Jeśli artysta ma doświadczyć wszystkiego, to od jego determinacji i odwagi zależy, ile potrafi poświęcić sztuce. Jak np. Katarzyna Kozyra. Pokazanie własnego, chorego, poddawanego zabiegom ciała to wyzwanie rzucone obowiązkowemu wizerunkowi estetycznemu, w którym choroba i śmierć wyrzucone są poza nawias. Odwołując się do słynnej „Olimpii”, obrazu Édouarda Maneta ukazującego nagą dziewczynę leżącą na kanapie w swoim buduarze z czarnym kotem u stóp i ciemnoskórą służącą w tle, Kozyra ukazała swoje nagie, wyniszczone chorobą ciało podczas zabiegu chemioterapii. Mówiąc wprost, bez osłon i półśrodków o chorobie, o śmierci, wystawiła się na nieznane próby własnej fizyczności i duchowości. Takich totalnych postaw wydaje się być coraz mniej, bo w realizacji najtrudniejszych projektów artystę zastąpić mogą nowe media, zapewniając – jak w przypadku symulowanej śmierci – całą pełnię doznań, a zarazem pełne bezpieczeństwo. Czy towarzyszą temu podobne emocje jak w niewirtualnej rzeczywistości? Podobny strach i ból? Mamy narzędzie, które przeżywa za nas, a jednocześnie wynosi nas na niewyobrażalne wcześniej pułapy wtajemniczenia i doświadczenia. Ile w tym prawdy?
Co łączy polskich artystów różnych pokoleń
Dzisiejsi młodzi artyści obok eksplorowania własnej prywatności bywają aktywni w ruchach ekologicznych, działaniach na rzecz osób LGBT oraz pomocy uchodźcom. Ten aktywizm łączy ich z zaangażowaniem artystów poprzednich generacji i dekad.
Odebrać realność martwemu
Na drugim biegunie uczestnictwa i współuczestnictwa w śmierci postawić można obraz sprzed kilku wieków. Oto wyjątkowy przykład naturalizmu w przedstawieniu martwego ciała: Chrystus namalowany przez Hansa Holbeina w 1521 roku, jeden z najbardziej realistycznych obrazów śmierci w jej absolutnej samotności. Śmierci Boga, który stał się człowiekiem. Przerażający obraz świata przed Zmartwychwstaniem. Leżąca postać zmarłego wypełnia całą przestrzeń podłoża (deski), na którym został namalowany, nie ma tam niczego ponad to. Umarł człowiek, umarła nadzieja. Nic w tym obrazie nie wskazuje na to, co się zaraz stanie. Świat pogrążył się w otchłani. Tu nie trzeba ani symboli, ani metafory, ani żadnej gry ze śmiercią. Jest tylko nagi, martwy człowiek – doświadczamy śmierci Innego, jesteśmy obok, twarzą w twarz.
Jaką drogę przebyliśmy od śmierci bliskiej, tej realnej, z którą często obcowano w czasach, gdy życie było krótsze i znacznie bardziej kruche, do tej współczesnej, odsyłanej w ręce fachowców i zamykanej w szpitalach? Ukazywanie śmierci, mówienie o niej zdaje się realizować w sztuce dwutorowo. Z jednej strony nadawano jej rozmaite kształty, ozdabiano i odrealniano. Z drugiej zanurzano się w jej mroku, by zstąpić aż na dno rozpaczy.
Naturalistycznym przedstawieniom zmarłych w portretach malowanych na blasze i umieszczanych przy trumnie podczas uroczystości pogrzebowych towarzyszyły nagrobki sławiące cnoty i czyny zmarłego. Neoplatońska analogia między snem a śmiercią stanowiła filozoficzną wersję mitu o bliźniaczych braciach Hypnosie i Tanatosie. W Polsce XVI wieku zaowocowała wieloma nagrobkami z postaciami zmarłych ułożonymi tak, jakby byli pogrążeni w głębokim śnie (np. nagrobek Zygmunta Starego w katedrze na Wawelu). Śpiący-zmarli czekali na przebudzenie w dniu sądu ostatecznego. Same sceny sądu, czyśćca, piekła – budzące strach, wzywające do nawrócenia i pokuty – to osobny, szeroki nurt artystyczny i edukacyjny, oswajający człowieka z jego losem w perspektywie wieczności.
Vanitas vanitatum et omnia vanitas, cała ta ludzka, ziemska egzystencja to jedynie marność nad marnościami, a więc memento mori, pamiętaj o śmierci – powtarzano za średniowiecznymi mnichami, realizując sztukę wskazującą prawdziwy cel ludzkiego życia, poparty przykładami z życia świętych. Człowiek szukał sposobów na upiększenie owej marności. Budował sceny, mnożył plany, wieszał zasłony, rozbudowywał scenografię. Za pomocą wyobraźni i dostępnych artystycznych środków przemieniał śmierć w metaforę, pozór, sen, który nie odbiera blasku nieśmiertelności. Nieśmiertelności pragną wielcy tego świata, dla których pracują rzesze artystów, wznosząc pomniki i nagrobki, tworząc dzieła teatralne, operowe. Ale i ich dopada, w niekończących się tańcach śmierci na poły rubasznych, jak i przerażających, ten sam los co wszystkich. Najokazalszą postać przybrał wątek wanitatywny w dobie baroku z jego imponującymi artystycznymi wizjami, kiedy przeciwstawiano przepych i piękno świata motywom śmierci i przemijania.