Jak popkultura kreuje nasze świąteczne pragnienia

Nie ma co się oszukiwać – ucieczka od świątecznego szału zakupów, od kolejnego sztampowego serialu czy książki jest bardzo trudna. Kto wie, czy jest jeszcze w ogóle możliwa.

Publikacja: 15.12.2023 10:00

Ebit at. Omnimporpor rem is videllendant et essimus dolore comnimporum is est, ut experor

Ebit at. Omnimporpor rem is videllendant et essimus dolore comnimporum is est, ut experor

Foto: mat.pras.

Ostatnio w ferworze świątecznych przygotowań miałam okazję zapoznać się z kilkoma książkami dla dzieci od Disneya, gdzie znane z ich bajek postacie również przygotowywały się do tego specjalnego czasu. Moją uwagę zwróciła jedna istotna kwestia. Wcale nie zdziwiło mnie to, że nie znalazłam tam żadnych chrześcijańskich wątków, jedynie radosną atmosferę zabawy. Bożonarodzeniowa refleksja nad cierpieniem nie jest czymś, co mogłoby się dobrze sprzedać. Jednak wielkim nieobecnym był także Święty Mikołaj, ten skomercjalizowany roznosiciel prezentów. Owszem, bohaterowie książeczek obdarowywali się prezentami, ale sami je kupowali i pakowali. Zniknęła magia i tajemnica, został tylko hipermarket oraz zachęta do zakupów. Tym gorzej, że przekaz ten został skierowany do dzieci, których przywilejem jeszcze do niedawna była wiara w Świętego Mikołaja. Teraz co najwyżej mogą poprosić rodziców o wyjście do sklepu.

A wydawałoby się, że Święty Mikołaj idealnie wpisuje się we współczesną wizję świąt, gdzie liczy się głównie zaopatrywanie się w kolejne „niezbędne” artykuły. To dzięki niemu Boże Narodzenie zaczęło się kojarzyć przede wszystkim z prezentami. Niemniej i na niego przyszła pora. W końcu trzeba było postawić sprawę jasno: liczy się wydawanie pieniędzy, a nie jakieś opowiastki o starszym panu z dalekiej północy. Dzieci od najmłodszych lat muszą wiedzieć, jak wygląda rzeczywistość. Uchowajmy je od kłamstwa, które sugeruje, że ich prezenty wcale nie biorą się ze sklepu.

Czytaj więcej

Kadzidełka i cytaty z Buddy to za mało. Poznajmy Azję, zanim będzie za późno

Nowe popkulturowe pragnienia

Nie czarujmy się – od lat w grudniu, raz za razem, powtarzamy ciągle tę samą historię. Zapominamy o problemach, nie myślimy o przeludnieniu, zmianach klimatu, niewolniczej pracy dzieci. Odkładamy na bok oszczędzanie, minimalizm, nawet mniej chętniej segregujemy odpady. W tym szczególnym momencie liczy się przede wszystkim szał zakupów. Trzeba kupić dużo, aby przypadkiem niczego nam nie zabrakło.

Można mieć pewność, że istnieje przynajmniej jedno doświadczenie pokoleniowe, wspólne dla wszystkich Polaków, niezależne od ich statusu majątkowego. Pełna lodówka wypełniona po brzegi jedzeniem, którego nie można ruszyć, bo „to na święta”. Później łączy się z nim obraz narzekającej matki, napełniającej kolejne talerze, gdyż jak nastanie świąteczny czas, to jeść trzeba szybko, gdyż inaczej wszystko się zmarnuje. Konsekwencje zakupowego szału bywają niezwykle bolesne dla naszych żołądków.

Źródeł tego, coraz bardziej zasmucającego, stanu rzeczy można szukać w wielu miejscach. A bo kapitalizm, a bo religia jest w odwrocie, a bo w Polsce zawsze istniała reguła „zastaw się, a postaw się”. A tak w ogóle wszyscy mówią „kupuj”, no to kupujemy. Niemniej nie chodzi wyłącznie o sam szał zakupów. Popkultura na spółkę z wielkimi korporacjami wyznacza też inne świąteczne trendy. Mówi nam, jak mamy przeżywać ten czas, w jaki sposób się zachowywać, reguluje nawet podstawowe zachowania w stosunku do bliskich. Na początku możemy trochę oponować, ale ostatecznie powoli się na to wszystko godzimy, a tradycja odchodzi w kąt. Zamiast kolęd odpalamy świąteczne szlagiery, a opłatek i sianko pod obrusem zastępujemy podarkami i oglądaniem telewizji. Jedynie suto zastawiony stół trzyma się mocno. Proces ten nie postępowałby tak szybko, gdybyśmy wcześniej nie zgodzili się na jeszcze jedno ustępstwo – na kształtowanie przez popkulturę naszych pragnień. W sumie jest to niezwykle wygodne. Tak jak nie trzeba się już martwić o odgrywanie Świętego Mikołaja, bo nawet dzieci wiedzą, że zabawki są ze sklepu, tak o wiele prościej jest podążać za uniwersalnymi trendami niż samodzielnie głowić się nad tym, czego to właściwie by się chciało.

Kultura popularna produkuje dla nas nieustannie nowe pragnienia, przedmioty pożądania oraz obiekty wzruszeń. Jednakże same obiekty, których nam dostarcza, są tak naprawdę nieważne. Wśród nich mogą się znajdować prawdziwe perły, mogące konkurować z arcydziełami kultury wysokiej. Wielu badaczy przyznaje, że taki podział, sugerujący, że pewne dzieła są przeznaczone dla mas, a inne raczej dla bardziej wyrafinowanego odbiorcy, jest już z gruntu nieaktualny. Niemniej popkulturę wyróżnia jeszcze jedna istotna cecha składowa – sposób produkcji i dostępu. Jej treści są powtarzane, kopiowane i dostarczane ciągle spragnionym odbiorcom. Nie ma czasu, aby głębiej się nad nimi zastanawiać, rozsmakowywać się w ich przekazie. Gdy skończymy jeden serial, to zaraz odpalamy kolejny.

Co więcej, jeśli coś zdobywa popularność, to zaraz pojawi się miliard jego kopii. Jakaś książka o elfach przeniesionych do współczesnych czasów wspięła się na listy bestsellerów? Możemy być pewni, że zaraz półki księgarń bądź internetowych sklepów wypełnią się jej naśladowcami. Po sukcesie „50 twarzy Greya” wszędzie atakowały nas kolejne wariacje na temat – jak mawiali złośliwi – pornografii dla gospodyń domowych. Jeżeli coś zaraz zostało polubione, to najlepiej serwować to raz za razem.

Streamingowa urawniłowka

Co tak właściwie mówi to o nas? Wcale nie to, że nie przepadamy za nowościami. Potrzebujemy raczej ciągłego napływu przyjemności, coraz więcej rozrywki. Płynnie przechodzimy od jednego dzieła popkultury do drugiego, jednak nie dlatego, że po prostu lubimy takie treści. Nauczono nas lubić tak podany produkt. Szybki, łatwy do przełknięcia, podtykany w dużych ilościach. Oczywiście bez przesady, nikt już nie tworzy przydługich seriali składających się z 24 odcinków na sezon. Nie ma potrzeby przywiązywać fanów do jednego uniwersum – mają się przykleić do platformy streamingowej, gdzie czeka na nich 50 podobnych produkcji. To też jest całkiem sprytny ruch. Kiedy bazuje się na dostarczaniu coraz to nowych emocjonalnych wrażeń, to trzeba mieć świadomość, że z czasem muszą być one coraz mocniejsze. Nawet najlepsze, najbardziej wciągające kryminały po pewnym czasie się znudzą, o ile nie zostaną ubrane w inne szaty.

Dlatego też popkultura jest niezwykle podatna na syndrom znużenia. Będziemy pragnąć oglądać, czytać i słuchać coraz więcej, ale nigdy nie osiągniemy stanu zaspokojenia. W końcu nasze emocje mają służyć za podporę ogromnej machiny produkcyjnej, wmawiającej nam, że koniecznie potrzebujemy przedmiotów, których nam dostarcza.

Zachodzące w nas przemiany sięgają jednak głębiej. Przede wszystkim tracimy zdolność koncentracji, spokojnego i powolnego rozsmakowywania się w danej treści. Przecież czeka jeszcze tyle nowych seriali, filmów, książek, komiksów, gier. Mylą nam się postacie, wydarzenia, w ogóle nie pamiętamy o fabule, ale co z tego, skoro uspokaja nas przede wszystkim to, że możemy korzystać z tych wszystkich rzeczy. Albo przynajmniej mamy do nich potencjalny, nieograniczony dostęp. Czemu nie wystarcza nam już sam Netflix, lecz potrzebujemy jeszcze pięciu innych platform streamingowych?

I tak nigdy nie damy rady obejrzeć wszystkiego, co nam oferują. Ale lubimy szczycić się tym, że to wszystko zostało przygotowane specjalnie dla nas. Bo oto też w tym wszystkim chodzi – o iluzję, że liczą się przede wszystkim moje pragnienia, emocje i potrzeby. Ktoś stworzył coś wyłącznie dla mnie, w końcu liczy się z moimi potrzebami. Moje „ja” staje się podstawowym i prymarnym punktem odniesienia, które nie musi się oglądać na innych. I tak stopniowo dochodzimy do wniosku, że moje własne, indywidualne opinie, nierzadko nieoparte na żadnych podstawach, są tak samo wartościowe, jak wnioski specjalistów i znawców.

Widać to bardzo wyraźnie w wielu internetowych dyskusjach dotyczących książek czy seriali. Nikt już tam nie troszczy się o argumenty, o wymianę wrażeń na temat konkretnej produkcji, nie spiera się o interpretacje wydarzeń. Wystarczy napisać krótki komentarz stwierdzający bez cienia wątpliwości: podobało mi się lub nie podobało mi się. Jeśli stwierdzimy, że coś jest fajne, to większa rekomendacja nie jest już potrzebna. Ile razy natrafimy na bezpardonową obronę kolejnej szmiry, której fani bronią bez względu na wszystko, ponieważ sprawiła im przyjemność. A korporacje już zacierają ręce, produkując kolejne partie tych samych wyrobów. Skorzystamy z nich bez cienia zawahania, ponieważ zostaliśmy nauczeni tego, że najważniejsze jest posiadanie tego, co przynosi nam radość.

Forma tej radości również została nam sprezentowana przez speców od marketingu. Czy komuś jeszcze to przeszkadza? Mało kto zwraca uwagę, że aby zaspokoić swoje indywidualne pragnienia, musi się najpierw dostosować do ogółu, przejawiając identyczne potrzeby i emocje. Inaczej będzie szukał popkulturowych pereł, a nie fascynował się tym, co wszyscy.

Czytaj więcej

O czym myśli prawica

Uniwersalny klucz

Niemniej oglądamy i czytamy ciągle to samo nie tylko pod względem kształtu, lecz także treściowo. Nie trzeba szukać daleko, skupmy się na świątecznych produkcjach. Królują komedie romantyczne oraz produkcje rodzinne, wszak jest to czas skoncentrowany właśnie na takich emocjach. I choć często traktujemy je z przymrużenie oka, to mimo wszystko te sztampowe fabuły bardzo wiele mówią nam na temat współczesności. Rzeczywistość kształtują na wzór sklepu, w którym możemy kupić wszystko. Wystarczy tylko trochę się postarać, a zdobędziemy to, co tylko nam się zamarzy. Podobnie jak na platformie streamingowej – nasze możliwości są nieograniczone, trzeba tylko wcisnąć odpowiedni przycisk. Nie musimy z niczego rezygnować, nie potrzebujemy talentu ani ciężkiej pracy. Doskonałość można osiągnąć za pomocą kolejnych artykułów i wydatków, pieniądze to uniwersalny klucz. Damy radę przeczytać i obejrzeć wszystko, co chcemy, wybór nie jest potrzebny. A przy okazji będziemy mieć świetną oraz bardzo dobrze płatną pracę, dużą rodzinę i czas dla bliskich.

Popkulturowe produkcje nieraz stają się swoją własną farsą. Bo co innego można powiedzieć o filmie, w którym zabiegana karierowiczka wraca na prowincję, znajduje przypadkiem miłość życia, a potem rezygnuje z wielkiego miasta i… otwiera w swoich rodzinnych stronach biuro architektoniczne przynoszące ogromne zyski. Naturalnie wszystko dzieje się w scenerii pełnej przepychu i blichtru. Obecnie magia świąt polega głównie na tym, że dajemy się omamić naszym pragnieniom, wierząc w to, że nigdy nie będziemy zmuszeni do wyrzeczeń, a swoje własne życie kształtujemy w zgodzie z tym, do czego przyzwyczaiły nas sklepy i promocje. Mało kto jest w stanie przełknąć tę gorzką pigułkę, mówiącą o tym, że coś jednak jest dla nas niemożliwe.

Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Nadal możemy się pocieszać zakupami. Popkultura i sprzedaż zawsze szły ze sobą w parze dzięki udostępnianiu licencji. Odpowiednio licencjonowane produkty potrafiły wydłużyć żywotność niejednej produkcji. Franczyza stała się nieodłącznym elementem naszego świata, niejednokrotnie ratując nam życie. Już nie trzeba się długo zastanawiać nad prezentem, wystarczy wybrać jakiś kubek, koszulkę czy pościel ze stosownym wzorem dla fana „Star Wars”, Marvela czy „Władcy Pierścieni”. Problem z głowy, a może my też otrzymamy jakiś drobiazg ze swojego ukochanego uniwersum? Co z tego, że jakość kolejnej produkcji spod popularnego szyldu leci na łeb na szyję. Ważne, że dzięki breloczkowi, zawieszce czy zakładce możemy się poczuć częścią jakieś wspólnoty. Więzi międzyludzkie stopniowo przenoszą się do internetu. Zamiast tracić czas na nieinteresujące nas rozmowy przy wigilijnym stole, lepiej wejść na grupę na Facebooku i pochwalić się dopiero co zdobytym artefaktem. W końcu nie możemy sobie pozwolić na to, aby zepsuło się nasze samopoczucie. Czyż popkultura nie nauczyła nas tego, że to nasze uczucia są najważniejsze?

Jednakże reklamy, wszelkie zachęty do zakupów oraz posiadania coraz to większej liczby rzeczy tworzą też inny, alternatywny świat. Oczywiście opiera się on na tych samych założeniach, co tworzone masowo filmy i seriale. Z jednej strony łudzi nas tym, że istnieje specjalnie dla nas, wystarczy zaakceptować jego reguły i niczym się już nie martwić, podczas gdy z drugiej strony niewyraźnie przebąkuje o tym, że wymaga pewnego minimalnego zaangażowania, aby móc czerpać z jego rogu obfitości. Mowa naturalnie o świecie, w którym wszystko jest idealne, piękne oraz oszałamiające splendorem. O ile kupimy nowy ekspres do kawy, krem do twarzy, rajstopy wyszczuplające czy jakiś tam poradnik. Tak jakby człowiek bez protezy w postaci kolejnych rzeczy był w jakiś sposób niepełny, wybrakowany. Stanie się kompletny dopiero wtedy, gdy otoczy się przedmiotami, tymi markowymi i topowymi. Dzięki temu jego wady charakteru znikną, problemy rozpłyną się w powietrzu, a wszystko nabierze żywych barw.

Życie warto jednak smakować

Nikt z nas nie przyzna się do tego, że daje się złapać na taką prostą przynętę. Wiemy przecież, jak marketingowcy starają się dotrzeć do naszych portfeli. A mimo wszystko podczas świąt sięgamy po te same sprawdzone i zachwalane kawy, cukierki, miksery, kosmetyki, książki i bibeloty. Trzeba się obdarowywać, ale w tym natłoku wrażeń trudno się jakoś zebrać do szczerego pomyślenia o marzeniach innych osób. Byle zasypać prezentami, byle pod choinką było bogato. Samych siebie też zaspokoimy tym, co bawi pozostałych. Trochę dla świętego spokoju, trochę dlatego, że chyba już nie umiemy inaczej.

Co ciekawe, w grudniu zapominamy też o stereotypach, dajemy się wcisnąć w klasyczne i stare ramki. Nie przeszkadza nam to, że reklamy proponują kobietom biżuterię i perfumy, a dzieciom to, co zgodne z ich płcią biologiczną. Dla chłopca kolejka, klocki, zestaw małego chemika, dla dziewczynki różowe kokardki, lalki, plastikowy sprzęt kuchenny. Dla mężczyzn właściwie reklam nie ma, no może poza maszynkami i kremami do golenia, ponieważ wiadomo, to oni głównie kupują prezenty, a nie są obdarowywani. Przecież udowodniliśmy już na samym początku, że Święty Mikołaj nie istnieje. A kwestie nierówności i uprzedzeń pozostawimy sobie na styczeń. Temu właśnie służy Nowy Rok – całkowitemu przewartościowaniu, odmianie swego życia, zmianie wszystkiego na lepsze. W końcu nic nie jest niemożliwe, możemy osiągnąć wszystko. Koniec końców, jeśli czegoś nam zabraknie, to sobie to kupimy.

Czytaj więcej

Magia, tarot, horoskopy. Nowa feministyczna religia

Nie ma co się oszukiwać – ucieczka od świątecznego szału zakupów, od kolejnego sztampowego serialu czy książki jest bardzo trudna. Kto wie, czy jest jeszcze w ogóle możliwa. Nie będę prawić morałów ani silić się na takie banały, że warto czasami trochę zrezygnować z własnych pragnień i pomyśleć o bliskich. Natomiast na natłok rzeczy, które mamią nas przyjemnościami oraz wrażeniami, mogę poradzić to, że życie warto jednak smakować.

Nie chodzi o samo postawienie na jakość, a nie ilość, lecz o skupienie i refleksję. Zamiast pochłaniać wszystko jak leci, wybrać coś, co rzeczywiście sprawi nam radość, pozwalając cieszyć się świątecznym czasem. Dzięki czemu będziemy mogli trochę zwolnić, zastanowić się nad tym, co tak naprawdę ważne jest dla nas, niezależnie od tego, co też tam sobie wymyślili spece od marketingu. Czasami będzie to też gorzka refleksja, że jednak nie zawsze uda nam się osiągnąć wszystko, co sobie zamierzyliśmy. Jednak to wcale nie sprawia, że jesteśmy niekompletni bądź wybrakowani. Niedostatki, braki czy niedociągnięcia to nieodłączna część naszego człowieczeństwa. Natomiast z pewnością nie zaliczymy do niego rzekomo spersonalizowanego kubka z naszym imieniem i reniferem.

Ostatnio w ferworze świątecznych przygotowań miałam okazję zapoznać się z kilkoma książkami dla dzieci od Disneya, gdzie znane z ich bajek postacie również przygotowywały się do tego specjalnego czasu. Moją uwagę zwróciła jedna istotna kwestia. Wcale nie zdziwiło mnie to, że nie znalazłam tam żadnych chrześcijańskich wątków, jedynie radosną atmosferę zabawy. Bożonarodzeniowa refleksja nad cierpieniem nie jest czymś, co mogłoby się dobrze sprzedać. Jednak wielkim nieobecnym był także Święty Mikołaj, ten skomercjalizowany roznosiciel prezentów. Owszem, bohaterowie książeczek obdarowywali się prezentami, ale sami je kupowali i pakowali. Zniknęła magia i tajemnica, został tylko hipermarket oraz zachęta do zakupów. Tym gorzej, że przekaz ten został skierowany do dzieci, których przywilejem jeszcze do niedawna była wiara w Świętego Mikołaja. Teraz co najwyżej mogą poprosić rodziców o wyjście do sklepu.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich