Pokutuje przekonanie, że w ostatnich wyborach polscy chłopi (jeśli można jeszcze użyć tego anachronicznego terminu) opuścili PiS, przyczyniając się do zwycięstwa nowej centrolewicowej koalicji. W rzeczywistości 67 proc. z nich głosowało na prawicę, czyli tyle samo co w roku 2019. Zmniejszyło się nieco generalne poparcie ludzi mieszkających na wsi dla Kaczyńskiego (42 proc. wobec 56 proc. w wyborach poprzednich). Zagrożenie ukraińską konkurencją czy tzw. piątka dla zwierząt wywołały w wiejskich domach kwasy, ale o porażce PiS zdecydowała większa mobilizacja wyborców z wielkich miast. Hojna polityka socjalna z 500+ na czele, specyficzne prezenty z korzystniejszą waloryzacją rolniczych emerytur plus wspólnota poglądów cywilizacyjnych (choćby na kwestię imigrantów) zadziałały na wsi.
Warto tu podkreślić jedno. PiS nie tylko dowartościowywał mieszkańców wsi. Ta formacja świadomie konserwowała model rolnictwa oparty na gospodarstwach rodzinnych – choćby poprzez ustawowe ograniczenie wtórnego obrotu ziemią. Jarosław Kaczyński kierował się względami wyborczymi (to zarazem konserwowało jego elektorat), ale też czymś więcej. W etos PiS wpisana jest ochrona rozmaitych grup ludności przed zbyt gwałtownymi zmianami, przed modernizacją prowadzącą ku niewiadomym. Chodzi o prawo do ochrony dotychczasowego stylu życia. Aczkolwiek on się zmienia i tak, ale wolniej.
Czy Donald Tusk może taką politykę radykalnie podważyć? Także jemu zależy przecież na zachowaniu cząstki wpływów na wsi, Koalicja Obywatelska ma pewne poparcie wśród rolników, zwłaszcza w województwach zachodnich, choć w ostatnich wyborach Trzecia Droga z PSL-owskim segmentem ją tam wyprzedziła. Tak naprawdę na zabiegi o chłopów skazani są do pewnego stopnia wszyscy – to konsekwencja faktu, że jest ich wciąż sporo.
To zmusza Tuska do politycznego slalomu: między unijną poprawnością a kupowaniem sobie poparcia choćby odrobiny wiejskiej mniejszości. Nie po to przecież klecił na poczekaniu „wiejską nogę” z Michałem Kołodziejczakiem na czele, żeby całkiem te swoje wysiłki grzebać. Ale łatwo nie będzie. Na razie to perspektywa przede wszystkim wiecznej gry na czas. Z niewiadomym skutkiem. Skądinąd i w tej sprawie nigdy nie miał spójnych poglądów.
Pytanie o inne rolnictwo
To zresztą prowadzi do szerszego wniosku. Kiedy zalew ukraińskich produktów rolnych zaczął na serio zagrażać polskiemu rolnictwu, wszyscy oceniali tę kwestię niemal wyłącznie w kategoriach doraźnej taktyki. Jeden Marek Budzisz, autor kojarzony z prawicą, ale nie z partyjnym punktem widzenia, zauważył, że to może być sygnał do bardziej długofalowych zmian. Może polskie gospodarstwa są zbyt rozdrobnione? Może szansą na obniżenie kosztów produkcji byłaby jakaś restrukturyzacja rolnictwa, w kierunku większych podmiotów?
Było to jaskrawo sprzeczne z poglądami rządzącego jeszcze PiS. Brzmiało też odrobinę utopijnie. Kto by się podjął takiej zmiany? Jakimi metodami można by ją osiągnąć? Trzeba by naturalnie zliberalizować rynek ziemi i pozdejmować rozmaite osłony z mniejszych gospodarzy. Ale czy to by nie wywołało społecznego oporu tych, którzy w nowym systemie by się nie mieścili? I czy my chcemy wsi zdominowanej przez „obszarników”?
Blok Jarosława Kaczyńskiego jest niezdolny do takiej zmiany z powodów wyborczych, ale w jakimś sensie też aksjologicznych. Obecna wieś jest dla lidera PiS wartością jako bardziej konserwatywna część społeczeństwa. Ale jak się zdaje, dla obecnej koalicji taka operacja, podobna do „grodzenia” w XVI-wiecznej Anglii, choć na pewno mniej brutalna, okazałaby się także nazbyt ryzykowna.
Na to nikt nie jest gotowy, a siła politycznej polaryzacji jeszcze bardziej zniechęca do społecznych eksperymentów. Wieś i rolnictwo, z pewnością potrzebne dzisiejszej Polsce, będą się zmieniały bardzo powoli, co wiąże się z ryzykiem przegranej w konkurencji z zewnętrznymi gospodarkami, tymi spoza Unii.
Czy skazana na porażkę jest także cała Europa? Nawet nie chcę myśleć nad skalą ryzyka takiego obrotu sprawy. Jeszcze wczoraj sądziliśmy, że historia się skończyła. Dziś straszy nas katastrofami.