Poręczny sztandar Donalda Tuska

Nie wykluczam, że pod naciskiem Donalda Tuska znajdzie się większość dla legalizacji aborcji na życzenie, choć dziś jej nie widać. Nawet jeśli zawetuje ją prezydent, społeczne skutki mogą być opłakane.

Publikacja: 02.02.2024 10:00

Przeciwnicy zakazu aborcji referendum nie chcą. Czyżby w obawie o wynik? Na zdjęciu protest w Warsza

Przeciwnicy zakazu aborcji referendum nie chcą. Czyżby w obawie o wynik? Na zdjęciu protest w Warszawie, 7 stycznia 2024 r.

Foto: Wojciech Olkuśnik/East News

Zapowiedź złożenia przez Koalicję Obywatelską własnego projektu ustawy legalizującej aborcję na życzenie (do 12. tygodnia ciąży) to osobista decyzja Donalda Tuska. Zniknęły pytania, na ile lider całego bloku rządowego zechce z tym tematem zwlekać. Dopiero co zdawało się, że z tematów światopoglądowych pierwszeństwo otrzyma akt prawny legalizujący związki partnerskie (w tym jednopłciowe). Chyba jednak aborcja pojawi się w agendzie Sejmu jeszcze wcześniej.

Czytaj więcej

„1670”, czyli daleko od rewizjonizmu

Na razie 205 posłów

Z przecieków wynikało, i zresztą na zdrowy rozum można się było tego domyślać, że legalizacja aborcji stanowi pewien kłopot dla nowo zawiązanej koalicji (dla jednych – 15 października, dla opozycji – 13 grudnia). Na razie zachowuje ona 100-procentową zwartość. Można by rzec, idzie jak burza. Co prawda, poza głosowaniami budżetowymi i wprowadzeniem finansowania in vitro ta jednomyślność dotyczy przede wszystkim przedsięwzięć związanych z rozliczaniem PiS (komisje śledcze) lub z likwidacją pozostałości po nim (uchwała w sprawie mediów publicznych broniona z gorliwością zwartego wojska). Tym niemniej logika frontu przyzwyczaja Tuska do poczucia, że jest jedynym dowódcą nie tylko swojej KO – w każdej sprawie.

To rodzi zresztą odpowiednie nawyki u sojuszników. Szymon Hołownia zdaje się zadowalać iluzją sondażowych wyrazów sympatii dla niego osobiście i być może marzeniem bycia jedynym kandydatem koalicji na prezydenta. Manifestowanie własnego zdania w czymkolwiek jest mu niepotrzebne.

Czy jest to reguła 100-procentowa? Może nawet i nie. Mało kto zwraca uwagę, że propozycję „resetu konstytucyjnego”, czyli wyłaniania nowych składów Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego i Krajowej Rady Sądownictwa, Tusk zgłasza pod wpływem zapowiedzi Władysława Kosiniaka-Kamysza, ba, nawet niebędącej w bloku rządowym Konfederacji. Przedtem obowiązywała doktryna: „Nie będziemy zmieniać konstytucji razem z PiS”. To jednak szczególna inicjatywa podyktowana całkowitym zaplątaniem się nowej władzy w konieczność, a zarazem niemożność przejmowania nowych instytucji w zgodzie z ustawą zasadniczą. I zarazem to tylko gest. Na uzgodnienie czegokolwiek koalicji z PiS nie ma raczej szansy.

Temat dopuszczalności aborcji może po raz pierwszy podzielić koalicję. To dlatego nie wpisano tego postulatu do umowy koalicyjnej, a projekty zgłaszają poszczególne formacje – Lewica, teraz KO, a nie rząd. To by nie było nawet wielkim dramatem, bo to temat spektakularny, ale jednorazowy. Gorzej, że po raz pierwszy ważne przedsięwzięcie Tuska, zapowiadane po wielekroć w kampanii, nie ma automatycznej większości, może więc przepaść. To byłby jednak spektakl niekorzystny dla wizerunku.

Obliczenia bardzo wyczulonego na tę tematykę portalu OKO.press wskazują, że oczywistych zwolenników tego projektu jest w Sejmie mniej więcej 205. Na ogólną liczbę 460 (458, bo bez Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika) nie daje to większości. Do wszystkich posłów PiS i Konfederacji dodano jako oponentów prawie wszystkich posłów PSL i niektórych z Polski 2050, zwłaszcza tych, co się na ten temat wypowiadali. Idąca pod sztandarami obyczajowego postępu, europejskości i praw kobiet ekipa Tuska może tę próbę sił przegrać.Czy przegra? Ja bym akurat pewności nie miał, o czym dalej. Z pewnością za to istnieje społeczny paradoks.

Sejm konserwatywniejszy od ogółu Polaków

Już po wyborach sondaż pracowni IPSOS wskazywał, że aż 57 proc. Polaków akceptuje usunięcie ciąży „z powodu trudnej sytuacji kobiety”, której nie musi ona objaśniać. Więc tak jakby aborcji na życzenie. Piszę „tak jakby”, bo być może inne sformułowanie tego warunku („na życzenie” sugeruje błahość, swoisty kaprys) nieco by to poparcie zmniejszyło. Ale nie sądzę, aby były to różnice znaczące. Tylko 35 proc. uznało dopuszczalność aborcji z określonych przyczyn, tak jak to było w ustawie z roku 1993. Zaledwie 9 proc. optuje za całkowitym zakazem.

To świadectwo zasadniczego przełomu w nastrojach. Od 1993 do 2020 r. aborcja na życzenie była wskazywana jako dopuszczalna przez mniejszość Polaków. Ta zmiana nastrojów wynika oczywiście z prądów myślowych przyjmowanych z bardziej zaawansowanych w progresywnych przemianach krajów Europy. Zarazem gwałtowność przełomu wskazywałaby na niemal magiczny wpływ szoku wywołanego aborcyjnym orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego z czasów pandemii.

Pomińmy dylematy prawne i etyczne związane z pytaniem, czy ciężki stan płodu wystarczy do uzasadnienia aborcji. Uznano ten werdykt za symbol opresji kobiet. Duże grupy powędrowały w drugą stronę, nie zatrzymując się już bynajmniej na status quo wcześniejszego aborcyjnego kompromisu. W tym sensie ci, którzy przestrzegali przed efektem wahadła wywołanego naruszeniem tego kompromisu (między innymi Jarosław Gowin), mieli rację.

W stosunku do takiego kształtu opinii publicznej obecny parlament jest przesunięty w kierunku bardziej konserwatywnym. Z czego to wynika? Z jednej strony polityczna polaryzacja niektóre formacje jeszcze bardziej ujednoliciła. W praktyce zniknęła „konserwatywna frakcja” w Platformie Obywatelskiej, a Tusk był w stanie zmusić wszystkich swoich kandydatów na posłów, aby zobowiązali się do poparcia aborcji na życzenie.

Z drugiej strony, w tej jednej sprawie koalicyjny charakter zachowała Trzecia Droga. Do pewnego stopnia dotyczy to także jej elektoratu. Legalizację aborcji na życzenie popiera 68 proc. wyborców bloku Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza (dla porównania 87 proc. wyborców Lewicy, 86 proc. – KO). Możliwe, że jej dwa kluby są przesunięte nawet bardziej w prawo. Swoje „nie” zapowiedział gromko marszałek senior obecnego Sejmu Marek Sawicki, w innych sprawach maszerujący zgodnie z koalicją. Wydaje się, że ludowcy traktują to jako część swojej tożsamości. Skądinąd z ich list do parlamentu weszli tak pryncypialni przeciwnicy aborcji jak dawni posłowie PO: Marek Biernacki czy Ireneusz Raś. Oni traktują po prostu serio swoje katolickie przekonania.

Skądinąd stanowisko Trzeciej Drogi pozostaje nie całkiem jasne i mało konsekwentne. Biernacki czy Raś potrafili w poprzednich parlamentach popierać nawet w indywidualnych głosowaniach projekty zaostrzające ochronę życia nienarodzonych. Natomiast Hołownia i Kosiniak-Kamysz zdają się nawoływać do przywrócenia aborcyjnego kompromisu, co pchnęło ich do prawnie absurdalnej, choć politycznie zrozumiałej zapowiedzi „unieważnienia” orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. Wskazują też jako dobre rozwiązanie aborcyjne referendum. Gdyby traktować serio ostatnie sondaże, byłoby to drogą do legalizacji aborcji na życzenie, tyle że w innym trybie. A jednak Lewica i wspierające ją środowiska feministyczne odrzucają to rozwiązanie, ostatnio nawet bardzo emocjonalnie. Czy z powodu braku pewności, jaki byłby ostateczny wynik?

Czytaj więcej

Scenariusz politycznych igrzysk

Straty i zyski premiera

W każdym razie dziś gotowości do mechanicznego wsparcia projektów legalizujących aborcję w Trzeciej Drodze nie widać. I tak nie ma zresztą gwarancji, czy staną się one prawem. Ostatni głos ma przecież prezydent Andrzej Duda, jego weto jest praktycznie pewne. To by było dla Tuska nawet wygodne, aborcyjna polaryzacja, w której głowę państwa obsadzono by w roli hamulcowego jedynie słusznych, bo postępowych przemian, mogłaby stanowić atut, wręcz przygrywkę do kolejnej kampanii prezydenckiej. Ale jeśli te przemiany zablokowałby podział we własnej koalicji? To mocno niewygodne. Groziłoby przynajmniej chwilowym, ale jednak wrażeniem, że Tuskowi kierownica wymyka się z rąk.

Dlaczego więc ryzykuje? Trochę nie ma wyboru. Zbudował na tym temacie znaczącą część kampanii wyborczej. Jeśli przegra tę rozgrywkę w Sejmie, gniew Lewicy, feministek, a w szerszym sensie progresistów wszelkiej maści, czyli środowisk, które trzęsą dziś mediami, organizacjami pozarządowymi, światem akademickim czy artystycznym, zwróci się przeciw „hamulcowym” głównie z Trzeciej Drogi. Gdyby jednak Tusk zwlekał z tym za bardzo, to on stałby się adresatem oburzenia. Mocno zdemobilizowany, ale wciąż aktywny trzon Strajku Kobiet już był gotów wychodzić na ulice. Front totalnej wojny z PiS premierowi wystarczy. Niepotrzebne są mu inne.

Możliwe zresztą, że Tusk wyczuwa cichą presję także ze strony establishmentu europejskiego. Tak się złożyło, że ten establishment traktuje stosunek do aborcji jako ważne kryterium przynależności do słusznej strony. W Brukseli łatwo było się dowiedzieć, na czym polega „europejska poprawność”. Kończą się za to korzyści z kokietowania ideową różnorodnością, co kiedyś Tuskowi się opłacało, ale dziś opłaca się mniej. Przytaczany sondaż IPSOS świadczyłby o tym, że jego elektorat także już to zrozumiał. Czasy wielonurtowej, dawnej „chadeckiej” Platformy nie wrócą.

Co sam Tusk o tym sądzi, ma mniejsze znaczenie. Przed wyborami w 2005 r., parlamentarnymi, ale i prezydenckimi, wziął ślub kościelny, fotografował się z rodziną na tle religijnych obrazków, opowiadał w wywiadach, że ojciec dorastającej córki staje się z natury rzeczy konserwatywny. Wtedy była to droga wyjścia z niszy laickich liberałów w kierunku pojemnej partii ogólnonarodowej. Dziś już nie jest.

Podczas ostatniej kampanii Tusk opowiadał, że jest katolikiem, ale służyło to tylko podszczypywaniu z tych pozycji PiS. Podczas kolejnego sejmowego ślubowania pominął formułkę „Tak mi dopomóż Bóg”. Ale tak naprawdę mógł ją nawet wypowiedzieć i zająć się zaraz potem forsowaniem „wolnej aborcji”. To w końcu nie on wymyślił fenomen polityków, którzy nazywają się chrześcijanami i głosują przeciw podstawowym założeniom moralnej nauki Kościoła. To przypadek amerykańskiego prezydenta Joe Bidena czy niemieckich chadeków. Właściwie nowy premier mógłby powiedzieć, że jest w dobrym towarzystwie.

Na dokładkę widać, że snując scenariusze na najbliższe lata, stawia poza wielkim spektaklem prawnej i politycznej wojny z PiS na tematy ideologiczne. Łatwiej mu jest stanąć po raz kolejny pod sztandarami „praw kobiet” niż tłumaczyć się z okrajania programu Centralnego Portu Komunikacyjnego, o jego własnych obietnicach z dwukrotnym podniesieniem kwoty wolnej od podatku na czele już nawet nie wspominając. Debata o aborcji to recepta na wielomiesięczny zgiełk zagłuszający choćby pytania o zgodę na przejęcie przez Unię Europejską kwestii związanych z migracją i o dyktat paktu migracyjnego. Z jego punktu widzenia warto z tej okazji skorzystać. Niezależnie od tego, do jakich skutków będzie ostatecznie ten zgiełk prowadził.

Opornych można złamać

Na koniec jeszcze jedna uwaga. Taka długa i hałaśliwa debata oznacza nieustający nacisk nie na Tuska, ale na wahających się lub nawet dziś niezależnych w swoim spojrzeniu na tę tematykę posłów PSL czy Polski 2050. Będą bombardowani pytaniami: zwierających szeregi wokół liberalnej agendy dziennikarzy czy opisanych już wpływowych środowisk. Nie wystarczy już ich niedawne „liberalne” stanowisko w sprawie in vitro (nawet część PiS je zajęła) czy wobec pigułki „dzień po”.

Dziś ci ludzie mogą uważać, że temat przerywania ciąży jest na tyle wyjątkowy, że nawet basując w innych sprawach liberalnej lewicy, w tej jednej można się odwołać do klauzuli sumienia. Zwróćmy uwagę na to, że nawet PSL nie stawia dziś oporu Tuskowi w takich kwestiach, jak wywracanie tradycyjnej szkoły przez Barbarę Nowacką czy pisanie w Ministerstwie Sprawiedliwości recepty na lewicową cenzurę w postaci penalizacji tak zwanej mowy nienawiści. Jutro ci politycy mogą się przekonać, że i aborcja nie jest wyłączona spod logiki zwierania szeregów. Bo przecież skoro „cała Europa tak myśli”, powinniśmy tak myśleć i my.

Dlatego nie jestem wcale przekonany, czy w ostatecznych głosowaniach istotnie rzecznicy tej innowacji będą mogli liczyć jedynie na 205 głosów. Obawy OKO.press mogą się okazać na wyrost. W końcu w swojej własnej formacji Tusk był w stanie ulepić jak z plasteliny sumienia takich polityków, jak bardzo niegdyś przykościelny Paweł Kowal czy podejrzewany o fundamentalizm Roman Giertych. Ten pierwszy, wciąż pracujący nad zmazaniem z siebie piętna dawnego pisowca, oznajmił, że do dawnego kompromisu w tej jednej kwestii nie ma już powrotu. Ten drugi, zajęty niemal wyłącznie osobistą wojną z  Jarosławem Kaczyńskim, bąknął, że uznanie aborcji za zło to jedno, a stosunek do prawnego zakazu to coś innego.

Na tle zmian w mentalności społeczeństwa mogą się i tak uważać za swoiste prawe skrzydło. Przecież posłanki Lewicy krzyczały podczas kampanii, że „aborcja jest OK”. W roku 1993 debata na temat prawnych zakazów była gwałtowna, wręcz dramatyczna, ale wszyscy deklarowali, że to spór o to, jak skuteczniej zapobiegać złu. Stąd zapisy w bardziej „wolnościowych” wersjach prawa o konieczności konsultacji kobiety rozważającej „zabieg” z dwoma lekarzami i jeszcze z psychologiem. Dziś te skrupuły jawią się jako wzięte ze świata, którego dawno już nie ma.

Możliwe więc nawet, że Donald Tusk ulepi sobie z plasteliny większość, przekonując ludzi, którzy dziś sami nie wiedzą, że dadzą się przeciągnąć na stronę „postępu” lub pragmatycznej konieczności. A jeśli mu się to nawet nie uda, samo ociosywanie koalicjantów będzie okazją do oswajania ich z myślą, że dawne czasy „racji podzielonych” czy partnerstwa konserwatystów z liberałami, skończyły się i już nie wrócą. Jest na takie ociosywanie trochę czasu. Sam Tusk orzekł, że są jeszcze ważniejsze sprawy, więc prace zaczną się w kwietniu.

Czytaj więcej

„Janusz Kukuła. Ja to ktoś inny”: Hymn na cześć aktorów

Aborcja jednak OK?

W jednej z telewizji dziennikarz Katolickiej Agencji Informacyjnej Tomasz Królak przypominał, jak na początku lat 90. politycy Unii Wolności opowiadali, że, jeśli nie ma się pewności co do braku człowieczeństwa płodu, warto być ostrożnym w prawnych regulacjach. Przywołał Jacka Kuronia, który miał porównywać tę sytuację do dylematu myśliwego. Jeśli nie ma pewności, że za krzakiem jest dzik, a nie kolega, nie wystrzeli. Akurat Kuroń głosował konsekwentnie za dopuszczalnością aborcji. A jednak ten cytat dobrze oddaje atmosferę czasów, kiedy nawet liberałowie mieli wątpliwości, czy wystarczy samo odrzucenie „przesądów” Kościoła katolickiego, żeby być pewnym, że wybiera się słusznie.

Ja sam jako komentator pełen wątpliwości zawsze sobie ceniłem ludzi, którzy w tej sprawie ulegali rozterkom – w obie strony. Dziś obóz konserwatywny jest sprowadzony do pozycji oblężonej twierdzy. Tam też na wątpliwości niewiele jest miejsca. Z kolei strona „postępowa” maszeruje w takt pieśni niewymyślonej nawet w Polsce.

Skądinąd te sejmowe głosowania będą bardziej symbolem bezalternatywnych zmian niż ich niezbędnym warunkiem. Ministerstwo Zdrowia pod kierownictwem Izabeli Leszczyny pracuje przecież nad wytycznymi, które w praktyce i tak otworzą drogę do „bezpiecznej aborcji” uznanej za prawo człowieka. Można to zrobić, odwołując się do pojemnej formuły ratowania zdrowia matki. Ale rzecznikom pełnego „liberalizmu” potrzebne jest nowe otwarcie.

Są ludzie naprawdę przekonani, że ratują w ten sposób kobiety przed „piekłem”. Znajdą się pojedyncze przykłady na zilustrowanie tej tezy, na ogół w postaci lekarskich błędów czy zaniechań. Ale tak naprawdę ta zmiana otwiera drogę do czegoś bardzo zdradliwego. Jeśli zagłosują za nią ludzie uznający nadal, że „aborcja jest złem”, niech mają świadomość: otwierają drogę przekonaniu, że „aborcja jest OK”. Na tym polega aksjologiczna rola prawa.

Zapowiedź złożenia przez Koalicję Obywatelską własnego projektu ustawy legalizującej aborcję na życzenie (do 12. tygodnia ciąży) to osobista decyzja Donalda Tuska. Zniknęły pytania, na ile lider całego bloku rządowego zechce z tym tematem zwlekać. Dopiero co zdawało się, że z tematów światopoglądowych pierwszeństwo otrzyma akt prawny legalizujący związki partnerskie (w tym jednopłciowe). Chyba jednak aborcja pojawi się w agendzie Sejmu jeszcze wcześniej.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi