Jak odnaleźć przodków? Porozmawiaj z rodziną, poproś specjalistę. „Szlachectwa nie wyczaruję”

Przodków wyszukują zawodowo. Ale szlachectwa klientowi z niczego nie wyczarują.

Publikacja: 08.12.2023 10:00

Detektywi genealogii, zanim zaczną szperać w archiwach, proszą swoich klientów: porozmawiajcie najpi

Detektywi genealogii, zanim zaczną szperać w archiwach, proszą swoich klientów: porozmawiajcie najpierw z rodziną, rozpytajcie sami. – Bo dzisiaj, jutro tych ludzi może nie być – zauważa Alan Jakman

Foto: Zuza Malina

Gdy w 2017 r. szukałam Tereski, dziewczynki ze słynnego zdjęcia Davida Seymoura z 1948 r., każda informacja była na wagę złota: nazwisko, data urodzenia, imiona rodziców, adres zamieszkania, miejsce i okoliczności śmierci. Zdjęcie z rodzinnego albumu, z jedyną zachowaną jej odręczną notatką („ja muwilam szes razy pacasz”), opowieść rodziny, w tym brata Marka i szwagierki Krystyny, adnotacje z dziennika lekcyjnego: „Tereska jest życiowo dobrze rozwinięta, załatwia sprawunki, ma trafne powiedzonka”, „interesuje się pracą w klasie”, „w pogadankach, czytaniu i rachunkach bierze żywy udział” – okazały się bezcenne.

– Pamiętam, ta sprawa bardzo mnie poruszyła – mówi historyk Michał Krzyżanowski z Lublina, współzałożyciel firmy zajmującej się poszukiwaniami genealogicznymi. Jak przyznaje, nie zawsze udaje się odtworzyć takie informacje, zedrzeć kotarę niepamięci z rodzinnej historii, wyobrazić sobie swoich przodków jako ludzi z krwi i kości. – Często nie jesteśmy w stanie dotrzeć do takich informacji. Ale kiedy udaje się coś odnaleźć, to jest taki poziom ekscytacji, że chce się robić to dalej.

Czytaj więcej

Rabin Stambler: Solidarność Polaków z Izraelem rozgrzewa moje serce

Jakie ciekawe imiona mieli nasi przodkowie

Michała Krzyżanowskiego historia interesowała od zawsze. Najpierw ta powszechna, zapisana w annałach: wojny, rewolucje, zmiany władz i granic. Studia na wydziale historycznym przyszły więc naturalnie – ale to właśnie na uczelni zaszła w nim wręcz rewolucyjna zmiana.

– Dostrzegłem, że historia polityczna czy militarna jest bezlitosna, skupia się na jednostkach silnie społecznie umocowanych, które miały konkretną pozycję i wpływ. Większość ludzi funkcjonuje w niej jako bohater zbiorowy, jego tożsamość jest ujednolicona, łatwiejsza do opisania – zauważa historyk. Znacznie ciekawsza stała się dla niego historia małych rzeczy, przeciętnych ludzi, minionej codzienności. – Zamiast prostej chronologicznej narracji z punktu A do punktu B można w niej dostrzec o wiele większy kalejdoskop losów, większe zniuansowanie – tłumaczy.

To jej właśnie poświęcił dalszą edukację, a później życie zawodowe, praca w kolejnych instytucjach tylko go w tym utwierdziła. – Współpracowałem m.in. z muzeum zajmującym się historią Polaków, którzy ratowali w trakcie II wojny światowej osoby pochodzenia żydowskiego, zgłaszali się do nas ludzie, którzy chcieli dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat – wyjaśnia. – Szukali u nas pomostu, by powrócić do historii, która została odcięta, zapomniana. Albo o której dowiedzieli się dopiero po latach – dodaje.

– To chyba odnosi się głównie do tzw. drugiego pokolenia, dzieci ocalonych z Holokaustu, które nierzadko dopiero na łożu śmierci rodziców dowiedziały się od nich o ich prawdziwej tożsamości – zauważam, ale Michał Krzyżanowski tylko częściowo przyznaje mi rację. – To dotyczy większości osób i stanowi podstawowy grunt genealogii: w pewnym momencie orientujemy się, że znamy historię rodzinną dziadków, pradziadków, a dalej jest wielka ciemność, nic więcej nie wiemy. Coraz więcej osób chce tę lukę wypełnić – stwierdza, powołując się na własne doświadczenia. – Praca sprawiła, że zainteresowałem się też swoimi korzeniami, wcześniej nie było w mojej rodzinie tradycji tworzenia drzew genealogicznych, kolekcjonowania wspomnień babć i dziadków. Dopiero kiedy sam zacząłem drążyć, dowiedziałem się znacznie więcej, niż niósł przekaz pokoleniowy – opowiada. – Okazało się, że jestem taki sam jak ludzie, którzy się do nas zgłaszają. Ale odkryłem przynajmniej część małej, prywatnej historii.

Alana Jakmana z Bielska-Białej również od dziecka szczególnie ciekawiło, jak to kiedyś bywało. Pod lupę wziął najpierw, już jako nastolatek, własną rodzinę. – Dziadkowie ze strony taty zmarli, gdy miałem siedem i dziesięć lat, za bardzo nawet ich nie pamiętam, nie miałem możliwości, by wysłuchać rodzinnych opowieści – wspomina. A ich „głód” w nim narastał, trudno nawet powiedzieć, z jakiego powodu. Po części może dlatego, że jego nazwisko wzbudzało zainteresowanie, kolegów ze szkoły ciekawiło, skąd może pochodzić. – Sprawdziłem w bazach, w Polsce jest nas raptem 16, kilkoro w Bielsku-Białej, kilkoro w Łodzi, gdzie, jak wiedziałem, również mieszka moja rodzina – opowiada.

Po latach ustalił, że jego przodkowie zjechali w połowie XVII w. w okolice Gór Orlickich i byli niemieckimi kolonistami. – Ale do tego dotarłem dużo później, wtedy ten temat był dla mnie za trudny, żeby go zrealizować – przyznaje.

Pierwszy element rodzinnej zagadki odkrył z pomocą babci od strony mamy. – Miałem możliwość, żeby zapytać ją, co pamięta z dzieciństwa, co wie o swoich rodzicach. Jej mama zmarła, gdy babcia miała dwa lata, wychowywali ją ciocia z wujkiem, była znacznie młodsza od swojego rodzeństwa, z biegiem czasu ich więzi się zerwały – opowiada Alan Jakman.

Wspomina, jak udało mu się nawiązać z kontakt z krewną w Stanach Zjednoczonych (jej przodkowie wyemigrowali ponad 100 lat temu), jak okazało się, że od wielu lat zajmuje się genealogią, jak wprowadziła go w świat przeszukiwania dokumentów sprzed dziesiątek, a nawet setek lat – i jak wciągnął go on totalnie. W 2011 r. założył blog (dzięki niemu zgłosili się do niego kolejni dalecy członkowie rodziny), a dwa lata później periodyk genealogiczny. To wtedy zaczęły napływać pierwsze zapytania: „gdzie szukać i jak? A może pan by się podjął takiego zadania?”.

– Byłem akurat na drugim roku licencjatu, miałem sporo czasu, postanowiłem spróbować – wspomina. Doświadczenia w szukaniu już przecież miał i wciąż zdobywał kolejne (łącznie odkrył blisko 3 tys. krewnych, ponad 400 przodków, dotarł do rodzinnych dokumentów z końca XVI wieku), informacje o jego wiedzy i zapale niosły się pocztą pantoflową. Śmieje się, że „dalej to już się potoczyło jak kula śnieżna”.

W przypadku Marty Maćkowiak sprawa była o tyle łatwiejsza, że w jej rodzinie nie spuszczono po wojnie kurtyny milczenia, dziadkowie, którzy po wojnie zamieszkali na Dolnym Śląsku, chętnie opowiadali o swoim życiu w młodości. Pochodzili z zupełnie różnych części Polski, gdzie był inny krajobraz, zwyczaje i codzienne życie. – Jeden z dziadków pochodził na przykład z Buczacza, teraz w Ukrainie, mówił o nim jako idyllicznej wręcz miejscowości, z romantycznymi ruinami na górce, to rozbudzało wyobraźnię – opowiada genealożka z Wrocławia.

Od dziecka nasiąkała również historiami od strony mamy i babci, mama dodatkowo jako pierwsza w rodzinie zaczęła tworzyć jej drzewo genealogiczne. Bakcyla najsilniej zaszczepiła w niej chyba jednak mama. – Interesowała się historią naszej rodziny, pokazywała mi nieraz: „zobacz, jakie ciekawe imiona mieli nasi przodkowie”. Ewidentnie interesowało ją zgłębienie tematu, a ja automatycznie też w to wsiąkałam. Chociaż sama nie prowadziłam wtedy jeszcze poszukiwań, wiedziałam, że ta tożsamość, świadomość własnego pochodzenia są bardzo ważne.

Po studiach Marta Maćkowiak zaczęła pracę w Centrum Informacji Żydowskiej we Wrocławiu, gdzie zajmowała się m.in. organizowaniem wycieczek do synagogi i zaopatrzeniem w książki. – Bardzo często trafiali do mnie potomkowie przedwojennych mieszkańców ówczesnego Breslau, opowiadali mi historie własne i przodków, czasem też prosili o wyszukanie jakichś informacji – wspomina genealożka. I precyzuje: to były zapytania o dawny adres, kojarzone nazwiska, często też bolesne wspomnienia. Gdy przeprowadziła się do Warszawy i zaczęła pracę w Żydowskim Instytucie Historycznym, w dziale genealogicznym, tam takie opowieści były na porządku dziennym.

– Było nas czworo i przez nasze biuro codziennie przewijało się mnóstwo osób, przede wszystkim Ocaleni polskiego pochodzenia i ich potomkowie. To więc były w 99 proc. przypadków bardzo trudne historie – przyznaje Marta Maćkowiak. Dodaje, że osadzały się w niej te dramaty, to była „olbrzymia dawka emocji”. W końcu musiała zrobić sobie przerwę, wróciła do Wrocławia, myślała nawet, czy w ogóle nie zmienić ścieżki kariery zawodowej. Ostatecznie jednak porzuciła tę myśl. – I bardzo dobrze. Bo mimo czasem trudnych emocji to jest to, co naprawdę kocham.

Porzucił żonę, nie było go dwa lata

Przeprowadzane średnio co dekadę badania CBOS wyraźnie wskazują, że coraz więcej z nas interesuje się losami swoich przodków. W raporcie z ostatniego („Historie rodzinne”, nr 114/2018) zdecydowana większość osób (80 proc.) przyznała, że „wiedza o losach rodziny jest istotna”, prawie połowa (44 proc.) – że ma wśród bliskich kogoś, kto tworzy drzewo genealogiczne lub opisuje rodzinne dzieje. To wzrost odpowiednio o 16 i 17 pkt proc. w porównaniu z wcześniejszymi badaniami, przeprowadzonymi w 2007 r. Wtedy też respondentów pytano o powody takiego zainteresowania, w odpowiedzi wskazali przede wszystkim „odpowiedzi ogólne akcentujące wartość historii rodzinnych” (31 proc.), „zainteresowanie konkretnymi sprawami rodziny, np. pochodzenie, udział przodków w ważnych wydarzeniach historycznych” oraz „zachowanie ciągłości, przekazywanie tradycji” (po 19 proc.).

Marta Maćkowiak ma jeszcze jedną obserwację. – Coraz więcej młodych się tym interesuje, wcześniej to było hobby raczej starszych osób. Od paru lat zgłasza się do mnie dużo osób, które mówią: „żałuję, że kiedyś nie pytałem babci, dziadka o ich życie, rodziny, naszych przodków, gdy jeszcze był na to czas” – opowiada.

Drugim powodem, dla którego wzrasta chęć dowiedzenia się czegokolwiek o (w pewnym sensie również własnej) odległej przeszłości, według jej obserwacji jest dostępność archiwów, także w formie cyfrowej, oraz poświęconych genealogii stron internetowych. – Różne serwisy i wyszukiwarki pozwalają wyszukać pozyskane dane i rozpocząć podróż genealogiczną od ręki – potwierdza Michał Krzyżanowski. I jednocześnie zauważa, że „problemy zaczynają się, kiedy te informacje trzeba weryfikować”. – Niektóre dokumenty mogą zostać źle odczytane, niektóre informacje mogą zostać przeoczone. I tu zazwyczaj pomagamy my – mówi. „My”, czyli ludzie zawodowo zajmujący się odkrywaniem przeszłości.

Ta pomoc jest potrzebna, o czym świadczy rozrastająca się branża profesjonalnych poszukiwaczy korzeni, nawet niektóre agencje detektywistyczne oferują już usługi genealogiczne. Bo wcale nie jest łatwo rozeznać się w archiwaliach, szczególnie w naszych okolicach. Poszukiwania trzeba prowadzić na terenie Polski (obecnej i dawnej), w obrębie kilku systemów prawnych (w tym narzuconych przez okupantów – wojennych, a wcześniej rozbiorowych). W związku z tym trzeba przynajmniej operować w trzech językach: niemieckim, rosyjskim i – w dokumentacji kościelnej – łaciną. – Dla mnie nie ma większej różnicy, w którym z tych języków dokumenty są tworzone. Chyba że są w hebrajskim albo gruzińskim, wtedy trzeba skorzystać z pomocy historyka, który specjalizuje się w danym języku i obszarze – wyjaśnia Alan Jakman. – Jeżeli mam wątpliwości, dla pewności konsultuję się z innymi specjalistami, zanim prześlę klientowi gotowe wyniki poszukiwań – dodaje Marta Maćkowiak.

Kolejna sprawa to miejsce (i forma) przechowywania dokumentów. W grę wchodzą m.in. archiwa państwowe i diecezjalne, urzędy stanu cywilnego, muzea czy kancelarie parafialne. – Tu kłania się znajomość przepisów prawa, dawnych i obecnych: do czego mamy dostęp swobodny, do czego zajrzeć mogą tylko potomkowie, do czego nie ma dostępu w ogóle. Bardzo popularne są obecnie koperty dowodowe (urzędowy zbiór dokumentów tworzony od momentu, gdy dana osoba występuje po raz pierwszy o dowód osobisty – red.), w których możemy odszukać zdjęcia przodków i różnego rodzaju informacje na ich temat – mówi genealog z Bielska-Białej.

Marta Maćkowiak dodaje, że księgi meldunkowe, listy wyborców, teczki studenckie, lokalne gazety – to wszystko wciąż jest do odnalezienia. Sporo informacji znajduje się w Wojskowym Biurze Historycznym przy Centralnym Archiwum Wojskowym. – Często są tam sporządzone przez przełożonych charakterystyki danej osoby: czy była inteligentna, lojalna, czy umiała zachować zimną krew. Wtedy można sobie jeszcze lepiej jakoś się z tym przodkiem zidentyfikować. Wyobrazić go sobie nie jako cyfry na papierze, tylko żywego człowieka – tłumaczy.

W rozmowie o pracy „detektywów genealogii” Michał Krzyżanowski zwraca uwagę na kłopot wynikający z niedostępności archiwów w formie cyfrowej. – Część przechowywana jest w archiwach jednostek wyznaniowych, udostępnianych tylko na miejscu. I sądzę, że one nie zostaną prędko zdigitalizowane – ocenia historyk z Lublina. Koniecznością staje się wówczas podróż czasem na drugi koniec kraju – i wzięcie kilku dni wolnego na dogłębną kwerendę, a i tak jej wyniki są niepewne. Wszyscy moi rozmówcy przyznają zgodnie: nieraz nie da się znaleźć nic więcej niż podstawowe dane: imię i nazwisko, gdzie się kto urodził, gdzie żył, kiedy i ewentualnie na co zmarł.

Zgaduję, że to może być w dużej mierze związane z uplasowaniem przodków na dawnej drabinie społecznej: po szlachcicach i mieszczanach łatwiej odnaleźć zapisy niż po chłopach. – Osoby pochodzenia chłopskiego, zwłaszcza niepiśmienne, faktycznie pozostawiły po sobie niewiele. Jeśli nie zachowały się w dokumentach albo nie wytworzyły własnych świadectw dotyczących ich czasów, dla historii są martwe, bo przemoc symboliczna, narzucanie własnych narracji przez warstwy dominujące, była gigantyczna – zauważa Michał Krzyżanowski.

Kiedy się urodzili, ile mieli dzieci, ile z nich umarło w połogu, czy posiadali jakąkolwiek ziemię, kiedy i na co zmarli? Wzmianek o przodkach najniższego stanu znajdzie się raptem parę akapitów, zwłaszcza jeśli sięgnąć do XVIII czy XIX wieku. – W późniejszych latach zachowało się o wiele więcej dokumentów, ale i tak o ile nie wydarzyła się jakaś tragedia bądź nie dostąpili znaczącego awansu społecznego, gromadzenie materiałów na ich temat będzie katorżniczym zajęciem – stwierdza historyk. – A przecież te historie są ciekawe. Tylko że życie tych ludzi, ich folklor, wierzenia, zaczęły interesować wielką historię wtedy, kiedy okazało się, że jest już na to za późno.

Marta Maćkowiak potwierdza, że tragiczne wydarzenia w życiu przodka zwiększają szanse na znalezienie o nim czegoś więcej niż tylko akta metrykalne. – To może być na przykład artykuł w gazecie – tłumaczy. Alan Jakman pociesza, że z powodu „niewłaściwego urodzenia” nie zawsze człowiek jest dla potomków „stracony”. – Przy którymś z poszukiwań okazało się, że zachowały się odnotowane różne historie związane z mieszkańcami – opowiada genealog z Bielska-Białej. To przypadek z parafii greckokatolickiej, a wśród zachowanych notatek znalazły się: „porzucił żonę”, „nie było go dwa lata”, „zadłużył się”, „wrócił do domu”. Alan Jakman zastrzega jednak, że odnalezienie takich smaczków nie zawsze jest możliwe.

Gdy opowiadam o tym Michałowi Krzyżanowskiemu, najpierw zauważa, że „już mniejsza o ocenę moralną czy to, że obraz tego przodka może zbudować się jednak dość negatywnie”. – Przecież historia nie musi być piękna, nie musi opowiadać tylko o bohaterach i tych, którzy zasłużyli się dla ludzkości. Dotyczy bardzo różnych ludzi i warto ich poznać od jakiejkolwiek strony.

Czytaj więcej

Własny ser, lokalny rolnik, czyli prosperity jak na Zachodzie

Przodek z nieprawego łoża

Autorzy badania CBOS „Historie rodzinne” (114/2018) w podsumowującym je raporcie zauważają: „Zgłębianie historii rodzinnej jest bardziej interesujące i emocjonujące niż historii powszechnej, ponieważ ta pierwsza dotyczy nas samych”. Wskazują też na różnorodność powodów: „począwszy od pragmatycznych, ukierunkowanych na korzyści materialne lub niematerialne, (…) przez potrzebę zakorzenienia i poczucia ciągłości, czasem także nadania sensu lub wartości własnemu życiu, (…) a na zwykłej ciekawości poznawczej kończąc”.

Marta Maćkowiak zauważyła, jak wspomnieliśmy, że znacząco rośnie zainteresowanie młodych osób historią ich przodków. To, jej zdaniem, w pewnej mierze zasługa mediów społecznościowych. – Choćby na Instagramie jest coraz więcej treści i kont zajmujących się tematyką genealogii – przekonuje. Widzi to również po wiadomościach i komentarzach od tych, którzy śledzą jej aktywność w mediach społecznościowych. – Wiele osób pisze: „zobaczyłem post, to bardzo ciekawe, chcę samemu spróbować”. Często punktem wyjścia jest plotka, wręcz legenda, krążąca w rodzinie przez pokolenia – mówi. I śmieje się, że „od takiej drobnostki zazwyczaj się zaczyna, a kończy na budowaniu drzewa genealogicznego do Adama i Ewy”.

Genealożka wskazuje również na wzrost świadomości, jak wiele dokumentów – pomimo wojennej pożogi – wciąż zachowało się w archiwach państwowych, lokalnych, wyznaniowych. Jak przyznaje, często padają stwierdzenia: „babcia, dziadek mieli dokumenty, ale spalili albo gdzieś im zaginęły”. – Sęk w tym, że przepadły ich własne kopie, odpisy, a gdzieś muszą być oryginały. Gdy mówię o tym klientom, od razu widzę wzrost zainteresowania z ich strony – twierdzi.

Do Questio, firmy Michała Krzyżanowskiego, klienci zgłaszają się z różnych względów. – Niektórzy decydują się na poszukiwania z powodu krążących w rodzinie informacji, że gdzieś był jakiś rodzinny majątek i warto by się w końcu tym zainteresować – mówi historyk. I jednocześnie zaznacza, że „większością osób kieruje mieszanka nostalgii, ciekawości i poczucia, że trzeba się tą mikrohistorią w końcu zainteresować”. – Najczęstszą motywacją jest jednak to, że jeśli oni się tym nie zajmą, to być może już nikt nigdy tego nie odtworzy – dodaje.

Zdaniem Alana Jakmana jednym z powodów jest coraz łatwiejszy dostęp do archiwów, również w wersji cyfrowej, a wśród Polonii potrzeba odtworzenia tożsamości narodowej. – To surogat ciepła rodzinnego domu, historii zostawionych za sobą – potwierdza Michał Krzyżanowski. Do niedawna dotyczyło to głównie Polaków mieszkających w Stanach Zjednoczonych. – Teraz raczej osoby z polskich terenów szukają krewnych, którzy rozjechali się po całym świecie – zauważa historyk.

Alan Jakman dostrzega jeszcze inne przyczyny: – Dla niektórych osób motywacją może być potrzeba osadzenia w społeczeństwie, w grupie narodowościowej, religii czy języku, na przykład z racji ubiegania się o obywatelstwo albo innych powodów.

Moim rozmówcom przytaczam scenę z filmu „Ziarno prawdy” w reżyserii Borysa Lankosza: bohater zajmujący się poszukiwaniami genealogicznymi wyjaśnia clou swojej pracy. „Płacą panu za to?”, pyta z nutą niedowierzania prokurator, a w odpowiedzi słyszy: „Byleby tylko przodkowie byli właściwi”. Czyli: „żadnych niepiśmiennych chłopów. O Żydach nie wspomnę. Szlachta, niektórzy zadowolą się porządnym mieszczaństwem, ale to z rzadka. Herb musi być”. Okazuje się jednak, że „prawda ekranu” i rzeczywistość nieco się rozmijają. – Oczywiście, wciąż zdarzają się zapytania: „szukam szlacheckiego pochodzenia, moje nazwisko odnalazłem nawet w herbarzach”. Ale ja zawsze podkreślam, że poszukuję przodków, ale nie ustalam szlachectwa. Jeżeli ono wyjdzie, to super, będziemy kopać i pewnie znajdziemy jakieś materiały, które pozwolą ustalić bardzo konkretne informacje – mówi Alan Jakman. I podkreśla bardzo wyraźnie: jeżeli dokumenty jednoznacznie tego nie wykażą, to on „tego szlachectwa nie wyczaruje”.

Dla Michała Krzyżanowskiego to również ciekawy temat. – Kiedyś rzeczywiście wiele osób chciało znaleźć herbowych wśród przodków – przyznaje. Jak wyjaśnia, głównym powodem było (słuszne zresztą) przekonanie, że „narracja historyczna była prowadzona głównie przez nich”, stąd nadzieja na odnalezienie obszerniejszych materiałów. Niezależnie od dawnego stanu (ustrój stanowy – a więc i szlacheckie tytuły – zniosła konstytucja marcowa z 1921 r.) rodzinne historie są nierzadko spowite w plotki i legendy. – Choć czasem rzeczywiście znajdzie się w nich ziarenko prawdy – śmieje się Marta Maćkowiak. I wspomina klienta absolutnie przekonanego o szlacheckim pochodzeniu. – Sprawdziliśmy kilka pokoleń i okazało się, że co prawda nosił takie samo nazwisko jak szlachecka rodzina z jego okolic, ale w jego własnej linii nie było na to dowodów. Pan był jednak zdeterminowany, pogłębiłam poszukiwania i okazało się, że jego bardzo odległy przodek był synem szlachcica z, jak to się kiedyś mówiło, nieprawego łoża. Ojciec uznał go i dał mu nazwisko, ale nic więcej.

Dlatego, jak wyjaśnia genealożka, zgłaszając się do profesjonalistów po pomoc, warto podzielić się wszelakimi zgromadzonymi informacjami. – Nawet jeśli to są tylko legendy, mogą naprowadzić nas na jakieś tropy. Drobny, niby nieistotny szczegół może okazać się kluczowy – przekonuje Marta Maćkowiak. Michał Krzyżanowski dodaje, że czasem zdarzają się klienci rozczarowani, gdy nie uda się odnaleźć zbyt wiele – bo też i niewiele się zachowało. Ale potem przychodzi akceptacja, radość wręcz: no, przynajmniej cokolwiek jest! – Nawet drobne informacje u wielu klientów z biegiem czasu urastają do większych, ważniejszych, naprawdę cennych – zauważa. Wśród „trendów” obserwuje również to, że coraz częściej klienci trafiają do jego firmy z potrzeby zdemitologizowania rodzinnych opowieści. – Wiele osób po prostu ciekawi, co przyniesie kwerenda genealogiczna, jaka wyłoni się z odkopanych dokumentów prawda.

Detektywi genealogii, zanim zaczną szperać w archiwach, proszą swoich klientów: porozmawiajcie najpierw z rodziną, rozpytajcie sami. – Bo dzisiaj, jutro tych ludzi może nie być – zauważa Alan Jakman. – Jeżeli dokumenty przeleżały kilkadziesiąt, 100 czy 200 lat w parafii albo archiwum, to mogą jeszcze te trzy miesiące poczekać – dodaje. I przyznaje, że czasem sam jest proszony o przeprowadzenie takiej rozmowy. Jak tłumaczą klienci, „jest spoza rodziny”, może „spojrzeć na to obiektywnym okiem”. – Pewnie zazwyczaj są to historie wstydliwe albo dramatyczne, może łatwiej wygadać się komuś obcemu? – zauważam, na co Marta Maćkowiak stwierdza, że „ostatnio nie spotkała się z taką prośbą”. – Ale w ŻIH miałam kilka razy takie sytuacje, pamiętam na przykład pana z Ameryki, dokąd wyjechał tuż po wojnie. Rozmawialiśmy najpierw po angielsku, mówił, że nic nie wie, nic nie pamięta – opowiada. Coś puściło, gdy zwróciła się do kolegi w języku polskim. – Nie słyszał tego języka od wojny i otworzył się całkowicie, aż jego wnukowie zrobili wielkie oczy. Zaczął opowiadać, jak wydostawał się z getta kanałami, gdzie wyszedł, kogo spotkał, mnóstwo szczegółów – wspomina. I konkluduje: – Te rozmowy rzeczywiście mają znaczenie. Jak powiedziała jedna z klientek: łatwiej opowiedzieć coś nam niż nawet najbliższej rodzinie.

Alan Jakman zauważa jeszcze jedną płynącą z tego korzyść. – Można z tego wyciągnąć bardzo ciekawe informacje. Może nawet nie tyle przydatne do samych poszukiwań, ile ogólnie, czym się ludzie kiedyś zajmowali, z jakimi trudami życia borykali się, jakie legendy rodzinne krążyły w kolejnych pokoleniach – zauważa genealog z Bielska-Białej.

Michał Krzyżanowski z kolei nie spotyka się z takimi prośbami. – Może czasami po prostu chodzi o to, żeby usiąść i porozmawiać z dziadkiem, babcią, rodziną. Może to jest największa wartość, jaką można wynieść z tego zainteresowania przodkami? – mówi.

– Często punktem wyjścia do poszukiwania informacji o przodkach jest plotka czy legenda krążąca w ro

– Często punktem wyjścia do poszukiwania informacji o przodkach jest plotka czy legenda krążąca w rodzinie – mówi Marta Maćkowiak. I śmieje się, że „od takiej drobnostki zazwyczaj się zaczyna. A kończy na budowaniu drzewa genealogicznego do Adama i Ewy”

Kasia Kaleta

Gdy w 2017 r. szukałam Tereski, dziewczynki ze słynnego zdjęcia Davida Seymoura z 1948 r., każda informacja była na wagę złota: nazwisko, data urodzenia, imiona rodziców, adres zamieszkania, miejsce i okoliczności śmierci. Zdjęcie z rodzinnego albumu, z jedyną zachowaną jej odręczną notatką („ja muwilam szes razy pacasz”), opowieść rodziny, w tym brata Marka i szwagierki Krystyny, adnotacje z dziennika lekcyjnego: „Tereska jest życiowo dobrze rozwinięta, załatwia sprawunki, ma trafne powiedzonka”, „interesuje się pracą w klasie”, „w pogadankach, czytaniu i rachunkach bierze żywy udział” – okazały się bezcenne.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS