Jest pytanie, czy to tylko konsekwencja taktyki samego lidera KO–PO dbającego, aby zabierać Szymonowi Hołowni, Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi i Włodzimierzowi Czarzastemu okazję do samodzielnego błyśnięcia, gdzie tylko się da. Chyba nie całkiem, choć tej taktyki trudno nie zauważyć.
To tamci liderzy zdecydowali się na mało rozsądną linię. Można było przewidzieć skutki już za pierwszym razem, kiedy któryś z tej trójki, upierając się przy samodzielnym starcie, równocześnie pozdrawiał „kolegów z Platformy” i zapowiadał wspólne rządzenie po wyborach. Rozumowanie kategoriami jednego „bloku demokratycznego”, który jest połączony moralistycznym oporem wobec „pisowskich autokratów”, to zalążek ryzyka. Konfederacja mówi o generalnym wywróceniu stolika i na tym korzysta. Ci trzej są coraz mniej czytelni.
Nie wdając się w analizy różnic programowych między KO–PO i jej „młodszymi braćmi”, warto stwierdzić jedno. Wyborcy mogą pytać: po co głosować na „młodszych braci”, skoro oni sami wskazują na hegemona. Skoro są jedną drużyną, z niewiadomych powodów startującą oddzielnie. Po co popierać małpkę, skoro jest kataryniarz? Czyli Tusk.
Mamy więc hipotezę: opozycja może paść ofiarą własnego skomplikowanego kształtu, ale i wzajemnych relacji. Czy można było tego uniknąć? Sondaże różnie ważyły siłę potencjalnej jednej listy – jedne dawały szansę na bezwzględną większość „demokratów”, inne ostrzegały przed groźbą zniechęcenia części wyborców. Dochodziły obawy „młodszych braci” przed jedną listą jako narzędziem Tuska. Przecież zmarginalizował wiele ważnych postaci z własnego ugrupowania.
Polityczne starcie o wychowanie dzieci
Stosunek do dzieci, do ich wychowania, także do ich pozycji w rodzinie będzie – bo musi być – przedmiotem sporów i kulturowych wojenek. Istnieje jednak sfera, w której możemy próbować zapewnić im maksimum bezpieczeństwa, niejako ponad podziałami.
Zagadka piąta: Konfederacja
Liderzy Konfederacji widzą się już w roli rozgrywających całą scenę polityczną. Z kolei politycy z obu głównych wyborczych walców wciąż mają nadzieję, że na koniec Konfederacja złapie zadyszkę. – Polaryzacja będzie jeszcze większa, oni się w tym nie odnajdą, nie mają siły kreowania własnych tematów, nie dysponują własnymi silnymi mediami, sama obecność Sławomira Mentzena w internecie nie wystarczy – klarował mi niedawno ważny polityk PiS. Platformersi powtarzają to samo.
Co miałaby oznaczać erozja dopiero co skleconego obozu neofitów, wolnorynkowego, eurosceptycznego i kokietującego antysystemowością? Czy skuszone wolnościowym przesłaniem młode kobiety uwierzą Tuskowi, że poszły pod skrzydła męskich szowinistów i klerykałów, na dokładkę potencjalnych koalicjantów PiS? A może młodzi i przedsiębiorczy przyznają na koniec rację Kaczyńskiemu, że ufają nadmiernie dziecinnej, utopijnej wizji ekonomii bez socjalnych zabezpieczeń? Gdzie wtedy przejdą ze swoimi preferencjami?
Jeśli jednak te rachuby się nie sprawdzą, Konfederacja, oceniana dziś na ponad 60 mandatów w nowym Sejmie, będzie największą zagadką już po wyborach. Przemysław Wipler, wracający do swoich dawnych kolegów spod znaku Janusza Korwin-Mikkego, zdążył w rozmowie z Onetem opowiedzieć się za koalicją raczej z obecną opozycją (ale bez Lewicy; czy to się arytmetycznie złoży?).
Czy Wipler ujawnił realny scenariusz luźnego związku różnych grup? Inni liderzy „Konfy” temu zaprzeczają. Czy tylko ujawnił własne emocje wobec PiS, których skądinąd w Konfederacji buzuje sporo, ale które on jako były poseł PiS przeżywa może mocniej niż inni? Skądinąd dał tą swoją wypowiedzią argumenty sztabowcom Kaczyńskiego. Oto Konfederację można przedstawiać jako mainstreamowego sojusznika eurokraty Tuska.
Dziś Konfederacja czerpie korzyści z odcinania się od głównych graczy. Czy da się utrzymać w takiej roli bez końca? Mówi się od dawna, że liderzy Konfederacji bardziej boją się PiS, który miałby ich skonsumować, jak kiedyś osłabił Ligę Polskich Rodzin. Ale ten sam Wipler powiedział coś jeszcze. Współrządy Konfederacji z kimkolwiek miałyby trwać krótko i skończyć się kolejnymi wyborami.
Czy Polacy zaufają formacji, która chce odcinać kupony nie od stworzenia z kimkolwiek stabilnej większości, a od permanentnej destabilizacji? W czasach, kiedy stabilność wobec wojny przy granicy i wobec kryzysu związanego z wojną jest szczególnie istotna? I kiedy się połapią w potencjalnym zagrożeniu? Przed tymi wyborami czy dopiero po nich?
Z drugiej strony, czy sami nowi posłowie Konfederacji po poniesieniu wyborczych wydatków i umoszczeniu się na Wiejskiej zgodzą się na awanturę pod tytułem „nowe wybory”? Czy nie uznają tego za fanaberię liderów? Politycy PiS snują wizje wyjęcia przynajmniej niektórych z nich (choć myślą tak również o PSL-owcach). Czy będzie to realne, kiedy im samym do większości będzie brakowało powiedzmy 40 mandatów? Z kolei rozważania intelektualnego zaplecza Tuska o tym, że może trzeba będzie skorzystać, choć „ze wstrętem”, z poparcia Konfederacji, zanikły, kiedy ich lider podjął frontalny atak na blok Mentzena i Bosaka. Tak naprawdę każde rozwiązanie z udziałem tego bloku wydaje się być dziś z punktu widzenia zdrowego rozsądku nierealne.
Będziemy więc patrzeć, jak niemożliwe staje się możliwym. Ale najpierw zmaterializuje się wizja najbardziej niszczącej kampanii. I jedna, i druga strona epatuje komentatorów tym, co będzie się działo jesienią. Zapowiada szeptem najstraszniejsze widowisko w historii Polski. Zimną wojnę. Domową, a może bardziej plemienną.