Wiktoria Ostrowska również to zaobserwowała, najwięcej propozycji prowadzenia zajęć dostaje właśnie z małych podwarszawskich miejscowości. – Chociażby w Markach jest taki boom na cheerleading, że mam po 25 dzieci i więcej po prostu już wziąć nie mogę, chociaż do każdej grupy jest długa lista rezerwowych.
Zdaniem Macieja Markowicza wyjaśnienie tego szczególnego zainteresowania (nie tylko w Łochowie, ale we wsiach i miasteczkach w całym kraju) jest proste, by nie rzec, banalne. – W Warszawie czy innych dużych miastach wybór aktywności jest po prostu znacznie większy, stąd pewnie sam cheerleading nie jest aż tak rozwinięty – uważa trener łochowskiej młodzieży.
Prezes Cichocki podziela te obserwacje. – W dużych miastach trudno jest otworzyć się na wszystko, bo dostępnych aktywności jest cała masa. W mniejszych miejscowościach dyrektorzy są bardziej otwarci na współpracę, bo chcą też coś zrobić dla swojej społeczności – wyjaśnia. – Cheerleading to sport, a sport nie istnieje bez zaangażowania zawodników i wsparcia ze strony związku i sztabu ludzi pracujących nad jego rozwojem.
Cheerleading narodził się pod koniec XX wieku w amerykańskim środowisku uniwersyteckim, futbolistów dopingowali jako pierwsi Thomas Peebles (w Princeton, a później Minnesocie) i Johny Campbell, student medycyny, który 2 listopada 1989 r. „zapisał się w historii jako pierwszy cheerleader, czyli osoba przewodnicząca w dopingowaniu”, a sam „cheerleading, w co niełatwo dziś uwierzyć, był (początkowo) domeną mężczyzn”, czytam na stronie PZSC. Kobiety dostały zielone światło na kibicowanie dopiero w połowie lat 30. ubiegłego wieku, dominującą rolę przejęły dekadę później, gdy zastępy Amerykanów udawały się walczyć na fronty drugiej wojny światowej.
Z czasem „cheer” rozlał się po całym świecie, od Europy po Japonię, wciągając w swoje szeregi głównie panie (obecnie stanowią ok. 90 proc. trenujących). W międzyczasie cheerleading obrósł wspomnianymi stereotypami (m.in. za sprawą amerykańskich filmów i seriali), z których trudno się do dziś odkopać. – Nawet nie wszyscy rodzice do końca pojmują, że ich dzieci nie „machają pomponami”, tylko są zawodnikami i zawodniczkami cheerleadingu sportowego – wyjaśnia Olga Pietrzak, menedżerka drużyny z Łochowa. – To będzie trudne i czasochłonne, zanim uda się ten cheerleading odczarować, wyjaśnić ludziom, że to pełnoprawny sport, w którym zawodnicy prezentują postawę sportową. No, ale między innymi na tym polega nasza praca.
Do niedawna najtrudniej było do tego sportu przekonać chłopaków, trener Three Stars wie to aż za dobrze z własnego doświadczenia. – Przywykłem już do tego, że wszyscy są zdziwieni, gdy słyszą, że jestem cheerleaderem. Nikt nigdy nie powiedział mi nic prosto w twarz, ale wiem, że za plecami gadali. A później nagle słyszałem: „ej, jak to zrobiłeś?” – opowiada Maciej Markowicz.
Przerabiał to również, gdy zaczynał trenować drużynę z Łochowa. – Pierwszym zawodnikiem w naszej szkole był Antek, fajny chłopak, raczej nie obchodziło go, co inni powiedzą – wspomina. A mówili czy raczej – mniej lub bardziej otwarcie się z Antka podśmiewali. – Do czasu, aż na jakimś festynie zobaczyli, jak robi stunty (podnoszenia) z dziewczynami. Zaraz przyszedł jeden z drugim i też chciał zacząć trenować – śmieje się Markowicz. I parafrazuje słynne słowa Mahatmy Gandhiego: – Tak to już w tym sporcie jest: najpierw się z ciebie śmieją, później cię podziwiają, a na końcu chcą sami spróbować.
Wiktoria Ostrowska śmieje się, gdy jej to opowiadam – bo sama wielokrotnie się z tym spotkała. – Miałam dokładnie taką samą sytuację, trenowałam z dziewczynkami w sali, chłopcy podglądali nas za szklanymi drzwiami, widać było, że się z nich nabijali. Drugiego dnia znów przyszli, już się nie śmiali, na trzecim treningu zjawił się jeden z nich, zapytał, czy też mógłby spróbować – opowiada cheerleaderka. Spodobało mu się; nie dość, że dziewczyny jako jedynego chłopaka dobrze go przyjęły, to jeszcze mógł się po męsku wśród nich wykazać. – Podnosił je, robił stunty, i super mu to wychodziło, ale koledzy się z niego śmiali, trwało to dość długo, z pół roku, póki nie pojechaliśmy na turniej, z którego wróciliśmy ze srebrnym medalem. Pozostali chłopcy przyszli wtedy całą gromadą: „proszę pani, my też byśmy chcieli”.
Gwałt wojenny to najtańsza broń masowego rażenia
– Jest w człowieku siła, by przetrwać największy koszmar i coś próbować ze swoim życiem dalej robić – przekonuje psychotraumatolożka Izabela Trybus. Jak tę siłę wyzwolić u osób zgwałconych na wojnie? Jak pracować z kobietami, których najczęściej dotyka przemoc seksualna, ale i z mężczyznami – bo także o gwałtach na nich zaczyna się mówić? Wreszcie jakiego języka używać, by ocalałych nie stygmatyzować?
I zostali przyjęci z otwartymi ramionami, bo podstawą w cheerleadingu jest poczucie rytmu, umiejętności akrobatyczne i tytułowy „cheer”, z angielskiego: wiwat, doping, dodawanie otuchy. – To właśnie jest wspaniałe, że społeczność na całym świecie wzajemnie się rozumie i wspiera – podkreśla Markowicz. I opowiada o klasycznym w tym środowisku swoistym powitaniu. – Gdy spotykamy się z innymi zawodnikami, także za granicą, standardowym pytaniem jest: „cześć, mogę cię podnieść?”. Dla kogoś innego to może być dziwne, u nas jest to bardzo dobrze odbierane, że ludzie chcą ze sobą ćwiczyć i dawać sobie wzajemnie rady – wyjaśnia trener.
Ta radość i wzajemne wsparcie obecne są nawet między rywalami. – Na zawodach międzynarodowych jest tradycja dawania sobie good luck cheer pin, czyli własnoręcznie przygotowywanych spinaczy ozdabianych przez zawodników. Zawodnicy wzajemnie przypinają je do kokard czy elementów ubioru, życząc sobie w ten sposób powodzenia. Nasze zawodniczki aktualnie przygotowują takie spinacze na mistrzostwa świata – wyjaśnia.
To wzajemne dopingowanie zaobserwowała – i zdecydowanie popiera – również Wiktoria Ostrowska. – W tym sporcie wszyscy się wspierają, ten duch cheerleadingu rzeczywiście się udziela – zauważa. Tłumaczy również, z czego to wynika. – Myślę, że to kwestia dobrego prowadzenia zawodników przez trenerów, bo to oni pokazują, że są dla siebie wzajemnie wsparciem, podchodzą do innych drużyn z życzliwością. I tak jak dzieci biorą przykład z rodziców, tak tancerze oglądają się właśnie na trenerów. Wchodzi im więc w nawyk nastawienie: fajnie być lepszym, ale przez treningi, a nie podstawianie nóg innym. W cheerleadingu kibicujemy sobie nawzajem.