Rozrywka pełna paradoksów

Gry planszowe nie są po prostu zamiennikiem tych komputerowych, nie załatwią problemów związanych z cyfrowym uzależnieniem. Nie uczynią z nas automatycznie mistrzów logiki i niekoniecznie poprawią relacje międzyludzkie. Skąd więc bierze się ich galopująca popularność? Co gracz, to inne przyczyny. Oto moje.

Publikacja: 02.02.2024 10:00

Gry planszowe bywają zaskakująco bliskie prawdziwego życia

Gry planszowe bywają zaskakująco bliskie prawdziwego życia

Foto: Marek Zajdler/East News

Pod koniec studiów szukałam ze znajomymi jakiejś formy rozrywki, która zajęłaby nas w wolnym czasie. Chcieliśmy robić coś wspólnie, ale nigdy nie byliśmy fanami sportu, natomiast typowe studenckie rozrywki już nam się trochę znudziły. Na podróże nie było nas stać, a oglądanie filmów też nam się przejadło. Ostatecznie pozostawały nam rozmowy, niemniej widywaliśmy się praktycznie codziennie, prowadząc zwyczajne życie, więc tematy do ekscytujących, wielogodzinnych dysput pojawiały się rzadko. Jednocześnie byliśmy na tyle leniwi, że nie pociągały nas żadne pasje, które wymagałaby od nas wcześniejszych przygotowań.

Wybór padł zatem na gry planszowe. Jeden, dwa tytuły, aby sobie trochę pograć. Bo co to za problem, aby przeczytać instrukcję i wytłumaczyć ją innym. Cóż, ostatecznie nic nie okazało się ani takie proste, ani takie oczywiste, a moje oczekiwania musiały zderzyć się z rzeczywistością, która przerosła wszelkie wyobrażenia.

Czytaj więcej

Przerażająca myśl o polskości

Talisman, czyli w prawo czy w lewo

Moja przygoda z grami planszowymi zaczęła się zatem od przypadku. Jednak również to, że w ten świat wpadłam jak śliwka w kompot, było dziełem losu. Na pierwsze zakupy wybraliśmy jeden z popularnych (acz nielicznych) sklepów stacjonarnych, z solidną marżą, ale bardzo miłą obsługą. Decyzję podjęłam „na oko” (czyli po okładce) oraz za pomocą opisu na pudełku. Ot, spodobała mi się możliwość wcielenia się w łowców ścigających słynnego Draculę, w grze o tym samym tytule. Niemniej sprzedawca bardzo starał się odwieść mnie od tego wyboru. Cóż, doskonale wiedział, że ma do czynienia z ludźmi początkującymi, z bardzo mizerną znajomością tematu. Dlatego też zaproponował nam Talisman: Magia i Miecz, tytuł prosty, z banalnymi zasadami, osadzony w klimacie fantasy. Postawiłam jednak na swoim i wybrałam Draculę. I całe szczęście, bo inaczej z pewnością dziś już nie grałabym we współczesne gry bez prądu.

Niektórzy z czytelników mogą kojarzyć wyżej wspomniany Talisman, choć pewnie drugi człon tego tytułu mówi im więcej, niż pierwszy. W latach 90. wydawnictwo Sfera wydało go na naszym rynku właśnie pod nazwą Magia i Miecz. Przy okazji zmieniono grafiki na wszystkich kartach (i chociaż były one czarno-białe, to wielu uważa, że są zdecydowanie lepsze od oryginalnych), dołożono zawartość z angielskich dodatków, a także stworzono rodzimy dodatek (czyli dodatkową zawartość, sprzedawaną w osobnym pudełku) – Jaskinię. Tak czy siak – tytuł cieszył się ogromną popularnością i po dziś dzień gracze wspominają go z sentymentem. Jednakże lepiej nie niszczyć sobie wspomnień oraz przede wszystkim nie przepłacać za nowsze edycje Talismana, gdyż jego koncept opiera się głównie na rzucaniu kostką, dobieraniu kart, a jedyna decyzja, jaką możemy podjąć, sprowadza się to tego, czy pójdziemy w prawo czy w lewo. Niektórzy żartują sobie nawet, że najlepszym dodatkiem do Talismana jest pudełko zapałek – podpalić to wszystko. W pewnym sensie jest to prawda, gdyż obecnie gry planszowe mają o wiele więcej do zaoferowania.

Wsiąść do Pociągu, ale do którego

Można spotkać się ze stwierdzeniem, że gry planszowe przeżywają renesans. Coraz częściej przebijają się do mainstreamu, półki w supermarketach zapełniają już nie tylko Monopoly oraz Grzybobranie, na rodzinnej imprezie ktoś zamiast brydża zaproponuje Wsiąść do Pociągu. Powoli stają się taką samą metodą spędzania wolnego czasu jak wypad na kręgle.

Niektórzy idą jeszcze dalej i zwiastują kres cyfrowej rozrywki, rozpływając się nad tym, jak młodzież już za chwileczkę, już za momencik zrezygnuje z komputerów i smartfonów, aby zasiąść do stołu, by rozłożyć planszę, karty i pionki.

Niestety, nie ma tak dobrze, a taka wizja nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Istnieje przede wszystkim w świadomości tych, którzy szukają potwierdzenia swoich wcześniej przyjętych poglądów. W tym celu zapisują się do stosownej grupy na Facebooku, prosząc o potwierdzenie swojej wcześniej wymyślonej tezy, sprowadzającej się zazwyczaj do tego, że „wy nie lubicie gier komputerowych, więc wolicie planszowego Wiedźmina, powiedzcie mi dlaczego”. A potem jest tylko zdziwienie, bo jakoś nikt nie ma ochoty odpowiadać na pytanie, które nie ma sensu.

Planszówki nie są po prostu zamiennikiem gier komputerowych, służącym do spędzania czasu z rodziną bądź znajomymi w czasie rzeczywistym. Nie załatwią jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki problemów współczesnego świata związanych z cyfrowym uzależnieniem. Dlatego też należy traktować je w odpowiedni sposób – jak specyficzny rodzaj rozrywki. Ich wyjątkowość polega właśnie na pewnej niejednoznaczności. Owszem, z jednej strony są dostępne dla wszystkich, znajdziemy wiele tytułów, w które zagramy z rodzicami czy też na imprezie. Natomiast z drugiej strony, gdy wpadniemy głębiej, okazuje się, że jest tam pełno pozycji, gdzie instrukcje mają po 30 stron, zasady tłumaczy się ze dwie godziny, a pierwsza partia zawsze jest na zmarnowanie, bo kilkanaście razy pomyliliśmy się w zasadach.

Z tych powodów niektórzy wciąż postrzegają gry planszowe jako rozrywkę dla dzieci, a inni, spoglądając na stoły zastawione figurkami, planszami oraz żetonami, są wręcz przerażeni i nie mogą zrozumieć, dlaczego ktoś w ogóle może czerpać z tego przyjemność.

Czytaj więcej

Jak popkultura kreuje nasze świąteczne pragnienia

Gra o Tron: zdrada to mus

Jednak z czego właściwie możemy wybierać, gdybyśmy zechcieli zagrać w jakąś współczesną grę bez prądu? Główny podział jest dość prosty. Gry euro opierają się na mechanice, czyli regułach sprawiających, że rozgrywka jest jak najmniej losowa, a wynik zależy przede wszystkim od decyzji podejmowanych od graczy. Im mniej udziału losu, tym lepiej, gdyż miłośnikom tego typu gier zależy przede wszystkim na tym, aby rozgrzać szare komórki i dobrze się bawić, rozmyślając nad tym, jak wykorzystać poszczególne zasady dla osiągnięcia najlepszego wyniku. Dużo się tutaj przelicza, analizuje, a wyrafinowane strategie (tzn. długofalowe plany na całą rozgrywkę) sypią się często gęsto.

Tematyka gier euro jest naprawdę różnorodna – od wcielania się w rolnika po bycie kupcem w renesansie. Jednak tak naprawdę jest to drugorzędne, tzw. klimat nie odgrywa tutaj większej roli. Inaczej niż w przypadku gier ameri, czyli tych bardziej zależnych od losu, niekoniecznie w postaci dobrego rzutu kostką. Losowość mogą generować karty, wydarzenia zmieniające zasady, a także różne efekty zależne od dodatkowych elementów gry. To w tym gatunku można najczęściej łupić lochy i walczyć ze smokami (lub na odwrót, wszak wszystko zależy od fantazji twórcy). Liczy się przygoda, więc i klimat jest ważniejszy.

Niemniej nie chodzi o samą oprawę graficzną, która może nawiązywać zarówno do średniowiecza, jak i science fiction albo co tylko sobie zamarzymy, lecz o związek mechaniki z proponowanym tematem. A zatem zastosowane w grze rozwiązania mechaniczne muszą łączyć się z tym, co będziemy przeżywać na planszy, czyli np. dobrze oddawać walkę między graczem a potworem lub między jednym graczem a drugim. Ponadto wiele tytułów ameri zawiera rozbudowane scenariusze z odpowiednio przygotowanym wstępem fabularnym, gdzie całość tworzy jedną, wielką przygodę (kampanię) rozgrywaną przez wiele partii.

Naturalnie do tego podziału należałoby dodać jeszcze gry imprezowe, czyli takie, co to mają być przede wszystkim śmieszne, łatwe i przyjemne oraz angażować wielu graczy. Ot, takie do piwka w barze lub wyciągane na początku domówki, aby jakoś rozruszać towarzystwo. Czymś jeszcze innym są gry dla dzieci, gdzie też dokonał się spory postęp.

Jednak wbrew pozorom to wcale nie są najważniejsze podziały. Owszem, pozwolą nam się na początku trochę rozeznać w temacie, ułatwią dokonanie wyboru. Ale później trzeba będzie sobie odpowiedzieć na o wiele ważniejsze pytania. Choćby o to, czy zależy nam na interakcji między graczami. Inaczej mówiąc: czy chcemy żywo reagować na poczynania przeciwnika, czy nie będzie przeszkadzać nam to, że będziemy musieli zmagać się z jego ruchami, np. gdy zniszczy nam fortyfikacje mozolnie wznoszoną od początku rozgrywki.

Istnieje wiele gier, które nazywa się „pasjansami”, ponieważ każdy tam sobie rzepkę skrobie, a zwycięstwo czy przegrana zależy wyłącznie od naszych ruchów. Ot, w takiej Agricoli, gdzie budujemy własne gospodarstwo rolne, ktoś może nam co najwyżej zająć pole, przez co nie wykonamy danej akcji. Jednak nikt tam nam nie wjedzie czołgiem, aby zniszczyć pielęgnowane z oddaniem uprawy. A w bardziej konfrontacyjnych grach, trzeba zawsze mieć się na baczności, nigdy nie wiadomo, kto wbije nam nóż w plecy. Z tego ostatniego rodzaju zabawy swego czasu była znana planszówkowa Gra o Tron, w której chodziło właśnie o to, zdradzić swojego sojusznika. Oczywiście, w odpowiednim czasie, z najlepszą dla siebie korzyścią.

Jak już ustalimy, czy lubimy interakcję między graczami, czy też nie, to później przychodzi czas na kolejne rozterki. Bo są gry, gdzie chodzi o to, aby z innymi graczami wygrać albo przez eliminację przeciwników, albo przez spełnienie odpowiednich warunków, albo zdobywając po prostu więcej punktów. Niemniej są też planszówki kooperacyjne, gdzie nie chodzi o to, żeby wygrać z innymi, lecz by wspólnie zmagać się z wyzwaniami stawianymi przez grę. Może to być wspólne miażdżenie potworów w grze jak w monumentalnym Gloomhaven lub zmaganie się ze śmiercionośnym wirusem w Pandemii (wydanej na długo przed pojawieniem się wirusa Covid-19).

Później warto ustalić, w ile osób najczęściej będziemy grać, bo są świetne tytuły dla dwóch graczy (np. wyśmienity Patchwork, gdzie niby tylko szyjemy kołdrę, a rywalizacja bywa naprawdę zacięta), ale wiele z nich nie sprawdzi się w większym gronie, ba, może nawet nie mieć takiej opcji. Po jakimś czasie człowiek się dowiaduje, że jak siedem osób to tylko 7 cudów albo Dochodzenie.

Wojna o Pierścień lub… Osadników

I nawet się nie rozkręciłam w tych rozróżnieniach, bo przecież to wszystko się ze sobą miesza i przenika, gdyż w grze euro może być sporo negatywnej interakcji między graczami, a wiele ameri jest kooperacjami. A nie wspomniałam nawet o grach dedukcyjnych, gdzie chodzi o to, aby rozwiązać zagadkę. Niekiedy są to proste zadania logiczne, innym razem wcielamy się w detektywów zmagających się z naprawdę trudnymi śledztwami. Wystarczy zerknąć do opisu Detektywa Ignacego Trzewiczka, aby zobaczyć, jak skomplikowane i mroczne sprawy można rozplątywać przy planszy.

Co ciekawe, akurat ta ostatnia gra wymaga od graczy tego, aby posiłkowali się zewnętrzną wiedzą, gdyż inaczej nici z dobrego dochodzenia. Nawet nie będę zaczynać tematu gier karcianych, z pewnością ciekawszych od tych klasycznych, ale jednocześnie wywołujących jeszcze więcej pytań…

Można od tego wszystkiego dostać zawrotu głowy. Zwłaszcza gdy człowiek się naczytał o tym, że gry planszowe mają wiele zalet, wpływają dobroczynnie na człowieka, nic tylko siadać i grać. A wychodzi na to, że należałoby się odpowiednio przygotować, jakoś rozpoznać to, co może nam się spodobać. I to wcale nie jest proste, jeśli się w nic jeszcze nie grało.

Jeżeli ktoś prosi mnie o to, abym poleciła mu jakąś dobrą grę na początek, to zawsze pytam, czy miał już w coś okazję zagrać. Na szczęście coraz więcej ludzi próbowało wspominanego już Wsiąść do Pociągu czy Splendoru, więc bywa już trochę łatwiej. W innym przypadku to trochę loteria, ponieważ nawet zainteresowania danej osoby nierzadko nie za wiele nam pomogą. W końcu, jeśli ktoś uwielbia „Władcę Pierścieni”, to jeszcze nie oznacza, że spodoba mu się monumentalna Wojna o Pierścień. Mam tylko jeden wyjątek. Gdy ktoś prosi mnie o podanie Osadników z Catanu w jakimś miejscu z planszówkami, to powołuję się na klauzule sumienia i tego nie robię. Pewnych rzeczy polecać po prostu nie zamierzam. I w planszówkach kształtuje się pewien gust.

Czytaj więcej

"Królestwo: Exodus”: Nihilista w szpitalnej kaplicy

Dwie godziny z Draculą

Im więcej siedzę w tym środowisku, tym więcej paradoksów dostrzegam. Wiele mówi się o tym, że dzięki grom bez prądu można dbać o relacje międzyludzkie. Owszem, poznałam w ten sposób mnóstwo osób, których inaczej nie miałabym okazji spotkać. Niemniej ważniejsze jest dla mnie to, czy preferują podobne gry (a także styl gry, bo ci, co długo wykonują ruchy, nigdy nie dogadają się z tymi, co robią to błyskawicznie). Najgorsze w tym hobby jest to, że człowiek chce sobie pograć z żoną czy mężem, a tu jeden lubi negatywną interakcję, a drugi kooperację. No nie idzie się przez to przebić, kompromisy bywają bolesne.

Tak samo nie wierzę w to, że dzięki planszówkom stajemy się mądrzejsi czy lepsi w myśleniu. Naturalnie zdobywamy doświadczenie, sprawniej poruszamy się w pewnych mechanizmach bądź zagadkach, ale to zazwyczaj sprowadza się to tego, że jesteśmy bardzo dobrzy w danym tytule. Nie czyni to z nas od razu mistrza logiki.

Mogłabym powtórzyć na koniec wiele banałów, dlaczego warto grać bez prądu. Problem jest taki, że z wieloma z nich po prostu się nie zgadzam. Bo ilu graczy, tyle też powodów. Niektórzy wybierają tylko skomplikowane tytuły, inni skoncentrowani są przede wszystkim na grach imprezowych. Nie ma jednej recepty, więc mogę mówić tylko za siebie. Gry planszowe wciągnęły mnie tak bardzo, bo zaproponowały taki rodzaj rozrywki, który trudno spotkać gdziekolwiek indziej. Sprawiły, że zaczęłam myśleć w trochę inny sposób i choć pomaga mi to przede wszystkim wygrywać, to wychodzenie poza schematy zawsze jest cenne.

Przede wszystkim jednak, planszówki skłoniły mnie do nieustannego rozszerzania wiedzy. Chociaż temat bywa w nich oderwany od mechaniki, to mimo wszystko odwołują się nieraz do pewnych zdarzeń historycznych, mało znanych wydarzeń czy innych dzieł kultury. W ten sposób wychodzi się poza grę i szuka związków z rzeczywistością.

Z planszówkami jest jak z jazdą na rowerze. Może się wydawać, że zacząć jest ciężko, ale później jest z górki. A jak już człowiek nabierze doświadczenia, to wszystko staje się prostsze. Przy przywoływanym na początku Draculi musiałam spędzić ponad dwie godziny nad instrukcją, abyśmy zaczęli grać. Teraz wystarczy mi pół godzinki.

To, co może nam się ewentualnie spodobać, najlepiej sprawdzić w praniu. Opcjonalnie zerknąć przychylnie na polskich autorów, bo na tym polu odnosimy całkiem spore sukcesy. Wystarczy zerknąć na to, jakie kwoty na portalach crowdfundingowych (serwisach, gdzie ludzie zrzucają się na wydanie danego produktu) osiągnęły gry Adama Kwapińskiego lub Łukasza Woźniaka. Tak czy siak, najważniejsze pozostaje to, żebyśmy przy graniu dobrze się bawili. Niezależnie od preferencji czy zakładanych dodatkowych celów.

Pod koniec studiów szukałam ze znajomymi jakiejś formy rozrywki, która zajęłaby nas w wolnym czasie. Chcieliśmy robić coś wspólnie, ale nigdy nie byliśmy fanami sportu, natomiast typowe studenckie rozrywki już nam się trochę znudziły. Na podróże nie było nas stać, a oglądanie filmów też nam się przejadło. Ostatecznie pozostawały nam rozmowy, niemniej widywaliśmy się praktycznie codziennie, prowadząc zwyczajne życie, więc tematy do ekscytujących, wielogodzinnych dysput pojawiały się rzadko. Jednocześnie byliśmy na tyle leniwi, że nie pociągały nas żadne pasje, które wymagałaby od nas wcześniejszych przygotowań.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi