Podziel się czasem, pomysłami, doświadczeniem. Albo szlifierką kątową

Oferujemy nie tylko rzeczy w dużo niższych cenach, ale też możliwość spędzenia wspólnego czasu, czucia się potrzebnym, budowania świadomości, że to, co robisz, przydaje się i idzie ku pozytywowi, a nie niszczy jeszcze bardziej świat dookoła nas.

Publikacja: 29.03.2024 17:00

Pozyskiwałyśmy ubrania z sieciówek, które miały drobne usterki albo pochodziły z kolekcji już wycofa

Pozyskiwałyśmy ubrania z sieciówek, które miały drobne usterki albo pochodziły z kolekcji już wycofanych. Okazało się, że można z nimi zrobić coś lepszego, niż zutylizować – opowiada Marcelina Zjawińska z Obiegu Twórczego prowadzonego przez Fundację Splot Społeczny

Foto: Fundacja Splot Społeczny

Na warszawskim Mokotowie pięć domów kultury i dwie placówki oświatowe co roku łączą siły, by przygotować Art Mokotów, czyli wspólne widowisko muzyczne: 150 osób na scenie, gdzie znajdzie się miejsce dla każdego. – Są i starsze panie, i dziewczyny śpiewające naprawdę trudne utwory, i chłopcy tańczący breakdance. Wynajmujemy zawsze zewnętrznego reżysera, bo bardzo pilnujemy demokratyzacji na wszystkich poziomach – wyjaśnia Anna Michalak-Pawłowska, twórczyni i dyrektorka Domu Kultury Dorożkarnia.

Oczy jej się śmieją, gdy opowiada dalej: – Ja sobie wtedy staję z boku, obserwuję i myślę, że przez tę godzinę tak wyraźnie widać, ile dobra tworzy się w codzienności takich instytucji. Bo gdyby pokazywać to oddzielnie, nie byłoby tak mocnej siły oddziaływania.

Czytaj więcej

Cheerleading to nie tylko machanie pomponami

Najlepsza dorożka w Warszawie

Michalak-Pawłowska, twórczyni i dyrektorka Domu Kultury Dorożkarnia, z dumą oprowadza mnie po zarządzanych przez nią „włościach”. To tu sięgają korzenie Spółdzielni – portalu internetowego, który ułatwia dzielenie się zasobami. Bo przedmioty to mało powiedziane, w bazie Spółdzielni oprócz setek sprzętów znajdują się też m.in. sale warsztatowe, multimedialne, koncertowe i wystawowe, ogrody i umiejętności twórców, którymi instytucje, organizacje, Miejsca Aktywności Lokalnej, grupy formalne i nieformalne oraz osoby prywatne dzielą się z innymi.

Przeglądam bazę Spółdzielni, wspólnego projektu Centrum Komunikacji Społecznej Urzędu m.st. Warszawy, Domu Kultury Dorożkarnia, a od tego roku (w roli operatora) Wolskiego Centrum Kultury. Od ręki mogę zapytać o możliwość wypożyczenia m.in. gier planszowych, spódnic folkowych, wózka inwalidzkiego, drabiny, instrumentów perkusyjnych, a nawet roweru towarowego, pieca ceramicznego czy figury krowy. Baza stale się zmienia, ciągle dochodzą nowe przestrzenie i przedmioty, sytuacja jest dynamiczna, bo Warszawa, jak zauważa Anna Michalak-Pawłowska, „to nie jest jedno duże miasto, tylko 18 dzielnic niczym 18 miasteczek i wsi”. – Co chwilę pojawia się nowy kandydat na współtwórcę Spółdzielni Kultury, a wyzwaniem jest, żeby go zauważyć i zachęcić do podzielenia się swoim zasobem.

Idea współpracy i współtworzenia wykluła się u nas w latach 90., Michalak-Pawłowska prowadziła wtedy teatr młodzieżowy Pantera, który grał musicale w całej Warszawie, ale własnej siedziby nie posiadał. W końcu osiadł na warszawskich Siekierkach, w niewielkiej wówczas świetlicy, którą na cele społeczne przekazał najbogatszy dorożkarz w okolicy. To tam, w wyniku rozmów z ówczesnym Biurem Kultury i dzielnicą Mokotów, powołany został do życia Ośrodek Działania Artystycznych dla Dzieci i Młodzieży Dorożkarnia, autorski projekt edukacji przez sztukę. – Od samego początku organizowaliśmy miejskie, ogólnopolskie i nawet międzynarodowe projekty i festiwale, mieliśmy studio nagrań, wydawaliśmy od 20 lat płyty i dużo konkretnych narzędzi wsparcia dla osób pracujących z amatorami – opowiada Anna Michalak-Pawłowska. Stąd, jak zapewnia, partnerstwo i współpraca stały się dla protoplastów dzisiejszej Spółdzielni Kultury czymś zupełnie naturalnym. – Od samego początku mieliśmy to wpisane w nasze DNA: chcieliśmy coś zrobić razem, żeby zmieniać otaczającą nas rzeczywistość.

Tak w Dorożkarni zrodziły się trzy programy, funkcjonujące do dzisiaj: Starter, który oferuje wsparcie finansowe i merytoryczne dla osób stawiających pierwsze kroki na polu społecznym lub kultury; Artystyczny Inkubator dla już w jakiś sposób doświadczonych twórców, którzy potrzebują wsparcia, by realizować długofalowe działania; wreszcie – Przystanek Sztuka, dzięki któremu można przystanąć w Dorożkarni na chwilę: aby stworzyć pojedynczy koncert, warsztat czy akcję charytatywną. Tę ideę Michalak-Pawłowska zabrała ze sobą do urzędu miasta, gdzie przez siedem lat była pełnomocniczką prezydenta Warszawy ds. edukacji kulturalnej.

– Przeprowadzaliśmy reformę domów kultury i szukaliśmy możliwości rozpoczęcia współpracy z różnymi podmiotami, między innymi klubokawiarniami, organizacjami pozarządowymi i artystami-przedsiębiorcami. Część z nich włączyła się od razu, bo już wcześniej organizowali wystawy czy udostępniali przestrzeń na wydarzenia społeczne czy kulturalne, okazało się, że mogą spotkać się z domami kultury pod szyldem wspólnej idei i zacząć dzielić się przestrzenią oraz różnymi zasobami. Bo po co płacić za nie, skoro ktoś może je udostępnić bezpłatnie?

Nie od razu poszło jednak gładko, z Krzysztofem Mikołajewskim, ówczesnym dyrektorem Centrum Komunikacji Społecznej stołecznego ratusza, wielokrotnie słyszeli, że to koncepcja abstrakcyjna, nierealna, wręcz z kosmosu. Wątpliwości było sporo, przede wszystkim: kto weźmie na siebie prawną, materialną i finansową odpowiedzialność. – Wielu dyrektorów zauważało, że są związani przepisami, które ich ograniczają, i niewielkim budżetem, którym muszą racjonalnie gospodarować. „Mam komuś coś pożyczyć, wpuścić obcych ludzi do studia nagrań, a przecież ponoszę za to odpowiedzialność materialną, co jeśli coś się zepsuje, stanie się coś nieprzewidzianego?” – wspomina Michalak-Pawłowska. I zaraz zdradza, jak udało się tym obawom zaradzić. – Wszystkim mówiliśmy wyraźnie: daj od siebie tylko to, co możesz. Martwisz się o drogi projektor? Nie wypożyczaj, daj krzesła, pustą salę, coś, o co nie będziesz się obawiać. I ten argument rzeczywiście działał.

Partnerów, którzy w końcu do współdzielenia się przekonali, zmotywowały dobrowolność i proste zasady. – Nie stworzyliśmy jednego regulaminu, bo to w mnogości i różnorodności byłoby wręcz niemożliwe, wystarczył natomiast punkt o konieczności zwrócenia zasobu w niepogorszonym stanie – wyjaśnia. Szuka też w pamięci tego typu przypadków – i znajduje raptem dwa przez prawie dekadę funkcjonowania. – Obyło się bez problemu, ktoś wziął i uszkodził, to oddał do profesjonalnej naprawy, rzeczy wróciły do instytucji wypożyczającej we właściwym stanie – zapewnia.

Wciąż był jednak drugi problem, obawa o brak rąk do pracy i czasu. – Świat zewnętrzny narzuca instytucjom kultury coraz więcej obowiązków, nie dając pieniędzy na ich realizację – zauważa Michalak-Pawłowska. Co w praktyce oznacza, że nowe inicjatywy wymagają większych nakładów pracy, a czas ani budżety nie są przecież z gumy. – Stąd też pojawił się niepokój, kto zajmie się koordynacją Spółdzielni Kultury, ile czasu i środków będzie trzeba wygospodarować, żeby zaangażować się w te działania – wspomina. I na to znalazło się rozwiązanie. – Spółdzielnia ma swoją koordynatorkę, od początku jest nią Greta Droździel-Papuga, która współpracuje z Centrum Komunikacji Społecznej. I to jest odpowiedź na pytanie, dlaczego u nas to tak sprawnie działa, mimo wielości i rozproszenia partnerów, którzy z nami współdziałają.

Spółdzielnia Kultury powstawała nieco zakulisowo. – Tworzyliśmy ten projekt jako laboratorium, zapraszaliśmy kolejne domy kultury, ale nie komunikowaliśmy jeszcze tego na zewnątrz, dopiero gdy zebrało się kilkanaście instytucji, opowiedzieliśmy o tym reszcie świata – wspomina dyrektorka Dorożkarni. Jak przyznaje, pierwszy rok był ostrożny, wszyscy się jeszcze badali. – Ale obyło się bez większych dramatów, mogliśmy zacząć przekonywać dalej: „hej, zobaczcie, jak to fajnie działa, warto się dzielić”. I wtedy też zaczął pojawiać się w naszych zasobach sprzęt bardziej wartościowy, bo szlaki zostały przetarte i wszystko dobrze śmigało.

Od tego czasu, czyli od 2016 roku, Spółdzielnia opiera się na dwóch filarach: na co dzień wirtualnym i realnym parę razy w roku. Pierwszy to wspomniana już platforma udostępniania zasobów. – To było nie lada wyzwanie, bo trzeba było stworzyć funkcjonalną, przejrzystą stronę internetową. Dziś wszystko jest transparentne, od razu widać, które przedmioty czy przestrzenie są dostępne i na jakich zasadach można je wypożyczyć – wyjaśnia Anna Michalak-Pawłowska. Równolegle co kwartał organizowane są sieciujące śniadania, Spółdzielnia wędruje z nimi przez całą Warszawę, stara się szukać „miejsc i osób nieoczywistych” i nadążać za trendami. – Zapraszaliśmy między innymi osoby zajmujące się organizacją wymiany ubrań czy dzielenia jedzeniem. Bo o ile dla aktywistów to są oczywiste działania, o tyle dla osób z instytucji już niekoniecznie. Gdy jednak stykają się z tym przy okazji naszego śniadania, to te nowe zjawiska społeczne zaczynają być przez nie zasysane, przez co szybciej i sprawniej się rozprzestrzeniają – opowiada dyrektorka Dorożkarni.

I dodaje: – Te śniadania są właśnie po to: żebyśmy wszyscy mogli spotkać się w realu, poznać nowych ciekawych ludzi, miejsca, idee, które rodzą się w Warszawie. W natłoku codziennej pracy bez Spółdzielni Kultury nie mielibyśmy czasu i możliwości, żeby to zauważyć.

Zobacz, co możesz zrobić

Lokal przy Białostockiej 5 na warszawskiej Pradze, parę minut piechotą od Dworca Wileńskiego. W środku spora przestrzeń, podzielona strefami: stanowiska z maszynami do szycia, pokój zabaw dla dzieciaków, kuchnia społeczna do wspólnego przetwarzania uratowanej żywności, część „sklepowa” z ubraniami, biżuterią, bibelotami. Sklep biorę w cudzysłów, bo za sztukę płaci się tu dwa złote (z wyjątkiem wieszaka z ubraniami wycenionymi indywidualnie), a celem jego funkcjonowania nie jest handel, tylko Obieg Rzeczy – pod takim właśnie szyldem Fundacja Splot Społeczny realizuje jeden ze swoich celów.

– Przyjmujemy dosłownie wszystko, co inni mają do oddania, sortujemy, część przekazujemy organizacjom stricte pomocowym, a część sprzedajemy, żeby mieć środki na inne działania – precyzuje Marcelina Zjawińska, prezeska fundacji. – Staramy się po prostu w jak najlepszy sposób wykorzystywać rzeczy, wyciągać z nich pełen potencjał w nurcie niemarnowania. I choć trochę wyrównywać nierówności społeczne, być brakującym ogniwem między tymi, którzy mają za dużo i tymi, którzy akurat czegoś potrzebują.

W tym samym lokalu już od prawie roku fundacja prowadzi Obieg Twórczy, który „opiekuje wszystkie te sytuacje, gdzie należy coś przerobić, naprawić, przetworzyć, kreatywnie o czymś pomyśleć”. – Obieg Rzeczy ma więc funkcję dystrybucji, wymiany, krążenia ubrań i przedmiotów, z kolei Obieg Twórczy to raczej strona kreatywna, prototypująco-społeczna naszej pracy – wyjaśnia Marcelina.

Inicjatywę tworzy m.in. wraz z Magdą i Olą, z którymi jej drogi skrzyżowały się przy poprzednich projektach fundacji dwa lata temu, gdy Rosja weszła zbrojnie do Ukrainy już z całym impetem (na wschodzie wojna trwa przecież od 2014 roku). – Pozyskiwałyśmy z sieciówek ubrania, które miały drobne usterki albo pochodziły z kolekcji już wycofanych. Okazało się, że można z nimi zrobić coś lepszego, niż zutylizować – opowiada Marcelina. Sama już od prawie dekady stara się wypełnić lukę między dużym przemysłem komercyjnym, który marnuje mnóstwo zasobów, a potrzebującymi, którym ich ciągle brakuje: – Wszyscy patrzyli na mnie jak na wariatkę, że chodzę po śmietnikach i próbuję pozyskać rzeczy, które nikomu nie są potrzebne, nikt nawet nie jest nimi zainteresowany.

W międzyczasie jednak nurt ekologiczny przebijał się do powszechnej świadomości, coraz mniej było takich spojrzeń, a coraz więcej instytucji zainteresowanych zrównoważonym rozwojem. – Nie wymyślamy koła od nowa, dlatego jesteśmy retroinnowatorkami. Bo kiedyś wszystko tak właśnie funkcjonowało: nic się nie marnowało, wszystko krążyło, było do zagospodarowania. My tylko do tego wracamy i staramy się pokazać, że jest to fajne, jak największej liczbie osób – wyjaśnia Marcelina.

Dlatego w Obiegu Twórczym nic się nie marnuje: ze starych koszulek robią szarpaki do zabawy z psami, nawet metki w nie wszywane pochodzą z materiałów odzyskanych. Dokumenty drukują na odwrotach kartek pokolorowanych przez dzieci w jednej z większych warszawskich sal zabaw. – Zniszczone plecaki dostawców jedzenia przerabiamy na maty dla zwierzaków w schroniskach, ale wykorzystujemy do tego tylko wkłady termiczne, a przecież są jeszcze rzepy, suwaki, mnóstwo gąbki i sprzączki – wylicza dalej Marcelina. – Cały czas kombinujemy, jak można to wszystko wykorzystać, przetworzyć i wrzucić z powrotem w obieg – zapewnia.

– Mówią o nas, że jesteśmy radykalne, i w sumie mają rację – śmieje się na to Magda. – Nasze podejście, i tego chcemy ludzi nauczyć, nie opiera się na myśleniu: „chcę zrobić to i to, potrzebuję tego i owego”, tylko na odwrót: „mam dostępne dane materiały, co jestem w stanie z tego wykombinować” – tłumaczy. Marcelina z kolei zauważa prawdę starą, ale wartą odnotowania: – Na co dzień widzimy, że doświadczenie niedostatku, braku, kryzysu w życiu sprawia, że człowiek gospodaruje bardziej racjonalnie i bardziej się cieszy z tego, co ma.

Nie trzeba jednak doświadczać sytuacji ekstremalnych, wystarczy przyjść do Obiegu Twórczego, posiedzieć, pogadać albo pomóc przy którejś z prac, których nie brakuje tu do wykonania. – My właściwie niczego nie tłumaczymy, nie indoktrynujemy, tylko czekamy, aż ktoś sam z siebie zacznie coraz więcej zauważać – mówi Magda, co Ola potwierdza zdecydowanie. Nie raz już to obserwowała: do naprawienia jest na przykład 500 koszulek, zupełnie nowych, jeszcze z metkami, ktoś zgłasza się do pomocy, omiata wzrokiem 20 kartonów, w których są poukładane, w końcu pyta: czemu to wszystko miałoby pójść do spalenia? „A, bo tu jest na przykład mała dziurka”, słyszy w odpowiedzi – i ta odpowiedź nie może mu się zmieścić w głowie. – Dopiero wtedy tak naprawdę zaczynamy na poważnie o tym rozmawiać, i słyszymy zazwyczaj: okej, teraz już rozumiem waszą pracę, to ma rzeczywiście sens – opowiada Magda. – Tak rodzą się w naszej społeczności agenci dobrej zmiany, najpierw przynoszą swoje niepotrzebne rzeczy, później też od rodziny, znajomych, czasami przyprowadzają kolejne osoby – mówi dalej. Marcelina przytakuje: – Tak się to coraz bardziej rozprzestrzenia: nie przez przekonywanie czy namawianie, tylko poprzez relacje i w realnym działaniu.

Czytaj więcej

Jak odnaleźć przodków? Porozmawiaj z rodziną, poproś specjalistę. „Szlachectwa nie wyczaruję”

Dać rzeczom drugie życie

Ekonomia współdzielenia dociera powoli do Polski również pod postacią bibliotek rzeczy. Właściwie pełznie, bo na razie dotarła tylko do biblioteki w Goethe-Institut w Warszawie. Czemu dziwi się jej dyrektorka, w końcu biblioteki, już z samej definicji, są jednymi z jej najistotniejszych przybytków. – Od samego początku książki, a wraz z rozwojem technologii również materiały multimedialne, były nabywane właśnie po to, aby wiele osób mogło je wypożyczać, czyli właśnie współdzielić – przypomina Eva Hackenberg, dyrektorka biblioteki. – Zanim w bibliotekach pojawiły się wiertarki i narzędzia, sprzęty kuchenne czy sportowe, weszły już do nich filmy i muzyka na płytach – zauważa Piotr Szyposzyński, koordynator projektów bibliotecznych. Jagoda Perska z działu Informacja & Biblioteka, dodaje zupełnie retoryczne pytanie: – Główną ideą bibliotek jest wypożyczanie. A kto powiedział, że to muszą być tylko książki, płyty czy gazety?

Z takiego założenia wyszli twórcy bibliotek rzeczy, które zaczęły licznie pojawiać się w Stanach Zjednoczonych pod koniec lat 70., począwszy od utworzonej w przenośnej przyczepie Berkeley Tool Lending Library. Jednak nie wtedy zaczęło się to zjawisko, lecz już w 1943 roku, kiedy USA ogarnął kryzys narzędziowy, bo surowce do ich produkcji szły w dużej mierze na fronty II wojny światowej. W Grosse Pointe Farm, wówczas jeszcze wsi w stanie Michigan, zażegnać go postanowili członkowie miejscowego klubu Rotary (globalnej organizacji humanitarnej), którzy podarowali tamtejszej bibliotece komplet 25 narzędzi kuchennych i ogrodowych „do użytku wspólnego lokalnej społeczności” oraz by „zachęcić młodsze pokolenie do sprawności manualnej”. Obecnie kolekcja liczy ponad 150 narzędzi i stale się rozrasta – podobnie jak w dziesiątkach siostrzanych bibliotek rzeczy, które powstały w Stanach, a później również Europie w kolejnych dekadach.

W Goethe-Institut szlak przecierał oddział w Bratysławie, bibliotekę rzeczy otwarto tam w 2014 roku, jego śladem poszły kolejno Praga, Ryga, Budapeszt, a od jesieni również Warszawa. – W zeszłym roku rozpoczęliśmy realizację projektu „Zielona strona bibliotek”, który koncentruje się na zrównoważonym rozwoju, a otwarcie biblioteki rzeczy w Warszawie jest jego częścią – wyjaśnia Eva Hackenberg. Z tej okazji instytut wspólnie ze Stowarzyszeniem Zero Waste zorganizował również kawiarenkę naprawczą, każdy mógł przyjść z jakimś drobnym sprzętem do zreperowania. Piotr Szyposzyński opowiada mi o tym za pomocą pokazywanych w telefonie zdjęć: warsztaty były cztery – od naprawy drobnego AGD i elektroniki, biżuterii, napraw krawieckich i najpopularniejszy rowerowy. – I jeszcze stanowisko informacyjno-edukacyjne, na przykład jak zrobić peeling z cytryny, oliwy i kawy. Wszyscy, którzy odwiedzili kawiarenkę naprawczą, byli bardzo zadowoleni.

Zadowoleni są też na co dzień czytelnicy i czytelniczki biblioteki, gdy dowiadują się, jak specyficznie jej oferta się rozrasta. Choć, jak przyznaje Jagoda Perska, pierwszą reakcją jest niemal zawsze zdziwienie, później w zdecydowanej większości przypadków przykrywa je zachwyt: „serio coś takiego tutaj macie?!”. Choć głosy krytyczne też już się pojawiły, było ich jednak jak na lekarstwo. Nawet nie kryję, jak jestem tym zaskoczona, więc Jagoda Perska od razu wyjaśnia: – To głównie osoby z dość tradycyjnym podejściem do naszej roli jako biblioteki. Według nich powinniśmy być świątynią literatury, i to wyłącznie tej ambitnej, beletrystyki najwyższych lotów.

Jak zauważył jednak przeszło dekadę temu duński socjolog Nan Dahlkild, epoka cyfryzacji zmniejsza rolę bibliotek w dostępie do literatury, a przede wszystkim informacji – i stawia przed nimi nowe wyzwania, jeśli chcą nadążyć za rozwojem cywilizacji. Stąd już od 2008 roku mówi się wręcz o trzeciej fali rozwoju bibliotek rzeczy, których liczba w samych Stanach Zjednoczonych idzie już w dziesiątki, jeśli nie setki, również w setkach liczone są ich zasoby. Na razie w jedynej w naszym kraju bibliotece rzeczy roczne członkostwo to koszt 30 zł (tyle płaci się ogółem za korzystanie z biblioteki w Goethe-Institut w Warszawie, a dział rzeczy jest jej integralną częścią i nie podlega dodatkowej opłacie). Zbiory liczą około 40 przedmiotów i składają się na nie m.in. głośnik bezprzewodowy, gramofon i aparat natychmiastowy, sprzęt kuchenny (w tym parowar, maszyna do lodów czy jogurtownica) oraz całkiem spora kolekcja urządzeń przydatnych do remontów i majsterkowania (zestaw narzędziowy, młot udarowo-obrotowy, pistolet klejowy czy dalmierz laserowy). – To taki podstawowy pakiet, który ma większość naszych siostrzanych bibliotek. Teraz idzie wiosna, mamy trochę sprzętu sportowego, zobaczymy, jakim będzie się cieszył zainteresowaniem. Pod tym kątem planujemy kolejne zakupy: według tego, co nasi użytkownicy najchętniej wypożyczają – wyjaśnia Piotr Szyposzyński.

Zz tej ewidencji wynika, że największym wzięciem cieszą się szlifierka kątowa i wiertarki, a także wypiekacz do chleba, gramofon i maszyna do szycia, która niespodziewanie okazała się „prawdziwym hitem”. – Dokonaliśmy też takich dziwnych zakupów jak pistolet do gorącego kleju, którego przeciętny Kowalski używa bardzo rzadko. Albo cyfrowy detektor kabli w ścianie, większości z nas przyda się dwa, może trzy razy w życiu, przy okazji przeprowadzania generalnych remontów albo gdy trzeba wywiercić dziurę w ścianie – zauważa Piotr Szyposzyński. Jak przekonuje, właśnie po tych przedmiotach najlepiej widać, jak kalkuluje się ekonomia współdzielenia: – Myślę, że takie inicjatywy jak biblioteka rzeczy czy kawiarenka naprawcza, którą chcemy ponownie zorganizować w tym roku, dają ludziom impuls do działania, na rzecz samych siebie, wspólnoty i naszego otoczenia.

Eva Hackenberg również zwraca na to uwagę. – Bardzo ważna jest współpraca, rozmowy, dzielenie się doświadczeniami, jak działać w zrównoważony sposób – zgadza się dyrektorka. Szyposzyński jednak podkreśla zdecydowanie: – Tylko to musi być oddolna inicjatywa. Co wymuszone, odgórnie nakazane, nigdy się nie uda.

Wartość współdziałania

ZAnną Michalak-Pawłowską rozmawiamy już ponad godzinę i wygląda na to, że zmierzamy do finału, gdy zauważam, że ani razu nie wspomniała o argumencie pod tytułem ekologia. – Myślałam, że od tego zaczniemy, bo to temat, który ostatnio najmocniej się przebija – przyznaję. – Ja już chyba jestem w innym miejscu w życiu, bo dla mnie to tak oczywiste, że nie potrzebowałam nawet o tym wspominać – śmieje się dyrektorka Dorożkarni. I zaraz dodaje, że wciąż są obszary, które pod tym względem wymagają jeszcze sporo pracy. – W świecie instytucji zajmujących się animacją kultury podejście ekologiczne, jak i ekonomia współdzielenia już dobrze działają, do świata stricte artystycznego dopiero zaczyna się to przebijać. Dlatego ciągle namawiamy na przykład scenografów teatralnych, żeby najpierw poszukali, co mogą gdzieś pożyczyć czy wykorzystać z dostępnych zasobów, zanim zaczną tworzyć wszystko od zera.

Śladami Spółdzielni chętnie poszłyby też inne miasta, często jednak natrafiają na mur nie do przebicia. – Wielu dyrektorów w dużych miastach martwi się, że u nich taka współpraca nie wychodzi. „Wy już dorośliście do współdzielenia, my ze sobą cały czas konkurujemy” – słyszy często Michalak-Pawłowska, dzieli się wtedy z nimi swoją wiedzą i doświadczeniami, a przede wszystkim przekonuje: – Mamy takie czasy, że już nie można tworzyć sztuki w oderwaniu od rzeczywistości. I zrozumieć, że największą wartością, nie tylko ekonomiczną, jest właśnie współpraca.

Czytaj więcej

Jak zarobić na Pokemonach i zapalniczkach?

W Obiegu Twórczym ważnym składnikiem w ich przepisie na tak udane współdziałanie jest edukacja i długofalowa zmiana. – To nie jest przekaz: „jesteś bogaty, masz dużo rzeczy, daj je nam, my damy je biednym, a ty pójdziesz do galerii i kupisz sobie nowe”. To raczej obserwacja: wszyscy potrzebujemy zmienić sposób myślenia o zasobach i swoje nawyki ogółem, żeby nie kumulować niepotrzebnych rzeczy i nie generować tworzenia nowych, ale puszczać w ciągły obieg te, który już powstały – podkreśla Magda. – Próbujemy wdrożyć nowe rozwiązania, żeby z jednej strony zmienić trochę system produkcyjny, z drugiej – inne ścieżki pozyskiwania, wykorzystywania, dystrybucji, używania i niemarnowania rzeczy – dodaje Marcelina.

W Fundacji Splot Społeczny „darczyńcy” i „beneficjenci” figurują tylko na papierze, we wnioskach o granty i dotacje, na co dzień unika się takich podziałów (i słów) jak ognia. – Bo kim my jesteśmy, żeby o tym decydować? – Marcelina rzuca czysto retorycznie. – Wszyscy mogą być jednocześnie i darczyńcami, i odbiorcami tych działań, wszystkich postrzegamy przede wszystkim jako współtwórców i członków naszej społeczności – podkreśla wyraźnie. I jeszcze raz, na koniec: – Oferujemy nie tylko rzeczy w dużo niższych cenach, ale też możliwość spędzenia wspólnego czasu, czucia się potrzebnym, budowania świadomości, że to, co robisz, przydaje się i idzie ku pozytywowi, a nie niszczy jeszcze bardziej świat dookoła nas. I każdy może sobie wyciągnąć z tego to, czego potrzebuje.

Przyjmujemy dosłownie wszystko, co inni mają do oddania, sortujemy, część przekazujemy organizacjom

Przyjmujemy dosłownie wszystko, co inni mają do oddania, sortujemy, część przekazujemy organizacjom stricte pomocowym, a część sprzedajemy, żeby mieć środki na inne działania – mówi prezeska Fundacji Splot Społeczny

Fundacja Splot Społeczny

Na warszawskim Mokotowie pięć domów kultury i dwie placówki oświatowe co roku łączą siły, by przygotować Art Mokotów, czyli wspólne widowisko muzyczne: 150 osób na scenie, gdzie znajdzie się miejsce dla każdego. – Są i starsze panie, i dziewczyny śpiewające naprawdę trudne utwory, i chłopcy tańczący breakdance. Wynajmujemy zawsze zewnętrznego reżysera, bo bardzo pilnujemy demokratyzacji na wszystkich poziomach – wyjaśnia Anna Michalak-Pawłowska, twórczyni i dyrektorka Domu Kultury Dorożkarnia.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS