Mówiąc najkrócej, jak się da: za mało inwestujemy w swoją przyszłość. Wracam właśnie z Dublina i byłem zszokowany tym, że Irlandia – która osiągnęła oczywiście ogromny sukces w ostatnich 30 latach, tak duży jak Polska, mimo że ma relatywnie niski poziom długu i jest bogatym krajem, który cały czas przyciąga ogromny kapitał zagraniczny – wydaje jedynie 2 proc. swojego dochodu narodowego na inwestycje publiczne. I gołym okiem widać, że infrastruktury tam brakuje. I tak samo Niemcy – największa gospodarka w Europie, od której głównie zależy, czy nasz kontynent gospodarczo przetrwa, czy nie, z powodu fiskalnej anoreksji, szkodliwej ideologii zaciskania pasa po to tylko, żeby mieć niższą cyferkę długu w Excelu – od dwóch dekad wydają na inwestycje publiczne jedynie trochę ponad 2 proc. PKB. Naprawdę nie trzeba być noblistą, żeby zrozumieć, że jak ze 100 euro swojego dochodu narodowego tylko 2 euro wydaje się na inwestycje w przyszłość, to perspektywy muszą być marne.
A my ile wydajemy?
4,4–4,5 proc. PKB, czyli więcej niż Niemcy, ale dalej o wiele mniej, niż trzeba. A takie Chiny wydają 20 proc. PKB, czyli dziesięć razy więcej niż Niemcy i Irlandia. Jak mamy więc walczyć z hegemonami światowymi, mając zawiązaną jedną rękę za plecami, bo za mało inwestujemy w przyszłość? I my sami sobie tę rękę związaliśmy. Obawiam się więc, że naprawdę Europa kiedyś może zostać skansenem.
Ale to chyba dobrze, że my, goniąc wciąż Zachód, wydajemy ponad dwa razy więcej niż Niemcy?
Ale to i tak jest stanowczo za mało, powinniśmy wydawać jeszcze dwa razy więcej. Czyli być gdzieś między Niemcami a Chinami. Polska jest świetnym przykładem kraju, w którym cały czas gołym okiem widać, że cywilizacyjnie i infrastrukturalnie dalej nadrabiamy tysiącletnie zacofanie. Możemy jeszcze przez dwie dekady wydawać dwa razy więcej na szeroko rozumiane inwestycje publiczne i dalej dobrych pomysłów na te inwestycje nam nie zabraknie. I dalej one będą się spłacać, bo mamy ogrom potrzeb i wszystkie te inwestycje będą wysokorentowne. Jestem ogromnym zwolennikiem inwestycji, uważam, że Polska powinna przejść od polityki i ekonomii braku do polityki i ekonomii rozmachu. Jest to nam potrzebne, żeby nie tylko dogonić np. Hiszpanię – bo teraz nasza perspektywa jest taka, że do końca dekady, jeśli chodzi o poziom dochodów i jakość życia, uwzględniając cały czas niższy poziom cen, ją dogonimy – ale też mieć szansę dogonić najbogatsze gospodarki na północy Europy.
Czyli zaraz dogonimy Hiszpanię?
Tak, do końca dekady przeciętny Polak może mieć jakość życia przeciętnego Hiszpana, oczywiście minus słońce. Nie znam ani jednej osoby, a rozmawiałem z wieloma ekspertami polskimi i zagranicznymi, która w 1989 roku by przewidywała, że do 2030 roku nie tylko dogonimy Hiszpanię, ale zaraz potem będziemy doganiać Włochy i Japonię. To jest zupełnie nieprawdopodobne. Ale to, co mnie martwi i co właśnie dzisiaj się rozstrzyga, to: co potem.
A co może być?
Możemy pójść scenariuszem rozwoju Hiszpanii, że jak już ich dogonimy, to wpadniemy w stagnację. Hiszpania przed kryzysem finansowym 2008 roku dogoniła średnią Unii Europejskiej, jeśli chodzi o dochód, a od tego czasu cały czas spada – ze 102 proc. średniej do tylko 89 proc. teraz. I jest dziś tylko lekko ponad nami. Dzieje się tak z wielu powodów, bo Hiszpania wydaje na badania i rozwój już mniej niż my, jej gospodarka jest zbyt mało otwarta i mało konkurencyjna, bo za mało inwestują w kapitał ludzki. Plus jeszcze jest wiele różnych spraw, również kulturowych, które sprawiły, że Hiszpanie właściwie wpadli w pewien dryf rozwojowy. Daj nam Boże taki Real Madryt i Barcelonę, ale poza klubami piłkarskimi Hiszpania jest w gospodarczej stagnacji. I teraz się rozstrzyga, czy powtórzymy ten hiszpański scenariusz, czy pójdziemy raczej drogą, umownie mówiąc, holenderską. Czyli staniemy się jednym z liderów gospodarczych Europy i Zachodu.
Ale to potrzebujemy jakiejś drugiej transformacji.
Tak, potrzebujemy drugiej transformacji, która będzie polegała na tym, że zaczniemy przede wszystkim inwestować w siebie, w infrastrukturę, nowe pomysły, innowacje, kapitał ludzki. Czyli porzucimy obecny minimalizm, który cały czas co prawda pozwala nam doganiać Zachód, ale tylko dlatego, że jesteśmy w jego tunelu aerodynamicznym, co sprawia, że jest nam po prostu łatwiej go gonić.
I ten tunel zaraz zniknie?
Zaraz nie zniknie, bo jeszcze przez dekadę będziemy konkurencyjni, ale chodzi o to, że my, podjeżdżając do tego Zachodu, nie będziemy mieć wystarczającej mocy silnika, żeby go przegonić. I dzisiaj tę moc musimy budować. Jednym z jej przykładów jest zakumulowany majątek. Dziś przeciętny Polak dysponuje majątkiem produkcyjnym wartym mniej niż połowę tego, co przeciętny Niemiec. Czyli korzystając z samochodowej analogii, to jest tak, że Niemiec jedzie samochodem, który ma 1 tys. koni mechanicznych, a my jedziemy takim, który ma niecałe 500 koni. No, to na razie możemy go jeszcze doganiać, bo jesteśmy w jego tunelu, ale nie ma szans, żebyśmy go kiedyś przegonili. Powinniśmy więc zwiększyć inwestycje praktycznie we wszystko.
Ale skąd wziąć na to pieniądze? Zabrać z programów socjalnych, które dopiero co zaczęliśmy budować?
Widzę trzy takie źródła. Przede wszystkim: nie obniżać podatków. Odwrotnie: jest dużo pola na to, żeby dochody państwa zwiększyć, szczególnie teraz, kiedy mamy dodatkowe ogromne wydatki na zbrojenia. Polska ma dzisiaj jeden z niższych poziomów opodatkowania w UE. Przez podatki plus ZUS państwo zbiera ok. 35 proc. naszego dochodu narodowego. Kraje, do których aspirujemy, np. Niemcy czy Szwecja, zbierają grubo ponad 40 proc. swojego PKB. Holandia zbiera 39 proc. PKB.
Są bogatsi, więc mogą więcej oszczędzać.
Ale nie da się konkurować z tymi najlepszymi, nie inwestując we własne mięśnie. Nie chodzi o to, że od razu mamy podnieść dochody budżetowe do poziomu niemieckiego. Ale warto iść w dobrym kierunku. Ważnym źródłem dodatkowych dochodów może być, po pierwsze, np. tymczasowa składka na obronność, zmniejszenie luki podatkowej w PIT czy podniesienie akcyzy na używki. I to będzie jedno ze źródeł finansowania dodatkowych inwestycji. Po drugie, przegląd wydatków budżetowych. Tutaj przydałby się porządny audyt. A po trzecie, trzeba pożyczyć. Tak jak my pożyczamy na to, żeby kupić sobie mieszkanie, i bierzemy kredyt hipoteczny, tak jak polscy przedsiębiorcy na co dzień biorą kredyty inwestycyjne i budują nowe fabryki, tak Polska nie powinna się bać pożyczać, wiedząc, że mamy miliony dobrych pomysłów, jak te pieniądze dobrze zainwestować: w zieloną gospodarkę, w sieci przesyłowe, w innowacje, w profesorów, w metro w Warszawie, w szybkie tramwaje itd.
Czyli gigantomania?
Nie gigantomania, ale wielkie TAK dla rozwoju! Nie zgadzam się z tymi, którzy uważają, że możemy sobie spokojnie ten Zachód po cichu doganiać i może potrwa to trochę dłużej, może jakieś 40 lat, ale w końcu i tak go dogonimy. Ja uważam, że mamy teraz największą historyczną szansę od początku istnienia Polski, żeby naprawdę dogonić Zachód. I możemy to zrobić do roku 2050. Albo nawet wcześniej. Nigdy w historii nie mieliśmy takiej szansy i to jest ten moment, żeby przycisnąć pedał gazu. Albo zrobimy to w ciągu kolejnej dekady albo stracimy szansę na zostanie jednym z gospodarczych liderów Europy, bo podobne historyczne okno może się nie powtórzyć. Sądzę, że realny będzie scenariusz hiszpańskiej stagnacji.
To znaczy, że i tak dogonimy średnią europejską.
Tak, z tego punktu widzenia ten gospodarczy złoty wiek Polski, o którym mówię od kilkunastu lat, będzie trwał, bo nigdy w historii nie mieliśmy tak wysokiej jakości życia i poziomu dochodów w stosunku do Europy Zachodniej.
To po co więc się tak męczyć, skoro i tak nam się tak dobrze żyje? Po co tu się w ogóle głowić, jak dogonić Niemcy, skoro zaraz będziemy drugą Hiszpanią?
Po pierwsze, dlatego, że jednak lepiej się żyje Niemcom i Holendrom, i to pod każdym względem, niż Hiszpanom. A po drugie – i ważniejsze – my nie jesteśmy ani Hiszpanią, ani Holandią, jeśli chodzi o położenie geograficzne. Nie możemy więc myśleć tylko o tym, żeby zmaksymalizować szanse na rozwój, które teraz mamy, ale musimy też brać pod uwagę, że my mamy zaraz za miedzą Putina. I powinniśmy przycisnąć pedał gazu nie tylko dlatego, że tego wymaga chwila i mamy szansę na przyspieszenie wzrostu, ale dlatego, że niestety z powodu rosyjskiego zagrożenia przez kolejne dekady będziemy żyć w regionie o podwyższonym poziomie ryzyka. I to jest moment nie na to, żeby tylko jeździć na majówki i osiadać na laurach, tylko żeby państwo na poważnie zainwestowało w nasze narodowe muskuły. Oczywiście począwszy od armii, co już robimy, ale w muskuły szeroko pojmowane. Właśnie w infrastrukturę, poziom edukacji, wielkość populacji, bo przecież też powinniśmy się otworzyć na mądrą imigrację. Jest więc cały zestaw zadań, które jednocześnie pomogą nam zarówno zmaksymalizować szanse rozwojowe, jak i zminimalizować strategiczne ryzyka.
Dr hab. Marcin Piątkowski jest ekonomistą pracującym w Waszyngtonie, profesorem Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, autorem bestsellera „Złoty wiek. Jak Polska została europejskim liderem wzrostu i jaka czeka ją przyszłość“. Wcześniej m.in. główny ekonomista PKO BP i wizytujący naukowiec na Uniwersytecie Harvarda.