Do geopolityków nie można też oczywiście zaliczyć, sceptycznych lub krytycznych wobec nich, środowisk liberalnych oraz ośrodków akademickich. Mają one wobec geopolityków całą paletę zarzutów. Wytykają im determinizm geograficzny, zbyt wielkie przywiązanie do klasyków, w tym nawet polityczny darwinizm i eksponowanie konfliktów, negowanie procesów integracyjnych i struktur ponadnarodowych, w tym przede wszystkim UE, a nade wszystko dość częste granie na ludzkich emocjach, uprzedzeniach czy niewiedzy. Jest faktem, że zdecydowana większość twórczości naszych rodzimych geopolityków nie spełnia kryteriów akademickich – i nawet nie stawia sobie takich celów. Dlatego te światy do siebie nie przystają, a akademicki porusza się bardziej w sferze strategicznej niż stosuje geopolityczne instrumentarium. To drugie, ważne środowisko badaczy współczesnej sceny międzynarodowej ciągle w sposób najbardziej uporządkowany prezentuje prof. Roman Kuźniar z UW, który już od ponad ćwierć wieku prezentuje cenną, cykliczną publikację „Rocznik Strategiczny”. Oczywiście, przez tyle lat zebrał wokół siebie całe grono najlepszych polskich specjalistów od zagadnień międzynarodowych i bezpieczeństwa (przykładowo: Adam Daniel Rotfeld, Stanisław Koziej, Marek Madej, Bolesław Balcerowicz, Robert Kupiecki i wielu innych).
To na tej podstawie, korzystając z tego płodozmianu autor ten wydał swój ostatni tom o znamiennym tytule „Zmierzch liberalnego porządku międzynarodowego 2011–2021”. Podkreśla w nim, że mamy rzeczywiście zmianę, bowiem np. „globalizacja jest w odwrocie”, a to ona „wcześniej unieważniła praktyczną użyteczność geopolitycznych paradygmatów”. Natomiast zarówno Kuźniar, jak i reprezentowane przez niego środowisko jest nadal zdecydowanie bardziej atlantycki. Niby docenia, ale powątpiewa w siłę Azji czy wschodzących rynków i światowego Południa. Po części nie dziwi więc, że kiedy na koniec autor zdaje pytanie: „Co dalej?”, to natychmiast odpowiada: „Najuczciwiej byłoby powiedzieć: nie bardzo wiadomo”.
Do tych samych źródeł, tzn. ustaleń autorów „Rocznika Strategicznego” sięga też w autorskiej książce geopolity amator Andrzej Paradysz. Jej treść dość dobrze oddaje już tytuł „Nowy (nie)porządek świata. Polska w epoce deglobalizacji”. Wstęp do niej napisał Roman Kuźniar. Chociaż lejtmotywem tej pracy jest odwrót od globalizacji, którego już doświadczamy, to jednak autor częściowo te tezy podważa. Sugeruje jednak – i to jest wartość dodana jego przedsięwzięcia – że stanowczo zbyt często szeroka opinia publiczna staje się obiektem manipulacji i postprawdy. Poddawani jesteśmy różnym siłom nacisku, lobby, w tym think tankom oraz teoriom bardziej lub mniej spiskowym.
Jak słusznie zauważa Paradysz, to też są cechy towarzyszące okresom przejściowym, jak ten, przez który teraz najwyraźniej przechodzimy. Albowiem gdyby szukać jakiejkolwiek wspólnej płaszczyzny wśród autorów tutaj omawianych, geopolityków i osób im przeciwnych, to jest właśnie ta: stary ład już nie funkcjonuje, a nowy się jeszcze nie narodził. Znaleźliśmy się w okresie przejściowym, geostrategicznym korytarzu, z którego na razie chyba jeszcze nikt nie wie, jak i kiedy wyjdziemy.
Jest jednak coraz więcej znaków, danych i zjawisk, dowodzących, że era bezwzględnej dominacji Zachodu ulega stałej erozji, rodzi się świat coraz bardziej złożony układ wielobiegunowy, a w nim oprócz rosnącej roli Chin, gdzie swoje „grzechy” ma też niżej podpisany, coraz częściej mówi się o innych wschodzących rynkach oraz rosnącej roli światowego Południa, począwszy od Indii i państw BRICS+.
Dowodem na to inny, przygotowywany do druku obszerny tom „Azjatycka Wielka Gra”. Dotyczy on rosnącej roli Indii i Azji Południowej w światowej grze, a został napisany przez akademika z UJ prof. Piotra Kłodkowskiego, którego podobnie jak Kuźniara trudno byłoby zaliczyć do grona geopolityków (jako przekonani liberałowie pewnie by się nawet obrazili…). On też, jako znakomity znawca spraw międzynarodowych, mając znajomość tamtego regionu, także dyplomatyczną i z autopsji (w Azji spędził ponad osiem lat), nie pozostawia wątpliwości co do tego, że trzeba nam, także tutaj w Polsce, coraz uważniej przyglądać się temu, co się dzieje poza nami i naszym kontynentem. Albowiem, tu Kłodkowski jest w zgodzie z omawianymi geopolitykami, doświadczamy właśnie końca europocentryzmu. Odrodziły się państwa cywilizacje, jak Chiny i Indie – i to samo przez się zmienia układ sił na globie.
Bezpieczeństwo, głupcze!
Dotychczas, na pewno przez ponad trzy ostatnie dekady, rządziły nami takie pojęcia, jak: korporacja, zysk, korzyść materialna, dywidenda, marketing, reklama. Wszystko podporządkowaliśmy wszechobejmującemu rynkowi, gospodarce i produkcji. Pandemia, rosyjskie agresje, a nade wszystko zmiany strukturalne na świecie – przesunięcie ośrodka siły z Atlantyku na Pacyfik, gwałtowny wzrost wschodzących rynków, począwszy od Chin, migracyjne fale, a nade wszystko wyraźnie zauważalne granice wzrostu – postawiły nam na porządku dziennym zupełnie nową agendę: bezpieczeństwo. Jest już jasne, że należy je rozumieć szerzej, niż klasycznie. Dziś mówimy także o bezpieczeństwie klimatycznym, energetycznym, ekologicznym, żywnościowym, migracyjnym czy cybernetycznym.
Także podstawowe i wręcz wyjściowe tak dla realistów politycznych, jak geopolityków pojęcia siły i potencjału (ekonomicznego, ludnościowego czy militarnego) należy znacznie rozszerzyć, bo liczy się dzisiaj nasz system energetyczny, infrastruktura, a nade wszystko potencjał innowacyjny i nasycenie rynku i życia wiedzą oraz wysokimi technologiami. Dlatego nowe fronty są nie tylko w Donbasie czy na Bliskim Wschodzie, gdzie trwają otwarte walki, ale też, jak najbardziej, zarysowały się w nowych obszarach – jak półprzewodniki (chipy), ziemie rzadkie, sztuczna inteligencja czy kosmos. Dawniej obowiązująca mantra epoki globalizacji mówiła: gospodarka, głupcze. Dziś w epoce deglobalizacji, a nawet potencjalnego decouplingu, czyli rozejścia się rynków i mocarstw, ich stałej i nabrzmiewającej konfrontacji, mamy nowe zawołanie: bezpieczeństwo, głupcze!
Wróciła historia, a z nią polityka siły. Globalizacja podważała fundamenty państwa, kwestionowała jego kluczowe wyznaczniki: terytorium, ludność i władzę, rysując wizje transnarodowych powiązań o bezgranicznej – wydawałoby się – konektografii (Parag Khanna). Ta wiara się załamała, wraca państwo, jak przekonują geopolitycy. A w ślad za tym w odwrocie, choć oczywiście nie całkowitym, jest również globalizacja. Jak głęboki jest i będzie ten odwrót, to przedmiot poważnych sporów.
Globalizacja, choć ma nadal zagorzałych obrońców, jest teraz dość wyraźnie zastępowana przez izolacjonizm, protekcjonizm, nowe mury, zasieki i bariery. Każdy egoistycznie dba o rozwój własnych potencjałów. Mantra geopolityków jest jasna: najpierw musimy bronić się sami. Dlatego pojawiają się – i słusznie – obawy o odrodzenie nacjonalizmu, któremu trzeba tym bardziej stawiać tamy, i dlatego też na czele naszej nowej agendy mamy bezpieczeństwo. Stary porządek wywrócił się i nie ma już do niego powrotu, tu akurat też panuje dość wyjątkowa zgoda.
Wszelkie spory, poszukiwania, peregrynacje, dociekania dotyczą natomiast tego, dokąd my – w Polsce, w regionie, w Europie – mamy teraz iść? Z kim zawierać sojusze i jakie? Jak zagwarantować sobie spokój w tych niespokojnych czasach, gdy wszystko jest w grze i w stanie wrzenia? Oczywiście, jesteśmy częścią Zachodu, więc punkty wyjścia są niepodważalne: sojusz w NATO i Trójkąt Weimarski (niby wszyscy nasi geopolitycy się z tym zgadzają, ale jednak w różnym stopniu, a najbardziej ich dzieli przyszłość UE).
Mamy – czujemy to i widzimy – okres przejściowy, swoiste interregnum, a taki okres, jak uczy historia, to zawsze czas niepewności i niejasności, bo brak w nim stabilnych filarów i jednoznacznych punktów odniesienia. W takich niepewnych czasach w najwyższej cenie są takie wartości jak trzeźwość, rozsądek, dojrzałość, cierpliwość, ale w nie mniejszym stopniu odwaga i wyobraźnia, by należycie radzić sobie z traumatycznymi, nowymi wyzwaniami, których całe multum. Nie wolno też nam poddać się, korzystającym garściami z otaczającej nas niepewności, hochsztaplerom i podpowiadaczom dróg na skróty. Takich łatwych rozwiązań nie ma, a wkroczenie na nie może okazać się kosztowne. Trzeba być odpornym na ideowe i programowe pokusy i twardo stąpać po ziemi. Takie czasy.
Geopolityka wróciła, a z nią geopolitycy, jak zwykle różnej miary i wartości. Jak widać, nawet w Polsce mają się dobrze, a ich grono jest całkiem spore. Jest ono godne zainteresowania w tym, co mówi i pisze. I niech to będzie bodaj najbardziej optymistyczna konkluzja w tych raczej mało optymistycznych czasach i rozważaniach.
Bogdan Góralczyk jest politologiem i sinologiem, znawcą polityki międzynarodowej. Profesor Uniwersytetu Warszawskiego.