PO i PiS nawzajem obwiniają się o aferę wizową, ale nie uciekną od wspólnych decyzji

Gdy PiS i PO nawzajem obrzucają się najgorszymi zarzutami o sprowadzanie imigracyjnych nieszczęść, łatwo zapomnieć, że decyzję o tym, jak radzić sobie z falą przybyszów, będziemy musieli podjąć wspólnie – i tu w Polsce, i w Unii Europejskiej.

Publikacja: 22.09.2023 17:00

Codzienne doświadczenie współgra z narracją PiS, że sprowadzał ludzi z zagranicy do konkretnej pracy

Codzienne doświadczenie współgra z narracją PiS, że sprowadzał ludzi z zagranicy do konkretnej pracy, nie narażając życia społecznego na perturbacje. Na zdjęciu Chińczycy zatrudnieni przy modernizacji Cementowni Małogoszcz należącej do koncernu Lafarge

Foto: M. Stelmach

Nikt nie spodziewał się, że temat imigrantów zdominuje aż tak bardzo kampanię wyborczą. Od początku chciał nim wymachiwać PiS. Ale miał to być jeden z wielu zarzutów wobec Donalda Tuska. Wprowadzono go w dwóch pytaniach do referendum. Jednak pojawiły się tam obok może jeszcze bardziej fundamentalnych oskarżeń o dawną politykę: o to, co nazwano wyprzedażą majątku narodowego, oraz o podniesienie wieku emerytalnego. Szef PO został obsadzony w roli chytrze maskującego się liberała.

Z kolei sam Tusk miał zamiar grać na innych instrumentach, zwłaszcza na wojnie kulturowej. Przecież marsz „miliona serc” 1 października ma być poświęcony „prawom kobiet”. Zwyciężyła jednak reaktywna natura kampanii Koalicji Obywatelskiej polegającej na szukaniu najczulszych punktów pisowskiej polityki. Skoro uznano, że aferę wizową można obwołać „największą aferą XXI wieku”, temat nasuwał się sam. Nasunął się nawet już nieco wcześniej, acz w nie aż takiej skali, kiedy zaczęto obwiniać PiS o wyjątkowo hojne obdarowywanie przybyszów z Afryki i Azji pozwoleniami na pracę i wizami.

Czytaj więcej

Wyborcze konkrety. Sprzeczności Tuska, wypalenie PiS

Kto bardziej obłudny

Każda ze stron chce wykazać obłudę strony przeciwnej. Koalicja Obywatelska nie ma wyraźnego zdania w sprawie paktu o imigracji (nakazującego państwom Unii Europejskiej relokację nadwyżek imigrantów). Niedawno kwestionowała sens budowy zapory na granicy z Białorusią. Dziś niby zmieniła zdanie, a nawet domaga się zapory „jeszcze szczelniejszej”, ale kwestionuje pytanie referendalne na ten temat jako zbędne i absurdalne.

Kiedy pojawiły się pierwsze apokaliptyczne sceny z najechanej przez przybyszów z Tunezji włoskiej wyspy Lampedusa, pewien mój znajomy powiedział, że to ci ciemnoskórzy imigranci wygrają wybory w Polsce dla PiS. Z tym większą determinacją Tusk podjął temat niefortunnej polityki wizowej rządu Mateusza Morawieckiego.

Prawda, pozawyżał wszelkie liczby, a już wizja 250 tys. obywateli państw afrykańskich i azjatyckich sprowadzonych do Polski za łapówki to czysta fantazja. Ale do jakiegoś stopnia udało mu się zasiać wątpliwość co do intencji obozu władzy. A może oni tylko krzyczą o imigrantach, a tak naprawdę sprowadzają ich na potęgę i jeszcze zarabiają? Niewykluczone, że jakaś część wyborców zadała sobie takie pytanie.

PiS trochę stracił na swojej przebojowości w straszeniu polską Lampedusą. Z kolei Koalicja Obywatelska idzie drogą eksploatowania tego tematu do granic możliwości. Ta gra może chwilowo osłabiać jedną lub drugą stronę na przemian, ba, paradoksalnie podważać wagę tematu, choćby o nim mówiono 24 godziny na dobę. Mam jednak wrażenie, że pomimo chwytliwości samego wątku korupcyjnego, imigracyjna ofensywa Tuska ma krótsze nogi i załamie się jeszcze przed wyborami. Na razie nie zmieniła w istotny sposób sondaży.

Ofensywa nie całkiem skuteczna

Wytykanie rządowi Morawieckiego niekonsekwencji jest obliczone na wystraszenie części tradycyjnych wyborców, którym się pokazuje, że obecne władze są w tej mierze jeszcze gorsze od poprzednich. Ale PiS niezmiennie tłumaczy Polakom, że sprowadzał ludzi do konkretnej pracy, nie narażając życia społecznego na perturbacje.

Potwierdzają to doświadczenia. Te dziesiątki tysięcy, które tu już przyjechały, nie podminowały nigdzie poczucia bezpieczeństwa. Nie mamy z ich powodów gett, zaburzeń na ulicach lub choćby incydentów w metrze. Naturalnie, to mógłby być argument na rzecz tezy, że za bardzo bito w imigranckiej tematyce na alarm. No tak, tylko teraz to nagle Tuskowi potrzebne jest wykazanie, że rząd PiS sprowadził na Polskę apokalipsę. Tę apokalipsę widać w relacjach z telewizyjnych relacji z Lampedusy, ale nie z polskich miast i miasteczek.

Zarazem narracja Koalicji Obywatelskiej, wspomaganej, choć mniej gorliwie, przez inne partie opozycji, jest mniej spójna niż pisowska. Jej ofensywa bardziej pasuje do słabnącej skądinąd z innych powodów Konfederacji. Bo przecież skoro PiS naraził Polaków na niebezpieczeństwo, otwierając zbyt gościnnie granice dla aplikujących w polskich konsulatach, to znaczy, że ten problem nie jest wydumany. Tymczasem środowiska będące ideowym i społecznym zapleczem KO–PO w zasadzie takie zagrożenia negują. Część z nich ma nawet do Tuska o podjęcie tej tematyki pretensję. Czy spoty pokazujące imigrantów jako zagrożenie to tylko wykazywanie prawicowej hipokryzji? Czy też jednak rozbudzanie uprzedzeń wobec obcych?

Nie twierdzę, że Donald Tusk wierzy w sens otwarcia granic. Jego reakcje na kryzys na granicy białoruskiej były ciągiem uników i niekonsekwencji. Wystarczy jednak, że Polacy takie stanowisko mu przypisują. Agnieszka Holland ze swoim filmem „Zielona granica” pojawiła się w fatalnym dla liberalno-lewicowego obozu momencie. Jeśli w jej wypowiedziach wyłapywanie nielegalnych imigrantów przez Straż Graniczną to drugi Holokaust, bardzo łatwo przypisać takie co najmniej radykalne stanowisko opozycji. Tym bardziej, że w Polsce dziś o wszystkim debatuje się pakietowo – niespójne środowiska bardzo łatwo przedstawiać jako monolit.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Wyborcze zagadki to referendum, Konfederacja, Donald Tusk i rezerwy PiS

Po co się chronić

Rozważam to głównie w kategoriach partyjnego PR-u i wizerunkowych rozgrywek, ale przecież dzieje się na naszych oczach coś istotnego. Na Lampedusie przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen powiedziała na widok kompletnego chaosu i koszmaru, jaki spadł na tamtejszych Włochów, coś takiego: „Nie przemytnicy ludzi będą nam dyktowali, kto ma prawo wjeżdżać do naszej wspólnoty”.

Na razie wygląda zresztą na to, że nadal dyktują. Co więcej, nawet nie jestem skory do natrząsania się z dzisiejszej Unii, bo prosta recepta na napływ takich mas się nie nasuwa. Można po raz setny wypominać dawnej kanclerz Niemiec Angeli Merkel jej dawne wezwanie „serdecznie zapraszamy” skierowane do innych, poprzednich mas. Ale postawienie prostej tamy ludzkiej fali wlewającej się w nasz kontynent w wielu miejscach nie jest operacją łatwą i oczywistą.

Nie zmienia to faktu, że to pani von der Leyen, a nie polska prawica, zadaje dziś swoimi słowami celny cios humanitarnym mrzonkom. Głosi je nie tylko Agnieszka Holland, ale choćby Tomasz P. Terlikowski przekonujący, zresztą na marginesie filmu „Zielona granica”, że prawa człowieka są nadrzędne wobec interesu narodowego. Może i są. Ale sama wola mas ludzkich, aby przenieść się do kraju, gdzie spodziewają się lepszego życia, prawem człowieka jeszcze nie jest. Państwa mają wręcz obowiązek formułować warunki, pod jakimi przybyszów się wpuszcza albo nie wpuszcza. To, że jest to coraz trudniejsze, nie przekreśla samej zasady.

Ludziom, którzy w obliczu technicznych, a czasem i moralnych dylematów, doradzają kapitulację wobec inwazji na granicę polsko-białoruską lub na południe Włoch, proszę, aby powiedzieli to wprost. Wówczas ja ich spytam, czy uważaliby, że człowiek wprowadzający się wbrew ich woli do ich mieszkania realizuje swoje „prawa ludzkie”. Dochodzimy do jakiegoś granicznego punktu absurdu. Czy gdyby cała ludność Afryki i Azji zapragnęła zamieszkać w zamożniejszej Europie, naszym jedynym zadaniem byłoby wymyślenie odpowiedniej metody, która by to marzenie urzeczywistniła?

O pożytkach z imigracji

Warto zarazem słuchać argumentów o pożytkach z ograniczonej i kontrolowanej imigracji. Europa się starzeje, starzeje się i Polska. Pojawia się problem braku rąk do pracy. Tyle że ani spektakl na Lampedusie, ani inspirowany przez Putina z Łukaszenką szturm na polską granicę wschodnią nie jest spełnieniem tego zapotrzebowania. Przybywają kandydaci do pracy na równi z kandydatami do zasiłków, a przy okazji do łamania naszych praw i obyczajów. Ta oczywistość jest ignorowana, szczególnie przez lewicę, która w innych sytuacjach czyni z tych praw i obyczajów bezwzględne tabu.

Paradoksalnie, to owa cicha pisowska polityka sprowadzania nam Hindusów czy Filipińczyków do konkretnych zajęć była realizacją tego, co jest w imigracji dobre, nawet jeśli politycy Konfederacji pytali czasem, dlaczego ludzie o ciemniejszym kolorze skóry wożą nas taksówkami albo podrzucają nam do domu pizzę. Skądinąd Polacy pokazali swoje pragmatyczne otwarcie już grubo przed obecnym kryzysem. Jeszcze przed wojną z 2022 roku otworzyli bramy przed zarobkowymi imigrantami z Ukrainy. Potem doszło masowe przyjmowanie wojennych uchodźców.

Oczywiście skala zjawiska owej dyskretnej imigracji pod rządami PiS jest nadal do oceny, a kontekst korupcyjny rzuca cień na ten ukradkowy kurs. Ale co do zasady wolę to niż podejście: „Wpuśćmy wszystkich, a potem się ich sprawdzi”.

Wyzwanie dla Unii

Rzecz cała ma jeszcze jeden kontekst. Prawicowa premier Giorgia Meloni wzywa dziś Unię Europejską do pomocy w hamowaniu zjawiska inwazji przybyszów. To z tej potrzeby narodził się też pomysł relokacji. W tym koncepcie kryje się pokusa fundowania krajom Europy Wschodniej podobnych kłopotów, jakie przeżywają demokracje zachodnie. Zarazem możliwe, że bez jakiejś wspólnotowej akcji rzecz cała będzie nie do ogarnięcia.

Z dwojga złego zdecydowanie wybieram próbę zawracania przybyszów do ich ojczyzn powiązaną z próbą finansowania ich krajów ponad mechaniczne dzielenie rzekomej misji ich utrzymywania między wszystkich w Europie. Z całego paktu o imigracji częścią najbardziej sensowną wydało mi się stawianie na wspólnotowe wzmacnianie ochrony granic, łącznie z granicą najtrudniejszą do zabezpieczenia: morską. Do tego warto by się dokładać. Także i Polsce.

Możliwe, że kiedyś, zwłaszcza wobec zmian klimatycznych, ta bariera pęknie definitywnie. Jestem jednak za kursem odwlekania owego pęknięcia tak długo jak się da. Warto na koniec przypomnieć, że dwa dni przed polskimi wyborami komisja konstytucyjna Parlamentu Europejskiego zajmie się projektem reformy unijnych traktatów. Przewiduje ona ograniczenie zasady jednomyślności w Radzie Europy i przekazanie niektórych kompetencji, na ogół częściowo, europejskim organom. Jest wśród tych kompetencji także regulacja imigracji.

Dyskusja o tym kierunku reformy jest częścią sporu o to, czy chcemy, aby Unia Europejska zmierzała w kierunku państwa federalnego. PiS ma tu jasne zdanie: nie dla federalizmu. Partie opozycyjne poza Konfederacją unikają tematu jak ognia. Tuska można jednak podejrzewać o to, że uzna unijną centralizację za coś naturalnego, autorami projektu zmiany są m.in. partie jego Europejskiej Partii Ludowej.

Nie podejmując tego tematu w całości, warto zauważyć, że dojrzewamy do wspólnotowego podjęcia sprawy imigracji. Przykład włoskich apeli do przewodniczącej Komisji Europejskiej na to wskazuje. Ten ruch mas ludzkich nie jest ruchem w kierunku jednego kraju. Przykładowo ludzie przedzierający się przez naszą wschodnią granicę dążą bardziej do Niemiec niż do Polski.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Wobec trwającej wojny w Ukrainie musimy być cierpliwi w sprawie Wołynia

Węzeł gordyjski i polscy politycy

Prędzej czy później do podjęcia jakiejś (czy jakichś) wspólnej (wspólnych) akcji dojdzie. Kłopot w tym, że na razie władze Unii Europejskiej wybierają rozwiązania cząstkowe i doraźne, jak choćby ową nieszczęsną relokację, podsuwaną Polsce, która przyjęła rekordową liczbę wojennych uchodźców z Ukrainy. To daje PiS i Konfederacji asumpt do narzekania na bezduszność Brukseli. Jest to narzekanie brzmiące przekonująco, choć nie ma pewności, na ile Unia miała naprawdę zamiar narzucać te regulacje otwartej na Ukraińców Polsce. Ale nie zrobiła wszystkiego, aby nas przekonać, że nie miała.

Zarazem warto mieć świadomość, że w dłuższej perspektywie wspólnej pracy nad rozwiązaniem (przecięciem?) imigracyjnego węzła gordyjskiego raczej nie unikniemy. Jak pogodzić opór wobec pochopnych pomysłów Brukseli z udziałem w radzeniu nad unijną polityką? Wydaje się, że ten akurat paradoks przerasta polityków polskich ze wszystkich stron.

Warto też jednak mieć świadomość, że jest to wyzwanie trudne, uwikłane w sprzeczności. Sam nie podejmuję się tu udzielać skłóconym stronom politycznego sporu rad. Na razie pozostaje bezowocna łupanina wokół afery wizowej, cokolwiek to pojęcie oznacza.

Nikt nie spodziewał się, że temat imigrantów zdominuje aż tak bardzo kampanię wyborczą. Od początku chciał nim wymachiwać PiS. Ale miał to być jeden z wielu zarzutów wobec Donalda Tuska. Wprowadzono go w dwóch pytaniach do referendum. Jednak pojawiły się tam obok może jeszcze bardziej fundamentalnych oskarżeń o dawną politykę: o to, co nazwano wyprzedażą majątku narodowego, oraz o podniesienie wieku emerytalnego. Szef PO został obsadzony w roli chytrze maskującego się liberała.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi