Mieszkańcy Nowej Kaledonii mają francuskie paszporty, ale nie należą do strefy Schengen, a jednocześnie mogą głosować w wyborach do europarlamentu. Co jakiś czas odbywają się tam referenda w sprawie wybicia się na niepodległość od Francji, ale większość mieszkańców jest temu przeciwna. Obecne problemy, łącznie z zamieszkami i protestami, dotyczą właśnie tego, kogo uważa się za mieszkańca upoważnionego do głosowania w referendum. Zmiany definicji mieszkańca nie są akurat dla nas ważne, ale były na tyle istotne dla prezydenta Macrona, że poleciał tam właśnie w towarzystwie 3000 żołnierzy sił porządkowych.
Nowa Kaledonia jest bogata w różne surowce, m.in. ma złoża niklu, Francja próbuje utrzymać swoją pozycję na Pacyfiku; jest obrażona na Australię za niedotrzymanie umowy o zakupie łodzi podwodnych – to wszystko też nie jest akurat ważne w tym momencie.
Czytaj więcej
Przez amerykańskie uczelnie przechodzi fala protestów. W 46 stanach i w moim mieście – „stolicy świata” Waszyngtonie – pewni studenci zamanifestowali… No właśnie, co zamanifestowali?
Azerbejdżan gra dla Rosji przeciwko Francji
Co jest ciekawe, to udział rządu Azerbejdżanu w wydarzeniach w Nowej Kaledonii, która ma tylko 270 tys. stałych mieszkańców. Z Baku, stolicy Azerbejdżanu, do Noumei, stolicy Nowej Kaledonii, jest prawie 14 tys. km (z Paryża – 17 tys. km). W czasie zamieszek w zeszłym tygodniu, gdzie było kilku zabitych, wielu rannych, w tym i policjantów, niektórzy Kanakowie (tubylcy) ubrani byli w koszulki z flagą Azerbejdżanu i wymachiwali portretami Ilhama Alijewa (który zresztą, jak to dyktator, urodą nie grzeszy). W pierwszej chwili, gdy zobaczyłam flagę Azerbejdżanu w rękach potężnego Kanaka, pomyślałam, że komuś pomyliły się dwa NK – Nowa Kaledonia i (Na)Górski Karabach. Tymczasem mamy do czynienia z prawdziwym konfliktem międzynarodowym. Francja i Azerbejdżan obrzucają się notami dyplomatycznymi, oskarżają się, obrażają i protestują.