Jakub Kiersnowski: Apelujemy do Tuska o ukrócenie pushbacków

Przez ostatnie dwa lata przy granicy białoruskiej działy się rzeczy niebywałe, obywatelki i obywatele Polski zderzyli się z instytucją państwa polskiego. Jest dla mnie bardziej niż oczywiste, że teraz państwo powinno naprawić te krzywdy. Rozmowa z Jakubem Kiersnowskim, prezesem Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie

Publikacja: 19.01.2024 17:00

Jakub Kiersnowski: Apelujemy do Tuska o ukrócenie pushbacków

Foto: Robert Gardziński

Plus Minus: Interesujecie się, co dalej się dzieje z ludźmi, którym pomagaliście przy granicy z Białorusią?

Oczywiście, choć nie ze wszystkimi mamy kontakt, a raczej mamy go z mniejszością z nich, ale na tyle, na ile jest to możliwe, staramy się monitorować ich sytuację. Niektórzy wolontariusze nawiązują prywatne relacje, odzywają się do nich osoby, którym pomogli, i dziękują, opowiadają, gdzie są i co się z nimi dzieje. Nie możemy za to utrzymywać kontaktu z ludźmi zamkniętymi w tzw. SOC-ach, czyli strzeżonych ośrodkach dla cudzoziemców. Państwo w zasadzie odcina ich od świata zewnętrznego, pozbawia telefonów, nie dopuszcza do internetu. To w ogóle bardzo trudny temat, jak państwo polskie traktuje osoby, które złożyły u nas wnioski azylowe.

Wydawany przez was „Magazyn Kontakt”, kwartalnik lewicy katolickiej, przygotował projekt „Pamiętniki Uchodźcze”. Próżno tam jednak szukać wspomnień z granicy polsko-białoruskiej.

Bo to są zbyt traumatyczne historie, ci ludzie nie są gotowi opowiadać o tym, jak byli wielokrotnie „pushbackowani”. Nie chcą do tego wracać, bo jedni cały czas się boją, że zostaną znowu złapani, znowu wywiezieni, a inni, zamknięci w ośrodkach, ciągle nie wiedzą, co ich czeka. A przecież ci, którzy uciekają ze swoich ojczyzn i próbują dostać się do świata zachodniego, to ludzie podobni do nas, którym na czymś zależy, którzy chcą żyć bezpiecznie i w wolności. To ludzie, którzy chcą ratować swoje życie, ratować jego godność, często też godność swoich dzieci. A na granicy polsko-białoruskiej stają nagle w obliczu realnego zagrożenia utraty tego życia.

Jak im potem pomagacie?

Na przykład poprzez wysyłanie paczek do SOC-ów według bardzo określonych potrzeb. Staramy się również pomagać tym, którzy wychodzą z tych ośrodków. Oni naznaczeni są nie tylko traumą tego, co się dzieje w lasach, ale też często kilkunastoma miesiącami zamknięcia w koszmarnych warunkach. Państwo, żeby zwiększyć pojemność tych ośrodków, zamiast je rozbudować, po prostu zmniejszyło limity metrów kwadratowych na osobę. Mianowicie teraz na jednego człowieka przypadają jedynie 2 metry kwadratowe, dotyczy to również rodzin z dziećmi. Proszę sobie wyobrazić, jak to jest siedzieć kilkanaście miesięcy w takim zagęszczeniu, bez możliwości kontaktu z rodziną, nie wiedząc, co się stanie, ile jeszcze trzeba będzie czekać na decyzję, nawet bez możliwości nauki języka, z bardzo ograniczonym dostępem do lekarza. Spróbujmy postawić się na ich miejscu.

Czytaj więcej

Agnieszka Dziemianowicz-Bąk: W edukacji trzeba patrzeć w przyszłość zamiast przeszłość

Ale oni często nie chcą zostać w Polsce, tylko jechać dalej, np. do Niemiec.

Mówiąc brutalnie, taki sposób traktowania raczej nie zachęca ich do tego, żeby chcieli tu zostać. A to przecież nieprawda, że wszyscy chcą jechać tylko po lepszy socjal. Za to prawda, że w Niemczech mogliby trafić do otwartych ośrodków, mieliby możliwość nauki języka, pracy itd. A nam, instytucjonalnie, nie zależy na ich integracji, nie pokazujemy im, że mogą u nas zostać, znaleźć pracę, że chcemy ich przyjąć i skorzystać z ich potencjału, umiejętności. A mimo to i tak wielu u nas zostaje, wychodzi z SOC-ów i próbuje odnaleźć się w polskiej rzeczywistości.

I jak ich zintegrować?

To złożona materia. Szczęśliwie jest w Polsce trochę organizacji, które zajmują się integracją osób cudzoziemskich, niektóre od bardzo wielu lat. Każda z tych organizacji ma jakiś swój model lub swoją specjalizację działania. Do podstawowych działań należy oczywiście nauka języka czy pomoc w dostosowaniu lub przekwalifikowaniu zawodu, tak aby osoby te mogły podjąć pracę. To pierwsze kroki, ale o integracji trzeba myśleć dużo szerzej, długofalowo. Demografia jest nieubłagana i my naprawdę tych ludzi potrzebujemy. Dobrze by było, gdybyśmy otworzyli się na wzajemne poznanie się, bo integracja musi być dwustronna. I my też możemy skorzystać z tej relacji, nauczyć się od nich czegoś. Musimy gdzieś się spotkać, uszanować pewne ich tradycje, pokazać im nasze zwyczaje, spróbować się zrozumieć.

Dobrym przykładem takiej próby spotkania się jest inicjatywa, którą prowadzimy wraz z Fundacją Ukraiński Dom. W kwietniu 2022 r., czyli niecałe dwa miesiące po rozpoczęciu pełnowymiarowej agresji rosyjskiej na Ukrainę, otworzyliśmy Warszawską Szkołę Ukraińską – SzkoUA. Chcieliśmy dać dzieciom, które nagle zostały jakby z korzeniami wyrwane z Ukrainy, jakąś namiastkę normalności. Stworzyć im warunki, w których nawet nie musiały się na początku integrować. Miał to być taki kawałek ukraińskiej ziemi.

Potrzebowały tego?

Oczywiście, zostały w sposób całkowicie nieplanowany i brutalny zmuszone do ucieczki z własnego kraju, przyjechały do nas straumatyzowane, często po bezpośrednich doświadczeniach okrucieństwa wojny. Na początku niektóre dzieci bały się schodzić do piwnicy, gdzie była szatnia, bo wymalowane na szaro mury kojarzyły im się ze schronem. Musieliśmy więc te mury przemalować. Udało nam się uruchomić 11 klas, do których trafiło 270 dzieciaków, i zatrudniliśmy 30 nauczycieli z Ukrainy. W pierwszym semestrze, do czerwca 2022 r., i w kolejnym roku szkolnym, czyli 2022/2023, była to w pełni ukraińska szkoła, realizująca tamtejszy program nauczania. Dzieci dostawały legitymacje ukraińskie, były w tamtejszym systemie edukacji, mogły w każdej chwili wrócić do kraju. Ale w tym roku szkolnym, 2023/2024, wprowadziliśmy dużą zmianę, w której od początku istnienia SzkoUA wspiera nas m.in. nasz międzynarodowy parter Save the Chidren, a której z zaciekawieniem przyglądają się takie instytucje jak UNICEF czy UNHCR. Mówiąc w wielkim skrócie, postanowiliśmy połączyć podstawy programowe ukraińską i polską, przetłumaczyliśmy materiały i przygotowaliśmy zintegrowany program nauczania.

Bo wiecie już, że nie wszystkie z tych dzieci wrócą do kraju?

Tak, im dłużej trwa wojna, tym rzadziej słyszymy od rodziców twarde deklaracje, że na pewno wrócą. Często „zwyczajnie” nie mają do czego wracać, ich miejscowość, ich szkoła są zrównane z ziemią. Wiemy, że Ukraina oczywiście chce, żeby te rodziny wróciły, bo potrzebuje młodych wykształconych obywateli, ale ludzi trzeba traktować podmiotowo: oni mają prawo sami zdecydować, gdzie chcą planować swoją przyszłość. Dlatego dzieciaki w naszej szkole w tym roku dostały zarówno legitymację ukraińską, jak i polską. By mogły się potem odnaleźć tak w ukraińskim, jak i w polskim systemie edukacji. W taką integrację wierzymy – opartą na podmiotowym traktowaniu ludzi. I na pewno warto, by każdy z nas zaczął się przygotowywać do życia w trochę innym świecie, w trochę innej Polsce, bo ona nieuchronnie będzie się zmieniać.

Czytaj więcej

Podróż polskimi śladami

A wy przygotowujecie się na to, że potrzebujących będzie coraz więcej? Wojna, miejmy nadzieję, się zakończy, a nieludzki szlak migracyjny przez Białoruś uda się zatamować, ale ludzie i tak będą trafiać do nas coraz liczniej – jak nie tą drogą, to inną, bo kryzys migracyjny się pogłębia.

Problem w tym, że białoruskiego szlaku na pewno nie zatamujemy szczelnie – może uda się go trochę przystopować, ale jak już został uruchomiony, to zostanie z nami na dobre. Dlatego niedawno wraz z Grupą Granica, Fundacją Ocalenie i 100 innymi organizacjami oraz 550 osobami wystosowaliśmy list do premiera Donalda Tuska z apelem, by ukrócić stosowanie pushbacków.

Wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Maciej Duszczyk, odpowiedzialny za temat migracji, już wam właściwie odpowiedział, że pushbacki nadal będą praktykowane, bo „priorytetem jest bezpieczeństwo”.

Ale mówił też o humanitaryzmie, więc mamy nadzieję, że jest tu pole do dyskusji i będzie otwarty na spotkanie z nami, z organizacjami i osobami zajmującymi się, tak jak pan minister, od wielu, wielu lat tematem migracji. Kryzys migracyjny się pogłębia i bardzo pilnie potrzebujemy dziś poważnej debaty. Temat polityki migracyjnej był zbyt długo marginalizowany w debacie w Unii Europejskiej i w Polsce dzisiaj, niestety, zbieramy tego owoce.

Tylko czy w obecnych realiach politycznych, przy tak głębokiej polaryzacji i czekającym nas w najbliższych latach maratonie wyborczym, wypracowanie poważnej polityki migracyjnej jest w ogóle realne?

Ja jestem, być może niepoprawnym, ale optymistą. Profesor Maciej Duszczyk sam jest przecież ekspertem od migracji, świetnie porusza się w świecie naukowym, blisko współpracował z organizacjami pozarządowymi. Nie wyobrażam sobie, żeby nowy rząd miał teraz odrzucić cały ten ogromny dorobek ekspercki, jaki został wypracowany w ostatnich latach, jak i doświadczenie tak wielu ludzi, którzy w kwestiach migracyjnych są profesjonalistami najwyższej próby, którzy od lat angażują się w pomoc uchodźcom. Ufam, że wraz z nowym rządem pojawia się przestrzeń do rozmowy i chcemy ją wykorzystać. Słyszeliśmy, że premier Donald Tusk chce jechać na granicę i spotykać się ze Strażą Graniczną, że chce podczas takiego spotkania ogłosić pierwsze konkrety, co się teraz zmieni. Liczymy na to, że spotka się wówczas nie tylko z funkcjonariuszami, ale też z lokalnymi mieszkańcami i wolontariuszami oraz wolontariuszkami działającymi tam od przeszło dwóch lat. Wręcz nie wyobrażam sobie, żeby do takiego spotkania nie doszło.

Dlaczego?

Bo przez ostatnie dwa lata działy się tam rzeczy niebywałe, obywatelki i obywatele Polski zderzyli się z instytucją państwa polskiego. Było to zderzenie, w którym siła była po jednej stronie. Mieliśmy mnóstwo przykładów wrogich działań służb wobec nas…

…zostaliście oskarżeni o przemyt ludzi.

Nawet dwa razy! W grudniu 2021 r. duże siły policji, kilkudziesięciu funkcjonariuszy, weszły siłą do prowadzonego przez nas Punktu Interwencji Kryzysowej i do wczesnych godzin porannych przesłuchiwano naszych wolontariuszy. Później, w marcu 2022 r., na 48 godzin zatrzymano naszą wolontariuszkę Weronikę, postawiono jej zarzuty i prokurator dwukrotnie wnioskował o trzymiesięczny areszt. A to 20-letnia kobieta, polska obywatelka, która chciała „tylko” ratować ludzkie życie. Każda z takich sytuacji ma ciąg dalszy, dziesiątki godzin spotkań z prawnikami, przesłuchania kolejnych świadków, rozprawy. Wszystko skończyło się w sądach, które jednoznacznie uznały działania służb za niedopuszczalne i bezprawne. Takich sytuacji były, są, dziesiątki, dotyczyły oczywiście nie tylko nas, ale również mieszkanek i mieszkańców Podlasia, dziennikarek i dziennikarzy oraz innych osób aktywistycznych niosących pomoc humanitarną przy granicy polsko-białoruskiej.

Czytaj więcej

Wojujące feministki są zodiakarami, a kobiety biznesu uczy się tarota

Nie można teraz przejść nad tym do porządku dziennego, zwyczajnie zapomnieć? Przecież zmieniła się władza.

Nie można o tym zapomnieć, tak jak i o miesiącach traumatycznych doświadczeń mieszkanek i mieszkańców Podlasia, którzy w czasie bezprawnie wprowadzonego stanu wyjątkowego, a następnie strefy wyłączonej, pozostali sami z potężnie obciążającym wyzwaniem humanitarnym oraz z olbrzymim stresem związanym ze wzmożoną obecnością wojska. W związku z tymi – trzeba to podkreślać – bezprawnymi działaniami poupadały lokalne biznesy, rozpadły się rodziny, ludzie musieli opuszczać swoje domy, a niektórzy nawet wyjeżdżać za granicę. Polscy obywatele zostali nie tylko pozbawieni swoich praw, ale również długotrwale doświadczyli sytuacji, w których nigdy nie powinni się znaleźć, a na pewno już nie z powodu działań swojego państwa. Jest dla mnie bardziej niż oczywiste, że państwo musi się nimi w końcu zainteresować, dowiedzieć się, c o się wydarzyło, czego potrzebują, po prostu naprawić krzywdy, jakie samo wyrządziło.

Wydaje mi się, że obecny rząd jako prawny kontynuator władz polskiego państwa musi wziąć odpowiedzialność za to, co spowodował i do czego doprowadził rząd PiS. Konkretni ludzie – świadomie podkreślam to raz jeszcze: obywatelki i obywatele Polski – mają dziś prawo być zauważonymi przez władze swojego kraju. Liczę na to, że premier i rząd dostrzegą w kryzysie związanym z granicą polsko-białoruską również stronę społeczną i dojdzie w najbliższym czasie do spotkania, wspólnej rozmowy i swoistego zadośćuczynienia za doznane krzywdy.

Jakub Kiersnowski (ur. 1982)

Prezes Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie (od 2018 r.). Inicjator, współkoordynator i wolontariusz Punktu Interwencji Kryzysowej prowadzonego przez warszawski KIK. W ramach KIK- u jest również m.in. pomysłodawcą Warszawskiej Szkoły Ukraińskiej – SzkoUA i jednym z inicjatorów i członkiem zespołu koordynującego inicjatywy „Zranieni w Kościele”. Mąż i ojciec czworga dzieci.

Plus Minus: Interesujecie się, co dalej się dzieje z ludźmi, którym pomagaliście przy granicy z Białorusią?

Oczywiście, choć nie ze wszystkimi mamy kontakt, a raczej mamy go z mniejszością z nich, ale na tyle, na ile jest to możliwe, staramy się monitorować ich sytuację. Niektórzy wolontariusze nawiązują prywatne relacje, odzywają się do nich osoby, którym pomogli, i dziękują, opowiadają, gdzie są i co się z nimi dzieje. Nie możemy za to utrzymywać kontaktu z ludźmi zamkniętymi w tzw. SOC-ach, czyli strzeżonych ośrodkach dla cudzoziemców. Państwo w zasadzie odcina ich od świata zewnętrznego, pozbawia telefonów, nie dopuszcza do internetu. To w ogóle bardzo trudny temat, jak państwo polskie traktuje osoby, które złożyły u nas wnioski azylowe.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi