– Niektórym wydaje się, że gwałt ma cokolwiek wspólnego z seksem, pożądaniem. To efekt tego, że do dziś nie mamy w Polsce przepracowanej traumy II wojny światowej, a tym bardziej przemocy seksualnej, która jej towarzyszyła – potwierdza Izabela Trybus. Wyjaśnia więc dobitnie: seks jest przejawem intymności i świadomego wyboru osób, które decydują się na zbliżenie. – Gwałt nie ma z tym nic wspólnego, jest związany z dominacją, upokarzaniem, walką, władzą. W przypadku wojny ma na celu sterroryzowanie i straumatyzowanie całej rodziny, społeczności, grupy etnicznej, narodu. Dlatego sprawcy często dokonują gwałtów na oczach innych ludzi – zaznacza psychotraumatolożka.
Jednocześnie zapewnia, że fundacja PCTS jest gotowa wspierać nie tylko ocalałe, ale również ocalałych. – Z rozmów z terapeutami w Ukrainie wiem, że żołnierze niechętnie o tym opowiadają, to tabu jest wciąż dość silne. Zwłaszcza że na mężczyzn wciąż nakładana jest ogromna presja, by byli silni, nie skarżyli się, byli gotowi do poświęcenia się dla innych i ojczyzny. To wszystko trzeba odczarować, odkłamać – uważa psychotraumatolożka.
Jak przyznaje, do fundacji dotarły już takie zgłoszenia, ale jeszcze nie doszło do spotkań z ocalałymi. – Będziemy więc stwarzać możliwości do dzielenia się tym doświadczeniem i do pracy z tą traumą nie tylko dla kobiet, ale również dla mężczyzn – deklaruje.
Wiola Rębecka-Davie jeszcze wyjaśnia: – Zdecydowałam się zająć doświadczeniem kobiet z poczuciem, że mam jakieś możliwości i że choć nie zrobię wszystkiego, to inne osoby tym tematem będą się zajmować równie intensywnie i tworzyć platformę dla tych wszystkich mężczyzn, którzy mają takie doświadczenia i chcą się tym dzielić. Bo trzeba zająć się tym profesjonalnie, pomóc im i jednocześnie przebudować społeczną percepcję tego typu doświadczenia. Ta przebudowa zaczyna się już na poziomie języka. – Same ocalałe podkreślają, jak ważne jest dla nich, by nie etykietować ich jako ofiar. Bo to wywołuje automatycznie skojarzenie z kimś, kto został poturbowany jakimś traumatycznym zdarzeniem – mówi Izabela Trybus.
Czy chodzi o skojarzenie w naszym języku z „ofiarą losu”, czyli kimś biernym, przegranym, kto zasługuje co najwyżej na politowanie? Psychotraumatolożka przytakuje: – Już lepsze jest słowo „ocalała”, które zawiera w sobie złożoność tego doświadczenia. Wskazuje, że jest w człowieku siła, by przetrwać największy koszmar i coś próbować ze swoim życiem dalej robić.
Podpisze się pod tym Irina Dowgań. – W ostatnich dwóch latach stało się jasne, że nazywanie Ukrainek, które opowiadają o przeżytych traumach, „ofiarami” jest upokarzające, powoduje dewaluację cierpienia, otwartości i odwagi – tłumaczy szefowa ukraińskiej SEMA. – Ofiara kojarzy się z upokorzeniem, poniżeniem, zapomnieniem. A my, chociaż tak okrutnie doświadczone, nie jesteśmy ofiarami – podkreśla.
Za co Polacy kochają freak fighty. „Cep za cepem, w sekundy po walce”
W „walkach dziwaków” (ang. freak fights) dochodzi do starcia różnych postaw i światopoglądów. Jednak wszystko sprowadza się do agresji, przemocy psychicznej i słownej, promowania patologicznych zachowań. Dzięki temu widzowie zaspokajają swoje, wydawałoby się, już dawno zapomniane instynkty.
Zgadza się z tym Shyrete Sulejmani, mówi, że słowa mogą retraumatyzować, dalej ranić, a określenie „ofiara” do takich jej zdaniem należy. Ale i przypomina, że mimo postępów poczynionych w jej rodzinnym Kosowie, wciąż problemem jest stygmatyzacja ocalałych. – Zrzucenie tego piętna zajmie jeszcze dużo czasu – ocenia surowo.
Jej ocena jednak łagodnieje, gdy myśli o młodych pokoleniach i pracy, jaką wciąż ma do wykonania. – Potrzebne są spotkania z ocalałymi w szkołach i na uniwersytetach, otwarte wskazywanie winnych, opowiadanie o naszych doświadczeniach. Edukowanie przyszłych dziennikarzy, psychologów, pracowników socjalnych, prawników. To jest nasze zadanie.
Zadaniem państwa i społeczności międzynarodowej, oprócz wspierania ocalałych, jest również pociągnięcie sprawców do odpowiedzialności. Szczególną ochronę kobiet „przed wszelkimi zamachami na ich cześć, zwłaszcza przed gwałceniem, zmuszaniem do prostytucji i wszelką obrazą wstydliwości” wpisano przecież już w 1949 r. do IV konwencji genewskiej, choć pierwszy wyrok zapadł prawie pół wieku później, w Międzynarodowym Trybunale Karnym dla Rwandy. Ogłaszając skazanie Jeana-Paula Akayesu (burmistrza Taby w czasie ludobójstwa dokonanego w 1994 r.) na dożywocie za dziewięć zbrodni przeciwko ludzkości, w tym za „nadzorowanie i zachęcanie do gwałtów”, sędzia Navanethem Pillay z RPA stwierdziła: „Od niepamiętnych czasów gwałt uważano za łup wojenny. Teraz będzie uznawany za zbrodnię wojenną. Chcemy wysłać zdecydowany komunikat, że gwałt przestał być wojennym trofeum”.
Ten sam przekaz mają Irina Dowgań i Shyrete Sulejmani, gdy mówią zgodnie: ich głównym celem jest postawienie sprawców przed wymiarem sprawiedliwości. Otworzenie oczu świata, by nie pozostał już nigdy więcej obojętny na cierpienie kolejnych kobiet. I przywrócenie naturalnego porządku, w którym to sprawcy – i tylko oni – są napiętnowani.
Izabela Trybus, psychotraumatolożka: – Ocalałe potrzebują pieniędzy na leczenie, na prawników, na tłumaczenie dokumentów koniecznych do ścigania sprawców
Foto: Monika Piskurewicz
Wiola Rębecka-Davie, psychoanalityczka: – Gwałt wojenny jest jak góra lodowa: widzimy tylko czubek, przed nami do odkrycia wciąż są ogromne pokłady prawdy o jego skali i okrucieństwie
Shyrete Sulejmani z Kosowa: – Zdecydowałam się mówić, by stać się głosem 20 tysięcy zgwałconych kobiet i mężczyzn w czasie wojny w moim kraju
Foto: mat. pras.