Seria pogodnych nocy na początku listopada przyniosła pierwsze mrozy. Na stojącej wodzie pojawiła się warstewka lodu. Księżyc wisiał nisko nad miastem – żółty, gdy rósł; srebrny, gdy zanikał. Po mrozie przyszły wichury, a liście kasztanowca, poluźnione przez mróz, opadały setkami tysięcy na krawężniki i żywopłoty.
W dniu, kiedy wiatr strącał gawrony z drzew, pojechałem do Hope Valley w Peak District, żeby spotkać się z Johnem i Jan Beatty, którzy wiele miesięcy wcześniej zawieźli mnie żaglówką na Enlli. Chciałem jakoś podsumować serię podróży i wydawało się właściwe zrobić to w tym towarzystwie, z którym zacząłem. Poza tym John obiecał mi, że pójdziemy zobaczyć zające bielaki.
John urodził się i wychował w Peak, z widokiem na Kinder Downfall, i zanim skończył szkołę, został strażnikiem w parku narodowym. Potem pracował w różnych miejscach na świecie, osiadł znów w Peak, we wsi Bamford koło zbiornika Ladybower. Dziesięciolecia wędrówek i wspinaczek w tej okolicy sprawiły, że rzadko używał mapy, bo miał ją w głowie. Znał Peak na wylot: jego wypłowiałe wyższe partie, piaskowcowe obrzeża, zalesione parowy. Wiedział, o jakiej porze roku przybywają poszczególne gatunki migrujących ptaków. Droździki i kwiczoły jesienią. Siewki złote, bekasowate i biegusy wiosną. Czasem śnieguły, po północnej wichurze w połowie zimy. Znał położenie konkretnych drzew: klony polne o gwiaździstych liściach, wielkie samotne brzozy i kasztany jadalne o czarnej korze, które jesienią płonęły żółcią siarkową. Znał położenie sideł i przynęt z padliny, które strażnicy leśni umieszczali na prywatnych łanach wrzosowisk, by chwytać wszystko, co mogłoby żerować na pardwach. Wiedział, na których nachylonych na południe skałach żmije wygrzewają się w gorące dni. Wiedział, na którym modrzewiu para jastrzębi utrzymywała swoje gniazdo i na dnie którego zagłębienia we wrzosowisku kwoki błotniaka pomyślnie wysiedziały kiedyś jaja.
Wiedział też, gdzie żyją zające bielaki.
Zające od dawna były moimi totemicznymi zwierzętami i bardzo się cieszyłem, kiedy zające, podobnie jak jastrzębie, pojawiały się podczas moich podróży. Widywałem je w różnych rejonach kraju: dyskretnie skulone w swoich kryjówkach w Orford Ness, siedzące czujnie na zaoranych polach Suffolk i pędzące po zaśnieżonych zboczach Meall nan Tarmachan oraz krasowych hrabstwach Burren. Znalazły się też nieoczekiwanie w nazwie wojskowego obozu szkoleniowego Edwarda Thomasa z czasu pierwszej wojny światowej, Hare Hall Camp, i w nazwie „hare’s ear”, przewiercienia [rodzaj rośliny z rodziny selerowatych – przyp. red.], którego widziałem na półwyspie Dengie.