Scenariusz politycznych igrzysk

W chaosie wojny o media publiczne i wzajemnych oskarżeń o niszczenie demokracji umykają z pola widzenia największe wyzwania stojące przed Polską w nadchodzącym roku.

Aktualizacja: 01.01.2024 14:59 Publikacja: 29.12.2023 17:00

W roku 2024 zapewne będziemy dalej obserwować rozmontowywanie pozostałości po poprzedniej władzy w c

W roku 2024 zapewne będziemy dalej obserwować rozmontowywanie pozostałości po poprzedniej władzy w cokolwiek siłowy albo wręcz policyjny sposób, tak jak to miało miejsce choćby w przypadku TVP

Foto: Wojtek Radwanski/AFP

W grudniu 2016 r. posłowie opozycji okupowali gmach Sejmu, także podczas świąt Bożego Narodzenia i sylwestra, a na zewnątrz trwały burzliwe manifestacje. Iskrę wznieciły spory o dostępność sejmowych pomieszczeń dla dziennikarzy, a bezpośrednim powodem burzy było wykluczenie z obrad posła Platformy Obywatelskiej Michała Szczerby przez marszałka Marka Kuchcińskiego.

Atmosfera naładowana była quasi-rewolucyjnym duchem, protestujący przez wiele dni opozycyjni politycy stale o sobie przypominali, próbując wskrzesić przed kamerami ducha z czasów Solidarności. Sprzyjające tamtej władzy media nie mogły się zdecydować, jak to przedstawiać. Z jednej strony dziennikarze reagowali drwiącymi uwagami o „ciamajdanie”. Z drugiej przestrzegali przed próbą puczu, oskarżając organizatorów manifestacji o zamiar podpalenia Polski przy pomocy „ulicy i zagranicy”.

Działo się to w ponad rok po objęciu władzy przez Zjednoczoną Prawicę. Teraz mamy podobne zdarzenia tuż po instalacji nowej centrolewicowej koalicji. Politycy PiS próbują pod pretekstem interwencji poselskich blokować, a tak naprawdę pikietować budynki mediów publicznych, zaraz po tym, gdy nowy rząd zmienił rękami ministra kultury Bartłomieja Sienkiewicza ich władze. Też mamy polityków zapewniających z ogniem w oczach, że nie ustąpią. I manifestantów na ulicy, gotowych do poświęcenia świątecznych dni dla protestu, bo zabrano im ukochaną telewizję. Okupujący słyszą, że łamią prawo. Podobne zarzuty padały wtedy.

Czytaj więcej

„Siódemka. SzÓs polskich królowa”: Mijając ze sceny Wodzisław i Jędrzejów

Kto zaczął

Łączy oba te zdarzenia mesjanizm strony pokonanej. I skłonność do opisywania tych drugich najcięższymi porównaniami. Wtedy mieliśmy do czynienia z bojownikami przeciw „pisowskiej dyktaturze”. Po siedmiu latach w warunkach tej rzekomej dyktatury tamta opozycja, skłonna wtedy do gestów męczeństwa, wygrała wybory. Teraz słyszymy, że Donald Tusk to nowy Jaruzelski. „Ruda wrona orła nie pokona” – skandują manifestanci na placu Powstańców w Warszawie. Mówi się o „bandytach pułkownika Sienkiewicza” – minister kultury był kiedyś oficerem służb specjalnych.

Symetrystyczni dziennikarze (np. z Polsatu) zestawiają w relacjach niemal te same frazy. I wtedy, i teraz odbywa się „niszczenie demokracji”. Oczywiście, takie analogie u mało kogo rodzą pokusę, aby szukać jakiegokolwiek sposobu zatrzymania tej spirali.

Zarazem dla tej debaty charakterystyczne jest utożsamianie własnych racji z racjami całego narodu. Obrońcy zwalnianych z TVP dziennikarzy mówią, że te media są „odbierane Polsce”. Na pewno całej? Z kolei poseł KO Dariusz Joński obwieszcza triumfalnie do kamer, że „telewizję zwraca się Polakom”. A przecież przekazuje się ją tylko opcji, która w danej chwili uzyskała arytmetyczną większość.

Można stawiać pytania, kto zaczął. Już ekipy PiS z lat 2005–2007 i PO–PSL z lat 2007–2015 opisywane były przez opozycję jako niemal okupanci. Chociaż pierwsze rządy PiS unikały awantur ustrojowych, a Tusk czekał z przejęciem publicznych mediów do końca kadencji Lecha Kaczyńskiego, wtedy uznając, że może to zrobić jedynie ustawą. Po katastrofie smoleńskiej w roku 2010 znane postaci prawicy wzywały do tworzenia alternatywnego społeczeństwa, snując analogie między ekipą „ciepłej wody” i ekipami Jaruzelskiego, a czasem Bieruta.

Po roku 2015 PiS przyszedł do władzy ze stosunkowo klarownymi pomysłami społeczno-gospodarczymi, ale i z rewolucyjnym podejściem do niezależnych od niego instytucji. Czasem szanował kadencje (to przypadek rzecznika praw obywatelskich, obecnego ministra sprawiedliwości Adama Bodnara), ale czasem je przerywał (media publiczne), choć zachowywał pozory formalnej poprawności procedur. Parę razy tę granicę naruszył, rozpychając się łokciami, jak wtedy, gdy usuwał (moim zdaniem niepotrzebnie) wybranych na zapas przez poprzednią władzę członków Trybunału Konstytucyjnego. Albo kiedy przebudował Krajową Radę Sądownictwa – nie naruszając może litery konstytucji, ale naginając jej ducha.

W przypadku mediów publicznych niezależnie od formalnej strony ich przejęcia liczyła się treść. Na pewno zwłaszcza TVP została ukształtowana przez symbolizującego ten kurs Jacka Kurskiego jako medium wojującej, czysto partyjnej propagandy. Były precedensy. Ze zdziwieniem słucham dziś jako polityka krytykującego tę epokę Roberta Kwiatkowskiego, który w latach 1996–2004 zmienił publiczną telewizję w monolityczne narzędzie SLD. Niemniej trudno uznać usuniętych dziennikarzy za bojowników „wolnych mediów”. Nie były wolne od jednego, rządzącego, ugrupowania.

Pytania o legalność

Zarazem rozumiem inny argument sierot po tych mediach. Zrobiliśmy w ostatnich dniach, przy proplatformerskim TVN i symetrystycznym Polsacie, duży krok w kierunku ujednolicania medialnego przekazu. I można się pocieszać, że telewizje tracą wpływ na świadomość najmłodszych pokoleń, że jest internet, a prawica ma niedoinwestowaną, ale nagle zyskującą na popularności TV Republika. Rzecznicy obecnej koalicji rządzącej mogą argumentować, że TVP miała ustawowy obowiązek zachowywania bezstronności, a im w roku 2015 nikt jakiegoś podziału publicznych mediów nie zaoferował.

Widzę to jednak jako problem społeczny. W miejsce ułomnej, dzikiej polaryzacji, dostajemy perspektywę medialnego chóru. Sprzyjającego władzy, która i tak ma rozliczne przewagi nad swoimi poprzednikami: wpływy w instytucjach europejskich, sympatie elit biznesowych, prawniczych, akademickich czy artystycznych.

Jest coś jeszcze: problem legalności tej spektakularnej akcji w mediach publicznych. Zacytuję stanowisko organizacji, która konsekwentnie kontestowała prawne przedsięwzięcia poprzedniej władzy – Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. „Zgodnie z komunikatem Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego zmiany w składzie władz mediów publicznych nastąpiły na podstawie przepisów kodeksu spółek handlowych. Zauważamy jednak, że kwestia powoływania i odwoływania składów osobowych organów mediów publicznych regulowana jest obecnie w ustawie o radiofonii i telewizji oraz ustawie o Polskiej Agencji Prasowej”.

I wystarczy, to jest oczywiste. Obeszli te ustawy. A jednak żeby tego dowodzić, sam wolę się powołać na opinie ciała tak odległego od środowiska Kaczyńskiego. Ta oczywistość nie przeszkadza tabunom prawników uzasadniać akcję Sienkiewicza jego prawem właściciela spółek Skarbu Państwa. Bo w Polsce wszystko staje się partyjne do końca, także interpretacje i uzasadnienia.

Jan Rokita powiązał to w swoim felietonie dla „Dziennika Polskiego” także ze zgodą marszałka Sejmu Szymona Hołowni na zignorowanie ułaskawienia przez prezydenta Andrzeja Dudę polityków PiS: Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. „W ten sposób Sienkiewicz i Hołownia przechodzą do dziejów demokracji polskiej jako twórcy doniosłego precedensu. Jest to precedens polegający na odrzuceniu przez władzę ustrojowych reguł gry, ustanowionych po to, aby walka polityczna nie przekształciła się w wolnoamerykankę. Jego trudne do przecenienia znaczenie polega na tym, że mecz toczy się dalej, ale już bez reguł”.

Czytaj więcej

Jak Bartłomiej Sienkiewicz urządzi kulturę

Koszt sprzątania po PiS

Można oczywiście argumentować na różne sposoby. Że nowa koalicja byłaby w stanie przejąć media publiczne w zgodzie z prawnym ładem, gdyby miała swojego prezydenta. PiS miał go w roku 2016, więc to nierówność szans. Można też podważać prawo prezydenta do aktu łaski przed prawomocnym wyrokiem. Można wreszcie wskazywać na przypadki, kiedy to PiS te reguły deptał. Można...

Ale można też widzieć to, co się dzieje na naszych oczach w szerszym kontekście. Ze strony takich autorów jak Klaus Bachmann czy polski prawnik Wojciech Sadurski padają wezwania, aby Tusk rozmontował prawne i personalne pozostałości po poprzedniej epoce, nie oglądając się na nic. Także na prawne uwarunkowania. A nawet w cokolwiek przemocowy, policyjny sposób. W przypadku mediów publicznych to żadna niespodzianka. Lider KO zapowiadał to w kampanii wyborczej, i miał ku temu powody, bo jątrząca propaganda była wymierzona w pierwszej mierze w niego. Wiele wskazuje na to, że nowe programy informacyjne TVP będą nachylone ku obecnej władzy, a więc na pewno nie „odpolitycznione”, choć taka zapowiedź padała. Ale nie będą tak agresywne jak „Wiadomości” Danuty Holeckiej. Trudno jednak mówić o przywracaniu im publicznego charakteru.

Przy okazji, także w kontekście weta prezydenta Dudy wobec budżetowych pieniędzy dla nich, mediom publicznym grozi właściwie trwała marginalizacja. Wyrazem tego jest niejasna w konsekwencjach ich „likwidacja” przez Sienkiewicza jako odpowiedź na to weto. Zarazem w niektórych posunięciach nowych administratorów tych mediów trudno się nie dopatrywać barbarzyństwa. Pytanie choćby, kiedy i na jakich zasadach zostaną na powrót udostępnione archiwa internetowe TVP.

Tyle że rozgrywka z mediami to tylko jeden z elementów nowej układanki. Poprzedniej władzy fundowano nauki o tym, że demokracja polega na systemie „checks and balances”, gdzie rozmaite władze i instytucje szachują się i powstrzymują. PiS czasem przed takimi naukami ustępował, czasem nie. Często powoływał się na „wolę suwerena”, to ulubiony argument Jarosława Kaczyńskiego, który z tego powodu był sceptyczny wobec nadmiernej władzy sądów.

Dziś nowa władza idzie tą drogą w sposób bardziej radykalny od poprzedniej. Symbolem tego kursu staje się powoływanie na kolejne uchwały Sejmu, które są protezami ustaw. Na uchwałę powołał się Sienkiewicz, choć ona nie jest źródłem prawa. Posłowie wezwali, też uchwałą, do ustąpienia 15 członków Krajowej Rady Sądownictwa jako wybranych „nielegalnie”. Ich już na pewno nie mogą odwołać, muszą zmienić ustawę, tak się nam zdaje dziś. A jutro? Może i tam zatriumfuje filozofia „silnych ludzi”, a przy okazji omijania prezydenta.

Rzecz jest skomplikowana, bo dotyka także tzw. kamieni milowych, od których uzależnione są europejskie fundusze z Krajowego Planu Odbudowy dla Polski. Niemniej jednak pokusą ręcznego sterowania instytucjami, które od tych pieniędzy nie zależą, nowy rząd zdaje się już dziś przebijać poprzedników. Dotyczące tego widowiskowe spektakle mogą stanowić istotną część polityki w 2024 r.

Plemienny model debat

Będą to widowiska abstrakcyjne dla zwykłego Polaka. Były zresztą abstrakcyjne i w ciągu poprzednich ośmiu lat. Wiele razy praworządnościowi aktywiści manifestujący przed sądami czy przed Trybunałem Konstytucyjnym mieli żal do zwykłych zjadaczy chleba, że się nie budzą. Jak sądzę, na porażce PiS w roku 2023 bardziej zaważył spór o aborcję czy ogólne zużycie się coraz bardziej aroganckiej prawicy.

Niektóre z tych wojen mogą jednak mieć wpływ na nasze życie. Jeśli w imię praworządności (a i zadowolenia Unii Europejskiej) masowe stanie się podważanie decyzji i wyroków tzw. neosędziów, powołanych w ostatnich latach, przeciętny Polak to odczuje. Ponadto, koncentracja na takich bojach o instytucje (także na tasiemcowym rozliczaniu PiS) z łatwością może zagłuszyć wagę innych sporów. Już dziś prawicowi komentatorzy przypominają o niemal niezauważonym pakcie imigracyjnym UE. Dopiero co był jednym z głównych tematów kampanii wyborczej. Teraz staje się faktem ledwie komentowanym przez świat polityki, bo bardziej zajmujące okazują się przepychanki w gmachu przy Woronicza.

Ten do końca już plemienny model debat zaciemnia nam także te dylematy, które powinny być istotne z punktu widzenia naszych elementarnych interesów. Dwa przykłady. Pierwszym są harce wokół Orlenu. Ja bym się chętnie dowiedział, na ile jego rozrost jest realnym zagrożeniem, choćby w kontekście monopolizacji rynku. Politycy nowej koalicji mówią o nim głównie w kontekście szykany wobec ulubieńca poprzedniej władzy Daniela Obajtka. Nic dziwnego, że zwolennicy poprzedniego rządu mogą wojnę z prezesem paliwowego koncernu przedstawiać jako zamiar osłabiania silnych polskich podmiotów gospodarczych. Mamy tu Gombrowiczowską grę min.

Inny przykład: los Centralnego Portu Komunikacyjnego. Miałem wątpliwości wobec sensu tej inwestycji. I traktowałem serio skargi ludzi, którym groziło wywłaszczenie na rzecz budowy CPK. Choć posłance Polski 2050 Paulinie Hennig-Klosce nie zadrżała ostatnio ręka, kiedy do projektu ustawy wpisywała (albo dopisek akceptowała) inne wywłaszczenia, na rzecz farm wiatrakowych.

Niemniej o CPK rozmawia się w tonie partyjno-tożsamościowych przekomarzanek. Głosy ekspertów, że przynajmniej w ograniczonej formie warto by to przedsięwzięcie dokończyć, w imię podmiotowości polskiej gospodarki, ledwie się przebijały. Lider partii Razem Adrian Zandberg był jednym z nielicznych, którzy apelowali o poszanowanie ciągłości w polityce ekonomicznej. Notabene już po wyborach okazało się, że w sondażach większość Polaków jest za kontynuacją CPK, podobnie jak niektórych innych przedsięwzięć PiS. Kiedy doczekamy się na ten temat poważnej debaty, a nie powielania przekazów dnia?

Czytaj więcej

PO i PiS nawzajem obwiniają się o aferę wizową, ale nie uciekną od wspólnych decyzji

W obliczu wyzwań

Mamy do czynienia z dwoma potężnymi wyzwaniami stojącymi przed Polską. Pierwszym jest ponowne zdefiniowanie naszej pozycji międzynarodowej. Donald Tusk dopiero po wyborach wypowiedział się przeciw centralizacji UE, do której prze większość brukselskiego mainstreamu. Ale poprzestał na konkluzji, że do ostatecznych decyzji bardzo daleko.

Tymczasem przykład paktu imigracyjnego pokazuje, że przed dylematami wynikającymi z praktycznej federalizacji będziemy stawali na długo przed tym, kiedy podjęta zostanie próba zmiany traktatów. Tusk miał trochę racji, twierdząc w swoim exposé, że akurat kwestii imigracji nie da się załatwić wyłącznie w ramach jednego państwa. Reakcja nowej ekipy na ten pakt jest jednak miałka, wymijająca. Nie wiemy nic, przede wszystkim tego, jakie są szanse zwolnienia Polski z obowiązku przyjmowania narzucanych nam przybyszów. Jaki wpływ na to ma choćby gigantyczna liczba ukraińskich uchodźców w Polsce?

Mamy i inne niewiadome. To chwalebne, że nowy rząd chce kontynuować próbę dogadywania się z Ukraińcami. To polska racja stanu. Ale poprzedników oskarżał o pogorszenie tych relacji, równocześnie buńczucznie zapowiadając, że będzie bronił polskich interesów, a to przecież m.in. interesy rolników i przewoźników. Na razie nie widać, aby nowa władza była w tej sferze bardziej skuteczna czy pomysłowa od poprzedniej. Może się okazać, że rządząc, nie da się zadowolić wszystkich równocześnie. Jest i wyzwanie drugie: wybór jakiejś linii społeczno-gospodarczej. Na razie dostajemy heroiczną próbę wzięcia na barki dawnych socjalnych zobowiązań uzupełnionych o niektóre własne obietnice, ze spektakularnymi podwyżkami dla budżetówki, co jest skądinąd posunięciem zręcznym. Większy deficyt budżetowy, niż planował premier Morawiecki najwyraźniej przestaje być zbrodnią. Z gąszczu sprzecznych zapowiedzi nie wyłania się jednak spójna wizja. Czy z obecności za plecami nowej władzy rozmaitych lobbies nie wyniknie chociażby rozszczelnienie systemu fiskalnego? Nie zdziwiłbym się.

Dla nowej opozycji sprawa jest jasna: Tusk został przysłany do Polski w jednym celu, aby zmiękczyć ją w kwestii federalizacyjnej reformy Unii. Trochę to zbyt proste, ale w tych spekulacjach może być racjonalne jądro. Co nie znaczy, że taki scenariusz musi się okazać łatwy do zrealizowania. Po drodze nowa koalicja będzie zdawała jeden egzamin z rządzenia za drugim.

Kryminalizacja opozycji

Na razie receptą na rządzenie mają być przede wszystkim igrzyska, w ich cieniu łatwiej unikać odpowiedzi na trudne pytania. Ich elementem będzie odwojowywanie przestrzeni publicznej po PiS, po części naturalne, ale przecież mogące służyć równocześnie za narzędzie socjotechniki.

To się udaje nowej władzy całkiem dobrze. Kiedy oglądam polityków PiS wystających w przedsionkach budynku telewizji czy Polskiej Agencji Prasowej, mam wrażenie, że dają się sprowadzić do roli ludzi uprawiających jałową partyzantkę. Przecież nie zatrzymali emisji nowych programów ani PAP-owskich depesz pod nowym kierownictwem. Ich zwolennicy zaczynają z kolei mówić językiem mesjanistycznego posłannictwa, jak w najgorszych dla tej opozycji latach. Stają się anachroniczni, nawet jeśli w niektórych kwestiach mają rację.

Można kontrargumentować, że w roku 2016 w taką rolę „obciachowych” rycerzy straconych spraw dawali się wepchnąć politycy obecnej władzy. Do pewnego stopnia tak, ale zawsze mogli liczyć na wsparcie europejskich instytucji i polskich elit, co pozwalało im zachować status mainstreamu, mimo porażek. A i tak na powierzchnię wyciągnął ich na dobre powrót z wielkiego świata Donalda Tuska, po części także niezużyty eksperyment Hołowni. PiS , obawiam się, pozwoli zapędzić się do przegródki z napisem „skansen”. O ile ktoś w tym gronie nie wymyśli czegoś nowego.

Czytaj więcej

Kos, Chłopi, Doppelganger, Pilecki… Trochę cepelii, trochę Tarantino i zignorowany bohater

Mamy też do czynienia z próbą kryminalizowania opozycji. To zależy naturalnie od sądów, ale wielu sędziów z nową władzą sympatyzuje. Nie wierzę, aby termin wydania wyroku na Kamińskiego i Wąsika był przypadkowy. To w istocie cząstkowa realizacja zaleceń wspomnianego wyżej Bachmanna: przywracania „praworządności” w warunkach zbliżonych do stanu wyjątkowego. Jeśli dojdzie po świętach do przepychanek z policją, ten scenariusz stanie się nawet pełniejszy. Nie wykluczam też kolejnych prokuratorskich oskarżeń.

Ludzie prawicowej opozycji snują rozważania o przedterminowych wyborach. Z jednej strony przedstawiają nową koalicję jako nienawistny monolit, z drugiej liczą na jej podzielenie. Ale przecież każda taka plemienna wojna tylko ten nowy układ, sam w sobie dość spójny, integruje dodatkowo.

Piętrowe starcia o sądy czy o prezesa NBP Adama Glapińskiego będą spełniać taką integrującą rolę coraz mocniej. Będzie to wojna wikłająca także prezydenta. Spróbował on wystąpić w roli apartyjnego partnera nowej koalicji w kwestiach bezpieczeństwa. Ale Rada Bezpieczeństwa Narodowego spotkała się w dniu ataku na TVP.

Będziemy oglądać kolejne próby zużycia autorytetu Andrzeja Dudy, co będzie dobrym wstępem do sięgnięcia nowej koalicji po ten urząd w roku 2025. Oczywiście, może ją podzielić pytanie, kto ma o niego zawalczyć: zachwycony sobą Szymon Hołownia czy Rafał Trzaskowski. Ale mam wrażenie, że i z tym ta koalicja sobie poradzi. A na pewno nie będzie to dylemat roku 2024.

W grudniu 2016 r. posłowie opozycji okupowali gmach Sejmu, także podczas świąt Bożego Narodzenia i sylwestra, a na zewnątrz trwały burzliwe manifestacje. Iskrę wznieciły spory o dostępność sejmowych pomieszczeń dla dziennikarzy, a bezpośrednim powodem burzy było wykluczenie z obrad posła Platformy Obywatelskiej Michała Szczerby przez marszałka Marka Kuchcińskiego.

Atmosfera naładowana była quasi-rewolucyjnym duchem, protestujący przez wiele dni opozycyjni politycy stale o sobie przypominali, próbując wskrzesić przed kamerami ducha z czasów Solidarności. Sprzyjające tamtej władzy media nie mogły się zdecydować, jak to przedstawiać. Z jednej strony dziennikarze reagowali drwiącymi uwagami o „ciamajdanie”. Z drugiej przestrzegali przed próbą puczu, oskarżając organizatorów manifestacji o zamiar podpalenia Polski przy pomocy „ulicy i zagranicy”.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi