tylko Karina Bosak miała coś do powiedzenia

Debata była długa, ale do bólu przewidywalna. Wszystkie argumenty padły już wcześniej wiele razy – w parlamencie, ale i w mediach, w internecie, w przestrzeni publicznej, także na wiecach. Ciekawym momentem okazało się może tylko wystąpienie jedynej kobiety w klubie Konfederacji, żony jej lidera Kariny Bosak. Zostało ono zdawkowo pochwalone nawet przez niektórych liberalnych komentatorów, co prawie się już ponad podziałami nie zdarza, zwłaszcza przy starciach tak bardzo ideologicznych.

Bosak polemizowała z hasłem feministek: „Moje ciało, mój wybór”, ale nie tylko dlatego, że dziecko jest jej zdaniem od momentu poczęcia odrębną istotą. Także dlatego, że ma to hasło ukrywać inny pogląd: „Twoje ciało, twój problem”. Feministyczne podejście wyłączające mężczyzn z decyzji o urodzeniu dziecka jest dla wielu z nich wygodne, bo zwalnia ich z odpowiedzialności.

Taki argument oczywiście już się w debatach o dopuszczalności aborcji pojawiał, ale nie był zwykle dominujący czy najgłośniej brzmiący. Dla proaborcyjnych aktywistek zakaz usuwania ciąży to przejaw dyktatu męskiego patriarchatu. Według posłanki Konfederacji to łatwość jej dokonania obsługuje męski egoizm. Kobieta zbyt często pozostaje sama ze swoim problemem.

Do specjalnie stworzonej nadzwyczajnej komisji, złożonej niemal wyłącznie z kobiet, powędrowały wszystkie cztery projekty: Lewicy w sprawie legalizacji aborcji na życzenie (i dodatkowo, nie wiadomo dlaczego w osobnym akcie, uwolnienia od kary za pomocnictwo w usuwaniu ciąży), Koalicji Obywatelskiej także dopuszczający aborcję do 12. tygodnia i wreszcie Trzeciej Drogi przywracający aborcyjny „kompromis” sprzed orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego z roku 2020. Ten ostatni jest o tyle ciekawy, że Trzecia Droga przedstawiała swój program jako dwustopniowy: najpierw przywrócenie legalności aborcji eugenicznej, potem referendum dotyczące zakresu zakazu. Jednak w projekcie tej drugiej fazy nie ma, zapowiada się ją jedynie w uzasadnieniu, skądinąd wymagałaby ona specjalnej procedury. Powrót do stanu prawnego z 1993 r. okazał się zresztą najmniej kontrowersyjny. Nawet czterech posłów PiS głosowało przeciw odrzuceniu tego jednego projektu, a 21 wstrzymało się od głosu, w tej liczbie Jarosław Kaczyński.

Warto jednak zwrócić uwagę, że choć ta inicjatywa obu odłamów Trzeciej Drogi jawi się jako bardziej „umiarkowana” niż legalizacja aborcji na życzenie, to ma ona zarazem jakby obalić kontrowersyjny werdykt TK. Piszę „jakby”, bo przecież Sejm mógłby to zrobić skutecznie tylko w jeden sposób: zmieniając konstytucję. Ustawą tego zrobić nie może. Tyle że nowa koalicja orzeczeń obecnego Trybunału w zasadzie nie uznaje. Piszę z kolei „w zasadzie”, bo poza niewiążącymi sejmowymi uchwałami jego formalnej pozycji nie podważono.

Koalicja świętuje wyniki głosowania, ale los projektów aborcyjnych wcale nie jest pewny

Poza argumentami społecznymi i etycznymi posłowie PiS i Konfederacji podnosili argumenty prawne. Uznają oni, że proaborcyjne projekty są po prostu niekonstytucyjne. W przypadku projektu Trzeciej Drogi można się przynajmniej upierać, że Trybunał wydał orzeczenie w sprawie aborcji eugenicznej w wadliwym składzie (z udziałem „dublera”). Ale aborcja na życzenie? Zakwestionował ją w 1997 r. TK pod przewodnictwem Andrzeja Zolla. Choć profesor nie jest dziś aż tak wyrazistym konserwatystą, jak w tamtym czasie, w tej jednej kwestii, upiera się, że miał wtedy rację.

Oczywiście, formacje z aborcją na sztandarach nie będą się tym przejmować, a wobec praktycznego zablokowania Trybunału Julii Przyłębskiej mogą nie obawiać się prawnego kontrataku. Niemniej może to wzmocnić siłę oporu nielicznych antyaborcyjnych posłów nowej większości, nie mówiąc o prezydencie Andrzeju Dudzie. Notabene można wskazać i na inne wady nowych projektów. Formułka „aborcja jest legalna do 12. tygodnia ciąży” jest czystym frazesem, fikcją. W nowe prawo nie wpisano przecież żadnego mechanizmu weryfikacji wieku płodu.

Na razie koalicja świętuje wyniki głosowań z 11 kwietnia, i to w podwójnym sensie. Jako zapowiedź symbolicznej wygranej progresywnych poglądów, przynajmniej w Sejmie i Senacie, i jako akt zachowania względnej koalicyjnej jedności wobec głosów prawicy. Trudno jednak przewidzieć, co ma się urodzić z mariażu projektów Lewicy, KO i Trzeciej Drogi. Między „kompromisem” z roku 1993, czyli zakazem z trzema wyjątkami, a formułą aborcji na życzenie nie bardzo widać rozwiązanie pośrednie.

Lewica i Koalicja Obywatelska mogą z łatwością zablokować projekt Trzeciej Drogi, wraz z większością opozycyjnej prawicy. Gdyby z kolei z komisji wyszedł koncept nieograniczonego przerywania ciąży, układ głosów nie musiałby być taki sam jak w przypadku odsyłania wszystkich inicjatyw do dalszych prac. W głosowaniach nad trzema ustawami proaborcyjnymi, siedmiu–ośmiu ludowców było przeciw nim (w tej liczbie Marek Sawicki), dziewięciu–dziesięciu za nimi, a 15 na czele z prezesem Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem wstrzymywało się od głosu. To w rękach tej piętnastki znalazłby się ostateczny los „wolnej aborcji”. Chyba trudno przewidzieć, jak by się poszczególni posłowie PSL zachowali. Ich obecne stanowisko (pozwolić na prace nad wszystkimi projektami) można uznać za czysto taktyczne. Możliwe, że oni sami nie wiedzą, jakie decyzje by ostatecznie podjęli.

Czytaj więcej

Kulawa wiejska noga rządu

Lewica z aborcji uczyniła swój jedyny temat. Nawet ich wyborcy mają tego dosyć

Przy okazji tej debaty można było poczynić kilka dodatkowych obserwacji. Padały te same słowa co zawsze, tyle że strona „proaborcyjna” była bardziej agresywna niż dawni politycy SLD czy lewego skrzydła Unii Wolności walczący z zakazem aborcyjnym 20 lat temu. Aborcja to dziś dla posłanek i posłów Lewicy coś, co „jest OK”. Nie nieszczęście, w które państwo nie powinno się wtrącać, a stan bez mała błogosławiony.

Podczas samej sejmowej dyskusji formułka o fajnej aborcji akurat nie padła. Wygodniej było ogłaszać: „Aborcja była, jest i będzie” (pierwsza użyła tej frazy Anna Maria Żukowska). Ale dostęp do „zabiegu” był nieustannie przedstawiany jako podstawowe „prawo kobiety”, wyznacznik wyższej cywilizacji. Ciężko mi znaleźć we wcześniejszych tematach i debatach politycznych wolnej Polski przykład równie otwartej pochwały wulgarnego egoizmu.

Posłanki Koalicji Obywatelskiej w gorliwej apoteozie egoizmu nie dawały się jednak wyprzedzić koleżankom z Lewicy. Trudno było odróżnić jedne od drugich. Podczas kampanii parlamentarnej posłanki formacji Włodzimierza Czarzastego wyrzucały na śmietnik lekarską klauzulę sumienia, notabene uznaną w 2015 r. za prawo obywatelskie jeszcze przez Trybunał Konstytucyjny Andrzeja Rzeplińskiego. Ale w projekcie KO też się tę klauzulę w praktyce unieważnia. A minister sprawiedliwości Adam Bodnar, nie czekając na przegłosowanie liberalizacji ustawy, już szykuje prokuratorów, aby nikt nie ośmielił się żadnej kobiecie aborcji odmówić. Szykuje, choć stan prawny, wobec przypuszczalnego weta prezydenta Dudy, raczej się nie zmieni.

Lewica wciąż się wyróżnia nadpobudliwą emocjonalnością w tej jednej sprawie, ale tak naprawdę coraz mocniej zlewa się z platformerskim tłem. Nie byłoby w tym może niczego aż tak bardzo groźnego, gdyby nie wrażenie, że to jedyna naprawdę istotna sprawa tego ugrupowania. Przed wyborami to „Gazeta Wyborcza” podała informację, że posłowie Czarzastego gotowi byli wyrzec się swojego oporu wobec obniżenia składki zdrowotnej dla przedsiębiorców, byleby posłowie Trzeciej Drogi wspierali aborcję. Tylko tyle zostało z lewicowej wrażliwości społecznej.

Spróbujmy sobie przypomnieć wyborcze propozycje Lewicy odnoszące się do gospodarki i polityki socjalnej. Jej kandydaci mówili coś w kampanii parlamentarnej o tanim budownictwie mieszkaniowym, ba, obiecywali skrócenie czasu pracy. Ale mamy prawo nie pamiętać, skoro oni sami niespecjalnie wracają do tamtej agendy. Czasem zabrzmi głos kogoś z parlamentarzystów partii Razem i… tyle.

Oczywiście, poza wolną aborcją mamy cały ideologiczny pakiet: legalizację związków partnerskich, ofertę nowej definicji gwałtu, tak, żeby mężczyźni musieli dowodzić, że uzyskali zgodę swoich partnerek na seks, czy zamiar penalizowania tak zwanej mowy nienawiści. Tyle że kiedy Lewica do tego wzywa, też wtapia się w koalicyjne tło, bo nawet Hołownia jest z reguły „za” (jedynie PSL-owcy oponują, ale coraz bardziej nieśmiało). Realizacja własnej agendy jest więc dla Lewicy zagrożeniem dla jej oddzielnego bytu. Oczywiście, partia Czarzastego może dopingować, popędzać koalicjantów, rozpętywać awantury o kalendarz. Ale staje się to, sądząc po wynikach wyborów samorządowych, coraz mniej przekonujące dla elektoratu.

Nawet jeśli Polacy są coraz bardziej lewicowi, nie uważają ideologii za priorytet. Lewicowi komentatorzy bąkają coś o konieczności wymiany pokoleniowej, a Włodzimierz Czarzasty smuci się wynikiem 6,3 proc. w wyborach do sejmików. Nie towarzyszy temu jednak poszukiwanie własnych tematów i celów. W kampanii lider Nowej Lewicy otoczony wianuszkiem kobiet zapowiadał, że wybory lokalne będą „aborcyjnym referendum”. Dlaczego? Bo jak oznajmiła jedna z posłanek Lewicy, samorządy prowadzą szpitale, a to w szpitalach zapadają aborcyjne decyzje.

Właściwie można odnieść wrażenie, że sami liderzy Nowej Lewicy niespecjalnie wierzą w sens własnego oddzielnego istnienia. Tacy weterani PZPR-owskiego aparatu, przez lata odruchowo konserwatywnego, jak Czarzasty, przebrali się w barwne szatki lewicowej kontrkultury, ale równocześnie kazał to zrobić swoim ludziom Donald Tusk. Dobijanie się liderów Nowej Lewicy do KO z ofertą koalicji wyborczej odczytywano jako brak woli oddzielnego życia. Lewica miałaby się dać wchłonąć większej potędze. To Tusk odrzucił taką koalicję. Lewica musiała być ponownie dodatkowo przeczołgana. Należało jej jeszcze raz udowodnić podrzędność pozycji.

Możliwe, że to niejedyny powód. Tusk przejął w zasadzie niemal całą agendę światopoglądową i obyczajową Lewicy, ale ma wciąż nielicznych wyborców wiernych dawnej, nachylonej lekko w prawo Platformie. Z drugiej strony elektorat Lewicy też nie jest jednorodny.

Z badań socjologicznych wypada, że znaczna część wyborców Lewicy to indywidualistyczni młodzi ludzie, zwolennicy wolności w sferze zarówno wiary i obyczaju, jak i gospodarki. Oni mogą być łupem KO w pierwszej kolejności. Jest jednak niewielkie skrzydło elektoratu kojarzące się właśnie z partią Razem. Ci Polacy nie lubią Tuska z jego programowym oportunizmem w każdej sferze. Nie wiadomo, jak by się zachowali, gdyby formalny szyld Lewicy zniknął. Możliwe, że to dla nich będzie on podtrzymywany, także przez Tuska, choćby stał się fikcją. Nie jest to jednak oferta klarowna i wyrazista, stąd kolejne sondażowe straty.

Partia Włodzimierza Czarzastego nie jest traktowana poważnie przez Donalda Tuska

Co zabawne, w ostatnich dniach pojawiły się komentarze przypisujące Tuskowi kurs w prawo. „Z lewicy kupuje sobie wybrane przez siebie osoby i idee, ale realną rozgrywkę postanowił prowadzić na prawej stronie boiska” – entuzjazmował się w Interii Cezary Michalski, chwaląc lidera KO za „słuch i węch”. Przejawem tych skłonności ma być zapowiedź umacniania granicy z Białorusią oraz odrzucenie unijnego paktu imigracyjnego. Zachwyty ludzi, którzy zaledwie wczoraj entuzjazmowali się „Zieloną granicą” Agnieszki Holland, wystawiają skądinąd owemu nowemu kursowi Tuska świadectwo czegoś od początku sztucznego, jeśli nie fałszywego. Aby powstrzymać znienawidzony PiS, można nawet kibicować przebieraniu się za niego, przejmowaniu metod i decyzji dopiero co uznawanych za wstrętne.

Tak naprawdę kontekst owych zwodów z ostatnich tygodni podyktowany jest wyborami europejskimi. Po nich rzekomy „centroprawicowy kurs” może się nie utrzymać. Nawet część zachodnich eurokratów postawiła na taktyczne zwody, choćby w sprawie Zielonego Ładu. Ale też Tusk istotnie ma słuch i węch, wspomagany badaniami. Nie może we wszystkim przeciwstawiać się nastrojom Polaków, zwłaszcza kiedy są przemożne.

Zauważmy, że politycy Lewicy wyróżniają się jeszcze jednym. Najmocniej popierają przemianę Unii Europejskiej w federalne państwo. Kiedy Robert Biedroń jedzie do Brukseli czy Strasburga, głosuje za kolejnymi projektami w tym duchu, na równi ze starymi postkomunistami: Leszkiem Millerem, Włodzimierzem Cimoszewiczem i Markiem Belką, kupionymi kiedyś przez formację Tuska. A jednak nie ma pewności, czy taki kierunek podoba się Polakom. Tusk zmuszony jest do krytykowania większej centralizacji UE czy paktu imigracyjnego. Więc Lewica uważa własne odruchy za coś wstydliwego i nie ma odwagi się nimi chwalić.

W sprawie aborcji Tusk wyczuwa inne, lewicowe wiatry, nawet jeśli sondaże dotyczące nieskrępowanego dostępu do niej wciąż bywają niejednoznaczne. Poza wszystkim ta tematyka jest okazją do wykazania się przed zachodnimi elitami: wszak we Francji Zgromadzenie Narodowe wprowadziło już nawet prawo do przerywania ciąży do konstytucji V Republiki. Wreszcie zaś dla lidera KO gonienie króliczka zamiast jego ostatecznego złapania jest i tak korzystne. Zajęcie publiczności ideologicznymi kontrowersjami to jedna z jego recept na skuteczne rządzenie, podobnie jak rozliczanie poprzedników przy użyciu policji, prokuratury i komisji śledczych.

Czytaj więcej

Donald Tusk to liberalny wilk w socjalnej skórze

Jeśli liberalizowanie przepisów antyaborcyjnych skończy się wetem prezydenta Andrzeja Dudy, będzie to istotny temat kolejnej kampanii – przed wyborami głowy państwa w 2025 r. PiS zostanie przedstawiony jako zbiorowy wróg kobiet i europejskich standardów. Każdy kandydat prawicy będzie się z tego tłumaczyć.

Na razie Donald Tusk wykazał się zresztą odrobiną umiaru (Michalski może to nawet uznać za ślad prawicowych skłonności). Oto powiedział, że „aborcja nie jest niczym dobrym i w mojej ocenie niczym dobrym nigdy nie będzie. Trzeba z tym postępować bardzo ostrożnie”. To ślad retoryki dawnych zwolenników liberalizacji, niezdolnych do kibicowania aborcyjnym zabiegom. Zaraz jednak dodał, że nie powinien o tym decydować „polityk w sukience”, czyli ksiądz. Na czym ma polegać owa ostrożność w świetle projektu KO, Tusk skądinąd nie wyjaśnił.

Wątłym śladem dawnej Platformy Obywatelskiej są też wyniki głosowania. Wprowadzono dyscyplinę – co do obecności i co do poparcia dla wszystkich czterech projektów. Roman Giertych był jednak nieobecny, jako jeden z dwóch parlamentarzystów KO. Reszta zachowała się jak monolit, łącznie z Pawłem Kowalem. Historia przyśpieszyła. Polska polityka nie będzie już taka jak dawniej.

Trzeba było tak od razu, marszałku Hołownia” – pouczyła drugą osobę w państwie „Gazeta Wyborcza”. Chodzi naturalnie o sześciogodzinną debatę aborcyjną, jaka przetoczyła się po pierwszej turze wyborów samorządowych przez polski Sejm. Z przesunięcia jej terminu tragedię robiła przede wszystkim Lewica i bliskie jej proaborcyjne aktywistki. Na dokładkę nie sprawdziły się obawy o to, że któryś z projektów przewidujących aborcję na życzenie nie zostanie przepchnięty do komisji. Zdecydowało stanowisko całej Polski 2050 (a więc partii Szymona Hołowni) oraz większości PSL.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi
Plus Minus
Przydałaby się czystka
Materiał Promocyjny
Jak wygląda auto elektryczne