Pod koniec studiów szukałam ze znajomymi jakiejś formy rozrywki, która zajęłaby nas w wolnym czasie. Chcieliśmy robić coś wspólnie, ale nigdy nie byliśmy fanami sportu, natomiast typowe studenckie rozrywki już nam się trochę znudziły. Na podróże nie było nas stać, a oglądanie filmów też nam się przejadło. Ostatecznie pozostawały nam rozmowy, niemniej widywaliśmy się praktycznie codziennie, prowadząc zwyczajne życie, więc tematy do ekscytujących, wielogodzinnych dysput pojawiały się rzadko. Jednocześnie byliśmy na tyle leniwi, że nie pociągały nas żadne pasje, które wymagałaby od nas wcześniejszych przygotowań.
Wybór padł zatem na gry planszowe. Jeden, dwa tytuły, aby sobie trochę pograć. Bo co to za problem, aby przeczytać instrukcję i wytłumaczyć ją innym. Cóż, ostatecznie nic nie okazało się ani takie proste, ani takie oczywiste, a moje oczekiwania musiały zderzyć się z rzeczywistością, która przerosła wszelkie wyobrażenia.
Czytaj więcej
Podczas dyskusji o Centralnym Porcie Komunikacyjnym wielokrotnie pojawiał się argument sugerujący, że jego budowa jest kolejnym przejawem naszej narodowej megalomanii. A jak wiadomo, nam z jakiegoś względu nie wypada tworzyć tak wielkich projektów. Zostawmy na marginesie to, czy budowa CPK akurat w tym momencie jest czymś godnym pochwały. Zamiast tego lepiej zastanowić się nad tym, dlaczego u wielu rodaków tego rodzaju przedsięwzięcia automatycznie wywołują śmiech i zażenowanie. No bo jak to, w Polsce, na tych peryferiach cywilizowanego świata, ma powstać jakiś wielki transportowy hub?
Talisman, czyli w prawo czy w lewo
Moja przygoda z grami planszowymi zaczęła się zatem od przypadku. Jednak również to, że w ten świat wpadłam jak śliwka w kompot, było dziełem losu. Na pierwsze zakupy wybraliśmy jeden z popularnych (acz nielicznych) sklepów stacjonarnych, z solidną marżą, ale bardzo miłą obsługą. Decyzję podjęłam „na oko” (czyli po okładce) oraz za pomocą opisu na pudełku. Ot, spodobała mi się możliwość wcielenia się w łowców ścigających słynnego Draculę, w grze o tym samym tytule. Niemniej sprzedawca bardzo starał się odwieść mnie od tego wyboru. Cóż, doskonale wiedział, że ma do czynienia z ludźmi początkującymi, z bardzo mizerną znajomością tematu. Dlatego też zaproponował nam Talisman: Magia i Miecz, tytuł prosty, z banalnymi zasadami, osadzony w klimacie fantasy. Postawiłam jednak na swoim i wybrałam Draculę. I całe szczęście, bo inaczej z pewnością dziś już nie grałabym we współczesne gry bez prądu.
Niektórzy z czytelników mogą kojarzyć wyżej wspomniany Talisman, choć pewnie drugi człon tego tytułu mówi im więcej, niż pierwszy. W latach 90. wydawnictwo Sfera wydało go na naszym rynku właśnie pod nazwą Magia i Miecz. Przy okazji zmieniono grafiki na wszystkich kartach (i chociaż były one czarno-białe, to wielu uważa, że są zdecydowanie lepsze od oryginalnych), dołożono zawartość z angielskich dodatków, a także stworzono rodzimy dodatek (czyli dodatkową zawartość, sprzedawaną w osobnym pudełku) – Jaskinię. Tak czy siak – tytuł cieszył się ogromną popularnością i po dziś dzień gracze wspominają go z sentymentem. Jednakże lepiej nie niszczyć sobie wspomnień oraz przede wszystkim nie przepłacać za nowsze edycje Talismana, gdyż jego koncept opiera się głównie na rzucaniu kostką, dobieraniu kart, a jedyna decyzja, jaką możemy podjąć, sprowadza się to tego, czy pójdziemy w prawo czy w lewo. Niektórzy żartują sobie nawet, że najlepszym dodatkiem do Talismana jest pudełko zapałek – podpalić to wszystko. W pewnym sensie jest to prawda, gdyż obecnie gry planszowe mają o wiele więcej do zaoferowania.